Mijający 2025 rok jawi mi się jako okres dość chaotyczny w temacie premier płytowych. Może dlatego, że nie miałem tym razem czasu na to, żeby eksplorować tak wnikliwie nowości muzyczne, jak w latach poprzednich. W związku z tym dużo ciężej też było mi ogarnąć finalną topkę. Najgorsze jednak były sytuacje (tak, liczba mnoga), gdy mając już finalne zestawienie przeglądając premiery 2025 roku natrafiałem na jakiś album, który koniecznie musiał się znaleźć w moim "już zamkniętym" podsumowaniu. Oczywiście taki pozornie mały ruch (jeden album wchodzi, jeden wychodzi) generował całą lawinę przesunięć, roszad, itp. W pewnym momencie postanowiłem przystopować i już nie przypominać sobie "co tam było?" oraz "a co warto by było jeszcze w mojej topce umieścić?". Pogodziłem się też z faktem, że nie wszystkie płyty, które bym chciał mogą się znaleźć w podsumowaniu - i tak uważam, że 35 pozycji z metalu (i jego bliskich okolic) + 10 pozycji z lżejszych klimatów to już jest wyjątkowo dużo. Oczywiście na przyszłość będę się zastanawiał, czy nie ograniczyć jakoś tej listy (oby nie zostało to w sferze niezrealizowanych planów).
Przechodząc jednak do sedna tematu - poniżej znajdziecie moją subiektywną topkę 2025 roku. Zdaję sobie sprawę z tego, że kilku albumów na niej brakuje, a inne znalazły się na niej niesłusznie (tzn. według mnie słusznie). Jeżeli chodzi o cyferkę przy każdym z albumów to jest to tylko stan na ten moment. Pewnie, gdybym robił zestawienie za miesiąc rozkład sił wyglądałby zupełnie inaczej. Zapraszam do rzucenia okiem na moje dwa zestawienia i oczywiście odkrywania albumów, które przegapiliście, albo dania jeszcze jednej szansy płytom, które już znacie, a poświęciliście im za mało czasu.
(avantgarde metal/dissonant black metal/death metal)
Data premiery: 14.11.2025
Zastanawiałem się, którą z kapel powinienem wziąć do swojego podsumowania - Imperial Triumphant, czy Veilburner. Wszak obydwie stylistycznie poruszają się po podobnych rejonach, obydwie wydały w tym roku naprawdę dobre płyty. Zdecydowałem się jednak na Veilburner, ich materiał jednak bardziej do mnie trafił. I patrząc na dyskografię obydwu grup to właśnie do ich wydawnictw zawsze było mi bliżej i częściej do nich wracam. To już ósmy pełny materiał studyjny Veilburner i jakościowo mamy tutaj do czynienia z doskonałą robotą (ponownie). Klimat tej płyty jest obłędny, niepokojący, ociekający brudem, złowrogi. Kapela stylistycznie nie zaskakuje, to nadal dissonant black/death metal z dużą dawką awangardowego grania - chociaż nie mamy tutaj do czynienia z muzycznymi "dziwactwami". Album jest bardzo spójny i gniecie od samego początku do końca, nie ma tutaj przestojów, nie ma miejsca na nudę. Duet Mephisto Deleterio i Chrisom Infernium znowu dostarczył świetny materiał.
(melodic metalcore/post-hardcore/alternative metal)
Data premiery: 22.08.2025
Aż ciężko mi uwierzyć, że to już drugi album We Came As Romans nagrany bez Kyle'a Pavone (zmarłego w 2018 roku). "Darkbloom" (2022) okazał się być całkiem niezłym materiałem, kompozycje z tego wydawnictwa naprawdę nieźle bronią się na żywo. "All Is Beautiful… Because We're Doomed" to płyta, która stylistycznie idzie utartymi przez swojego poprzednika ścieżkami. Grupa nie stroni od elementów elektroniki, Dave Stephens ponownie udowadnia, że dobrze czuje się nie tylko w core'owych krzykach, ale też w czystych partiach wokalnych. Potencjalnych hitów na "All Is Beautiful… Because We're Doomed" nie brakuje, jest też core'owa energia, która wsparta jest nieco popowymi rozwiązaniami, ale też słychać, że kapela chcę eksplorować alternative metalowe rejony. I póki to jednak metalcore nadal stoi u nich na pierwszym miejscu, a alternative metal jest tylko dodatkiem to wszystko jest w porządku. Oby tylko nie poszli drogą Architects z płyty "The Classic Symptoms of a Broken Spirit" (2022) (na tej z 2025 roku już wrócili na prawidłowe tory), czy też Parkway Drive z "Darker Still" (2022).
(atmospheric black metal/melodic black metal)
Data premiery: 18.07.2025
Abigail Williams przechodzili przez różne stadia w swojej karierze, ale zdecydowanie najlepiej odnaleźli się w atmospheric black metalu. Ich szósty album studyjny to już ich czwarte wydawnictwo, na którym eksplorują wspomniany gatunek (wcześniej był deathcore, a później melodic death metal). I od czasu swojego średniego debiutu nie zaliczyli w moim mniemaniu żadnej wpadki. Każdy z ich albumów towarzyszy mi regularnie w odtwarzaczu, więc też wierząc w jakość "A Void Within Existence" zamówiłem ten materiał w pre-orderze (co nie jest częstą praktyką w moim przypadku, w ogóle pre-ordery chyba już nie są tak popularne jak kiedyś). I Ken Sorceron wsparty przez świeżych muzyków, którzy dołączyli do Abigail Williams w 2023 roku, dostarczył kolejny świetny materiał. Stylistycznie mamy tutaj głównie atmospheric black metal wspierany przez elementy melodic black metalu. Kawałki są raczej szybkie i energiczne, ale klimat jest gęsty i niepokojący. W końcu Sorceron to doświadczony muzyk, który w niejednej kapeli zdobywał szlify i doskonale wie, jak chce prowadzić swój projekt. Nowy materiał trzyma poziom swojego bardzo dobrego poprzednika - "Walk Beyond the Dark" (2019).
Savaged to hiszpańska grupa specjalizująca się w graniu oldschoolowej mieszanki heavy i speed metalu. "Rising" to ich drugi pełny studyjny materiał. I już przy pierwszym odpaleniu nowego wydawnictwa Hiszpanów wiedziałem, że za chwilę zostanę porwany przez heavy metalowe przeboje. Słychać też, że Savaged w swojej twórczości mocno inspirowali się wciąż żywymi legendami heavy metalu - zarówno w kwestii samych kompozycji, jak i w partiach wokalnych. I na pierwszy rzut przychodzą mi do głowy oczywiście Judas Priest oraz Accept, ale tych inspiracji jest zdecydowanie więcej. Ponadto Savaged swoją twórczością idealnie wpisują się w szeregi coraz szerszej grupy młodych kapel, które w swojej twórczości oddają w pełni ducha oldschoolwego heavy metalu - spokojnie mógłbym ich postawić w jednym szeregu z Enforcer, Cauldron, Screamer, czy Riot City. Oczywiście Hiszpanie mają jeszcze dość skromny dorobek, ale tak debiutancki materiał "Night Stealer" (2024), jak i "Rising" przekonują mnie, że to formacja, która jeszcze nie raz w przyszłości bardzo pozytywnie zaskoczy.
Francuska kapela Decline Of The I w 2025 roku zaprezentowała swój piąty pełny materiał studyjny. "Wilhelm" bardzo szybko okazał się być godnym następcą wydawnictwa "Johannes" (2021). Nowy album, podobnie jak poprzednik, jest bardzo niejednorodny, wszak Decline Of The I nie należy do grup, które lubią się ograniczać stylistycznie. Na "Wilhelm" nie brakuje ani typowo black metalowych zagrywek, jak i bardziej dissonantowych wybiegów, są też elementy industrialne, trochę doom metalowego klimatu, ale też ambientów, muzyki klasycznej, rytualnych chórków i całej masy progresywnego grania. Decline Of The I nie serwują prostego materiału, ale nie jest to też album odsiewający swoją złożonością, raczej jest to wydawnictwo, na którym każdy znajdzie coś dla siebie. Ta różnorodność nie przygniata na "Wilhelm", ale zachęca do odkrywania kolejnych elementów, z których składają się poszczególne kompozycje. Płyta czaruje od początku do samego końca i nie powinno się jej odkładać na półkę po jednym obrocie.
(symphonic black metal/gothic metal)
Data premiery: 21.03.2025
Cradle Of Filth od kilku lat bardzo pozytywnie mnie zaskakują. I pozwolę sobie tutaj pominąć wszelkie obyczajowe wątki związane z formacją dowodzoną przez Daniego, bo to też nie powinno rzutować na ocenę materiału studyjnego. Starszych płyt Cradle Of Filth nie jestem w stanie słuchać, głównie przez charakterystyczne wokale Daniego. Mam wrażenie, że od kilku wydawnictw jego piski stały się nieco bardziej znośne (albo jest ich zwyczajnie mniej). Dokładnie od albumu "Hammer of the Witches" (2015) jestem w stanie słuchać Cradle Of Filth i czerpać z tych odsłuchów przyjemność (ze starszymi płytami nadal od czasu do czasu próbuję się mierzyć, ale na razie przegrywam). Z ostatnich wydawnictw tej formacji chyba najmniej mi odpowiadała "Cryptoriana" (2017), ale też już nie pamiętam dlaczego. Natomiast "The Screaming Of The Valkyries" zaskoczyła od razu, już od pierwszego odsłuchu to był materiał, który nie tylko mnie do siebie przyciągał, ale też interesował na tyle, że zapragnąłem mieć ten album na fizycznym nośniku w swojej kolekcji. Oczywiście stylistycznie i jakościowo jest to podobna półka, co wszystkie wydawnictwa premierowe Cradle Of Filth od "Hammer of the Witches" - czyli jest naprawdę bardzo dobrze. Nie ma rewolucji, nie ma nawet ewolucji. Jest za to bardzo efektowne podążanie dobrze utartymi ścieżkami, prawdę mówiąc niczego więcej od Cradle Of Filth nie oczekuję, wręcz jakiekolwiek zmiany w ich przypadku są niechętnie przeze mnie widziane, tym bardziej, że już są na prawidłowych torach.
(post-hardcore/dance-punk/noise rock/math rock)
Data premiery: 10.10.2025
Ten materiał był dla mnie ogromnym zaskoczeniem, zwłaszcza pod kątem różnorodności stylistycznej. Irlandzka kapela God Alone zaprezentowała swój trzeci pełny materiał studyjny - i od razu się przyznam, że wcześniejszych nie znałem sięgając po "The Beep Test". To materiał, który dosłownie rozsadza energią, ale jest też bardzo eksperymentalny. Sporo jest tutaj kawałków noszących znamiona noise rocka, o bardzo charakterystycznej chaotycznej strukturze i przybrudzonym brzmieniu, a obok nich potrafi się pojawić singlowy "Pink Himalayan", który jest kompozycją niemal pop rockową. Nie ma tutaj żadnych zasad. Równie dobrze kawałek może rozpoczynać się bardzo eksperymentalnie, a później zamieniać się w przebojową machinę ("Sir Laplage"). "The Beep Test" słucha się wybornie, zwłaszcza, że przy pierwszym kontakcie nie bardzo wiadomo, czym kapela zaskoczy w kolejnej kompozycji. Po kilku obrotach można już przywyknąć do eksperymentów God Alone.
(death doom metal/heavy metal/gothic metal)
Data premiery: 03.10.2025
Chociaż Hooded Menace nigdy specjalnie się nie zachwycałem, to zawsze miałem ich na swoim radarze. W 2025 roku ta fińska formacja zaprezentowała swój siódmy pełny materiał studyjny. Już przy ich poprzednim wydawnictwie bardzo doceniłem fakt, że nieco zaczęli łagodzić swoje podejście do grania death doom metalu i zaczęli dołączać do niego bardziej przystępne elementy heavy metalu. Na "Lachrymose Monuments Of Obscuration" jest to słyszalne jeszcze bardziej, co w moim odbiorze dodatkowo działa na korzyść nowego materiału. I chociaż doomowe klimaty z death metalowym filarem na stanowią trzon tego wydawnictwa, to lżejsze dodatki sprawiają, że kawałki są nieco żywsze, bardziej energiczne i szybciej wpadają w ucho. Przy czym warto zauważyć, że Hooded Menace wcale tak wiele ze swojego ciężaru nie stracili, a jedynie poszerzyli nieco wymiar swojej twórczości. Uwielbiam pracę gitar na tym albumie - zarówno pod kątem riffów, jak i solówek, które mocno wybijają się ponad linię melodyczną. "Lachrymose Monuments Of Obscuration" to bardzo dobry album, który jest ciężki, posępny, ale też klimatyczny i na swój sposób melodyjny. I warto też wspomnieć o doomowym coverze "Save A Prayer" z repertuaru Duran Duran, prawdziwy majstersztyk.
(death metal)
Data premiery: 04.04.2025
Zacznę może od tego, że "Ravage Of Empires" to nie jest najlepszy album w dyskografii Benediction. Co wcale nie przeszkadzało mi w tym, żeby cieszyć się tym wydawnictwem. Dziewiąty pełny studyjny materiał Brytyjczyków był dla mnie najlepszym oldschool death metalowym wydawnictwem w 2025 roku. Jest tutaj dosłownie wszystko to, czego mógłbym od takiego albumu oczekiwać - gniotące kompozycje, świetne powtarzalne riffy, kruszące mury growle i cała masa energii. To był dla mnie materiał, który był swoistym pewniakiem, gdy chciałem w 2025 roku sięgnąć po death metal - to głównie odpalałem właśnie nowe Benediction. Materiał wtórny, śmierdzący stęchlizną i taki, jakiego właśnie oczekiwałem od tej brytyjskiej grupy (chyba nikt nie oczekuje nowatorskiego podejścia w oldschool death metalu, prawda?).
Powoli zaufanie do twórczości Avantasii zacząłem odzyskiwać w 2016 roku po tym, jak projekt Tobiasa Sammeta wydał album "Ghostligths". Później było już tylko lepiej, zwłaszcza na "Moonglow" (2019). W 2025 roku Sammet zaprezentował już dziesiąty pełny studyjny materiał Avantasii. "Here Be Dragons" nie zapowiadał się szczególnie dobrze, zwłaszcza patrząc na pierwszy singiel, na który został wybrany numer "Creepshow". Kawałek zdecydowanie bardziej edguy'owy i jakoś kojarzący mi się też z twórczością Helloween. Na szczęście już późniejsze single były lepsze - "Against The Wind" i "The Witch" z udziałem Tommy'ego Karevika (Kamelot). Te dwa kawałki już zwiastowały materiał przynajmniej na poziomie dobrego poprzednika, czyli "A Paranormal Evening with the Moonflower Society" (2022). Cudów po "Here Be Dragons" się nie spodziewałem, ale mimo tego zamówiłem ten album w pre-orderze (nie ukrywam, że przystępna cena za wydanie podstawowe też grała rolę). I zawodu nie było, chociaż do "Moonglow" trochę brakuje, to jest to solidna dawka symfonicznego power metalu bardzo dobrej jakości. Hitów na tym wydawnictwie nie brakuje, chociaż w niektórych kompozycjach słychać, że Sammetowi już trochę się tęskni za Edguy (zawieszonym w 2020 roku). Na ten moment jednak mam wrażenie, że muzykowi wychodzi na dobre skupianie się na jednym projekcie, niż rozkładanie sił na dwa w gruncie rzeczy aktualnie dość podobne stylistycznie (wszak Avantasia już metal operą nie jest).
(technical thrash metal/progressive metal)
Data premiery: 19.09.2025
Species to kapela, która na żywo jest prawdziwym monstrum. Na scenie trójka wąsaczy odzianych w hawajskie koszule wprowadza odbiorców w szaleńczy trans za sprawą swojego techno thrash metalu. Bardzo czekałem na drugi album Species, zwłaszcza, że muzycy już od jakiegoś czasu na koncertach grali kawałki, których próżno było szukać na wydanym w 2022 roku debiutanckim "To Find Deliverance". Nowa płyta tej warszawskiej grupy to jest prawdziwa magia - chociaż głównym gatunkiem jest techniczny thrash, to na albumie znaleźć można mnóstwo innych tropów. "Changelings" to bardzo różnorodne wydawnictwo, na którym muzycy nie ograniczają się do trzymania się sztywnych ram wiodącego gatunku. I warto też wspomnieć o świetnej produkcji, która wreszcie jest w stanie w pełni zaprezentować możliwości Species...chociaż nie do końca, bo pełne możliwości tej grupy ujawniają się tak naprawdę podczas występów na żywo. Jeżeli będziecie mieli okazję ich zobaczyć, to nie wahajcie się.
(doom metal/gothic metal/gothic rock/occult rock/heavy psych)
Data premiery: 11.04.2025
Mam pewną słabość do twórczości włoskiej grupy Messa, głównie po tym, jak trafiłem na ich album "Close" (2022). To z jednej strony doomowe granie - oscylujące gdzieś na granicy metalu i rocka, znacząco zmiękczone przez wspaniałe wokale Sary Bianchin. Ale też mające w sobie pewien pierwiastek mrocznego gotyckiego klimatu i psychodeliczność heavy psych. I o ile lubiłem od czasu do czasu odpalić "Close", tak "The Spin" kompletnie mnie pochłonął - chociaż stylistycznie grupa trzyma się ponownie tej mieszanki, to wszystko brzmi tutaj mocniej, bardziej dosadnie, klimat też jest zdecydowanie gęstszy niż na "Close". Messa swoją muzyką budują mroczną atmosferę, ale nieco rozjaśnianą przez wokale Sary, która swoim mocnym, ale zarówno dość delikatnym wokalem czaruje i zmiękcza nawet najcięższe doom metalowe riffy. Pozostaje mi tylko żałować, że nie udało mi się dotrzeć na ich koncert w 2025 roku.
(traditional doom metal/heavy metal/occult rock)
Data premiery: 19.09.2025
Zeszłoroczny debiutancki album Castle Rat zaskoczył chyba wszystkich. Może jakaś nieliczna grupa, która natknęła wcześniej na single tej amerykańskiej formacji spodziewała się po "Into The Realm" takiej rewelacji. W moich uszach był to absolutnie najlepszy i zarazem najbardziej zaskakujący debiut 2024 roku. I w żadnym wypadku nie spodziewałem się, że tak szybko dostaniemy jego kontynuację. Najwyraźniej Castle Rat wcale nie są onieśmieleni sukcesem "Into The Realm", bo postanowili kuć żelazo póki gorące i dokładnie półtora roku po zaprezentowaniu pierwszego albumu przedstawili światu "The Bestiary". Z drugim albumem zniknął oczywiście efekt zaskoczenia (który w moim przypadku mocno podpompował "Into The Realm"), ale jeżeli chodzi o jakość tego wydawnictwa, to nie ustępuje ono w żadnym aspekcie debiutowi. Nadal jest to świetna mieszanka tradycyjnego doom metalu, heavy metalu i occult rocka, oczywiście wszystko to utrzymane w retro otoczce i okraszone wspaniałymi wokalami The Rat Queen (Riley Pinkerton). I warto też zauważyć, że "The Bestiary" jest materiałem bardziej rozbudowanym niż debiut - dostajemy aż 15 minut muzyki więcej. Pozostaje mi mieć nadzieję, że grupa w niedługiej przyszłości zawita do Polski na koncert klubowy, bo jednak ich występy na żywo to wyprawa w zupełnie wymiar.
(hard rock/heavy metal)
Data premiery: 04.07.2025
Zaledwie dwa lata trzeba było czekać na następcę świetnego "IV: Sacrament" (2023) i chyba nikt nie oczekiwał, że Wytch Hazel na najnowszym wydawnictwie pójdzie inną ścieżką muzyczną. "V: Lamentations" to stylistyczna kontynuacja praktycznie wszystkich do tej pory wydanych przez Brytyczyjów albumów. Ich charakterystyczne brzmienie kojarzące się od razu z Thin Lizzy i oldschoolową sceną heavy metalową ma się świetnie. I chociaż grupa ciągle trzyma się kurczowo swojej stylistyki również na piątym albumie to cały czas odnoszę wrażenie, że jeszcze nie jest to do końca przetarta ścieżka. Zaskoczeń w na "V: Lamentations" nie ma, ale też ich nie oczekiwałem (wręcz zaskoczenia są w tym przypadku niechciane). Kapela gra swoje, serwuje solidną dawkę lekkiego i przebojowego heavy metalu/hard rocka utrzymanego w starym stylu. Po prostu kolejny świetny album Wytch Hazel, nie oczekiwałem po tej płycie niczego innego.
(death metal/thrash metal)
Data premiery: 27.06.2025
Każdy chyba się zgodzi, że "Rat°God" (2021) to najlepsza płyta Inhuman Condition i żadne z ich dotychczasowych wydawnictw nie przebija debiutanckiej płyty - również najnowsze. "Mind Trap" to trzeci pełny studyjny album tej amerykańskiej formacji złożonej z trzech bardzo doświadczonych muzyków. Death/thrash metal serwowany przez Inhuman Condition nigdy nie był szczególnie świeży, nie inaczej jest też na najnowszym wydawnictwie. Ale też nie byli nigdy kapela, która starała się przecierać nowe szlaki. Muzycy za to doskonale wykorzystywali najlepsze elementy death metalu i thrash metalu, czego efektem były ich dotyczasowe wydawnictwa pełne death metalowych riffów łączących się z thrash metalowym szaleństwem. Nie inaczej jest właśnie na "Mind Trap", który stawiam jednak nieco wyżej niż "Fearsick" (2022), ale jednak na nowej płycie nie ma aż tak mocarnych hitów jak na "Rat°God" - jak chociażby mój ulubiony "Killing Pace". Ale grupa nadal jest świetnej formie, potrafi doskonale korzystać z dobrodziejstwa death metalu, thrash metalu i łączyć te dwa gatunki w różnych proporcjach otrzymując wybuchową miksturę. Dla fanów starej szkoły takiego grania pozycja obowiązkowa.
(progressive rock/post-metal/heavy psych/avantgarde metal)
Data premiery: 03.10.2025
"Exode" to wydawnictwo, które odkryłem dopiero w grudniu i wówczas postanowiłem również na przyszłość poświęcać więcej czasu na przekopywanie się przez nowości od I, Voidhanger. Na Cratophane wpadłem zupełnie przypadkiem i odpaliłem z czystej ciekawości. Stylistycznie metal gdzieś jest w ich twórczości, ale na pewno nie na pierwszym planie. To dopiero drugie wydawnictwo tej francuskiej grupy, która gra instrumentalnego progressive rocka wymieszanego z różnymi gatunkami - między innymi stonerem, heavy psych, awangardowym metalem i post-metalem. "Exode" to przede wszystkim muzyka bardzo transowa, hipnotyczna i niezwykle wciągająca. Pierwsze skojarzenie, jakie pojawiło się w mojej głowie przy odsłuchu drugiej płyty Cratophane to twórczość Entropii i Ampacity. I chociaż "Exode" nie towarzyszył mi w ciągu roku, to jego odkrycie było tak intensywne, że szybko wskoczył to mojej topki dość agresywnie rozpychając się łokciami.
(death metal/melodic death metal)
Data premiery: 30.05.2025
Patrząc na dyskografię szwedzkiej grupy Puteraeon łatwo zgadnąć, co jest dla nich największą inspiracją. Zresztą tytuł nowej płyty tej grupy też nie jest przypadkowy. Tak, ich twórczość krąży wokół świata wykreowanego przez H.P. Lovecrafta. Teksty utworów nawiązują do plugawych zakątków, plugawych istot i cyklopowych budynków. Ale "Mountains Of Madness" kupił mnie przede wszystkim za sprawą świetnego death metalu. Szwedzi w swojej twórczości dotykają zarówno oldschoolowego death metalu, ale posiłkują się również sporą dawką melodic death metalu - szybszego i bardziej melodyjnego. I te dwa gatunku zaskakująco dobrze się ze sobą uzupełniają. Miażdżące, powolne kompozycje, pełne charakterystycznego dudniącego brzmienia i hipnotyczne riffy bardzo gładko przechodzą w zdecydowanie szybsze i bardziej melodyjne partie. Puteraeon zaserwowali materiał, który doskonale oddaje szaleństwo twórczości Lovecrafta, chociaż robi to w dość nieoczywisty sposób (jakoś Lovecraft bardziej kojarzy mi się z gothic, albo z doom metalem).
(thrash metal/progressive metal/groove metal/technical thrash metal)
Data premiery: 17.10.2025
Kapela Coroner nie mogła zawieść, chociaż świat muzyki (nie tylko metalowej) zna zdecydowanie więcej przypadków nieudanych powrotów po latach, niż tych udanych. Warto przypomnieć, że ostatnim pełnym studyjnym materiałem Coroner był "Grin" z 1993 roku. Niedługo później, bo w 1996 roku kapela zakończyła działalność i wróciła dopiero w 2010, ale zdecydowanie bardziej do koncertowania niż do pracy nad nowym materiałem. Ale jednak po 15 latach od reaktywacji szwajcarska legenda technicznego thrash metalu zaprezentowała swój szósty pełny materiał. Oczekiwania były ogromne, ale z tego zdawali sobie również sprawę muzycy i dostarczyli dopieszczony "Dissonance Theory". Materiał mocarny, świetnie brzmiący i nie zamykający się ściśle w ramach thrash metalu. Grupa zaklęła w dziesięciu premierowych kompozycjach całą masę energii. Słychać z tej płyty ogromny głód grania. Jak dla mnie jest to jeden z najlepszych powrotów w muzyce metalowej - o ile nie najlepszy.
Do pierwszego albumu Venator nadal nie umiem się przekonać, ale "Psychodrome" kupił mnie dość szybko - chociaż pamiętając moją historię z ich debiutem podchodziłem do niego dość niepewnie. Austriacka grupa stylistycznie kontynuuje podróż rozpoczętą na "Echoes from the Gutter" (2022), ale nowy materiał sprawia wrażenie bardziej przebojowego. Chociaż po dwóch, czy trzech pierwszych odsłuchach potrzebowałem chwilę od tej płyty odsapnąć, żeby w pełni ją docenić. Venator nie próbują wymyślić heavy metalu na nowo, raczej korzystają ze sprawdzonych i znanych patentów. Ale jednak znacząco wyróżniają się na plus spośród coraz szerszej rzeszy młodych kapel, które próbują swoich sił w graniu oldschoolowego heavy metalu - zresztą regularnie w moich podsumowaniach rok w rok pojawia się przynajmniej kilku przedstawicieli tego nurtu. Nowa płyta Venator bardzo dobra, a do debiutu nadal będę się próbował przekonać, może w końcu się uda.
(funeral doom metal)
Data premiery: 14.11.2025
Są takie chwile, że nie ma nic lepszego niż odpalić sobie dobry funeral doom metal. A czy jest teraz kapela, która gra aktualnie lepiej w tym gatunku niż Bell Witch? Być może jest, ale najwyraźniej jeszcze na nią nie trafiłem. W 2025 roku pojawiła się druga część albumu "Stygian Bough", który ponownie jest owocem współpracy Bell Witch i Aerial Ruin. Bezpośredni poprzednik "Stygian Bough Volume II" pojawił się w 2020 roku i również wypadł świetnie. W międzyczasie Bell Witch zaprezentowali samodzielny album "Future's Shadow Part 1: The Clandestine Gate" (2023), więc jak widać muzycy nie próżnują. Warto też zauważyć, że Aerial Ruin to formacja obracająca się raczej w klimacie neofolku. Natomiast "Stygian Bough Volume II" to rasowy funeral doom metal, który wzbogacony jest przez inne elementy, które dorzucają właśnie muzycy (a raczej muzyk) Aerial Ruin. Materiał jak na standardy głównego gatunku nie jest zbyt długi, bo zamyka się w 58 minutach, ale składają się na niego tylko cztery rozwleczone do granic możliwości kompozycje. Może źle to zabrzmiało, bo utwory są faktycznie dość długie, ale słuchając tej płyty zupełnie tego nie zauważam. Odnoszę wręcz wrażenie, że jak na tę stylistykę mijają dość szybko, chociaż ich tempo jest...ehem, niespieszne. "Stygian Bough Volume II" to doskonała kontynuacja wydawnictwa z 2020 roku, ciężka, smętna, powolna, ale nie walcująca - nie wiem, czy to za sprawą pracy gitary, czy też nadających nieco lekkości wokali (za które odpowiada Erik Moggridge, wokalista Aerial Ruin). Świetny materiał, na który oczywiście trzeba mieć konkretny nastrój - wszak funeral doom metal rządzi się swoimi prawami.
(heavy metal/power metal/symphonic metal)
Data premiery: 06.08.2025
Twórczość japońskiej grupy Onmyo-Za śledzę od wielu lat i nigdy nie natknąłem się na ich słabe wydawnictwo. W 2025 roku formacja zaprezentowała swój szesnasty pełny studyjny materiał - a warto przypomnieć, że początki Onmyo-Za sięgają 1999 roku, więc mają naprawdę niezły dorobek jak na 26 lat działalności. Ponadto warto zauważyć, że od wspomnianego 1999 roku formacja występuje w niemal niezmienionym składzie (jedyna zmiana to odejście perkusisty Tory w 2009 roku). Nowy materiał zatytułowany "Ginrei Gozen" nie niesie ze sobą żadnej rewolucji. Onmyo-Za mają już od wielu lat ugruntowaną pozycję i wypracowany styl. I mając w pamięci ich poprzednie płyty, jak i najnowszą uważam, że to kapela, która zmian nie potrzebuje (te mogłyby tylko zepsuć harmonię, jaka wytworzyła się w twórczości tej formacji). Najnowszy materiał sprawdziłem pobieżnie w okolicy jego premiery, ale najwyraźniej coś innego mi wówczas w duszy grało, bo kompletnie o "Ginrei Gozen" zapomniałem i dopiero przygotowując się do podsumowania 2025 roku odpaliłem płytę ponownie i wpadłem po same uszy. Ten materiał ma w sobie wszystko to, za co uwielbiam Onmyo-Za - jest dużo przebojowości, trochę japońskiego folkloru, dużo nowocześnie brzmiącego heavy metalu, świetne wokale niezawodnej Kuroneko i wcale nie gorsze Matatabiego (chociaż mogłoby być ich nieco więcej). Grupa też od pewnego momentu uderza sporadycznie w j-popowe rejony i nie inaczej jest na "Ginrei Gozen", chociaż to swoisty dodatek, który tylko podbija stawkę nowego wydawnictwa. Stylistycznie jest tutaj bardzo różnorodnie, jak to zresztą zwykle bywa w przypadku albumów tej grupy. Do tej pory najczęściej z twórczości Onmyo-Za wracałem do "Karyou binga" (2016), ale nowy materiał może spokojnie zająć jego miejsce.
(heavy metal/rockabilly/hard rock/groove metal)
Data premiery: 06.06.2025
Nie lubię być zaskakiwany przez Volbeat, zdecydowanie wolę jak przecierają wydeptane przez siebie ścieżki. I na szczęście od jakiegoś czasu podążają właśnie taką drogą. Po "Outlaw Gentlemen & Shady Ladies" (2013) miałem przerwę od słuchania Volbeat, głównie dlatego, że sięgając po ich kolejne płyty odnosiłem wrażenie, jakby kapela starała się wymyślić siebie na nowo. Przez ich kolejne dwa wydawnictwa ciężko mi było przebrnąć - na ten moment kompletnie do nich nie wracam. Na szczęście na "Servant Of The Mind" (2021) Duńczycy wrócili na prawidłowe tory i zaserwowali materiał na poziomie swoich najlepszych dokonań. O "God Of Angels Trust" byłem dziwnie spokojny. Volbeat są w doskonałej formie, ich najnowsze wydawnictwo spokojnie mogę postawić obok ich topowych albumów. Przy czym warto też zauważyć, że to jest właśnie typowy materiał Volbeat - grupa nie próbuje tutaj niczego nowego, raczej przeciera dobrze znane już szlaki i robi to w mistrzowski sposób. Hitów typowych dla tej grupy na "God Of Angels Trust" nie brakuje, nie brakuje też ciężkich riffów, czy specyficznych wokali Michaela Poulsena.
Bardzo liczyłem na ten materiał, w oczekiwaniu na niego katowałem moje ulubione pozycje w dyskografii Battle Beast - "Bringer Of Pain" (2017) oraz "Circus Of Doom" (2022). I miałem ogromną nadzieję, że ta fińska formacja na najnowszym wydawnictwie dalej pójdzie drogą łączenia przebojowego heavy metalu z muzyką pop z lat 80. I na szczęście tak też się stało. Kawałki zawarte na "Steelbound" to praktycznie same przeboje - nie ma tutaj ani jednego wypełniacza. Noora jest w doskonałej formie i czaruje swoim wokalem, nie raz znacząco podnosząc poziom utworu swoimi partiami. Świetnie wypadają też kompozycje, w których grupa uderza w bardziej aor-owe klimaty, jak w kawałku "Angel Of Midnight" - i ponownie wokale Noory są po prostu obłędne. Przebojowość tego wydawnictwa jest niesamowita, ale czy to jeszcze metal? Czy już nie? Średnio mnie to interesuje. Album siadł u mnie momentalnie, wracałem do niego regularnie i będę pewnie odpalał równie często, co "Bringer Of Pain" czy "Circus Of Doom". Szkoda tylko, że było to pożegnalne wydawnictwo Noory w szeregach Battle Beast, ale na pewno będę bacznie przyglądał się jej solowej karierze.
Inhuman Nature to jedno z moich największych odkryć 2025 roku, dotyczy to projektu jako całości - chociaż z naciskiem na debiutancki album "Inhuman Nature" (2019) (chociaż nowej płycie też niczego nie brakuje). Twórczość tej brytyjskiej grupy zawiera w sobie wszystko, przez co kilka lat temu bez reszty wsiąkłem w crossover thrash. To jest właśnie crossover thrash, jaki chcę słyszeć, to jest crossover thrash, który urywa łeb i wyrywa go razem z kręgosłupem. To jest właśnie granie, za jakie pokochałem Power Trip, Enforced oraz Prowl. "Greater Than Death" to materiał jak na tego typu stylistykę dość obszerny, bo trwający aż 37 minut! Ale nie ma tutaj przestojów, czasu na złapanie oddechu, jest rzeźnia od początku do końca. Muzyka Inhuman Nature to prawdziwa bomba energetyczna.
(avantgarde metal/progressive metal/death metal/black metal/experimental metal)
Data premiery: 12.12.2025
Dość późno dowiedziałem się o tym, że Fleshvessel planują wydać swój drugi pełny album studyjny jeszcze w 2025 roku...i to w grudniu. W miesiącu, w którym praktycznie nic się nie dzieje, a wiele topek roku powstaje w oparciu o albumy, które pojawiają się od stycznia do końca listopada. I chociaż nie miałem planów robić zestawienia tak wcześnie, to jednak obawiałem się, że może się okazać, że Fleshvessel nie zdołają się u mnie przebić do topki tak szybko. Wszak ta amerykańska grupa na swoim debiucie, czy na wcześniejszej epce nie grała prostej w odbiorze muzyki. Zresztą single zapowiadające "Obstinacy: Sisyphean Dreams Unfolded" nie sugerowały, żeby kapela nagle miała odejść od awangardowego grania na rzecz prostszego i bardziej przebojowego. Oczywiście w momencie pojawienia się pierwszego singla rzuciłem nonszalacko, że oto zapowiedź potencjalnego albumu roku - mając jednak w sobie dużo niepewności. I pierwszy kontakt z "Obstinacy: Sisyphean Dreams Unfolded" nie był prosty, zresztą podobnie było z "Yearning: Promethean Fates Sealed" (2023). Ale w końcu siadło i to dość konkretnie, materiał składający się z zaledwie czterech bardzo rozbudowanych kompozycji jest...różnorodny. W sumie napisać, że Fleshvessel grają muzykę "różnorodną" to jakby nic nie napisać. Tutaj jest dosłownie wszystko - death metal, dissonant death metal, dissonant black metal, progressive metal, ambient, avantgarde metal, post-metal, progressive rock, trochę folku, odrobina industrialu...i odsiewające wokale. Oj tak, jeżeli już przyzwyczaicie się do skrzekliwych wokali Trolla Harta to już jesteście blisko docenienia tego wydawnictwa. Oczywiście nie występują tutaj tylko skrzekliwe wokale, ale po prostu tak znacząco wybijają się na tle pozostałych, że ciężko ich nie zauważyć. Czy to jest płyta lepsza niż "Yearning: Promethean Fates Sealed"? Raczej nie, chociaż jest równie różnorodna i wciągająca, to jednak minimalnie wyżej cenię sobie poprzedni album Fleshvessel.
(power metal/heavy metal/hard rock)
09. Green Carnation - A Dark Poem, Pt. I: The Shores of Melancholia
Data premiery: 29.08.2025
Przyznam od razu, że nie wierzyłem w Helloween po tym, jak bardzo pozytywnie zaskoczyli płytą "Helloween" (2021). Ogromną siłą tamtego wydawnictwa był powrót do kapeli Kaia Hansena i Michaela Kiske. Już forma wokalna Kiske aż takim zaskoczeniem nie była, bo jednak zdradzał ją już jako gość w Avantasii (na płycie "Moonglow"). Przypuszczałem, że "Helloween" to jest taki jednorazowy strzał, trochę działający na zasadzie nostalgii - patrzcie, Kiske i Hansen znowu w szeregach Helloween! Ale najwyraźniej panowie zadomowili się w kapeli. No dobra, fajnie, ale czy nawet z takim składem (dla przypomnienia - z trzema wokalistami) da się powtórzyć sukces albumu z 2021 roku? Zawartość "Giants & Monsters" udowadnia, że jak najbardziej można. Ponownie grupa w doskonałej formie serwuje potężną dawkę power metalu w najlepszym wydaniu. Nie brakuje tu kompozycji, które błyskawicznie wpadają w ucho - moim faworytem jest dość nieoczywisty "Hand Of God", który zaskoczył mnie progressive metalową stylistyką i dość delikatnym klimatem. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że Hansen i Kiske nie opuszczą Helloween w najbliższej przyszłości, a kapela uraczy swoich fanów jeszcze niejednym wydawnictwem na poziomie "Helloween", czy "Giants & Monsters".
Nie znałem wcześniej Green Carnation, ale "A Dark Poem, Pt. I: The Shores of Melancholia" dość szybko i mocno mi wpadł w ucho. Zaczęło się dość niewinnie, bo grzebiąc w premierach wrześniowych wpadłem właśnie na Green Carnation i szybko polubiłem się z kompozycją "As Silence Took You" otwierającą nowy album tej grupy. A jako, że bardzo rzadko słucham pojedynczych kawałków, raczej odpalam całe płyty, to przy chęci sięgnięcia po "As Silence Took You" puszczałem cały album. I co tu dużo mówić? Ten materiał wciągnął mnie głównie za sprawą swojej tajemniczej gotyckiej aury, która spowija "A Dark Poem, Pt. I" od samego początku. Podoba mi się też to niespieszne doom metalowe tempo, poza tym jakąś dziwna lekkość w brzmieniu i nienachalna przebojowość zamknięta w tych kompozycjach. Owszem, trafiają się tutaj również cięższe utwory, ale stanowią one swoistą odskocznię od spowitych mgłą tajemnicy numerów, od których tchnie melancholią. Świetna płyta, bardzo nieoczywista i zaskakująco szybko wpadająca w ucho.
(melodic metalcore)
Data premiery: 21.02.2025
Nie spodziewałem się, że najnowszy materiał Killswitch Engage będzie jednym z najczęściej odpalanych przeze mnie albumów spośród nowości z 2025 roku, ale liczby nie kłamią. I jest to dla mnie o tyle zaskakujące, że po świetnym "Disarm The Descent" (2013) kolejne dwa albumy już tak dobre nie było. "Atonement" (2019) był całkiem dobry, ale "Incarnate" (2016) to nudy straszliwe. Z kolei "This Consequence" ma w sobie jakieś pierwiastki z "Disarm The Descent", nie jest to album oczywiście tak dobry, ale mający w sobie to "coś". Jest tutaj na pewno wszystko to, za co uwielbiam Killswitch Engage - niesamowita energia, nienachalna przebojowość, ciężar i melodyjność zarazem, ale też jakaś lekkość. Przede wszystkim "This Consquence" brzmi jak album Killswitch Engage - co jest ogromnym atutem biorąc pod uwagę fakt, jak w ostatnich latach kapele metalcore'owe grające od lat zaczynają kombinować i tracić własną tożsamość. Adam Dutkiewicz z kumplami zaserwowali materiał bardzo przebojowy, nie pozbawiony ciężaru i energii. Nie brakuje tu hitów, czy potencjalnych bangerów koncertowych. Przypominam sobie, że "Atonement" też w wersji studyjnej wypadał na plus, ale dopiero koncertowe wykonanie nowych numerów nieco obniżyło u mnie ocenę tego albumu. Jednak czuję, że z kawałkami z "This Consequence" tak nie będzie, ale do weryfikacji potrzebuję koncertu KSE.
Trzecie studyjne wydawnictwo olsztyńskiej kapeli Gorycz jest po prostu fenomenalne. I chociaż lubię ich dwa poprzednie albumy, to "Zasypia" jednak nad nimi góruje. To płyta trudna, przygnębiająca, dotykająca niełatwych emocji, brudna i niełatwa w odbiorze. A mimo to jest to materiał, który przyciąga mnie jak magnes. Stylistycznie formacja idzie dalej tropem podjętym na poprzednich wydawnictwach grając post-metal i mieszając go z black metalem, chociaż jest tutaj też miejsce dla innych gatunków. Z każdego niemal utworu zawartego na tej płycie wyziera gorycz (dosłownie, więc nazwa kapeli nie jest przypadkowa), szarość życia codziennego i swojego rodzaju udręka. To zdecydowanie najbardziej dojrzały materiał Goryczy, najbardziej przygnębiający...ale też przyciągający. Nowe kawałki wypadają jeszcze lepiej na żywo, gdy muzycy dzielą się emocjami ze zgromadzoną publicznością. Niezwykły materiał.
Nowy album Dormant Ordeal był jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie pozycji z w 2025 roku. Wszak jest to grupa, która kompletnie rozbiła u mnie bank wydawnictwem "The Grand Scheme of Things" (2021) - aż ciężko uwierzyć, że premiera poprzednika "Tooth and Nail" miała miejsce cztery lata temu. Wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały, że krakowska formacja zaprezentuje kolejny fenomenalny materiał. "Tooth and Nail" nie sprawił mi niespodzianki, bo naprawdę nie spodziewałem się niczego innego niż doskonałego technicznego death metalu z black metalowymi naleciałościami. I tak też się stało, dziewięć premierowych kompozycji (w tym intro) po prostu miażdży - zarówno w wersji studyjnej, jak i na żywo (na szczęście mogłem się o tym przekonać naocznie). Zdecydowanie nowy album utrzymuje bardzo wysoki poziom swojego świetnego poprzednika - i nie jestem pewien, czy "Tooth and Nail" nie wypada jednak minimalnie lepiej. Grupa wydała ten materiał pod skrzydłami amerykańskiej wytwórni, co też sprawiło, że album poleciał w świat i już widziałem go przynajmniej w kilku zagranicznych podsumowaniach roku, co dobrze rokuje na przyszłość Dormant Ordeal, bo kapela została już zauważona i oby im to zaprocentowało jak najszybciej.
Creeper kompletnie mnie rozłożyli na łopatki swoim poprzednim i tegorocznym wydawnictwem. Pierwsze płyty tej grupy zupełnie mnie nie zainteresowały, ale po odpaleniu "Sanguivore" (2023) aż sprawdzałem, czy to na pewno jest ta sama kapela. Jako, że odkryłem wspomniany materiał z 2023 roku dopiero w tym roku i to jakoś niedługo przed premierą "Sanguivore II: Mistress Of Death" to ciężko mi jednoznacznie odciąć od siebie te dwa albumy (tym bardziej, że są to dwie części całości). Obydwa są utrzymane w tej samej stylistyce. Mamy tutaj rock operę w stylu Meat Loaf, mamy gotyckiego rocka w stylu The 69 Eyes/Sisters Of Mercy i hard rocka w stylu Alice Cooper. To wszystko zebrane razem i podane w bardzo przystępnej oraz przebojowej formie. Oczywiście wszystko jest tutaj skąpane w horrorowym klimacie, trochę przaśnym, utrzymanym w krzywym zwierciadle. I o ile album "Sanguivore" mnie zachwycił i kręcił się w kółko w moim odtwarzaczu, tak "Sanguivore II" upewnił mnie w moich zachwytach i kręcił się jeszcze częściej niż część pierwsza - na wydawnictwie z 2025 roku wszystko jest jakieś takie "bardziej".
(progressive death metal)
Data premiery: 30.05.2025
Bardzo lubię Rivers Of Nihil, a przynajmniej bardzo lubiłem, gdy w szeregach kapeli był jeszcze Jake Dieffenbach. Muzyka tej grupy zawsze mi się podobała, ale to wokale Jake'a mnie do niej przyciągały. Gdy Jake odszedł czar trochę prysł i na żywo grupa już nie brzmiała tak niesamowicie. "Rivers Of Nihil" to pierwsze wydawnictwo nagrane bez Jake'a w składzie, a partie growlu przejął basista Adam Biggs. I prawdę mówiąc byłem bardzo niepewny tej płyty, wszak Biggs mimo tego, że się stara to jednak daleku mu do wokalu Jake'a. Na szczęście okazało się, że kapela zdecydowała się nieco bardziej wykorzystać czyste wokale, za które odpowiada głównie perkusista Jared Klein. I muszę przyznać, że świetnie się to sprawdza. Muzycznie jest po prostu miazga, zresztą inaczej być nie mogło. Stylistycznie podobnie jak na "The Work" (2021) grupa postawiła bardziej na progressive death metal niż na techniczny death metal, który już coraz bardziej odsuwany jest na tor boczny, chociaż nadal jest obecny w twórczości Rivers Of Nihil. I mimo ciężaru najnowsza płyta niesie też ze sobą sporą dawkę przebojowości i melodyjności, a to głównie właśnie za sprawą partii Jareda. Ponadto to bardzo nowocześnie brzmiący materiał, co dla niektórych odbiorców może być barierą nie do przeskoczenia. Jednak dla mnie to fenomenalny materiał i cieszę się, że muzycy tak świetnie sobie poradzili po odejściu Jake'a.
(war metal)
Data premiery: 28.03.2025
Teitanblood poznałem dawno temu, już przy okazji premiery ich debiutanckiej płyty "Seven Chalices" (2009) i wówczas był to jeden z najostrzejszych albumów w mojej kolekcji płytowej. Było w tym graniu coś pociągającego, mrocznego i niepokojącego. Chociaż w 2009 roku raczej nie siedziałem mocno w tego typu graniu to bardzo doceniałem ten materiał. W 2025 roku grupa zaprezentowała swój czwarty pełny album studyjny - "From The Visceral Abyss". Płyta zaskoczyła u mnie momentalnie. Wiedziałem, czego mogę się po Teitanblood spodziewać, więc wielkiego zaskoczenia nie było, ale ten album to prawdziwy potwór. Od pierwszych dźwięków chaos, ciężar i złowroga aura wręcz przygniatają. I chociaż dźwięki zamknięte na "From The Visceral Abyss" niemiłosiernie wiercą dziurę w głowie i uwierają, to jednak nie mogłem się od tej płyty uwolnić. To war metal najwyższej klasy, chaotyczna symfonia mieszająca ze sobą intensywność i bezkompromisowość black metalu z ciężarem i posępnym klimatem death metalu. Teitanblood znowu dostarczyli album na najwyższym poziomie i oby na nim nie poprzestali.
Wyjątkowo w tym roku nie miałem swojego absolutnego faworyta w temacie płyty roku - co chwilę następowały rotacje wydawnictw obsadzonych na miejscach 1-3. Ostatecznie jednak zdecydowałem się umieścić na szczycie najnowszy materiał autorstwa amerykańskiej grupy Nite. Powodów jest kilka - to album, który w 2025 roku towarzyszył mi zdecydowanie najczęściej i najdłużej (w końcu miał premierę jeszcze w pierwszym kwartale). Nite odkryłem dopiero przy okazji ich drugiej płyty, "Voices of the Kronian Moon" (2022), zresztą wspomniany album znalazł się w 2022 roku w moim top 30 na 24 pozycji. Granie Nite jest wyjątkowe, bo niewiele jest kapel tak dobrze łączących ze sobą heavy metal i black metal, a tymczasem muzykom z San Francisco udaje się to perfekcyjnie. Grupa w niezmienionym składzie nagrała album "Cult Of The Serpent Sun". To materiał zdecydowanie żywszy niż dwa poprzednie wydawnictwa tej formacji. I ponownie na cały album składa się osiem premierowych kompozycji (tyle samo utworów liczył pierwsza, jak i druga płyta Nite). W kwestii instrumentalnej dzieje się tutaj magia - jest dość prosto, czasami wręcz łopatologicznie, ale od czasu do czasu gitarzysta wychodzi przed szereg, żeby uderzyć świetną solówką, która zwala z nóg. Ciężarów muzycznie raczej wielkich tutaj nie ma, jest dość melodyjnie, ale nad wszystkim unosi się lekka, złowroga mgła. Oczywiście Van Labrakis znowu czaruje swoim charakterystycznym wokalem, który mógłbym określić jako szept w rejestrach growlu. W ogóle stylistycznie "Cult Of The Serpent Sun" mocno kojarzy mi się z ostatnimi dokonaniami Tribulation - ale to pewnie zasługa tego charakterystycznego wokalu i niepokojącej atmosfery. Nite zaprezentowali niesamowicie wciągający materiał, który nie ma szans się znudzić.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Top 10 (lżejsze klimaty):
(post-punk/electronic/gothic rock)
Data premiery: 03.06.2025
Twórczość Damiena Hearse'a to chyba jedno z moich największych odkryć końcówki 2025 roku. Po tym, jak wpadłem na jego twórczość to przepadłem zupełnie - zwłaszcza w odmętach albumu "Crime" (2023) oraz epki "Cat Man Vampire" (2023). Album "Crossed" jest naprawdę niezły, chociaż daleko mu do wspomnianych wcześniej wydawnictw. Stylistycznie jest tu spory miks - od kawałków zdominowanych przez elektronikę (np. "Crossed"), czy bardziej industrialne (np. "Spirit"), są też numery bardziej idące w kierunku post-punk (uwielbiany przeze mnie "No Heaven No Forgiveness"). Wszystko łączy gotycki klimat, gęsty i niepokojący. "Crossed" to naprawdę dobry materiał, ale nie jest to najlepsza pozycja w dyskografii Damiena Hearse'a, choć jest tutaj kilka mocno wybijających się kompozycji.
(ambient house/downtempo/electronic/space ambient)
Data premiery: 27.06.2025
Etnobotanika to dla mnie zupełna nowość, chociaż ta śląska kapela jeszcze przed "Kosmobotaniką" wydała dwa albumy - "Fruwający przestępca" (2020) oraz "Leśne duchy" (2023). Ale sięgając po ich najnowszy materiał nie znałem tych wcześniejszych, więc podchodziłem do nowości na świeżo. Spodziewałem się kosmicznych ambientów i te jak najbardziej są również obecne na "Kosmobotanice", ale jednak trzon tego materiału stanowi różnorodna elektronika podawana w przeróżnej formie, wspierana przez intrygujące sample. Szkoda tylko, że rozszerzona wersja albumu jest dostępna tylko na Spotify oraz w wydaniu na kasety magnetofonowe - aż się prosi, żeby pełne wydawnictwo (wraz z bonusowymi kawałkami) było dostępne też w wersji cyfrowej do zakupu na Bandcamp. Wracając jednak do samej zawartości tego wydawnictwa, to jest to przyjemna dla ucha, transowa i relaksująca elektronika.
Data premiery: 28.02.2025
Nie było w 2025 roku lepszego space rocka niż ten grany przez Naxatras. Grecka kapela nie zwykła zawodzić na swoich wydawnictwach i nie inaczej było też w przypadku ich piątego wydawnictwa. Muzycznie jest to czysta magia, psychodeliczne granie pełne hipnotycznych dźwięków oferujących podróż w odległe zakątki galaktyki. Grecy na najnowszej płycie dalej eksplorują stylistykę, która towarzyszy im od pierwszego wydawnictwa - chyba nadal mojego ulubionego, chociaż właśnie "V" stawiam aktualnie na drugiej pozycji w ich dyskografii. Wspaniały album pełen kosmicznej przestrzeni i nieco leniwie płynącej muzyki, która wprawia w spokojny trans.
07. The Darkness - Dreams on Toast
(hard rock/glam rock/garage rock/pop rock)
Data premiery: 28.03.2025
The Darkness w ostatnich latach znowu są w świetnej formie. "Dreams On Toast" to już ósmy album tej brytyjskiej grupy, która szturmem zdobywała listy przebojów swoim numerem "I Believe In A Thing Called Love" ponad 20 lat temu. Po rewelacyjnym "Motherboard" (2021) kapela zrobiła sobie sporą przerwę od wydawania nowej muzyki - wszak na następcę trzeba było czekać aż cztery lata! Jeżeli jesteście na bieżąco z twórczością The Darkness to nic was nie powinno zaskoczyć na "Dreams On Toast", bo nie ma tutaj ani szalonych zmian stylistycznych, ani skoków w bok, czy też szukania nowej drogi. Oczywiście stałym punktem wydawnictw tej brytyjskiej kapeli jest solidna dawka rockowych hitów i tych również nie brakuje, tak jak i świetnej pracy gitar, czy charakterystycznych wokali Justina Hawkinsa. Jest nieco słabiej niż na świetnym "Motherboard", ale gdybym tak miał spojrzeć na klimat tego wydawnictwa to chyba najbliżej mu do "Hot Cakes" (2011).
(ebm/synthpop/darkwave)
Data premiery: 03.10.2025
Ultra Sunn to dwuosobowy projekt elektroniczny, który czerpie z różnych gałęzi tego gatunku. "The Beast In You" to drugie pełne wydawnictwo tej belgijskiej grupy. Po świetnym "Us" (2024) Ultra Sunn nie osiedli na laurach i już rok później zaprezentowali swój drugi materiał. "The Beast In You" stylistycznie nie odbiega od debiutu, nadal mamy tutaj sporo ebm, synthpopu i darkwave. Kawałki są przebojowe i łatwo wpadają w ucho. W elektronice stanowiącej główny trzon muzyki Ultra Sunn jest swoista transowość, która przełamywana jest przez charakterystyczne wokale Sama Huge'a. Bardzo dobry materiał, poziom poprzednika jak najbardziej utrzymany. Płyta, która towarzyszyła mi ciągu roku bardzo często, a o jakości nowych numerów na żywo będzie można się przekonać już na początku 2026 roku, bo grupa planuje kilka koncertów w Polsce już w lutym.
(country rock/progressive country)
Data premiery: 14.03.2025
Rok, albo dwa lata temu miałem fazę na współczesne country i sprawdzałem, co tam w trawie piszczy w tym gatunku. Natknąłem się również na twórczość Charliego Crocketta, ale wówczas bardziej ciągnęło mnie do Paula Cauthena. Teraz Paul nagrywa płyty najwyżej średnie (dwie pierwsze nadal top), co też pozwoliło mi wrócić do twórczości Crocketta, a raczej sięgnąć po jego najnowszy materiał. "Lonesome Drifter" to już czeternasty studyjny album tego muzyka country. I poza autorskimi utworami Crocketta jest tutaj kilka coverów, które w jego wykonaniu wypadają lepiej niż oryginały (chociażby "Amarillo By Mourning", czy "Jamestown Ferry"). Muzyka lekka, przyjemna, idealna trochę rozjaśnić szarówkę za oknem.
(aor/melodic rock/hard rock)
Data premiery: 14.03.2025
Debiut szwedzkiej aor-owej grupy Streetlight był fenomenalny i w żadnym razie nie spodziewałem się, że kapela tak szybko pójdzie za ciosem. Na następcę "Ignition" (2023) trzeba było poczekać niecałe dwa lata i okazał się być jeszcze lepszy od debiutanckiego materiału. Streelight nagrali materiał jeszcze lepiej dopracowany, bardziej wyważony i zdecydowanie bardziej przebojowy. Ewidentnie Szwedom nie brakowało pomysłów na nowe kompozycje, które błyskawicznie będą wpadać w ucho. To materiał pełen melodic rockowych hitów, które przyjemnie bujają od pierwszych dźwięków "Night Vision". Dla fanów aor i melodic rocka pozycja obowiązkowa.
(ebm)
Data premiery: 14.11.2025
Mam ogromną słabość do twórczości Tension Control od momentu. Odkryłem ich podczas koncertu, gdy supportowali Die Krupps i Front Line Assembly w 2022 roku. Od tego czasu śledzę projekt Michaela Schradera i nie praktycznie każdy kolejny album pochłania mnie bez reszty. Nie inaczej jest oczywiście z "Freiheit", o którego premierze dowiedziałem się za pomocą Spotify (wreszcie na coś przydały się te polecajki na głównej stronie aplikacji). Tension Control ponownie wyciągają wszystko, co najlepsze w muzyce ebm. Kawałki są przesycone elektroniką, są kanciaste do granic możliwości, a kawałki z tekstami w języku niemieckim jeszcze bardziej tę kanciastość podkreślają - efekt jest po prostu cudowny. Ale na "Freiheit" znaleźć można też kilka numerów z tekstami w języku angielskim i tutaj też działa ta magia ebm. Zresztą jedna z takich kompozycji znajduje się w gronie moich faworytów - "It's Been Too Much". Kolejny świetny materiał Tension Control, Michael Schrader jest w świetnej formie i po cichu liczę na to, że będzie jakaś szansa zobaczyć jego projekt na żywo w PL w niedługim czasie.
(alternative rock/shoegaze/alt pop/post-punk)
Data premiery: 16.05.2025
Hundredth na zawsze chyba pozostaną dla mnie formacją, która przeszła gigantyczną przemianę i świetnie na tym wyszła. Tak tylko dla przypomnienia dodam, że w swoich początkach grupa grała hardcore/metalcore, a w 2017 roku zaprezentowali fenomenalny materiał "Rare", który utrzymany był w klimacie post-punk/shoegaze. Od tamtej pory grupa eksploruje zdecydowanie lżejsze klimaty zostawiając daleko za sobą hardcore'owe początki. "Faded Splendor" to już szósty materiał tej grupy, a zarazem trzeci utrzymany w lżejszym klimacie. Stylistycznie muzyka grupy nadal się zmienia, już na "Somewhere Nowhere" (2020) było zdecydowanie bardziej "mainstreamowo" niż na "Rare" i w przypadku "Faded Splendor" grupa dalej podąża tą ścieżką. Na albumie kapela krąży głównie wokół rocka, ale nie brakuje tu również popowych elementów, czy też post-punkowych zagrywek. Wydawnictwo jest bardzo przebojowe i lekkie, łatwo się też wciągnąć w ten materiał. Czy żałuje, że grupa zostawiła hardcore/metalcore za sobą? W żadnym razie, ich łagodniejsza odsłona jest zdecydowanie ciekawsza i daje szerszy wachlarz możliwości.
(symphonic rock/progressive pop/glam rock/psychedelic rock/progressive rock)
Data premiery: 13.06.2025
King Gizzard & The Lizard Wizard wydają tylko płyt, że ciężko jest mi ich śledzić na bieżąco - zawsze, gdy zajrzę, co tam u nich słychać, to okazuje się, że mam jakieś 2-3 wydawnictwa do nadrobienia. W tym roku jednak dość skromnie, bo wydali tylko dwa albumy, z czego ten najważniejszy pojawił się w czerwcu. I chociaż widzę w sieci jakieś narzekania na to wydawnictwo to wieszać psów na nim nie będę. Odpowiada mi na dosłownie wszystko (poza faktem, że nie został wydany na CD). Od samego początku kapela sugeruje, że to będzie bardzo luźny materiał, stylistycznie najbliżej tu chyba do progresywnego rocka/popu w symfonicznej otoczce i z całą masą przebojowości. Ostatnio tak dużo King Gizzard & Lizard Wizard słuchałem przy okazji premiery dziwacznego "Fishing For Fishes" (2019). Nie chcę pisać, że w przypadku tej grupy intrygują mnie najbardziej te odbiegające od standardów wydawnictwa, bo przecież ta kapela nie podąża jakąś utartą ścieżką. Zawartość "Phantom Island" kupiła mnie momentalnie i gościła u mnie regularnie w odtwarzaczu. Niesamowity jest ten luz, który kapela przekazuje za pomocą muzyki zamkniętej na najnowszej płycie. I trochę ubolewałem nad tym, że kapela zdecydowała się usunąć wszystkie swoje płyty ze Spotify, ale jest przecież jeszcze Bandcamp.














































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz