czwartek, 25 listopada 2010

Relacja - Iron Maiden (Warszawa, Stadion Gwardii) - 07.08.2008

Iron Maiden (Warszawa, Stadion Gwardii) - 07.08.2008

Zaraz po godzinie 17 wpadliśmy na stadion Gwardii i zajęliśmy teren jak najbliżej barierki. Szkoda tylko, że przy samej scenie był wyodrębniony teren, który przysługiwał 2000 osób, które jako pierwsze weszły na stadion. Czekaliśmy prawie godzinę na pierwszy support i w końcu wyszła Lauren Harris. Basista grał jak na gitarze elektrycznej i wyglądał jak ufarbowany na czarno Dee Snider, natomiast gitarzysta próbował wymiatać, ale nie bardzo mu wychodziło - zresztą nic dziwnego, nie miał za bardzo ku temu okazji. Sama Lauren fajnie pokręciła dupcią, porobiła kilka „samolocików” i tyle. Śpiewała kilka kawałków, a w pewnym momencie wydawało mi się, że setlista to kilka utworów powtarzanych w kółko. Także nic specjalnego - support kompletnie nietrafiony, ale to przecież córka Steve'a Harrisa.

Made Of Hate wyszli w sumie dość szybko - bez jakiegoś wielkiego strojenia się, czy ustawiania sprzętu. Praktycznie wyglądało to tak, jakby przyszli na gotowe. I równie szybko musieli zejść, bo po zagraniu kilku kawałków poszedł im jeden ze wzmacniaczy. Ale spokojnie, bez paniki, basista pozostał na „polu bitwy” i próbował rozruszać publiczność wygrywając na basie „Another One Bite To Dust”. Ale twardzi muzycy Made Of Hate nie poddali się, coś pokombinowali i wrócili na jeszcze jeden, ostatni kawałek. Ich występ tak naprawdę niczym mnie nie zaskoczył, chociaż podobał mi się bardziej niż występ Lauren - ale w sumie nie ma za bardzo z czym porównywać. Bonusem ze strony Made Of Hate było zagranie jednego z kawałków Acheron - jak przyznali sami muzycy, to w końcu trasa „Somewhere Back In Time”. Ale mimo tego, że pierwszy raz grali przed taką dużą publicznością to dali radę. Ogromny plus dla basisty za uratowanie twarzy zespołu, który znalazł się w ciężkiej sytuacji.

Przygotowania do wejścia głównej gwiazdy wieczoru trochę trwały, nagle zaczęło się robić ciasno, jakieś typy z tyłu zaczęły się pchać do przodu, do tego wszystkiego goście z flagą z "Fear Of The Dark" na kiju latali z jednej strony do drugiej. Najpierw pojawił się filmik na ekranach, coś w stylu promo trasy koncertowej. Występ Ironów zaczął się tak samo jak „Live After Death”. Na „Aces High” ciężko było wytrzymać, bo cały tłum rzucał się do przodu, a za chwilę do tyłu. Masakra, ledwo można było złapać oddech. Na „Two Minutes To Midnight” klimat się jeszcze bardziej zagęścił, ryk fanów krzyczących refren – bezcenne. Praktycznie każdy kolejny kawałek zaczynał się tak samo, przez pół minuty skakania, a później już nieco spokojniej, bo sił powoli brakowało, a pragnienie rosło z każdym kolejnym kawałkiem. Przy „Revelations” zrobiło się trochę spokojniej, w końcu kawałek nie tak „skoczny” jak dwa wcześniejsze numery. A później scenografia się zmieniła, pojawił się Eddie w stroju brytyjskiego żołnierza, czyli „THE TROOPER”! I moc, na płycie szaleństwo, nawet nie miałem się kiedy odwrócić, żeby sprawdzić czy ludzie siedzący na trybunie chociaż trochę się ruszyli. Po prostu nie dało się stać spokojnie, głowa i nogi same chodziły. A gardło bolało z każdym numerem coraz bardziej, ale przecież nie można sobie na Ironach żałować. Na kolejnych kawałkach wcale nie było spokojniej, atmosfera była coraz lepsza, po blasku słonecznym już nie było nawet śladu. „Wasted Years” nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, w końcu skoro trasa nazywa się „Somewhere Back In Time” to nie może zabraknąć sztandarowego utworu z albumu „Somewhere In Time”. Następny był „Number Of The Beast”. Scenografia zajebista, z prawej strony sceny wyskoczył wielki diabeł, którego niestety już na następnym kawałku nie było. Ale intro do „Numer Of The Beast” po prostu rządzi, a wykrzykiwany przez 29 tysięcy fanów brzmi jeszcze lepiej. Później krótka pogadanka Bruce’a o jazzie (a dokładnie o Nicko) i akcent humorystyczny z „trąbką”. A po tym „Can I Play With Madness” i zaczęło się prawdzie szaleństwo. Później znowu akcent humorystyczny „You’re lying bastards” powiedział Bruce do zgromadzonych fanów, którzy na pytanie czy byli 24 lata temu, gdy po raz pierwszy zapowiadał „Rime Of The Ancient Mariner”, oczywiście fani odpowiedzieli twierdząco. Jedna z wielu scen z tego koncertu zapadająca w pamięć. A sam numer miał chyba najlepszą scenografię, poszarpane żagle, tło ukazujące pokład statku, Bruce odziany w jakąś czarną szmatę i wszędzie pełno dymu. Tak prawdę mówiąc myślałem, że tego utworu nie zagrają, w końcu trwa on w wersji studyjnej prawie 14 minut - warto było iść na ten koncert chociażby dla tego jednego utworu. Na „Powerslave” Bruce przywdział na głowę jakąś maskę z piórami, którą już kiedyś widziałem, dokładnie na którymś z wydawnictw dvd Iron Maiden. Oczywiście cały czas szał wśród tłumu fanów, którzy byli coraz bardziej zmęczeni, ale chyba nikt wtedy nie myślał jeszcze o zakończeniu koncertu. „Heaven Can Wait” było dziwne, w pewnym momencie na scene wlała się z backstage’u grupa fanów (co ciekawe żadna z tych osób nie miała koszulki Iron Maiden) podreptała chwilę na scenie i ochroniarze kazali im wracać na backstage. To chyba była nagroda w jakimś tam konkursie, tyle, że cały czas myślałem, że tylko jedna osoba będzie mogła odśpiewać z Bruce’m „Heaven Can Wait”. Następnie Ironi wyskoczyli z kolejnym ze swoich hitów, po prostu nie mogli tego nie zagrać – „Run To The Hills”. Słowa tego kawałka same cisnęły się na usta i ciężko było się powstrzymać od darcia mordy. Oczywiście żaden z fanów się nie oszczędzał, co też było słychać. Później kawałek, który w ogóle mi nie pasował do trasy „Somewhere Back In Time” – „Fear Of The Dark”, ale skoro była flaga, to dlaczego tego kawałka miało by zabraknąć? I przyszedł smutny koniec, bo każdy wie, że Ironi kończą każdy swój koncert utworem „Iron Maiden”, ale to dotarło do mnie dopiero jak skończyli grać.

Mimo tego fani nie dali im długo odpoczywać za sceną. Na scenie pojawiła się gitara akustyczna i rozpoczęło się:
Seven deadly sins
Seven ways to win
Seven holy paths to hell
And your trip begins
Seven downward slopes
Seven bloodied hopes
Seven are your burning fires,
Seven your desires...

I jako pierwszy bis zagrali „Moonchild”, no tak, przecież nie mogło zabraknąć kawałków z płyty „7th Son Of A 7th Son” (poza „Can I Play With Madness”, ale przecież jeden kawałek z tak świetnego albumu to zdecydowanie za mało). „The Clairvoyant” był dla mnie zaskoczeniem, pamiętam jak się jarałem tym kawałkiem słuchając go pod rząd nawet do 20 razy. Także dla mnie było to niesamowite przeżycie zobaczyć jak Ironi go grają na scenie. W końcu pojawił się długo oczekiwany Eddie z płytki „Somewhere In Time” – pograł trochę z Murrayem na gitarze, pobłąkał się po scenie i jakoś szybko uciekł. A na koniec Maideni zagrali „Hallowed Be Thy Name”. Czyli piękne zakończenie koncertu.

Jeszcze podczas, któregoś kawałka wyłonił się z sarkofagu zmumifikowany Eddie, ale nie mogę sobie przypomnieć, który to był. W każdym razie Iron Maiden są w bardzo dobrej formie, a Bruce jak na 50-latka wymiata, przez cały koncert biegał po scenie, wymachiwał flagą, kilka razy przeskakiwał głośnik. I była oczywiście zapowiedź nowego krążka, który Bruce obiecał na 2009 rok, tak jak swój kolejny przyjazd – ale musi zostać spełniony jeden warunek, każdy z obecnych na koncercie fanów musi przyprowadzić przyjaciela, żeby było nas 60 tysięcy!

Na wyjście organizatorzy koncertu puścili „Always Look On The Bright Side Of Life”. I wszystko było by ekstra, gdyby nie problem z wyjściem ze stadionu. Zajęło nam to chyba z 10 minut, albo nawet więcej. A po koncercie armia fanów zalała ulice Warszawy i zstąpiła do metra.

Ogólnie rzecz biorąc koncert był mistrzowski, każdy metalowiec powinien przynajmniej raz w życiu pójść na koncert Iron Maiden. W setliście zabrakło mi tylko jednego - utworów z płyty "Killers". Mam nadzieję, że niczego nie pomyliłem, przy pisaniu tych „wspomnień” posiłkowałem się nieco setlistą zamieszczoną przez Xzanu, bo sam nie pamiętam, które kawałki i w jakiej kolejności grali.
Up The Irons!

Setlista:

"Aces High"
"2 Minutes To Midnight"
"Revelations"
"The Trooper"
"Wasted Years"
"The Number Of The Beast"
"Can I Play With Madness?"
"Rime Of The Ancient Mariner"
"Powerslave"
"Heaven Can Wait"
"Run To The Hills"
"Fear Of The Dark"
"Iron Maiden"
"Moonchild"
"The Clairvoyant"
"Hallowed Be Thy Name"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz