niedziela, 27 sierpnia 2017

Podsumowanie miesiąca - lipiec 2017

Jak zwykle w przypadku wakacyjnych miesięcy podsumowanie pojawia się ze sporym opóźnieniem, chociaż postaram się, żeby sierpniowa topka trafiła na DF odrobinę wcześniej niż na sam koniec września. Przechodząc jednak do sedna sprawy - lipiec był jakiś taki średni. Nie było zbyt wiele pozycji do sprawdzenia, ale też ciężko mi było wyłowić jakieś szczególnie dobre wydawnictwa. Patrząc sobie na poprzednie miesiące to ten pierwszy wakacyjny okres wypada dość słabo. Ale zdaje się, że tak bywa co roku. Kapele bardziej myślą o letnich festiwalach muzycznych niż o wydawaniu nowych albumów. Pewnie większość pojawi się we wrześniu lub październiku. Mimo tej mizerii udało mi się zebrać 10 wydawnictw, które spokojnie mogę polecić Wam do sprawdzenia (o ile jeszcze ich nie przesłuchaliście).


(nu-metal)

Wiem, że większość wielbicieli metalu uważa, że nu-metal jest od dawna martwy i był jedną z najgorszych rzeczy, jakie spotkały ten gatunek muzyczny. No cóż, ja jednak stoję po drugiej stronie. Przede wszystkim nu-metal nadal istnieje i kapele, które w nim grzebią całkiem nieźle sobie radzą. I uważam, że ten podgatunek metalu jest tak samo dobry, jak każdy inny. Lipcowe zestawienie otwiera młoda, bo powołana do życia w 2016 roku, amerykańska grupa DED, która gra właśnie nu-metal. "Mis-An-Thrope" to solida dawka energicznego grania z wszelkimi elementami, za które nu-metal jako podgatunek metalu był tak bardzo nienawidzony (i pewnie jest do dzisiaj). Mamy tutaj rap, slipknotowe brzmienie gitar i zmienne partie wokalne. No dobra, nie ma scratchy, co akurat sporym pozytywem. Za kapelą nie stoi nikt znany w metalowym światku, więc jak na początek to panowie z Ded uderzyli z grubej rury. Ciekawe jak szybko i z jaką mocą pójdą za ciosem.

(heavy metal/crust/post-punk)

Tau Cross wyrosło na zgliszczach kapeli Amebix, która zakończyła swoją działalność w 2012 roku. Debiutancki album kapeli dowodzonej przez Roba Millera pojawił się w 2015 roku i był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Oto znikąd (bo nie znałem wówczas Amebix) pojawiła się grupa grająca heavy metal, ale utrzymując go w stylistyce Killing Joke. Na "Tau Cross" sporo było post-punkowych rozwiązań, które sprawiły, że album momentalnie wpadł mi w ucho. "Pillar Of Fire" kontynuuje chlubną tradycję swojego poprzednika, czyli jest bardzo dobry. Jednak zabrakło tego efektu zaskoczenia, który towarzyszył "Tau Cross". Poza tym mam wrażenie, że w niektórych numerach zabrakło pomysłu na refreny, co niestety mocno rzuca się w uszy.

(alternative metal)

Po wydaniu płyty "A Star-Crossed Wasteland" w 2010 roku coś zaczęło się psuć w In This Moment. Co prawda zmian w składzie nie było, ale stylistka, w jakiej zaczęła się poruszać formacja poszła w zupełnie innym kierunku. Jeszcze "Blood" wydany dwa lata później dawał radę, nawet wypadał dobrze. Chociaż Maria zdawała się powoli przeobrażać w siostrę bliźniaczkę Otep. Kapela z melodyjnego metalcore, który w końcu mocno zahaczał też o pop, przeszła do alternatywnego metalu z elementami industrialu. "Black Widow" z 2014 roku to był totalny gniot. Maria już nie śpiewała i krzyczała, a jęczała. Muzycznie kapela chciała chyba podążyć jeszcze dalej niż na "Blood" i kompletnie im to nie wyszło. Całkowicie straciłem nadzieję, że ta grupa jeszcze wróci na prawidłowe tory. I pierwszy kawałek zapowiadający "Ritual" tego nie zwiastował. Chociaż "Oh Lord" wypadał lepiej niż każdy z numerów zawartych na "Black Widow". Ostatecznie szósty studyjny materiał In This Moment wypada zaskakująco dobrze. Grupie udało się nawet namówić Roba Halforda na gościnny występ w utworze "Black Wedding". "Ritual" swoją zawartością dużo bardziej przypomina "Blood", ale pozbawiony tej obskurnej bombastyczności. Może jest jeszcze nadzieja dla In This Moment.

(technical deathcore)

Rings Of Saturn to chyba najbardziej znany przedstawiciel gatunku, jakim jest techniczny deathcore. To muzyka pełna łamańców, skomplikowanych zagrywek gitarowych i szaleńczo bijącej perkusji. I jest podobnie, jak w przypadku ich poprzednich płyt, czyli nie zawodzą. "Ultu Ulla" to już czwarty studyjny materiał Rings Of Saturn i ponownie jest wypełniony po brzegi kosmiczną energią, którą w jakiś sposób panowie z tej formacji zbierają i wypuszczają w studio nagraniowym. Chociaż słuchając "Ultu Ulla" miałem wrażenie, że jest to materiał trochę mniej szalony niż wydany w 2014 roku "Lugal Ki En".

(hard rock)

Nie szaleję za klasycznymi hard rockowymi kapelami, które są aktywne na scenie niemal tak długo, jak sam żyję. Oczywiście są od tego wyjątki (jak zwykle), ale Mr. Big na pewno nie należeli do tego grona. Znałem tylko jakieś największe przeboje, ale to jedna z tych kapel, do której nigdy mnie nie ciągnęło. Ale po tym jak wpadłem na numer "Everybody Needs a Little Trouble", który promował album "Defying Gravity", wiedziałem, że muszę przesłuchać tę płytę. I przy pierwszym kontakcie z najnowszym materiałem Mr. Big byłem trochę rozczarowany, bo tego typu kompozycji było niewiele. Sporo tu spokojnych numerów, które nie do końca mi pasowały. Ale przecież "Defying Gravity" w końcu znalazło się w moim zestawieniu. Po kilku odsłuchach doszedłem do wniosku, że Mr. Big zaserwowali na najnowszym wydawnictwie jednak większość naprawdę dobrych i energicznych rockowych kawałków, a te zamulające stanowią jakiś promil. Nie mam pojęcia jak ta płyta wypada na tle pozostałych ośmiu w dyskografii tej grupy, ale na pewno kiedyś to sprawdzę.

(progressive metal)

Nigdy wcześniej nie słyszałem o włoskiej kapeli Soul Secret, ale coś mnie ciągnęło do ich najnowszej płyty. Po sprawdzeniu promującego album numeru "What We're All About" w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Z jednej strony muzycznie było naprawdę dobrze, ale ten wokal...jest po prostu zbyt miękki i jakiś taki dziwaczny. Na szczęście to tylko przypadłość tego jednego numeru, w pozostałych wokal Lino Di Pietrantonio ulega poprawie, a przynajmniej nie jest tak przesadnie miękki. A muzycznie cała zawartość albumu "Babel" stoi na bardzo wysokim poziomie. Jestem ciekaw jak ten materiał by wypadł w wersji wyłącznie instrumentalnej. I mimo tego, że "Babel" to bardzo dobry progressive metal, to warto się przyjrzeć bliżej formacji Soul Secret, bo wydany w 2015 roku "4" wypada zdecydowanie lepiej, a w jednym kawałku na wydanym w 2011 roku "Closer to Daylight" gościnnie pojawia się Arno Menses (ex-Sieges Even, Subsignal).

(progressive metal/djent)

Adagio do tej pory kojarzyli mi się z symfonicznym metalem i niezbyt chętnie przez to sięgnąłem po "Life", a tam czekała mnie spora niespodzianka. Okazuje się, że na nowym materiale muzycy zdecydowali się trochę poeksperymentować i zepchnęli symfonię na plan dalszy. Kapela zdecydowała się uwypuklić swoją progresywną stronę i dołożyć sporą dawkę djentu (najbardziej to słychać w numerze "Subrahmanya"). "Life" to dość długi materiał, bo trwający niemal 60 minut, ale dzięki tej różnorodności jaką zaserwowali Francuzi kompletnie się tego nie zauważa. Bardzo dobry materiał i jeden z najlepszych progresywnym w tym roku.

(black metal)

Northern Plague to jedna z tych kapel, które są najbardziej wyszydzane na polskiej scenie metalowej. Do tej pory nie bardzo wiem jaki jest powód takiej sytuacji, ale faktem jest, że chłopaki z tej formacji świetnie bronią się swoją muzyką, a to przecież ona powinna stanowić główny punkt. "Scorn The Idle" to drugie studyjne wydawnictwo tej białostockiej formacji. O ile przy "Manifesto" kręciłem nosem, bo nie był to szczególnie dobry materiał, tak najnowsze wydawnictwo Northern Plague robi spore wrażenie. Chociaż szkoda, że chłopaki nie wpisują się w panującą modę i nie dali kawałków w języku polskim, bo jak już wielokrotnie wspominałem język polski bardzo się lubi z black metalem. "Scorn The Idle" to mocne uderzenie nie pozbawione klimatu i ciekawych melodii.

(hardcore/punk)

Nie chciało mi się wierzyć, kiedy zobaczyłem, że Trapped Under Ice wydadzą po 6 latach od premiery "Big Kiss Goodnight" nowy materiał. Tymczasem wyszło na to, że jednak im się udało. "Heatwave" to skondensowana dawka hardcore/punkowej energii, która została zamknięta w zaledwie 14 minutach, co też daje ich najkrótsze z dotychczasowych pełnych wydawnictw. Ale hardcore rządzi się własnymi prawami i tak krótki materiał może być wypchany po brzegi energią. Tak też się dzieje w przypadku "Heatwave". Jest szybko, krótko, ale za to bardzo treściwie.

(groove/death metal)

Lubiłem Decapitated grające techniczny death metal. Ale Decapitated grające mieszankę groove i death metalu po prostu uwielbiam. I bardzo się cieszę, że po świetnej "Blood Mantra" muzycy zdecydowali się dalej podążać tą ścieżką. "Anticult" równie dobrze mógłby nosić tytuł "Blood Mantra 2", bo panowie z Decapitated zaproponowali materiał bardzo podobny do poprzedniego wydawnictwa. Ale czy to źle? Nie bardzo, bo zawartość najnowszego albumu Decapitated po prostu kruszy mury. Przy "Blood Mantra" można było poczuć pewien powiew świeżości, a na "Anticult" ta świeżość nadal się utrzymuje. Oby tak dalej panowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz