wtorek, 28 grudnia 2021

Droga do podsumowania 2021 (odc. 136-140)

Coraz bliżej do końca cyklu "Droga do podsumowania 2021", poniżej znajdziecie kolejne pięć wydawnictw z 2021 roku, które warto sprawdzić przed rozpoczęciem tworzenia swojej topki za mijający rok. Jak zwykle przy każdym albumie znajdziecie krótką notkę, klip i link do Spotify.




Droga do podsumowania 2021 - odc. 136:

Four Stroke Baron - Classics
(progressive metal/rock/experimental rock/djent)

Four Stroke Baron to amerykańska kapela grająca progressive metal/rock z elementami djentu, w tym roku muzycy zaprezentowali swój czwarty studyjny album. Płyta zatytułowana "Classics" pojawiła się 1 października, a poprzedzały ją naprawdę dobre single. Moim absolutnym faworytem jest "Sundowner", do którego nakręcono dość dziwaczny klip. I mimo tego, że znałem tę kapelę wcześniej, to nie spodziewałem się, że "Classics" tak szybko do mnie trafi. Co ciekawe poprzedni materiał Four Stroke Baron znam tylko z singli, kompletny album zupełnie mi umknął, mimo tego, że kawałki promujące te wydawnicto mnie interesowały. Tego samego błędu nie popełniłem przy okazji czwartej płyty Amerykanów. Całość zamyka się w 52 minutach, co na progresywne granie wcale nie jest jakimś kosmicznym wynikiem. Poza 7-minutowym "Radium" (bardzo w stylu Devina Townsenda, zresztą on miksował ten album) rozpoczynającym płytę nie dostajemy tutaj szczególnie długich kompozycji. Chociaż klimat zgromadzonych na "Classics" utworów jest zupełnie różny. Są tutaj zarówno utwory bardziej energiczne, szybsze, ale w żadnym wypadku agresywne, ale kapela też nie stroni od bardziej klimatycznych, spokojnych kompozycji. Jednak to, co wybija się w twórczości tej grupy ponad wszystko to dośc charakterystyczny wokal Kirka Witta. Jestem pewien, że ten wokalista idealnie odnalazłby się post-punkowych klimatach. Zdaję sobie sprawę, że dla mnie jego dość "płaczliwy" wokal to plus, ale część słuchaczy odsieje. Ale nawet jeżeli wokal Witta wam nie pasuje, to warto się przez niego przebić i sprawdzić ten materiał, bo to prawdziwie zjawiskowa płyta.




Droga do podsumowania 2021 - odc. 137:

Be'lakor - Coherence
(melodic death metal/progressive metal)

Be'lakor to kapela, która zawsze dostarcza bardzo dobre płyty. Mimo tego nigdy nie udało mi się zachwycić żadnym z ich wydawnictw. Tak jakby muzycy znaleźli sobie bezpieczną przystań, a raczej bezpieczną, sprawdzoną formę i komponując kolejne płyty ściśle się jej trzymali. Mimo tego za każdym razem z ogromną przyjemnością słucham ich płyt. I nie mogę też zapomnieć, że to właśnie twórczość tej grupy sprawiła, że na scenie pojawiła się kapela Countless Skies (nazwa inspirowana kawałkiem Be'lakor z płyty "Stone's Reach"). W tym roku kapela zaprezentowała swój piąty studyjny album. Materiał zatytułowany "Coherence" pojawił się 29 października i zapewnił okrągłą godzinę muzyki Australijczyków. I cóż mogę powiedzieć o jego zawartości? Muzycy Be'lakor czarują jak zwykle. Wyciągają z mieszanki mdm/progressive metal wszystko, co tylko można, albo nawet trochę więcej. Zawartość tego albumu jest poprzecinana kawałkami istrumentalnymi, które stanowią ważny element tego wydawnictwa - no mże poza "The Dispersion". Natomiast najdłuższe i zarazem najbardziej rozbudowane kompozycje tworzą klamrę nad "Coherence". 11-minutowy "Locus" otwiera tę skrzynię pełną melodic death metalowych skarbów, a trwający 12 minut "Much More Was Lost" zamyka ją jednocześnie pieczętując to wydawnictwo. Nie wiem, czy nie jest to najlepszy materiał Be'lakor, który słyszałem. A już na pewno jest to ścisła czołówka ich dyskografii. Jakiś czas temu myślałem, że melodic death metal jest gatunkiem martwym, w którym nie da się zrobić nic ciekawego. Oczywiście wówczas Darkest Hour wrócili do doskonałej formy, zaraz za nimi pojawili się In Mourning z pięknym "Afterglow", w zeszłym roku Countless Skies zaprezentowali cudowny "Glow", a teraz jeszcze nowy materiał Be'lakor...i okazało się, że moja teoria o śmierci melodic death metalu jest po prostu błędna.




Droga do podsumowania 2021 - odc. 138:

Dormant Ordeal - The Grand Scheme Of Things
(death metal)

Jestem pewien, że gdzieś, kiedyś przed oczami przewinęła mi się nazwa kapeli Dormant Ordeal (skądś kojarzę okładkę "We Had It Coming"). Jednak kiedy sięgałem po "The Grand Scheme Of Things" nie wiedziałem o tej grupie nic, no może poza tym, że grają death metal. Chociaż to też nie do końca prawda, bo z niewiadomych przyczyn sądziłem, że to jakiś doom metal, więc szykowałem się na nudę podczas odsłuchu. I tak wybrałem się w podróż w nieznane, a z każdym kolejnym kawałkiem moja szczęka opuszczała się niżej i niżej, aż w końcu opadła kompletnie i dotknęła ziemi. Już przy drugim kawałku zdecydowałem się zasięgnąć trochę informacji odnośnie tej kapeli. Okazało się, że to death metalowa grupa z Krakowa, dla której "The Grand Scheme Of Things" jest trzecim studyjnym wydawnictwem (oczywiście dwa poprzednie już dorzuciłem do kolejki). I cóż ja mogę powiedzieć? Niezywkle rzadko (praktycznie nigdy) nie miałem tak, że już podczas pierwszego odsłuchu zakupiłem dany album. Dla Dormant Ordeal uczyniłem ten wyjątek i szybko zamówiłem album w formie fizycznej za pośrednictwem ich strony na bandcamp. Takie perełki po prostu trzeba mieć w kolekcji. Jednak odstawiając te zachwyty na bok. "The Grand Scheme Of Things" to bezkompromisowy death metalowy materiał, który jest pełen zaskakujących melodii gitarowych, całej masy energii i agresji. Ale to właśnie te melodie gitarowe robią największe wrażenie. W jaki sposób udało się muzykom Dormant Ordeal wcisnąć je na ten album i jednocześnie utrzymać taki poziom agresji? Nie mam pojęcia. Poza tym to wydawnictwo jest cholernie techniczne, a mimo tego kapela nie nazywa swojej muzyki mianem technical death metal nawet na swoim bandacamp. Jest w tym materiale jakaś magia, która nie pozwala mi się od niego oderwać...a gdy już mi się udaje, to czym prędzej do niego wracam. Do tej pory sądziłem, że to Hate nagrali najlepszy death metal na polskiej scenie w 2021 roku...dość szybko zostali zdetronizowani przez Dormant Ordeal. Jeżeli jakimś cudem pominęliście ten materiał, to polecam jednak szybko nadrobić tę zaległość, bo może nieźle namieszać w waszych zestawieniach podsumowujących rok.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 139:

In Mourning - The Bleeding Veil
(progressive melodic death metal/gothic metal)

Mimo tego, że bardzo lubię twórczość Be'lakor to jednak od nich zawsze wolałem IN MOURNING. Dlaczego wspominam o tych dwóch kapela w jednym zdaniu? Głównie dlatego, że obydwie formacje stylistycznie poruszają się po podobnym terenie i obydwie nigdy nie zawiodły. Jednak jak wspomniałem bliżej mi do twórczości Szwedów. Ostatecznie przekonałem się do nich za sprawą płyty "Afterglow" (2016), która za każdym razem, gdy ją odpalam robi na mnie ogromne wrażenie. Zarówno rozmachem, melodiami, poszerzaniem mdm-owej stylistyki do granic możliwości. Ten album zawsze utwierdza mnie w przekonaniu, że na melodic death metalowym poletku można zrobić naprawdę wiele. I po tak bombastycznym wydawnictwie kapela wróciła trzy lata później z już mniej ekscytującym "Garden of Storms" (2019), ale trzymającym nadal wysoki poziom. Na kontynuację wspomnianej płyty nie trzeba było długo czekać, bo "The Bleeding Veil" pojawił się dwa lata później (konkretnie dwa lata i jeden miesiąc później). Najnowszy materiał In Mourning jest jednocześnie najkrótszym z dotychczasowych pełnych wydawnictw tej grupy, ale kompletnie się tego nie zauważa. Może to kwestia rozbudowanych kompozycji, a może tego, że formacja trochę ucieka w gothic metalowe rejony, przez często zwalniają. "The Bleeding Veil" nie zaczarował mnie tak, jak wspomniany wcześniej "Afterglow", nie ma tutaj takich wbijających w fotel melodii, czy błyskawicznie wpadających w ucho śpiewnych refrenów. Mimo tego, że wydawnictwo nie stroni od takich zabiegów. "The Bleeding Veil" to bardzo dobry materiał, który jednak nie zbliżył się do magicznego "Afterglow". I gdybym w tym roku miał decydować, która z kapel zasługuje na laur zwycięstwa - Be'lakor, czy In Mourning, to tym razem musiałbym wskazać tę pierwszą (chociaż jest to zwycięstwo nieznaczne).



Droga do podsumowania 2021 - odc. 140:

Massacre - Resurgence
(death metal)

O powrocie drugim powrocie Massacre wspominałem przy okazji pisania notki o debiutanckim albumie grupy Inhuman Condition (która składa się z byłych muzyków Massacre). Pierwszy powrót kapeli miał miejsce przy okazji płyty "Back from Beyond" (2014), ale gdyby ktoś mnie teraz spytał, jak mi się podobała zawartość tego albumu to w odpowiedzi wzruszyłbym ramionami, bo kompletnie jej nie pamiętam. Zresztą patrząc na swoje statystyki Last.fm widzę, że niewiele czasu poświęciłem tej płycie. Wracając jednak do sedna - w tym roku Massacre wrócili po raz drugi ze studyjnym albumem. "Resurgence" pojawił się 22 października i już przy pierwszym odsłuchu zasiał spustoszenie w mojej głowie. Z oryginalnego składu mamy tutaj Kama Lee na wokalu (wreszcie przestał się błąkać po lepszej i gorszej jakości projektach death metalowych) oraz basistę Mike Bordersa. Oryginalny skład został wsparty przez nowe nabytki, ale będące już znanymi muzykami na scenie death metalowej. Chociażby Rogga Johansson, który przewinął się chyba przez niemal każdy death metalowy projekt powstały w ciągu ostatnich 10-15 lat. Jeżeli dorzucimy do tego jeszcze gościnne występy Dave'a Ingrama i Marca Grewe'a to mamy już mieszankę wybuchową. Z takim składem "Resurgence" nie mógł nie wyjść. To mocarna dawka oldschoolowego death metal w amerykańskim stylu - nieco różniącym się od europejskiej odmiany. Ponownie kapela serwuje kawałki z tekstami nawiązującymi do twórczości lovecrafta i oczywiście makabry, jakżeby inaczej. Muzyka Massacre gniecie tak jak trzeba, gitary tną nisko, jest też nieodzowne dudniące brzmienie. To jest właśnie album, jakiego można by oczekiwać po powrocie takiej legendy, jaką niewątpliwie jest w death metalowym światku amerykańska grupa Massacre - mimo tego, że przecież na koncie mają zaledwie kilka wydawnictw, a najważniejsze 30 lat temu (mam na myśli zarówno "From Beyond" (1991) jak i epkę "Inhuman Condition" (1992)). "Resurgence" to godny powrót, który mam nadzieję sprawi, że Massacre zostanie z nami przynajmniej na jeszcze kilka płyt. Dla fanów oldschoolowego death metalu pozycja obowiązkowa bez z dwóch zdań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz