poniedziałek, 25 stycznia 2016

Podsumowanie 2015 - rock

Ubiegły rok był ewidentnie bardzo dobry dla rocka, wręcz świetny. Pełna różnorodność, mieszanki stylistyczne, nowe wydawnictwa uznanych kapel, ale też sporo świeżych grup, które z wielkim entuzjazmem i przytupem wbiegły na scenę. Czy było na co narzekać? Mógłbym powiedzieć, że na powrót Crazy Town, ale czy ta kapela jeszcze kogoś interesuje? Śmiem wątpić (no może jakąś grupkę zagorzałych fanów). Dla mnie rok 2015 należał do rocka. Ten gatunek rządził niepodzielnie i wybór 10 najlepszych albumów był bardzo trudny, ale jednak się udało.


01. Agent Fresco - Destrier

Islandczycy z Agent Fresco to jedno z moich największych odkryć 2015 roku. Kapela, o której istnieniu jeszcze niedawno nie miałem pojęcia. "Destrier" to prawdziwy wulkan emocji, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Ciężko jest mi określić jednoznacznie co gra ta formacja, porusza się w szeroko rozumianej muzyce rockowej. Mógłbym napisać, że Islandczycy grają progresywnego rocka, a byłoby to gigantyczne uproszczenie. Są tutaj zarówno elementy post-rocka, alternatywnego rocka, art rocka i piano rocka. Największą siłą tego wydawnictwa jest niesamowity klimat i momentalnie wpadające w ucho melodie, w których genialnie odnajduje się pełen emocji wokal Arnóra Dana. Naprawdę niesamowite wydawnictwo.

02. Creature With The Atom Brain - Night Of The Hunter

Niby jest to zaledwie epka, ale trwająca mniej więcej tyle co niektóre pełne wydawnictwa płytowe (30 minut). Nie będę kombinował, dla mnie każde nowe wydawnictwo Aldo Struyfa i jego kompanów to absolutny mus. W przypadku "Night Of The Hunter" nie było inaczej. Zawartość tej płyty jest mocno eksperymentalna, ale jeżeli mieliście do tej pory do czynienia z twórczością spod szyldu Creature With The Atom Brain to mniej więcej wiecie czego się spodziewać. Dominuje tutaj psychodeliczny rock zmieszany z różnymi pokrewnymi gatunkami. Na "Night Of The Hunter" składa się zaledwie 5 utworów, ale jest to wycieczka pełna różnorodności i nawet dla mnie (wszystkie płyty tej kapeli mam w małym palcu) była zaskakująca.

03. Code - Mut

Pamiętam jak pierwszy raz słuchałem albumu "Resplendent Grotesque" (drugiego w dyskografii tej kapeli). Zbierałem szczękę z ziemi. Nie było to zwykły black metal, to było coś więcej. Najjaśniejszym punktem zespołu był wówczas Mathew McNerney (znany bardziej jako Kvohst). Nadal uważam "Resplendent Grotesque" za jeden z najlepszych (o ile nie najlepszy) black metalowych albumów. Ale Kvohst w 2011 roku opuścił Code, a jego miejsce zajął Wacian. "Mut" to drugie wydawnictwo z nowym wokalistą i mogę śmiało powiedzieć, że słychać wyraźny postęp. Wacian zaczyna śpiewać z manierą Kvohsta, ale muzyka kapeli przeszła sporą metamorfozę. Teraz Code grają coś w stylu progresywnego rocka zmieszanego z post-rockiem, a towarzyszą temu delikatne black metalowe elementy.

04. Danko Jones - Fire Music

Po świetnym i pełnym hitów "Below The Belt" nastąpił straszliwie słaby i nijaki "Rock and Roll Is Black and Blue". I praktycznie już traciłem wiarę w Kanadyjczyków z formacji prowadzonej przez Dana Jonesa, aż tu nagle pojawił się album "Fire Music". Powrócił garażowy rock'n'roll pełen bezczelnych tekstów. Ten album to prawdziwa kopalnia hitów, zresztą podobnie jak "Below The Belt". I oby panowie z Danko Jones utrzymali poziom tego wydawnictw i nie zaliczali więcej wpadek pokroju "Rock and Roll Is Black and Blue".

05. Grave Pleasures - Dreamcrash

Grave Pleasures to kapela powstała po rozpadzie Beastmilk. Liderem nowej formacji jest Mathew McNerney, który niegdyś czarował swoim wokalem w Code, później w DHG, a później w Beastmilk (nadal czaruje w Hexvessel). Jeżeli jaraliście się albumem "Climax" to będziecie się również jarać "Dreamcrash". To nadal ta sama post-punkowa formacja, tyle, że pozbawiona tego efektu zaskoczenia, który towarzyszył premierze debiutanckiego albumu Beastmilk.

06. Kadavar - Berlin

Kadavar to przedstawiciel sceny retro rockowej i ich dotychczasowe wydawnictwa uważałem za dobre, ale czachy mi nie rozsadzały. Z "Berlin" jest inaczej, zresztą brzmienie kapeli też przeszło lekką modyfikację. Muzyka nadal pozostaje w tylu retro rocka, ale muzycy dołożyli do niej sporo rock'n'rollowego szaleństwa. Ich najnowsze wydawnictwo to przebój na przeboju. Na nowym materiale bez problemu można usłyszeć echa KISS, czy solowych dokonań Osbourne'a.

07. The Darkness - Last of Our Kind

Początkowo bardzo byłem negatywnie nastawiony do tego albumu, ale podobnie miałem w przypadku "Hot Cakes", do którego ostatecznie przekonałem się podczas koncertu. Niestety tym razem kapela nie wpadła do Polski, żeby zaprezentować nowy materiał. Ale "Last Of Our Kind" doczekał się edycji rozszerzonej, na której podstawowej tracklisty dołożono aż cztery kompozycje. I pewnie bym nie dawał drugiej szansy tej płycie, gdyby nie świetny świąteczny kawałek "I Am Santa". To głównie za sprawą tego numeru ponownie sięgnąłem po "Last Of Our Kind" i wreszcie zaskoczył. Hiciorów na nowym albumie The Darkness nie brakuje, chociaż nie są one już tak wyraźne, jak to miało miejsce przy dwóch pierwszych płytach.

08. Year Of The Goat - The Unspeakable

Po tym, jak poczułem się zawiedziony nowym wydawnictwem Ghost zacząłem szukać jakiejś alternatywy. Zupełnie przypadkiem w moje ręce wpadła płyta Year Of The Goat. Okultystyczny rock w najlepszej możliwej postaci. "The Unspeakable" rozpoczyna się w bardzo klimatyczny sposób, a w dalszej części ten mroczny i pełen niepewności klimat jest tylko podsycany. Przy czym kapela grając okultystycznego rocka nie boi się zaserwować mocniejszych gitarowych riffów, więc wielbiciele lekkiego pykania raczej nie znajdą tutaj dla siebie zbyt wiele.

09. The Poodles - Devil In The Details

The Poodles w całej swojej działalności zaliczali zarówno wzloty, jak i upadki. Na szczęście po tych drugich przyszedł czas na tendencję zwyżkową. Zaczęło się od "Tour The Force" z 2013 roku i nowy album kontynuuję tę chlubną tradycję. "Devil In The Details", jak na wydawnictwa The Poodles przystało, jest wypełniony po brzegi hard rockowymi przebojami. I słychać, że tych niemalże 10 latach i kilku zmianach w składzie to nadal ta sama formacja, która potrafi prostym, ale wpadającym w ucho refrenem nawet najgorszy dzień zamienić przynajmniej w znośny.

10. Steve ‘n’ Seagulls - Farm Machine

Finowie ze Steve 'n' Seagulls podbili youtube i zrobili to w bardzo prosty sposób. Scoverowali kilka metalowych i rockowych numerów w sposób niecodzienny. Przerobili znane numery na stylistykę country i wyszło im to na tyle dobrze, że postanowili wydać album zawierający 12 coverów utrzymanych w stylistyce szalonego country. Jeżeli zastanawialiście się kiedyś jakby brzmiał "The Trooper" czy "Holy Diver" grany przez grupkę nieobliczalnych rednecków to odpowiedź znajdziecie na "Farm Machine". Zdaję sobie sprawę, że to tylko zbiór 12 coverów, ale są one podane w tak świeży i zabawny sposób, że nie można przejść obok tego obojętnie.

------------------------------------------------
11. Subsignal - The Beacons Of Somewhere Sometime
12. Ten - Isla De Muerta
13. The Carburetors - Laughing in the Face of Death
14. Riverside - Love, Fear And The Time Machine
15. Caspian - Dust and Disquiet
16. Hardcore Superstar - HCSS
17. Dead Lord - Heads Held High
18. Europe - War Of Kings
19. Graveyard - Innocence & Decadence
20. Diemonds - Never Wanna Die

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz