czwartek, 7 stycznia 2016

Podsumowanie miesiąca - grudzień 2015

Grudniowe zestawienia zawsze są najtrudniejsze. Ciężko jest przygotować podsumowanie kiedy jest masa nowości płytowych, tak jak to miało miejsce w październiku, ale jest jeszcze gorzej, jak tych nowości płytowych jest garstka. W końcu wśród tych zaledwie kilku pozycji zawsze trafią się jakieś muzyczne koszmarki, których nie da się słuchać i nagle okazuje się, że wybór dziesięciu naprawdę porządnych albumów okazuje się niezwykle trudny. Czasami wręcz niewykonalny, dlatego w ostatni miesiącu 2012 roku byłem zmuszony do przygotowania tylko top 5. Po prostu nie było w czym wybierać. Tym razem spojrzałem nieco szerzej, faktycznie wśród znanych mi formacji była absolutna posucha, dlatego w tym podsumowaniu postanowiłem sięgnąć po nowości płytowe mniej znanych formacji. Przygotujcie się na zatrzęsienie debiutantów.


Tym razem o rozczarowaniach będzie krótko, bo nadzieje wiązałem tylko z jedną kapelą, która zapowiadała swój nowy materiał na grudzień. Chodzi oczywiście o formację Baroness i ich album "Purple". Po tym jak zawiodłem się na podwójnym wydawnictwie "Yellow & Green" z 2012 roku liczyłem, że był to wypadek przy pracy. Po prostu panowie z Baroness chcieli zrobić za dużo na raz i wyszedł za długi materiał, który męczył i ciężko go było przesłuchać w całości za jednym przysiadem. Jak się jednak okazuje to nie był żaden wypadek, bo "Purple" jest dokładnie na tym samym poziomie. Słuchałem zawartości tego wydawnictwa i zastanawiałem się, czy to jest na pewno ta sama kapela, która wydała "Red Album" i "Blue Record". Kompletnie inne brzmienie, brak dynamizmu, wszystko jakieś skrajnie spokojne. Baroness nagrali tym razem materiał trwający 43 minuty, ale dłuży się on niesamowicie. Odrobinę rozczarowała mnie jeszcze nowa płyta Starblind, która brzmi jakby była nagrywana w garażu przez amatorski zespół chłopaczków z gimnazjum.

Wśród mniej znanych formacji trafiłem na kilka przyzwoitych wydawnictw, które warto sprawdzić. Wielbiciele retro rocka w okultystycznym klimacie powinni zainteresować się drugim albumem Jess And The Ancient Ones. Jednak słuchając "Second Psychedelic Coming: The Aquarius Tapes" zatęskniłem za Blood Ceremony i Jex Thoth, bo mimo tego, że Jess i jej kompani właśnie w tego typu klimatach grają to mocno odstają poziomem od dwóch wymienionych formacji. Ale w takich sytuacjach przypomina się powiedzenie "gdy się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma". Naprawdę przyjemnie wypadł instrumentalny materiał od Intervals. Chociaż "The Shape Of Colour" to zaledwie ubogi krewny debiutanckiego albumu, jednak siłą pierwszego wydawnictwa tej grupy były nie tylko umiejętności instrumentalne Aarona Marshalla, ale też np. wokal Mike'a Semesky'ego. W tym momencie Intervals to jednoosobowy projekt i mam nadzieję, że jednak Marshall będzie chciał sobie dobrać muzyków do nagrania kolejnego albumu. Wielbiciele mieszanki heavy i power metalu mogą śmiało sięgać po "Starwolf - Pt. 2 Novastorm" niemieckiej kapeli Messenger. To już szóste wydawnictwo kosmicznych piratów, którzy brzmią coraz lepiej i ewidentnie znaleźli pomysł na siebie. I na sam koniec chyba najlepsze wydawnictwo, które ostatecznie nie znalazło się w głównym zestawieniu grudnia, a konkretnie chodzi o najnowszy materiał Against The Plagues. Amerykanie mieszają melodic black metal z death metalem i robią to naprawdę dobrze. "Purified Through Devastation" brzmi jak jakaś mordercza machina wojenna zbierająca krwawe żniwo. A teraz czas najwyższy przejść do głównego dania, jakim jest top 10 grudniowych premier.

01. Batushka - Litourgiya

Batushka (czyli Ksiądz) to formacja znikąd. Niewiele o niej wiadomo, poza tym, że podobno w jej skład wchodzą znani muzycy z polskiej sceny metalowej. "Litourgiya" to prawdziwy unikat, prawosławny black metal z elementami doom metalu i muzyki sakralnej. Wszystkie teksty są w języku rosyjskim, album składa się z ośmiu utworów, każdy z nich nosi tytuł "Уектенйа" (z odpowiednią cyferką od 1 do 8). "Уектенйа" oznacza tyle co "litania", więc wszystko by się łączyło ze sobą. "Litourgiya" to po prostu nieświęty obrządek prawosławny. Album jest niezwykle klimatyczny, a każdy dodatek dźwiękowy jeszcze bardziej ten klimat buduje, zresztą podobnie jak wszelkie sakralne śpiewy, których tutaj nie brakuje. Jeżeli szukacie powiewu świeżości w black metalu to sięgajcie po debiutancki albumu Batushka.

02. Warbell - Havoc

Warbell to druga i jednocześnie ostatnie polska formacja w tym podsumowaniu. Jeszcze do niedawna nie słyszałem o tej kapeli, a teraz jawi mi się jako jedna z czołowych grup na naszej scenie grających melodic death metal. "Havoc" to ich debiutancki materiał, który powinien zawojować Europę. Sama formuła jaką Warbell przyjęli na tym wydawnictwie to mdm odwołujący się do jego początków, nie ma tutaj żadnych nowoczesnych rozwiązań, melodyjnych refrenów, czy wciskania tutaj na siłę core'owych elementów. Za to nie brakuje zapadających w pamięć melodii, czy miażdżących growli, za które odpowiada Gigi.

03. Hatchling - The Sleep Scriptures

Sięgając po album Hatchling cały czas w głowie miałem thrash metalowy Hatchett. Tymczasem okazało się, że chodzi o jeszcze świeżą amerykańską kapelę grającą progresywny death metal. "The Sleep Scriptures" powinno zadowolić zarówno wielbicieli technicznego death metalu, ale też tych, którzy lubią elementy symfoniczne. A nie tylko do takich eksperymentów ograniczają się muzycy wchodzący w skład Hatchling. Ten album to prawdziwa kopalnia pomysłów na death metal i możliwe odnogi jego rozwoju.

04. The Chronicles Project - When Darkness Falls

The Chronicles Project to kolejny debiutant w tym podsumowaniu, ich materiał chwaliłem już na fanpage'u DF. "When Darkness Falls" to album koncepcyjny, który mimo czasu trwania (64 minuty) trzyma w napięciu do samego końca i sprawia ogromną frajdę. The Chronicles Project to grupa zrzeszająca mniej znanych muzyków, których macierzyste kapele grają w klimatach heavy/power metal. I w podobnych klimatach utrzymany jest właśnie "When Darkness Falls". Zawartość tego wydawnictwa to prawdziwa gratka dla wielbicieli power metalu połączonego z rock operą.

05. Epic Death - Witchcraft

Nie oszukujmy się, okładka "Witchcraft" przyciąga momentalnie (ale oczywiście nie z tego powodu znajduje się w podsumowaniu) i aż się chce sprawdzić zawartość takiego albumu. Epic Death to młoda amerykańska grupa w swojej muzyce łącząca symfoniczny black metal z death metalem. To bardzo przyjemny dla ucha materiał, w którym melodia i agresja są świetnie wyważone. Symfoniczne wstawki tworzą świetny klimat i niejednokrotnie sprawiają, że kompozycja sprawia wrażenie dużo bardziej zróżnicowanej.

06. Thirteen Bled Promises - The Black Legend

Hiszpanie z Thirtheen Bled Promises na tle innych formacji, które trafiły do tego zestawienia wyglądają niczym doświadczeni muzycy. W końcu "The Black Legend" to ich drugie pełne wydawnictwo studyjne. Czego można się spodziewać po tej kapeli? Głównie piekielnie technicznego death metalu. Jest tutaj sporo łamańców, rwanych riffów, galopad na perkusji, jak i niemalże kosmicznych zagrywek gitarowych. "The Black Legend" raczej nie jest wydawnictwem, które powinno się spodobać wielbicielom melodii, ale fani chaosu i ciężkiego grania powinni być zadowoleni.

07. We Are Wolf - Oklahoma

Wreszcie coś core'owego w tym zestawieniu. Na miejscu siódmym niemiecka kapela We Are Wolf, która w swojej muzyce miesza hardcore, metalcore i deathcore. Ciężko jest przypisać zawartość "Oklahoma" do jednego core'owego gatunku, bo nie jest to materiał jednostajny. Kiedy już myślałem, że to pełnoprawny deathcore to pojawiała się gitarowa melodia, a wokalista pozwalał sobie na melodyjny, choć bardzo krótki, refren. Jednak nie mogę narzekać na drugi album We Are Wolf, bo całościowo wypada naprawdę dobrze. Nie brakuje tutaj breakdownów, nie brakuje też typowo hardcore'owych zagrywek, czy deathcore'owej masakry, a jakby się uprzeć to i znajdą się elementy djentu.

08. Offal - Horrorfiend

Ach te Podroby z Brazylii, niby wszędzie ich muzyka określana jest jako mieszanka death metalu z grindcorem, a ja tymczasem na "Horrorfiend" słyszę wyłącznie oldschoolowy death metal w naprawdę dobrym wydaniu. Offal to już starzy wyjadacze, którzy debiutowali w 2006 roku. Ich nowy materiał to bardzo grobowy, dudniący death metal, ale utrzymany w zmiennym tempie. Niekiedy wręcz doomowym, a za chwilę wpadającym w speed thrashowe rejony. Całość okraszona została całą masą horrorowych wstawek, co oczywiście dodaje specyficznego klimatu tej płycie. Jeżeli komuś nie do końca przypadło do gustu tegoroczne wydawnictwo Revolting, to polecam spróbować Offal.

09. Night Viper - Night Viper

Miało być dużo debiutantów, więc oto i kolejny. Tym razem formacja pochodząca ze Szwecji i parająca się graniem klasycznego heavy metalu, ale w wielu utworach zawartych na tym wydawnictwie słychać też elementy retro rocka. Większość zawartości "Night Viper" stanowią energiczne kompozycje, ale trafić można również na klimatyczne utwory, takie jak "Curse of a Thousand Deaths" czy "Warrior Woman", numery nawiązujące do doom rocka.

10. Degial - Savage Mutiny

Stawkę zamyka również szwedzka kapela, ale grająca w zdecydowanie ostrzejszym klimacie. Degial to formacja death metalowa, która debiutowała w 2012 roku. Ich death metal jest w pewny sposób oldschoolowy, chociaż w swoim brzmieniu bardziej przypomina black metalowe wydawnictwa z dawnych lat. "Savage Mutiny" ma bardzo suche brzmienie, dzięki czemu materiał sprawia wrażenie innego niż wszystkie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz