czwartek, 25 listopada 2010

Relacja - Gojira, Lost Soul, Masachist (Warszawa, Stodoła) - 25.08.2010


Gojira, Lost Soul, Masachist (Warszawa, Stodoła) - 25.08.2010

Po wejściu do Stodoły przywitał mnie...Rammstein, a konkretnie album "Reise, Reise". Bardzo sympatyczny początek. Koncert zaczął się jednak dość późno, bo otwarcie bram było o 18, a koncert zaczął się około 20 - na szczęście przewidziałem taki obrót wydarzeń i niespecjalnie spieszyłem się do klubu.

Najpierw wyskoczyli goście z Masachist, którzy nie dość, że mieli łysego na wokalu, to jeszcze grali trochę podobnie do Lost Soul. Podobieństw było wiele, więc trochę pokiwałem głową wkurzony myśląc, że jako pierwsi wyszli goście z Lost Soul i zagrali jakieś nieznane mi kawałki. A tu niespodzianka to było Masachist (przypomniałem sobie, że przecież w Lost Soul wokalista jest równocześnie gitarzystą, no i te kawałki nie były tak nośne jak to pamiętam z wcześniejszego koncertu Lost Soul), którzy zagrali 5-7 numerów i sobie poszli. Jak mówił wokalista - przyszli dać krótką lekcję death metalu i myślę, że dali.

Po jakimś czasie na scenę wyszli goście z Lost Soul i zaczął się ogień na scenie i pod sceną. Panowie grali zarówno kawałki z nowego albumu, jak i ze starszych wydawnictw. Takim rarytasem był pierwszy kawałek skomponowany przez Lost Soul. Przy okazji Jacek coś tam bąknął nieśmiało o jakimś nowym albumie, który ma się ukazać z okazji jubileuszu powstania kapeli - jakby nie patrzeć 20-rocznica powstania bandu przypada na 2011 rok. Jak dla mnie Lost Soul grali trochę za krótko, zresztą zawsze grają za krótko.

Gojira rozkładała się zdecydowanie najdłużej - na scenę wkroczyli techniczni, który jak to zwykle bywa sprawdzali każdy kabelek, stroili gitary, itp. W końcu zniecierpliwiony zapuściłem sobie "Blackacidevil" na słuchawkach. Prawdę mówiąc wiele sobie po występie Gojiry nie obiecywałem, bo przecież takie porąbane granie nie może zabijać na koncertach, ale przynajmniej będzie się można trochę pobujać. Jakże się myliłem. Kapela na żywo rozpierdala, tak po prostu. Wszystkie numery, które zagrali brzmiały o niebo lepiej niż w wersji studyjnej. Panowie swoją muzyką naładowali "widzów" mocno stężoną energią, więc i był circle pit i wall of death. A i w młynie można było się solidnie poobijać. I występ Gojira można podsumować jako przegląd ich dyskografii, bo zagrali numery z każdego albumu, a każdy był opatrzony specjalną wizualizacją, która znajdowała się za plecami perkusisty. Nie obyło się też bez wspomnienia o Behemoth - Joe jeden z kawałków zadedykował Nergalowi. Największe wrażenie na mnie wywarło wykonanie numeru "A Sight To Behold", chociaż to "Backbone" wyzwolił wśród tłumu najwięcej szaleństwa. Kto nie był, ten sobie może pluć w brodę. Tak w ogóle był to pierwszy koncert Gojiry w Polsce, ale panowie byli zachwyceni publiką (jak i publika nimi), więc obiecali, że niedługo wrócą - i ja wtedy też tam będę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz