sobota, 26 września 2009
Narnia - Long Live The King (1999)
Narnia - Long Live The King
Rok wydania: 1999
Gatunek: power metal
Kraj: Szwecja
Tracklista:
01. Gates Of Cair Paravel
02. Living Water
03. Shelter Through The Pain
04. The Mission
05. What You Give Is What You Get
06. The Lost Son
07. Long Live The King
08. Dangerous Game
09. Star Over Bethlehem
10. Shadowlands
Skład muzyków, którzy tworzyli ten krążek wygląda następująco:
Christian Liljegren - wokal
Carljohan Grimmark - gitara, gitara basowa, klawisze, chórki wokal
Jakob Persson - gitara basowa
Martin Claesson - klawisze
Andreas Johansson - perkusja
Także widać, że zespół personalnie się rozrósł - przypomnę, że na pierwszym albumie w skład zespołu wchodzili tylko Christian i Carljohan, pozostali muzycy wystąpili jako goście specjalni. Tutaj już jako prawowici członkowie zespołu - tak naprawdę z gości specjalnych z "Awakening" do zespołu na stałe wkroczył tylko Persson.
Przechodząc do samego materiału zawartego na krążku - ci, którzy myśleli, że po tym jak Narnia w końcu stanie się pełnowymiarowym zespołem (w sensie wszystkie stanowiska zostaną obsadzone) to zmieni styl musieli się srogo zawieść, bo zespół jak grał na pierwszym albumie podobnie gra na drugim. Mimo tego drugi LP Narni nieco bardziej mi się podoba, chociażby ze względu na łatwą przyswajalność niektórych utworów - np. "Living Water" czy "What You Give Is What You Get" (z bardzo ładną solówką). Bardzo dobrym kawałkiem mógłby się stać "The Lost Son", gdyby nie to, że wokal Christiana jest na początku jakiś stłumiony - później już jest na szczęście dobrze. Kawałek tytułowy wydaje mi się jakiś taki bez jaj...refren jest ok, ale pozostała część utworu w ogóle mi nie pasuje. A za zabijacza numer jeden na tym albumie uznaję zdominowany przez klawisze (tylko w intro i refrenie) i szybki riff kawałek "Dangerous Game" - zresztą jest to jeden z pierwszych numerów Narni jakie usłyszałem i jednocześnie jeden z najlepszych tego bandu, chociażby z tego względu, że bardzo dużo w nim życia, nawet chórki są jakieś lepsze. I jeśli ktoś myśli, że kawałek tytułowy jest tutaj jedynym nagranym "bez jaj", to niestety się myli, bo jest jeszcze "Star Over Bethlehem" - z tymże tutaj nie ma nawet dobrego refrenu, a szkoda, bo pozostała część krążka jest naprawdę dobra i chwytliwa. Jakby spojrzeć na ten album nieco z ogólnego punktu widzenia to tylko dwa utwory psują obraz całości - te dwa nagrane jakby pod przymusem, bez życia, czyli "Long Live The King" i "Star Over Bethlehem". I niestety to bardzo rzutuje na końcową ocenę - chciałem dać na początku 8,5/10 (ba, nawet zastanawiałem się nad 9/10), ale w takim przypadku daję 8/10 - z tymże zaznaczam, że drugi LP cenię bardziej niż pierwszy.
Ocena: 8/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz