niedziela, 17 stycznia 2016

Podsumowanie 2015 - rozczarowania

Jak co roku swoje podsumowanie zaczynam od największych rozczarowań płytowych. I tak jak to zwykle bywa w poniższym anty-topie biorę pod uwagę wyłącznie wydawnictwa, z którymi faktycznie wiązałem jakieś nadzieje (mniejsze, bądź większe, ale zawsze jakieś). W związku z tym nie znajdziecie tutaj wydawnictw młodych kapel, czy debiutów (tak się złożyło, że nie ma nawet debiutów super-grup). Jeśli miałbym jakoś ocenić rok 2015 pod kątem rozczarowań, to chyba w niczym szczególnym nie różnił się od lat poprzednich. Tak jak w 2014, 2013, czy 2012 bez większych problemów udało mi się zebrać 10 największych rozczarowań. I taka mała uwaga, jeżeli jakaś słaba płyta nie znalazła się w poniższym zestawieniu to oznaczać może tyle, że nie wiązałem z nią żadnych nadziei (idealnym przykładem tego może być album All That Remains).


Poniższe zestawienie jest subiektywne i nie nosi żadnych znamion obiektywizmu.

01. Danzig - Skeletons

Naprawdę nie wiem jak trzeba by podejść do tego albumu, żeby uznać go przynajmniej za dobry. Jestem fanatykiem Danziga, a mimo tego uważam, że "Skeletons" to koszmarek, który nie powinien zostać wydany. Jeszcze więksi fani ode mnie próbują bronić tego albumu powołując się na początki Misfits, albo cały okres działalności Samhain. No faktycznie, wówczas brzmienie też było słabe, ale to było 30 lat temu. Technika bardzo poszła do przodu, Glenn doszlifował warsztat, okrążył się ludźmi, którym ufa i chyba żadna z tych osób nie potrafiła mu powiedzieć "Glenn, dopracujmy ten materiał, może zróbmy lepszy mastering, może nagrajmy te partie jeszcze raz", itp. Wielka szkoda. I nie będę się czepiał doboru kawałków, Danzig wybrał sobie numery, które są dla niego ważne i jak najbardziej to rozumiem. Ten album położyła produkcja.

02. Luca Turilli's Rhapsody - Prometheus: Symphonia Ignis Divinus

W 2011 roku gitarzysta Luca Turilli postanowił założyć swoje własne Rhapsody, nie potrafił się dogadać z kolegami, którzy od tej pory musieli działać pod szyldem Rhapsody Of Fire. I wydając w 2012 roku "Ascending to Infinity" pokazał były kumplom jak powinno się grać symfoniczny power metal. To był album, którego w żadnym razie się nie spodziewałem. No i przyszedł moment na wydanie drugiego materiału, czyli "Prometheus: Symphonia Ignis Divinus". Nie wiem co poszło nie tak. "Ascending to Infinity" trwał niecałą godzinę, druga płyta już oscylowała w okolicy 70 minut. Nuda sącząca się z głośników przyprawia wręcz o mdłości. Turilli z kolegami serwują jakieś wymuskane dźwięki, które męczą już po 10 minutach obcowania z tym materiałem. Nie wiem jaki album wyda tym razem Rhapsody Of Fire, ale podejrzewam, że gorzej nie będzie.

03. Cancer Bats - Searching for Zero

Cancer Bats od momentu wydania "Hail Destroyer" systematycznie schodzą z osiągniętego, bardzo wysokiego poziomu. Przy "Bears, Mayors, Scraps & Bones" tego spadku jeszcze się tak nie zauważało, całość dodatkowo podnosił cover numeru "Sabotage". "Dead Set on Living" już mógł dostarczyć pewnych powodów do narzekania, ale pomyje na Cancer Bats można wylewać dopiero po zapoznaniu się z "Searching For Zero". Ten nowy materiał jest koszmarny, absolutnie nic nie wpada w ucho, po prostu muzyka przechodzi gdzieś obok. Słuchając numerów z "Birthing the Giant" czy "Hail Destroyer" aż chciało się rozpierdolić wszystko co znajdowało się pod ręką, taka masa energii była zawarta w tych dwóch albumach. Tymczasem obcując z "Searching For Zero" co chwilę sprawdzałem ile jeszcze zostało czasu do końca materiału.

04. Tribulation - The Children Of The Night

Ewidentnie panowie z Tribulation mają ze sobą jakiś problem. Po świetnym debiucie w postaci "The Horror", gdzie klimat grozy został świetnie wpleciony w oldschoolowy death metal po prostu rozwalał czaszkę, muzycy zaserwowali progresywny death metal na "The Formulas of Death". Przyznam, że ten album już mnie nudził i ciężko mi było przebrnąć przez niego przy jednym posiedzeniu. Ale przy okazji nowego wydawnictwa pomyślałem sobie "hej, przecież to jest ta sama kapela, która w 2009 roku wydała świetny death metalowy krążek, więc może na nowym albumie do tego wrócą". Nie wrócili. "The Children Of The Night" to materiał otrzymany w gotyckim klimacie. Death metalu nie ma już w ogóle, w kwestii wokalnej zostały jakieś zawodzenia podobne do growlu. Niestety nie jest to album, do którego chciałbym wracać. Pozostanę przy "The Horror".

05. Powerwolf - Blessed & Possessed

"Blessed & Possessed" uznałem za taki ostateczny test dla Powerwolf. Ta power metalowa kapela z Niemiec od debiutu wydanego w 2005 roku tłucze ciągle to samo. I nie powiem, bo przez pierwsze cztery albumy koncept się sprawdzał. Chociaż już przy okazji "Blood of the Saints" można było wyczuć, że koncept satanistycznego power metalu już zaczyna się wyczerpywać. Poważne oznaki tego można było obserwować przy okazji "Preachers Of The Night", który trafił do największych rozczarowań 2013 roku, ale to przecież nie przesądzało, że formacja powinna pójść pod wodę. Liczyłem na to, że muzycy się otrząsną i przy okazji "Blessed & Possessed" zaskoczą czymś nowym. Oczywiście tak się nie stało i nowy materiał to stary materiał. Nawet widząc ten zespół na żywo nie byłem w stanie odciąć nowych kawałków od starych, wszystko brzmi jakby pochodziło z jednego albumu.

06. Ghost - Meliora

Niegdyś na szczycie, a teraz badają niziny. Ghost po dwóch genialnych wydawnictwach upadł na jedno kolano, bo tak mogę napisać o wpadce jaką jest "Meliora". Jak tylko pojawił się pierwszy kawałek promujący to wydawnictwo ("Cirice") to czułem, że coś tu jest nie tak. I po kilkukrotnym odsłuchu "Meliora" wiedziałem, że kapela dobrnęła do ściany. Muzycy nie tylko zmienili maski, ale też zaserwowali najbardziej nijaki materiał jaki można sobie było wyobrazić. I nie ratuje go numer "From the Pinnacle to the Pit", który jest bardzo dobry. Zabrakło jakichś kawałków, które do razu by wpadały w ucho. Ten nowy Ghost jest jakiś pusty, zabrakło tej magii, w którą opływały dwa poprzednie wydawnictwa.

07. Bone Gnawer - Cannibal Crematorium

Bone Gnawer to jedna z najmniej znanych formacji w tym zestawieniu i kojarzą ją pewne wyłącznie wielbiciele dawnych dokonań kapeli Massacre. Dlaczego? Bo w Bone Gnawer growluje sam Kam Lee. Formacja zadebiutowała w 2009 roku za sprawą albumu "Feast of Flesh", który może nie był szczególnie odkrywczy, ale dostarczał solidną dawkę death metalowego mięcha. Później kapela skupiła się na wydawaniu krótkich materiałów i w końcu ktoś wpadł na pomysł, żeby nagrać drugi pełny album. I tak oto powstał "Cannibal Crematorium", który jest tak nijaki i szary, że aż szkoda się za niego zabierać. Nie ma tutaj niczego, co w jakikolwiek sposób odróżniłoby Bone Gnawer od masy death metalowych formacji, które w 2015 wydały nowe albumy. To jedno z tych wydawnictw, które wpada jednym uchem i wypada drugim. Absolutnie nie ma się nawet przy czym zatrzymać. W tym momencie kapela już nie istnieje. 

08. Annihilator - Suicide Society

Nie jestem wielkim fanem Annihilatora, ale ich poprzedni album spodobał się na tyle, że bez większego zastanowienia sięgnąłem po "Suicide Society". I przy początkowych kawałkach byłem wręcz porażony miażdżącą dawką thrash metalu. Już nawet umieszczałem ten materiał na liście najlepszych thrashowych albumów 2015 roku, kiedy to na plan pierwszy wysunęły się ballady. Mina szybko mi zrzedła. "Suicide Society" to chyba jeden z najbardziej nierównych albumów jakie usłyszałem w ubiegłym roku. Obok świetnych, mięsistych numerów stoją nijakie i gówniane utwory, których wstydziłyby się nawet najbardziej zniewieściałe melodic metalowe kapele z Brazylii.

09. Moonspell - Extinct

Moonspell w ostatnich latach mocno rozbudzili mój apetyt na serwowaną przez nich muzykę. I wystarczy spojrzeć na podsumowanie 2012 roku, kiedy to podwójny album Portugalczyków znalazł się niemalże na samym szczycie. Może miałem przez to zbyt wygórowane oczekiwania co do nowego wydawnictwa? "Extinct" mnie zaskoczył, bo panowie złagodzili swoje brzmienie i zaserwowali album wypełniony gotyckim rockiem. Jest lekko, melodyjnie, kawałki wpadają w ucho i tylko czekać, aż zaczną je puszczać stacje radiowe. Niektóre numery wpadają wręcz w popowy styl, który w pewnych ilościach nie byłby zły, ale tutaj momentami wręcz dominuje. Oczywiście muzycy nadal potrafią przywalić mocniejszą zagrywką (czy to ryknięcie, czy mocniejszy riff), ale to tylko maskowanie miękkiego i zbyt lekkiego materiału. Czy ten album kończy jakąś erę w Moonspell? Myślę, że to tylko taki jednorazowy skok w bok.

10. Twitching Tongues - Disharmony

Przed 2015 rokiem nie słyszałem o kapeli Twitching Tongues. Ale Metal Blade Records postawili sobie za punkt honoru za sprawą marketingu uświadomić wszystkim, że ta amerykańska formacja to najlepsza metalcore'owa grupa na świecie. Taka masa informacji, jaką Metal Blade zalewali internet odnośnie nadchodzącego wydawnictwa po prostu nie mieściła mi się w głowie. W pewnym momencie złapałem się na tym, że chciałbym już usłyszeć ten album, w końcu to może być strzał w dziesiątkę. Jak się później okazało "Disharmony" jest wydawnictwem słabym, nudnym i niesamowicie męczącym. Wygląda na to, że sam wydawca zdawał sobie z tego sprawę i za sprawą marketingowych chwytów chciał w jakiś sposób uratować ten album. No cóż, dobra muzyka jest w stanie obronić się sama, nie potrzebuje do tego ogromnej marketingowej machiny. (BTW myślałem, że twórczość tej kapeli na żywo wypada chociaż odrobinę lepiej, niestety okazało się, że jest jeszcze gorzej niż na płycie)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz