poniedziałek, 27 września 2010

Najlepsze metalowe albumy lipca 2010


01. A Plea For Purging - The Marriage Of Heaven And Hell (metalcore)



02. In This Moment - A Star-Crossed Wasteland (melodic metalcore)



03. Texas Hippie Coalition - Rollin' (southern/heavy metal)



04. The Acacia Strain - Wormwood (hardcore/deathcore)



05. Demiurg - Slakthus Gamleby (death metal)

środa, 22 września 2010

In This Moment - A Star-Crossed Wasteland (2010)



In This Moment - A Star-Crossed Wasteland

In This Moment na myspace

Data wydania: 12.06.2010
Gatunek: melodic metalcore
Kraj: USA

Tracklista:
01. Gunshow
02. Just Drive
03. The Promise
04. Standing Alone
05. A Star-crossed Wasteland
06. Blazin'
07. The Road
08. Iron Army
09. The Last Cowboy
10. World In Flames


W dwa lata po bardzo dobrym, ale jednocześnie niezwykle lekkim i przebojowym "The Dream" kapela In This Moment weszła do studia, żeby zarejestrować nowy materiał. W składzie nic się nie zmieniło, więc rewolucji nie należało się spodziewać. Początek roku 2010 kapela spędziła na rejestrowaniu materiału, a już w czerwcu "A Star-Crossed Wasteland" trafił do sklepów. Jest to trzeci LP w dyskografii zespołu.

Przed premierą fanów Marii (nie oszukujmy się, że ktoś zwraca uwagę na pozostałą część kapeli ;-) ) rozgrzewał numer "Gunshow", który został wydany jako singiel, a następnie pojawił się do niego całkiem niezły klip. W każdym razie ten kawałek sprawiał, że na nowe wydawnictwo In This Moment z wypiekami na twarzy. Kawałek mocarny, ciężki, melodyjny z lekką nutką southernu i świetnymi rykami Marii. Ponadto nie ma popowego grania jak na "The Dream" także wielbiciele pierwszego wydawnictwa powinni być wniebowzięci. Utwór "Gunshow" posłużył również jako otwieracz w "A Star-Crossed Wasteland", co było bardzo dobrym posunięciem, wszak to jeden z najlepszych utworów na tym albumie. "Just Drive" już bliżej do tego co można było usłyszeć na "The Dream" - chodzi oczywiście głównie o refren, który jest przebojowy, lekki i taki popowy. Natomiast niezbędną energię utwór posiada, a i owszem, ale tylko w zwrotkach. W każdym razie nie ma na co narzekać, kawałek dobry. I dalej zaczynają się schody. O ile Maria dobrze się wydziera to pan Adrian Patrick (z kapeli Otherwise), który pojawił się tutaj w charakterze gościnnego śpiewaka niezbyt mi pasuje. W efekcie okazuje się, że w "The Promise" Maria jest tylko dodatkiem. I ten kawałek jest już dla mnie średni. "Standing Alone" to już typowo "dreamowy" numer z nieco mocniejszą pracą perkusji. Owszem, może się podobać, ale to taki średniak bez metalcore'owej duszy. Obowiązkową balladą jest kawałek tytułowy - śmiało mogę powiedzieć, że poprzedni album miał lepsze ballady, a i na pierwszym wydawnictwie znalazłyby się ciekawsze utwory w tym stylu. "Blazin'" to prawdziwy hicior ze świetnym refrenem i dobrym riffem. W ogóle świetna praca gitar w tym kawałku, zdecydowanie na duży plus. Jeden z jaśniejszych punktów tego wydawnictwa. "The Road" to średniak, w którym na gitarze gościnnie pojawił się Gus G. I chyba tylko dlatego warto pisać coś o tym numerze. "Iron Army" to już znowu wyższa klasa, chociaż tylko i wyłącznie dzięki wokalom Marii i dodatkowym, któregoś z panów muzykantów - niestety w książeczce nie napisali, który to ryczy. Muzycznie nie ma zbyt wielkiego zniszczenia, są jakieś nieśmiałe próby epickości, które objawiają się za sprawą klawiszy. "The Last Cowboy" to znowu lekki i przebojowy numer, którego nie powstydziłby się album "The Dream", sporadyczne krzyki Marii nie ratują tego utworu. A na koniec...ballada, ale już zdecydowanie lepsza niż kawałek tytułowy. Znowu Maria ma szansę pokazać swoją delikatność, kobiecość, i umiejętności wokalne. Panowie muzykanci też próbują wrzucić swoje dwa grosze, zwłaszcza gitarzysta, który stara się jak może przy solówce.

Początkowo byłem bardzo rozczarowany tym wydawnictwem. Prawdę mówiąc nie wiem dlaczego, wszak to wymieszany klimat "A Beautiful Tragedy" z "The Dream", a poprzednie albumy jak najbardziej mi się podobały. Hitów też tutaj nie brakuje, może po prostu za słabo się wsłuchiwałem podczas kilku pierwszych obrotów. W każdym razie jeśli komuś podobały się dwa poprzednie wydawnictwa to to łyknie bez problemu. Kapela jest w dobrej formie i mam nadzieję, że szybko jej nie stracą, bo bardzo dobrze się ich słucha. Mam nawet wrażenie, że muzykanci bardziej przykładali się na tym albumie niż na "The Dream". W każdym razie polecam wielbicielom lekkiego i przyjemnego metalcore'a z uroczą wokalistą na czele.

Ocena: 8/10

wtorek, 21 września 2010

Danko Jones - My Love Is Bold EP (1999)



Danko Jones - My Love Is Bold EP

Danko Jones na myspace

Rok wydania: 1999
Gatunek: hard rock
Kraj: Kanada

Tracklista:
01. Samuel Sin
02. Bounce
03. Sex Change Shake
04. The Mango Kid
05. If I Were You
06. My Love Is Bold

Skład zespołu:
Danko Jones - wokal, gitara
John Calabrese - gitara basowa
Dan Cornelius - perkusja


Druga epka w historii zespołu i jednocześnie wydawnictwo przełomowe, które otworzyło kapeli wrota do sławy i pieniędzy...no można tak powiedzieć, bo jak podaje wikipedia większość z kawałków, jakie się tutaj znajdują były puszczane w kanadyjskim radio CFNY. Epka dłuższa niż poprzednia, lepiej wyprodukowana, ale posiadająca utwory na podobnym poziomie.

"My Mama raised a devil child..." - takimi słowami rozpoczyna się epka. Utwór króciutki, bo trwa niecałe 2 minuty, ale kasuje całą poprzednią epkę - oczywiście chodzi wyłącznie o jakość miksu. Brzmienie jest już profesjonalne, wokal nie zanika gdzieś w oddali, a gitary nie pierdzą i nie dudnią jak poprzednio. Sam kawałek może nie jest genialny, ale mniej więcej nakierowuje czego można się spodziewać dalej. A kolejne numery są już tylko lepsze. "Bounce" to chyba największy hicior na tym wydawnictwie. Już sam początek rozwala, bynajmniej nie chodzi o ten rwany riff, ale o dudniącą gitarę i żywiołowe wejście + wokal Danko. To czego mi w tym numerze brakuje to jakiegoś naprawdę chwytliwego refrenu. Wówczas kawałek byłby niemalże idealny. "Sex Change Shake" to znowu szybkie granie wypakowane dobrą energią. Dobry, wpadający w ucho riff i równo bijąca perkusja. Może kawałek nie zachwyca, ale wpada w ucho, a przecież o to chodzi. I w końcu kawałek, który ciągnie się za Danko Jones aż do dzisiaj - "Mango Kid". Numer wolny, nawet nieco mulący, bo ten riff niezbyt powalający i mocno usypiający. Może i jest ciekawy, ale jakby tak dołożyć tutaj trochę więcej życia to byłoby zdecydowanie lepiej. Najzwyczajniej w świecie brakuje kopa. Ale to jeszcze nie jest najdziwniejszy numer na tym albumie, to zaszczytne miejsce należy się bez dwóch zdań "If I Were You", gdzie Danko śpiewa miękkim, wręcz nienaturalnym głosem przy akompaniamencie plumkającej gitary. No nie wiem co to jest, dopiero pod koniec kawałek się nieco ożywia, ale to zdecydowanie za mało. Ostatni kawałek jest już nieco żywszy, ale przy bliższym zapoznaniu też niczym nie zaskakuje, ot taki sobie numer hard rockowy bez specjalnej przebojowości. Ta pierdząca gitara dodaje trochę uroku numerowi "My Love Is Bold", ale to tylko tyle.

Epka "My Love Is Bold" początkowo wydawała mi się rewelacyjna, nawet po kilku odsłuchach chciałem jej dać ocenę wyższą niż "Below The Belt", ale przy bliższym zapoznaniu, wsłuchaniu się w ten materiał już wiem, że jakościowo jest to materiał porównywalny do epki "Danko Jones". Zasadnicza różnica dzieląca te dwa wydawnictwa to produkcja. Na epce z 1999 roku ta już jest w pełni profesjonalna, ale jednocześnie kapela jakby straciła nieco na swojej świeżości i straciła pomysł na ciekawe kawałki. Największy hicior na tym wydawnictwie to "Bouncer", ale brak chwytliwego refrenu jednak nieco boli.

Ocena: 6,5/10

poniedziałek, 20 września 2010

Danko Jones - Danko Jones EP (1998)



Danko Jones - Danko Jones EP

Rok wydania: 1998
Gatunek: hard rock
Kraj: Kanada

Tracklista:
01. Sugar Chocolate 1:56
02. Never Again 2:20
03. Big Bed 2:07
04. Hit Song 1:23
05. Fucked Up 2:29


Skład:
Danko Jones - wokal, gitara
John Calabrese - gitara basowa
Dan Cornelius - perkusja

Pierwsza epka Danko Jones, która ukazała się na nośniku cd, wcześniej na siediomocalówce ukazał się numer "Sugar Chocolate". Jak to na pierwszą epkę przystało brzmienie jest raczej słabe, brudne i w ogóle mocno niedopracowane. Możliwe też, że taki był zamysł dotyczący tego wydawnictwa. Nie słychać tego aż tak bardzo w pierwszym kawałku, ale przy "Hit Song" jest to już bardzo wyraźne. Już nawet nie chodzi tylko o zanikający wokal Danko, ale też o samo brzmienie gitar. W ogóle jeśli chodzi o gitary to pracują tutaj bardzo specyficznie.

Pierwszy kawałek to absolutny killer utrzymany właśnie w klimacie rock'n'rollowym. Na całym tym albumie gitary grają bardzo jednostajnie i nie ma mowy o jakichś wybiegach wirtuozerskich, solówkach, czy w ogóle czymś w tym stylu. Dzięki specyficznemu brzmieniu "Sugar Chocolate" ma w sobie coś ze stonera. "Never Again" to znowu jednostajnie grająca gitara dobrze współpracująca z perkusją i raczej spokojny wokal Danko - później trochę bardziej krzyczy. A gitary pod koniec wręcz ulegają jakiemuś rozmyciu. "Big Bed" jest w sumie podobne do poprzedniego numeru, ale wokale Danko zdecydowanie bardziej krążą w okolicach krzyku. A gitary jak grały jednostajnie tak grają, więc tutaj żadnych cudów nie ma. "Hit Song" to już decydowanie lepsze granie - takie trochę pod punk rock. W ogóle cały ten album jest bardzo w stylu punk rockowym i to głównie z powodu brzmienia i krzyków Danko. Kawałek bardzo żywy i można powiedzieć, że wyładowany energią - chyba najlepszy na epce. Całość kończy utwór "Fucked Up". Nie w żaden sposób zaskakujący, nadal gitary grają jednostajnie, Danko raz krzyczy, raz mówi, a perkusja bija miarowo. Momentami krzyki wokalisty mogą odsiać, ale to zależy co kto lubi.

Mimo słabej produkcji jaką została dotknięta ta epka to słucha się jej fajnie. Brudne gitary, gubiące się gdzieś wokale, wręcz atmosfera garażowego grania - to elementy, które najlepiej charakteryzują ten album. No i nie można zapomnieć o jednostajnie grających gitarach, w riffach praktycznie nic się nie zmienia. Dwa bardzo dobre kawałki, które naprawdę mogą wpaść w ucho - "Sugar Chocolate" i "Hit Song", poza tym dobry "Never Again". Jestem ciekaw jak ta epka by wypadła, gdyby poprawić miks i pozbyć się wszelkich nieczystości. W każdym razie epka "Danko Jones" z 1998 roku wypada dobrze.

Ocena: 6,5/10

sobota, 18 września 2010

Danzig - Deth Red Sabaoth (2010)

Danzig - Deth Red Sabaoth

Data wydania: 21.06.2010
Gatunek: heavy metal
Kraj: USA

Tracklista:
01. Hammer of the Gods 05:20
02. The Revengeful 04:10
03. Rebel Spirits 03:58
04. Black Candy 04:08
05. On a Wicked Night 04:02
06. Deth Red Moon 03:58
07. Ju Ju Bone 04:45
08. Night Star Hel 06:41
09. Pyre of Souls: Infanticle 03:18
10. Pyre of Souls: Seasons of Pain 07:17
11. Left Hand Rise Above 04:22


Skład zespołu:
Glenn Danzig - wokal, gitara, gitara basowa, fortepian, perkusja
Tommy Victor - gitara, gitara basowa
Johnny Kelly - perkusja




Bardzo długo trzeba było czekać na dziewiąte studyjne wydawnictwo Glenna i spółki, bo chyba nikt nie zakwestionuje tego, że Danzig to wyłącznie nazwa kapeli. To własność Glenna, który stworzył ten zespół i kształtował go przez lata, zarówno zmieniając skład jak i zmieniając styl grania kapeli. Po "Circle Of Snakes", które najwięcej miało wspólnego z doom metalem Glenn postanowił trochę odpocząć i wypuścić prawdziwą perełkę dla najbardziej zagorzałych fanów - kompilację o nazwie "The Lost Tracks of Danzig". Można powiedzieć, że te niepublikowane dotąd kawałki nieco zaspokoiły wielbicieli twórczości tego muzyka. Ale kiedy Glenn w 2008 roku zaczął mówić wprost o nowym albumie, który przygotowuje zacząłem mocno zaciskać kciuki. Jak się jednak okazało nowy LP o nieznanym jeszcze wówczas tytule został ostatecznie zapowiedziany na końcówkę 2009 roku, a Glenn chwalił się w wywiadach, że numer "Black Candy", który już nagrał jest czymś niezwykłym, mroczny, utrzymanym w starym stylu. Ostatecznie album nie trafił na półki w 2009, a w styczniu 2010 pojawiły się wieści, że "Deth Red Sabaoth" pojawi się w sklepach na wiosnę. Niestety premiera po raz kolejny została przesunięta i powoli traciłem nadzieję, że album w ogóle się pojawi. Na szczęście okres przedwakacyjny okazał się szczęśliwy i "Deth Red Sabaoth" wreszcie ujrzał światło dzienne.

piątek, 17 września 2010

Eddie Guz - I'm Not Done (2010)

Eddie Guz - I'm Not Done


Data wydania: 16.08.2010
Gatunek: heavy metal/hard rock
Kraj: Norwegia

Tracklista:
01. 2 Nights At Cavalera 03:10
02. Gunners 03:00
03. Cursed 04:23
04. Pain 04:15
05. Ready To Burn 03:06
06. Dirty Little Bastard 03:23
07. Girl You Got Me Going 03:34
08. Two For Six 02:56
09. Stage 03:45
10. Out For A Beer 03:18

Pod koniec lata 2009 roku fanów Chrome Division zmroziła wieść o tym, jakoby wokalista Eddie Guz rozstał się z formacją. Niestety okazało się to prawdą i po nagraniu dwóch albumów z Chrome Division Eddie musiał znaleźć własne miejsce na scenie rockowo-metalowej. The Carburetors też jest już przeszłością w biografii Eddiego, w związku z tym wokalista połączył siły z producentem Robertem Haugem i Frankiem Tostrupem, a efektem tej współpracy miał być solowy album ex-śpiewaka Chrome Division.

Danko Jones - Below The Belt (2010)



Danko Jones - Below The Belt

Danko Jones na myspace

Data wydania: 11.05.2010
Gatunek: hard rock
Kraj: Kanada

Tracklista:
01. I Think Bad Thoughts
02. Active Volcanoes
03. Tonight Is Fine
04. Magic Snake
05. Had Enough
06. I Cant Handle Moderation
07. Full Of Regret
08. The Sore Loser
09. Like Dynamite
10. Apology Accepted
11. I Wanna Break Up With You

"Below The Belt" to piąte studyjne wydawnictwo kanadyjskiej kapeli Danko Jones, która wzięła swoją nazwę o nazwiska wokalisty i zarazem gitarzysty stanowiącego trzon tego bandu. W tym powstałym w 1996 roku zmieniali się wyłącznie perkusiści, przy czym zaznaczam, że jest to od zawsze 3-osobowa kapela. "Below The Belt" jest moim pierwszym kontaktem z tym zespołem, także nie będzie tutaj odniesień do wcześniejszych wydawnictw.

Kiedy pierwszy raz spojrzałem z pogardą na okładkę "Below The Belt" pomyślałem, że to pewnie jakieś nudne lekkie granie z wokalistą o przerośniętym ego. Co do tego drugiego zakładam, że mam rację, natomiast co do pierwszego mocno się myliłem. Jeszcze przed pierwszym odsłuchem materiału spojrzałem na jakiś klip na youtube, który można powiedzieć, że mnie zainteresował, ale nie byłem kupiony. A kiedy wcisnąłem "play" poleciał numer "I Think Bad Thoughts". Już sam początek sprawił, że głowa zaczęła kiwać mi się do rytmu, a im dłużej działał numer tym bardziej byłem zadowolony. Jak się okazało panowie z kapeli czują rock'n'rolla i potrafią go grać bez popadania w kicz. Dobry riff, wpadający w ucho refren i świetna melodia - czego chcieć więcej? Niejeden band grający w okolicach hard rocka powinien uczyć się od Danko Jones jak grać z jajem, z pazurem i jednocześnie nie odsiewać. W każdym razie pierwszy kawałek mnie kupił i wiedziałem, że ten album to jest to. "Active Volcanoes" już nie tak rewelacyjny, ale też nie jest zły. Gdzieś czytałem, że ten band bardzo wzorował się na Thin Lizzy i w tym kawałku jako tako to słychać, zwłaszcza w gitarach. "Tonight Is Fine" to wcale nie mniejszy hicior niż otwieracz, chociaż tutaj ogromną, a raczej kluczową rolę odgrywa prosty, ale zabójczy refren. Dodatkowo melodia, którą już gdzieś słyszałem. Danko Jones to kapela nie grająca zbyt skomplikowaną muzykę i w tym kawałku świetnie to słychać, ale gitara po prostu niszczy - zwłaszcza w okolicach refrenu. "Magic Snake" to znowu zaledwie dobry numer, ale tum razem nawet refren nie jest jakiś nadzwyczajny, dlatego pozwolę sobie pominąć ten kawałek. "Had Enough" to jak najbardziej nośny numer posiadające pewne cechy punk rocka przede wszystkim w partiach wokalnych. Duża dawka przebojowości i filozofia "oby do przodu" to najważniejsze cechy tego numeru. Kolejny świetny refren można usłyszeć przy okazji kawałka "I Cant Handle Moderation", ale tylko refren, bo pozostała część tego utwory to taki standardzik, który nijak się ma do pierwszego i trzeciego numeru. W końcu przyszedł czas na trzeciego killera na tym albumie - "Full Of Regret", który dodatkowo pojawił się jako singiel dwa miesiące przed premierą albumu i został opatrzony klipem, w którym zobaczymy w aktorskich rolach Elijah Wooda, Selmę Blair, Lemmy'ego Kilmistera i Mike'a Watta. Klip zrobiony z prawdziwie filmowym rozmachem jednak nie przyćmiewa muzyki, do której przecież jest tylko dodatkiem. Po pierwsze świetne partie gitarowe - nie chodzi wyłącznie o taki lekko stonerowy riff, ale przede wszystkim o partie melodyjne. Po drugie wpadający w ucho refren. A po trzecie - ten utwór jak wpadnie w ucho to nie chce wypaść. "The Sore Loser" to trochę cięższy numer, jest to tylko i wyłącznie zasługa pracy gitary. Na szczęście, ci którzy zostali kupieni na początku albumu mogą jak zwykle spodziewać się przebojowego i wpadającego w ucho refrenu. "Like Dynamite" brzmi jak połączenie Thin Lizzy z KISS - odległe rejony? A jednak obydwie kapele grają hard rocka i właśnie Danko Jones w dobry sposób łączy te dwa światy, a w tym numerze aż nadto to słychać. Przy okazji momentami w tym kawałku wokal Danko brzmi jak Gene'a Simmonsa. "Apology Accepted" to szybki i przebojowy numer, który może nie zapada w pamięć tak jak niektóre ze znajdujących się tutaj killerów, ale posiada masę energii, która zapewne udzieli się niejednemu słuchaczowi. W przypadku tego kawałka zwrotki brzmią nieco lepiej niż refren. Prawie pięciominutowy kawałek o tytule "I Wanna Break Up With You" zamyka ten album. Numer całkiem przyjemny zwłaszcza, jeśli chodzi o refren, ale nie jest to nic nadzwyczajnego.

Album "Below The Belt" to kolejny dowód na nieco zmodyfikowane powiedzenie "nie oceniaj płyty po okładce". Materiał znajdujący się na tym wydawnictwie to w przewadze szybkie i energiczne numery wyposażone w nośne refreny, które już przy pierwszym odsłuchu wpadają w ucho. Świetnym posunięciem było rozpoczęcie "Below The Belt" od killera jakim jest "I Think Bad Thoughts" - największy przebój na tym wydawnictwie. Ale podobnie niszczycielskich utworów na tym albumie nie brakuje - chociażby "Tonight Is Fine", "Full Of Regret" czy "Like Dynamite". Gwarantuję, że każdy kto choć trochę czuje rock'n'rolla będzie zadowolony podczas słuchania "Below The Belt".

Ocena: 8/10

czwartek, 16 września 2010

For My Enemy - Welcome To The Dirt EP (2009)



For My Enemy - Welcome To The Dirt EP

For My Enemy na myspace

Data wydania: 2009
Gatunek: downtempo hardcore
Kraj: Niemcy

Tracklista:
01. Intro
02. My Music, My Weapon
03. Back Again
04. Bomb Your Throne
05. Welcome To The Dirt

For My Enemy to niemiecka formacja hardcore'owa, która póki co na swoim koncie ma tylko powyższą epkę. Wydawnictwo krótkie (niecałe 16 minut) i tak naprawdę niezbyt powalające. Kiedy miałem już za sobą kilka pierwszych odsłuchów "Welcome To The Dirt" to miałem nieodparte wrażenie, że to 5 utworów nie pozwoliło kapeli rozwinąć skrzydeł. Chociaż to jednominutowe intro jest niezwykle ciekawe - praca gitary mniej więcej w połowie jest wręcz powalająca, gdyby tak brzmiąca gitara przewijała się przez wszystkie kawałki to pewnie byłbym zachwycony tą epką. A tak niestety, ale wolne tempo w przypadku tej kapeli sprawiło, że siadła całkowicie moc. Są pewne przebłyski, które kapela zawdzięcza wyłącznie gitarom, a raczej gitarzyście, który naprawdę dobrze wypełnia powierzone mu zadanie. Chociaż jak wspomniałem mieszania gitarą jest niewiele. Wszystko to bardzo mechaniczne, ułożone i takie trochę nijakie. Wokalista ryczy bardzo wolno, a chórki wcale nie dodają mocy. Jeżeli już kapela tak bardzo chciała grać wolny hardcore to powinna też sprawić, żeby nie zabrakło wgniatających w ziemię beatdownów, a tego jest niewiele, a nawet jak już są to nie robią na mnie żadnego wrażenia. Poza intro warto posłuchać numeru tytułowego, chociaż brzmi podobnie do wcześniejszych utworów to coś w nim jest - może właśnie te okolicznościowe beatdowny? Ogólnie rzecz biorą epka niezbyt zachwycająca, granie jak wiele innych.

Ocena: 5/10

poniedziałek, 13 września 2010

Dagoba - Poseidon (2010)

http://www.metal-archives.com/images/2/7/8/9/278914.jpg

Dagoba - Poseidon

Dagoba na myspace

Data wydania: 30.08.2010
Gatunek: industrial groove/death metal
Kraj: Francja

Tracklista:
01. 43 17′n / 5 22′e
02. Dead Lion Reef
03. Columnae
04. The Devil’s Triangle
05. Degree Zero
06. The Horn Cape
07. Black Smokers (752 Fahrenheit)
08. Ha Long
09. Shen Lung
10. I Sea Red
11. There's Blood Offshore
12. Waves Of Doom


W tym roku francuska ekipa działająca pod szyldem Dagoba wydała swój czwarty album studyjny. Ich poprzedni LP noszący tytuł "Face the Colossus" był typowym średniakiem, który niczym nie zaskakiwał, a wręcz nudził. "Poseidon" promowany jest utworem "Black Smokers", do którego nakręcony został również klip. Słysząc ten kawałek po raz pierwszy miałem wrażenie, że album "Poseidon" będzie co najwyżej na poziomie wydawnictwa z 2008 roku. Nie mogłem się bardziej mylić.

Album zaczyna się bardzo spokojnie, taki trochę morski klimat z wchodzącym powoli fortepianem. Minutowe intro, które powinno nastroić słuchacza i wprowadzić go w specyficzny klimat. I jak to często bywa końcówka intro to zarówno początek pierwszego utworu - "Dead Lion Reef". Trochę takiej elektronicznej symfonii na początek, jednostajnie grające gitary, trochę epickich uderzeń i symfonia milknie, żeby dać miejsce agresywnej i równo bijącej perkusji. Pierwszy utwór i już hicior, wpadająco w ucha muzyka, niezbyt ciężkie ryki wokalisty i ta elektroniczna symfonia przewijająca się w tle. Zabójczy numer nijak mający się do prezentowanego przed premierą "Black Smokers". I tym wstępem już mnie kupili, dalej spodziewałem się tylko lepszego grania. I nie zawiodłem się - Dagoba w dalszej części serwuje kolejne hity. "Columnae" to szybki, energiczny i agresywny numer z bardzo dobrym wykorzystaniem elektroniki, mocno i szybko bijącą perkusją i perzesterowanym wokalem. Następnie największy hicior na tym wydawnictwie "The Devil's Triangle". Mocne elektroniczne wejście, jakiś jęk w oddali i ciężki riff świetnie uzupełniający się z elektroniką. Do tego niesamowite pierdolnięcia, które nie pozwalają usiedzieć na miejscu. Może nie ma tutaj jakiegoś wpadającego w ucho refrenu, ale elektronika w całości to wynagradza. Po prostu niesamowity numer. Na tym wydawnictwie jest jeszcze kilka takich mocarnych utworów - "I Sea Red", który zaczyna się gitarową młócką i szybkim tłuczeniem perkusji. Tutaj mamy za to prosty refren, który w dużej mierze opiera się na powtarzaniu tytułu utworu, ale oczywiście nie tylko. Z takich masakrycznych utworów wyróżniam również zamykający album "Waves Of Doom". Jedyne co można mu zarzucić to niezbyt udana elektroniczna melodyjka w tle, za to gitary młócą aż miło. Żeby wielbiciele lższejszego grania nie narzekali, to kapela nagrała też kilka utworów, w których pojawiają się czyste partie wokalne - "Degree Zero", wspomniany już "Black Smoker" (chyba najbardziej przebojowy i jednocześnie najlższejszy na "Poseidon") i "Shen Lung", który jest wyposażony w całkiem fajną melodię, no i chwytliwy refren. Ponadto na albumie znajdują się jeden utwór instrumentalny - "The Horn Cape", ale utrzymany w ostrym klimacie i przerywnik "Ha Long", który pierwotnie był łączony z numerem "Shen Lung". Zabrakło jeszcze utworu "There's Blood Offshore". Ten jest całkiem niezły, ale ani to killer, ani wypełniacz.

Po kilkukrotnym przesłuchaniu "Poseidon" jestem pewien, że to jeden z najlepszych albumów z nowoczesnym metalem wydanych w 2010 roku. Tym większy jest plus tego wydawnictwa, że atak przyszedł z zaskoczenia, bo kto by się spodziewał takiego niesamowitego grania po Dagoba? Tym bardziej, że ich forma raczej spadała z albumu na album. Na szczęście chłopaki się otrząsnęli i nagrali "Poseidon", album wypakowany hiciorami zarówno dla wielbicieli ekstremy, jak i dla tych którzy szukają przebojowości. Bardzo dobra mieszanka indistrialu w elektronicznym wydaniu, z groove metal i elementami death metalu.

Ocena: 9/10

piątek, 10 września 2010

Battered - Battered (2006)



Battered - Battered

Rok wydania: 2006
Gatunek: thrash metal
Kraj: Norwegia

Tracklista:
01. Oblivion Awaits
02. New Lament
03. Demagog
04. Not One
05. The Dig
06. Industrial Killing
07. Perfect Illusion
08. Parasight
09. The Flagellant
10. Derelict

W 2004 roku członkowie norweskiej formacji Einherjer postanowili, że ich drogi się rozejdą, a pożegnalną płytą grającej viking metal grupy miał być wydany w 2003 roku "Blot". Na szczęście rozpacz fanów kapeli Einherjer nie trwała długo, bo już w 2004 roku panowie Frode Glesnes, Aksel Herløe i Gerhard Storesund wraz z nowymi znajomymi, którzy występowali w nieznanej mi kapeli Headblock - Sigurdem Olaisenem i Ole Moldesætherem powołali band Battered. Jeszcze w tym samym roku zespół nagrał demo, na które składały się trzy kawałki, a w 2006 za sprawą Candlelight Records wydali swój debiutancki album, którego tytuł brzmi "Battered".

Co też może grać kapela, której większość składu, grała do tej pory black metal (amatorsko), a później viking metal? Oczywiście, że thrash metal w świeżej oprawie. I pisząc krótko i najprościej jak się da - zniszczenie rozpoczyna się wraz z pierwszym kawałkiem. Utwór "Oblivion Awaits" jest jednym z ciekawszych numerów na tym albumie, jednocześnie bardzo reprezentatywnym dla całości. Masa energii, ciężko bijąca perkusja i niezwykle charakterystyczny wokal Sigurda. Drugim killerem jest utwór "Not One", który jednocześnie promował album, ponieważ został wybrany jako kawałek, do którego nakręcono klip. Dodatkowym atutem tego numeru jest udział Glesnesa jako backing wokal. Jest to plus oczywiście dla wielbicieli Einherjer. I przyznam, że lepszego utworu do promocji "Battered" nie mogli sobie wybrać, chociaż szkoda, że nie nakręcili też klipu do "Oblivion Awaits". Czy w związku z tym, że na albumie są tylko dwa mocarne killery to oznacza, że pozostała część albumu na nic się nie nadaje? Oczywiście, że nie. Całość masakruje. Thrash jaki gra Battered w żadnym wypadku nie nudzi, nie jest to granie pod wielkich. Słychać tutaj raczej nowoczesną szkołę grania thrashu. A takie numery jak "Demagog" czy "Derelict" nawet nie brzmią do końca jak thrash. Oczywiście thrashowych wymiataczy też tutaj nie brakuje - "New Lament", "Industrial King" czy "Perfect Illusion", w którym również na wokalu udziela się Glesnes to prawdziwe thrashowe potwory. Ciężko się na tym albumie doszukiwać nudy, wtórności, czy słabych utworów. Oczywiście panowie z Battered nie grają czegoś niezwykle odkrywczego, ale też nie rżną na żywca od innych thrashowych kapel. Można nawet powiedzieć, że jest to trochę progresywny album, który nie ogranicza się wyłącznie do thrashu.

Tym albumem trzech wojowników z Einherjer na pewno narobiło wielbicielom tej kapeli sporo radości. Dla mnie był to niezwykle ważny album, który ponownie skierował moje kroki w kierunku thrash metalu, ale niestety tego typu albumów znalazłem naprawdę niewiele. W każdym razie album niszczący, wpadający w ucho - zarówno dzięki świetnym partiom wokalnym, jak i dzięki thrashowym melodiom, ale również dzięki wykorzystaniu nie do końca thrashowych patentów. Takie hiciory jak "Not One" czy "Oblivion Awaits" na długo w głowie i ciężko się ich pozbyć. Szkoda tylko, że kapela od 2006 roku milczy, a zapewne przez to, że Einherjer został reaktywowany to Frode Glesnes, Aksel Herløe i Gerhard Storesund nie będą mogli poświęcić się nagraniu drugiego albumu Battered, a szkoda, bo ich świeże spojrzenie na thrash bardzo by się teraz przydało.

Ocena: 8,5/10

wtorek, 7 września 2010

Restraint - Pure From Blood (2007)




Restraint - Pure From Blood

Restraint na myspace

Data wydania: 2007
Gatunek: hardcore
Kraj: Malezja

Tracklista:
01. Restraint
02. True
03. Until The End
04. Pure From Blood
05. This Promise
06. Stand Strong
07. One Family
08. For One Truth

"Pure From Blood" to debiutanckie wydawnictwo tej młodej kapeli z Malezji. Co ciekawe albumu zacząłem słuchać bez obadania skąd ten band się wywodzi i już przy pierwszym kawałku pomyślałem sobie, że grają fajny NY hardcore. A tutaj się okazuje, że chłopaki nawet pewnie nigdy w życiu w USA nie byli. W każdym razie szkoda, że album jest krótki, bo trwa zaledwie 24 minuty, ale zawiera mnóstwo energii. Ponadto często w użyciu są tzw. hardcore'owe chórki. To co można zarzucić Restraint to schematyczność, bo numery są jako tako do siebie podobne, ale w tak krótkim materiale to chyba nie jest wielki minus. Na całości najbardziej niszczący jest numer "True", a z muzyków najlepiej wypada perkusista do spółki z gitarzystami, którzy świetnie się uzupełniają. Dla wielbicieli mocnego hardcore'owego kopa w ryj album obowiązkowy. A panowie z Restraint zapowiedzieli długą przerwę w koncertowaniu, która trwa już od czerwca 2010 i najpewniej potrwa do końca roku, a jest ona spowodowana nagrywaniem nowego albumu.

Ocena: 7/10

niedziela, 5 września 2010

As We Fight - Meet Your Maker (2009)



As We Fight - Meet Your Maker

As We Fight na myspace

Data wydania: 25.05.2009
Gatunek: metalcore
Kraj: Dania

Tracklista:
01. Blood Will Fill The Coffin (3:50)
02. Join The Killing Spree (4:02)
03. Buried In Lies (3:31)
04. Meet Your Maker (4:09)
05. Interlude (1:34)
06. Evil Deeds (3:44)
07. Pull Me Asunder (3:18)
08. Witness The Slaughter (3:58)
09. The Condemned (3:56)
10. The Oncoming Chaos (6:15)

"Meet Your Maker" to trzecie studyjne wydawnictwo duńskiej kapeli As We Fight. Na album składa się 10 niezwykle energetycznych kawałków. Nie ma tutaj miejsca na jakieś melodyjne pitolenie, czy na popisy gitarowe - jest za to dużo agresji i rytmów, które zmuszają do machania głową. W kapeli jest dwóch wokalistów - jeden pan zajmuje się takim niby growlem, a drugi core'owymi rykami. Czyli z tego można łatwo wywnioskować, że na melodyjne zaśpiewy miejsca tutaj po prostu nie ma. Kapela w swojej muzyce łączy dużo patentów pożyczonych z hardcore'a z metalem - tyle, że momentami ten hardcore wysuwa się mocno do przodu, toteż album może niektórych odsiać. Co idzie na plus As We Fight to również fakt, że wolniejsze i bardziej gniotące numery wychodzą im tak samo dobrze jak te szybsze - dla przykładu takiego walcowatego niech będzie kawałek "Join The Killing Spree" czy "Witness The Slaughter". Mimo tego, że kapela nie grzeszy zbytnią oryginalnością (no drugim Pilgrimz to oni nie są), ale albumu słuchałem dzisiaj cały dzień i w sumie ciężko mi się było od niego oderwać, coś w nim jest niepowtarzalnego. A największy hicior na tym wydawnictwie to "The Condemned" - gitary po prostu niszczą, i jeszcze ten hardcore wysuwający się na sam przód :-)

Ocena: 7,5/10