wtorek, 10 listopada 2009

Decadence - Chargepoint (2009)


Decadence - Chargepoint

Decadence na myspace

Data wydania: 14.10.2009
Gatunek: melodic thrash metal
Kraj: Szwecja

Tracklista:
01. Discharge
02. Silent Weapon (For A Quiet War)
03. Out Of Ashes
04. Point Of No Return
05. Strenght Of Mind
06. Fast Forward
07. Challenge
08. Be Home When I'm Gone
09. The Demons Run (instrumental - japanese bonus track)

Na czwarty w dorobku Decadence album czekałem zaciskając kciuki i co chwila wchodząc na myspace zespołu szukając informacji kiedy wreszcie będę mógł zamówić nowe wydawnictwo. Nie bardzo byłem zadowolonyu kiedy pojawiła się informacja, że "Chargepoint" dostępny jest tylko w jakimś japońskim sklepie internetowym. Na szczęście po niecałych dwóch tygodniach Kitty dała mi cynk, że w ich sklepie można już zamówić nowy album w japońskim wydaniu. Nawet chwili się nie zastanawiałem.

Jakoś w okolicach japońskiej premiery albumu zespół zaprezentował pierwszy w swojej historii profesjonalny wideoklip do utworu "Silent Weapon (For A Quiet War)", który od jakiegoś czasu był zapowiadany (pojawiały się zdjęcia z planu, itp.) Kiedy w końcu można go było zobaczyć stałem się spokojny o nowy materiał. Ale przechodząc do samego albumu - ci, którym dane było słyszeć poprzednie dokonania Decadence raczej zaskoczeni nie będą, bo zespół podażą dalej obraną na pierwszym albumie ścieżką. Ci, którzy wcześniej nie słyszeli Decadence pewnie będą cieszyć się jak dzieci - przynajmniej ja się tak cieszyłem kiedy usłyszałem pierwszy album tego szwedzkiego bandu. Album rozpoczyna się mocnym kopem w postaci "Discharge" - Kitty w najwyższej formie, Kenneth odwala kawal dobrej roboty - jedyna partia gitarowa mi się nie podoba. Na szczęście jest krótka, ale kojarzy mi się z DragonForce (ci którzy znają ten zespół pewnie bez problemu wyłapią to zagranie). Poza tym co tu można pisać? Decadence każdą swoją płytę otwierają bardzo dobrym kawałkiem, który co prawda ma przygotować słuchacza na niezły łomot z dużą dawką melodii, ale sam w sobie już jest takim właśnie łomotem. Jeszcze jeden mankament, chociaż to aż tak bardzo w muzyce Szwedów nie jest tak wyraźne - chodzi o grę perkusji i pojawiające się "stuku-puku", tutaj na szczęście robi tło dla gitar i wokalu Kitty. Drugi na liście jest "Silent Weapon (For A Quiet War)", który rozpoczyna się od naprawdę ostrej partii perkusji. Utwór znany z klipu (o czym już wspominałem) i chociaż początkowo wydawał się "spoko, można posłuchać" albo "niezły kawałek" to po kilkudziesięciu konkretnych odsłuchach uznaję go za prawdziwego killera pokroju "Corossion" czy "Red". Wokal Kitty jest lepszy niż na pierwszym kawałku, gitary może grają nieco mniej melodyjnie, ale za to ostrzej - sam kawałek też ma w sobie dużo agresji okraszonej melodią wygrywaną przez gitarę, no i uderzająca rytmicznie perkusja. "Out Of Ashes" rozpoczyna się spokojną partią gitarową, ale nie tak spokojną grą Erika - perkusja co prawda pojawia się w tle, ale tło robi nadzwyczaj dobre. Słuchając tego numeru mam przed oczami jakiś pociąg, który z każdą sekundą jedzie coraz szybciej - tak też jest z tempem tego kawałka. Początkowo dość wolny i spokojny w końcu zaczyna przyspieszać, a w pewnym momencie niemalże słyszę sunięcie po szynach - naprawdę dobra rzecz, chociaż nie do końca w stylu, do którego przyczaiła mnie ta szwedzka kapela. Zwłaszcza pod tym względem ten utwór jest ciekawy. "Point Of No Return" to drugi po "Silent Weapon (For A Quiet War)" killer - dlaczego? Bo ma wszystko to co taki kawałek posiadać powinien. Szybkie tempo, melodię wpadającą w ucho (mimo tego, że jest to nadal thrash), bardzo dobre partie gitarowe i perkusyjne, zmiany tempa, jak i i natężenia (chodzi o dozowanie agresji, czy też ostrości). No i jeden z powtarzających się tutaj motywów szczególnie zapadł mi w pamięć - na szczęście pojawia dość często podczas "Point Of No Return". Do tego należy dodać niezwykle udaną solówkę gitarową - oczywiście w wykonaniu Kennetha. Tak dla porządku wspomnę jeszcze tylko, że to najdłuższa kompozycja na tym albumie. Szybką i bardzo melodyjną gitarą rozpoczyna się kawałek "Strenght Of Mind", ale szybko traci na prędkości, kiedy wkracza wokal, ale tylko po to, żeby zaraz znowu ruszyć z kopyta - to charakterystycznych punktów twórczości Decadence. Znowu na pochwałę zasługują partie gitarowe - po prostu słychać, że Kenneth napisał dla siebie naprawdę wyborne nuty i jednocześnie pokazuje, że jest bardzo dobrym gitarzystą. Momentami aż dziw bierze, że w Decadence jest jeden gitarzysta. Chociaż co w klipie do "Silent Weapon (For A Quiet War)" widać dwóch gitarzystów - niestety o tym drugim w książeczce nie ma mowy, także przypuszczam, że to występ gościnny. Ale idąc dalej - "Fast Forward" ukrywa się pod numerem 6. I tutaj wielbiciele Decadence zaskoczeni nie będą, to już typowy utwór utrzymany w klimacie tego zespołu. Słuchając go nawet miałem wrażenie, że już kiedyś słyszałem podobny utwór w wykonaniu tego szwedzkiego zespołu. To co warto tutaj podkreślić (zresztą to się podkreśla samo) to bardzo dobre zgrywanie się wokalu Kitty z muzyką. Ten element został dopracowany wręcz do perfekcji, do tego dochodzi naprawdę dobry miks, który sprawia, że to co ma być na wierzchu jest słyszalne najwyraźniej. "Challenge" z początku przypomina trochę (a może nawet bardzo) oldschoolowy kawałek death metalowy i gdyby nie melodyjne partie gitary można by sądzić, że zespół przerzucił się na death metal. Zaraz do wokalu Kitty dołączają wtórujące okrzyki pozostałych członków zespołu. Kawałek wart odnotowania za zgrywające się ze sobą partie gitarowe i perkusyjne - tak jak napisałem, brzmi to trochę jak oldschoolowy death metal. Zresztą to jeden z moich ulubionych kawałków z tego albumu. I niestety pociąg zaczyna się powoli oddalać - to nam sugeruje nie tylko spojrzenie na tracklistę, ale również rozpoczęcie utworu "Be Home When I'm Gone", który to kawałek kończy podstawowe wydanie albumu. Zakończenie wysokiej klasy - chociaż nadal w stylu Decadence (co nie znaczy, że zespół ten gra bez klasy). Nie mamy tutaj żadnych fajerwerków, ot porządny utwór z łatwo wpadającym w ucho motywem gitarowym. Nie wiem jak będzie z innymi wydaniami, ale posiadacze japońskiego wydania będą mogli się jeszcze chwilę pocieszyć albumem, bo jako dziewiąty track został dodany bonusowy instrumental "The Demons Run". Mimo tego, że to utwór, w którym wokal się nie pojawia to został on napisany przez Kitty. I powiem, że warto zakupić japońskie wydanie. Kawałek mimo tego, że bez specjalnych łamańców, bez próby zaimponowania i pokazania - "zobaczcie jacy jesteśmy zajebiści", on po prostu niesamowicie buja. Rozpoczyna się naprawdę spokojnie, aż do momentu, w którym pojawia się ciężki riff przerywany melodyjną gitarą (pięknie to brzmi). W końcówce utwór nabiera szybkiego tempa i dają się słychać klimatyczne klawisze, które obsługuje nie kto inny jak Joakim Antman (dla przypomnienia - basista). I w ten oto sposób album się kończy...niestety.

Jak można podsumować czwarte wydawnictwo Decadence? Utrzymanie poziomu, nie zejście nawet o jeden mały stopień w dół. Po prostu słychać, że w tym zespole jeszcze nic nie pękło i mam nadzieję, że długo nic nie pęknie i dalej będą nagrywać takie właśnie albumy. Ciężko mi napisać, czy to najlepsze co nagrała ta szwedzka kapela, bo w ich dyskografii nie ma nawet najmniejszej wpadki (chociaż nie słyszałem pierwszej epki). Albumy są równe jakby komponowali je "przy linijce". Ale wracając do podsumowania "Chargepoint" - dotychczasowych fanów zadowoli, nowych na pewno przysporzy. Nie można obok tego wydawnictwa przejść obojętnie - bardzo dobre kompozycje, niezwykłe partie gitarowe i zapadające w pamięć wokale Kitty - tak to dostajemy na każdym albumie Decadence, nie inaczej jest w tym przypadku. Cóż mogę napisać, polecam i liczę na to, że promując nowy materiał Decadence nie zapomną o swoim niedalekim sąsiedzie - Polsce.

Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz