wtorek, 28 grudnia 2021

Droga do podsumowania 2021 (odc. 141-145)

29 odsłona "Drogi do podsumowania 2021" już przed wami, a co za tym idzie kolejna piątka wydawnictw z 2021, które chcę wam przypomnieć przed zakończeniem tego roku. Przy każdym z albumów znajdziecie krótką notką, klip i link do Spotify.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 141:

Darkthrone - Eternal Hails......
(doom metal/heavy metal/black metal)

Uwielbiam pierwsze płyty Darkthrone, zresztą ciężko nie uwielbiać "A Blaze in the Northern Sky" (1992) czy "Transilvanian Hunger" (1994), które są jednymi z najważniejszych black metalowych albumów w historii tego gatunku. Ale jak wszyscy doskonale wiedzą jakiś czas temu Fenriz i Nocturno znudzili się graniem black metalu i poszli mocno w heavy metal, oldschoolowy heavy metal zmieszany ze speed metalem i elementami black metalu, ale jednak był to głównie heavy metal. I to było dla mnie bardzo ok, bo płyty nagrane przez Darkthrone w tym gatunku wypadały naprawdę dobrze. W tym roku pojawił się 18 studyjny album Norwegów. Płyta zatytułowana "Eternal Hails......" miała swoją premierę 25 czerwca. I jest to mieszanka...doom metalu i heavy metalu z elementami black metalu. Gdzieś w tym wszystkim zgubił się speed metal, który dodawała pewnego czaru twórczości Darkthrone. Wielokrotnie już podchodziłem do nowego albumu Norwegów i nadal nie bardzo wiem, co o nim myśleć. Nie jestem fanem doom metalu, ale nie dyskwalifikuję też bardzo dobrych płyt tylko z tego powodu, że trzymają się właśnie takiej stylistyki. Jednak czegoś mi brakuje na nowym wydawnictwie Darkthrone. Jasne, jest to bardzo dobry materiał, ale nie ma w nim tego pierwiastka, który by sprawiał, że chcę często do niego wracać. Nadal jeżeli chcę posłuchać muzyki Darkthrone prędzej sięgnę po "A Blaze in the Northern Sky", "Transilvanian Hunger", czy też "Circle the Wagons" (2010). Raczej pomyślę o "Eternal Hails......", ale wie? Może z czasem w końcu przekonam się do tego wydawnictwa.


Droga do podsumowania 2021 - odc. 142:

Hypocrisy - Worship
(melodic death metal)

Nigdy nie byłem wielkim fanem Hypocrisy, wręcz nad Hypocrisy stawiałem inne projekty, w których brał udział Peter Tägtgren (Pain, czy Lindemann). Ale prawdę mówiąc już mnie zaczęły mnie męczyć jego industrialne projekty i dobrze, że pojawiły się single zapowiadające nowe wydawnictwo Hypocrisy. "Dead World" był chyba pierwszym kawałkiem, który pojawił się w sieci i wow, zapowiadał świetny materiał. Kawałek o świetnym brzmieniu, agresywny, ciężki i momentalnie wpadający w ucho. Trzynasty album Szwedów pojawił się 26 listopada i dość szybko rozsiadł się wygodnie w moim odtwarzaczu. Nie ma na "Worship" niczego odkrywczego, niczego nowego, czy też niczego rewolucyjnego. To po prostu kolejny materiał Hypocrisy, który udowadnia, że ta grupa w tematyce mdm ma jeszcze sporo do powiedzenia i nie musi specjalnie kombinować, żeby utrzymać się na powierzchni. Dość szybko mija to 51 minut muzyki, które zaprezentowali Szwedzi. Kompletnie nie da się odczuć tego czasu, co też dobrze świadczy o wydawnictwie, bo oznacza to, że nie trafimy tutaj na żadne mielizny. Chociaż nie jest też tak, że kapela mknie na tym wydawnictwie do przodu i nie ogląda się za siebie, bo jednak jest trochę numerów, w których muzycy zwalniają tempo. Te zmiany tempa też wypadają in plus, bo dzięki temu można trochę odsapnąć, złapać oddech i lecieć dalej do przodu. "Worship" to nie jest wybitna płyta, ale jedynie bardzo dobra, która jeszcze zyskuje na tym, że jednak Hypocrisy zaserwowali swoim fanom długą przerwę, wszak na ten materiał trzeba było czekać aż 8 lat.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 143:

Negură Bunget - Zău
(atmospheric black metal/progressive metal/folk)

Mimo tego, że kapela Negură Bunget nie istnieje od 2017 roku, jej działalność zakończyła się wraz ze śmiercią Gabriela "Negru" Mafy, to w tym roku został wydany ostatni album w dyskografii tej kapeli. "Zău" to domknięcie trylogii transylwańskiej i jednocześnie swoisty hołd muzyków tej grupy złożony zmarłemu liderowi grupy. Cały materiał został nagrany zgodnie z zapiskami Negru i to jego partie perkusyjne możemy usłyszeć na albumie, gdyż kapela dysponowała nagraniami jego partii, które właśnie powstały z myślą o trzecim albumie z trylogii transylwańskiej. "Zău" jest dziewiątym studyjnym wydawnictwem tej rumuńskiej grupy, swoją premierę materiał miał 26 listopada. Na trwający 51 minut album składa się zaledwie pięć kompozycji. Utwór "Brad", do którego powstał klip, jest najdłuższą z kompozycji, jednak wideo powstało do skróconej wersji tego utworu (na płycie kawałek trwa 15 minut, natomiast klip trwa lekko ponad 5 minut). Jednak przechodząc do samego albumu, sporą jego część stanowią folkowe wstawki, więc jest to już element, który odsieje spore grono słuchaczy, z drugiej strony ciężko jest mi wyobrazić sobie ten materiał bez nich. Nie tylko stanowią one integralną część tego materiału, ale wręcz stanowią one główny filar "Zău". Owszem, jest tutaj też sporo atmospheric black metalu, ale stanowi on nierozerwalną całość z folkowymi elementami. To połączenie tworzy niesamowity klimat i to właśnie on staje tutaj na pierwszym miejscu. Nie jest to materiał, który zachęcałby do częstych powrotów, bo jednak brzmienie black metalowych segmentów pozostawia sporo do życzenia, za to folkowe partie brzmią świetnie. I to one ciągną ten materiał do góry, i to one też są głównym powodem, dla którego wracałem do "Zău" i zapewne będę jeszcze nie raz wracał. No i klimat, ten jest niepowtarzalny.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 144:

Eldritch - Eso
(progressive power metal)

"Eso" to już dwunasty studyjny album włoskiej kapeli Eldritch. Do tej pory nie napotykałem zbyt często na ich muzykę, może dlatego, że nie jest to jedna z formacji, których albumy są szeroko komentowane. Ale może też dlatego, że jednak gdzieś ich płyty ginęły mi z oczu zasłaniane przez całą masę innych wydawnictw. "Eso" miał swoją premierę 19 listopada i dość długo nie opuszczał mojego odtwarzacza. Jest tym progressive power metalu proponowanym przez Włochów coś takiego, co nie pozowala mi się od niego oderwać. Na pierwszy rzut...ucha, to typowy power metal z Włoch - czyli mamy spory udział klawiszy, neoklasyczne zagrywki i charakterystyczne wokalizy. Oczywiście to, co jednych by odsiało i odrzuciło momentalnie od tego materiału mnie przyciągnęło. W utworach zawartych na "Eso" jest coś niezwykłego. Czuć w tych kawałkach ogromną radość grania, ale też tęsknotę za czasami, gdy tego typu muzyka była na świeczniku metalowej sceny. I słuchając tego materiału mam wrażenie, że te czasy już nie wrócą, ale na szczęście pozostały jeszcze takie kapele jak Eldritch, SkeleToon (też z Włoch), Insania, czy Secret Sphere (również Włochy), które pokazują jak mocna jest siła nostalgii. Bo próżno szukać w muzyce Eldritch nowoczesności, mimo tego, że grupa dorzuca niemal industrial metalowe elementy. Ale bezsprzecznie "Eso" to materiał, który doskonale przypomina progressive power metalową stylistykę sprzed 15 lat - jeżeli tak, jak ja zasłuchiwaliście się wówczas w power metalu, to odpalajcie nowy album Eldritch i dajcie się ponieść wspomnieniom.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 145:

Wolf King - The Path of Wrath
(metalcore/black/sludge metal)

W tym roku pojawił się trzeci studyjny album amerykańskiej grupy Wolf King. Jest to niezwykle ciekawy projekt, w którym muzycy łączą ze sobą gatunki, które na pierwszy rzut oka nijak do siebie nie pasują - metalcore i black metal. Jak się jednak okazuje taka mieszanka nie tylko jest możliwa, ale wręcz wypada bardzo ciekawie. "The Path of Wrath" zawiera w sobie również pewne elementy crust, które są nieodzownym produktem ubocznym, który pojawia się, gdy podejmiemy próbę połączenia muzyki core'owej i black metalu. Można wręcz powiedzieć, że jest to metalcore'owy album o black metalowym brzmieniu. Zwłaszcza objawia się to w wokalu, który brzmi jakby dochodził z grobowca, i pracy perkusji. Przeważają tutaj szybkie i energiczne kawałki, w związku z tym można by przypuszczać, że całość będzie raczej krótka i zamknie się pewnie poniżej pół godziny. A jednak "The Path of Wrath" to łącznie 53 minuty muzyki zamknięte w 12 kompozycjach. Obok wspomnianych szybkich, agresywnych numerów trafiają się też bardziej sludge'owe kawałki, których już tempo jest zdecydowanie wolniejsze, gitary grają niżej, a perkusja raczej zwalnia niż przyspiesza, wręcz bije nieco leniwie...ale przecież wiadomo, że to tylko na chwilę, bo zaraz znowu nadaje rytm i przekracza dozwoloną w sludge'u prędkość. "The Path of Wrath" to niezwykle udane połączenie gatunków do siebie niepasujących, a jednak Wolf King udowodnili, że metalcore i black metal mogą żyć ze sobą w zgodzie, a nawet we względnej harmonii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz