wtorek, 28 grudnia 2021

Droga do podsumowania 2021 (odc. 126-130)

Zapraszam na 26 odcinek cyklu "Droga do podsumowania 2021", gdzie znajdziecie kolejnych pięć wydawnictw mających premiery w 2021, które warto sprawdzić przy okazji układania swoich topek za miający rok. Jak zwykle przy każdym albumie znajdziecie krótką notkę, klip i link do Spotify.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 126:

Duskmourn - Fallen Kings and Rusted Crowns
(melodic death metal/folk metal)

Dopiero w zeszłym roku zdałem sobie sprawę z istnienia amerykańskiej kapeli Duskmourn. Na tamten moment na ich koncie znajdowały się dwa studyjne albumy: "Legends" (2014) oraz "Of Shadow and Flame" (2017). I obydwa wydawnictwa powinny przypaść do gustu fanom melodic death metalu, nie tylko tym najzagożalszym. Folkowe wstawki, które kapela dorzuca tu i ówdzie nie zawadzają, ale wręcz dodają uroku. I mimo tego, że Duskmourn po zapoznaniu się ich pierwszymi płytami jawili mi się jako naprawdę dobra kapela obracająca się w klimacie mdm, to jakimś cudem nie ciągnąłem tej znajomości. I dopiero przy okazji singla "Deathless" przypomniałem sobie o istnieniu tej kapeli. Nowy numer pojawił się pod koniec maja i zapowiadał trzeci studyjny materiał Amerykanów, który miał się pojawić niedużo później, bo 19 czerwca. "Deathless" robił wręcz piorunujące wrażenie i jakby zwiastował materiał lepszy niż zaprezentowane dotychczas. I zawartość "Fallen Kings and Rusted Crowns" faktycznie minimalnie przebija dotychczasowe wydawnictwa Duskmourn. Jest tutaj jakaś lekkość, która nadawana jest głównie za sprawą folkowych elementów. Ale te jak wspominałem nie rażą, stanowią jakby tło dla głównych wydarzeń, które z niezwykle klimatycznych potrafią nagle przejść w agresywną melodic death metalową jazdę. Nie brakuje na tym materiale agresji, ale dużo bardziej doceniam pojawiające się tutaj melodyjne akcenty i spokojniejsze momenty, które po prostu wyróżniają twórczość Duskmourn na tle innych formacji parających się graniem mdm.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 127:

Red Fang - Arrows
(stoner metal/rock)

Zawsze miałem jakąś słabość do twórczości Red Fang. Z jednej strony raczej stronię od stoner metalu i rock, bo to absolutnie nie moje granie. Jeżeli już łapię się ta muzykę formacji poruszających się w tych gatunkach to szukam takich, które mieszają stoner z żywszymi gatunkami - chociażby hard rockiem, czy heavy metalem (jak np. Mustasch). Ale z niewiadomych przyczyn zawsze lubiłem płyty Red Fang, kórzy przecież nie mieszają stonera z innymi gatunkami. W ich muzyce zawsze był ten pustynny klimat, ale potrafili utrzymać moje zainteresowanie. Ich koncerty to już zupełnie inna bajka, tam wręcz porażają energią. W tym roku ta amerykańska grupa wydała swój czwwarty studyjny materiał. "Arrows" miał swoją premierę 4 czerwca i już przy pierwszym odsłuchu byłem przekonany do tej płyty. Są tutaj zarówno kawałki wolniejsze, jak i te szybsze, wręcz wpadające w rock'n'rollowy klimat. Nadal słychać, że panowie doskonale bawią się grając stoner metal, a jeszcze lepiej to widać, gdy odpalicie ich klipy promujące album "Arrows". Zdecydowanie bardziej odpowiadają mi te żywsze kompozycje, które znalazły się na "Arrows", jak chociażby "Two High", "Rabbits In Hives", czy "Dr. Owl". Szkoda tylko, że stanowią mniejszość na tym wydawnictwie. Wyróżniłbym jeszcze psychodeliczny "Anodyne", który momentami kojarzy mi się z twórczością Buildings.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 128:

Sion - Sion
(melodic metalcore)

Jared Dines to muzyk i youtuber, który znany jest z różnych projektów muzycznych (jak chociażby Rest, Response, czy Daddy Rock). W tym roku zszokował swoich fanów prezentując w marcu singiel zapowiadający jego nowy projekt, do którego zaprosił Howarda Jonesa. Tak, tego Howarda Jonesa, który jeszcze nie tak dawno temu był wokalistą Killswitch Engage i po opuszczeniu ich szeregów realizował się w Devil You Know, a następnie w Light The Torch (to ten sam projekt tylko przemianowany). "The Blade" to wręcz cudowny numer. Nie wiem ile razy go przesłuchałem, ale na pewno był to najczęściej bez przerw słuchany przeze mnie kawałek w 2021 roku. Nie zadawałem sobie sprawy, że tak bardzo brakowało mi wokali Howarda Jonesa, do tego świetna muzyka skomponowana i wykonywana przez Jareda, no po prostu złoto. I ten kawałek narobił mi takiego "smaka" na nadchodzący debiut Sion, że wręcz denerwowały mnie ciągłe informacje płynące ze strony Jareda, że nie może jeszcze wydać płyty, bo zaraz wychodzi nowe Light The Torch. Aż tu nagle 12 listopada do sieci trafił drugi singiel i definitywna zapowiedź Jareda, że album pojawi się 26 listopada. "More Than Just Myself" to również bardzo dobry kawałek, ale już nie robił tak piorunującego wrażenia jak "The Blade". Ale ok, tam był jeszcze ten efekt zaskoczenia, to było przed nowym Light The Torch, więc wszystko się zgadza. I w końcu 26 listopada pojawił się "Sion". Cóż to była za uczta! Howard Jones w świetnej formie, zróżnicowane kompozycje, cała masa wpadających w ucho melodii i ogromna dawka energii. Właśnie czegoś takiego spodziewałem się po tym albumie, gdy już ochłonąłem po kilku pierwszych odsłuchach "The Blade" w marcu 2021. Podoba mi się ta różnorodność utworów zawartych na debiutanckim albumie Sion. Są tutaj balladowe utwory, typowe metalcore'owe energetyczne bomby, ale też utwory, które ocierają się niemal o deathcore. Wszystko jest tutaj doskonale wyważone, więc nie ma możliwości nudzenia się podczas odsłuchu "Sion". Nie wiem, czy to jest najlepszy materiał w gatunku melodic metalcore w tym roku, ale na pewno jest to ścisła czołówka. Jeżeli tęsknicie za wokalami Howarda Jonesa, a Light The Torch nie do końca wam wystarcza, to Sion powinien was nasycić.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 129:

The L.I.F.E. Project - The L.I.F.E. Project EP
(alternative metal/hard rock)

Za The LIFE Project odpowiedzialny jest przede wszystkim Josh Rand znany z kapeli Stone Sour. Wspiera go wokalistka Casandra Carson (Paralandra). Kapela ma na swoim koncie tylko epkę zatytułowaną "The L.I.F.E. Project" wydaną 9 lipca 2021 roku. I pewnie kompletnie nie zwróciłbym na ten materiał uwagi, gdyby nie fakt, że jednak zaintrygowały mnie kawałki promujące tę epkę. Zawartość wydawnictwa to tylko 5 utworów, ale to też pokazuje, że Josh Rand doskonale wie, co robi. Tylko pięć kawałków, każdy z nich to hit. Numery są mieszanką alternatywnego metalu z nowoczesnym hard rockiem. Instrumentalnie epka jest bardzo ciekawa, bo jednak nie ma tutaj miejsca, w którym Josh odpuszcza, ciągnie ten materiał do przodu. Natomiast Casandra czaruje swoim wokalem. Są momenty, w których śpiewa delikatnie, wpadając niemal w popowo-balladowe klimaty, ale kiedy trzeba uderza w dużo ostrzejsze rejestry. Każdy z zawartych tu numerów ma w sobie to "coś" - są kawałki mocniejsze, ale jednocześnie melodyjne, a są też kompozycje spokojniejsze, ale zarazem przebojowe i pokazujące pazurki (np. "Worthwhile", czy "A World On Fire"). Josh i Casandra doskonale się uzupełniają. Są momenty, w których Josh odsuwa się trochę na bok i pozwala wokalistce zaszaleć, co dodaje czaru tej epce. Jestem bardzo ciekaw kiedy dostaniemy pełny studyjny materiał od The L.I.F.E. Project, bo na pewno będzie to wydawnictwo, które nie przejdzie bez echa.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 130:

Aborted - ManiaCult
(technical death metal/brutal death metal)

Muszę przyznać, że nie przypominam sobie żadnej słabej płyty Aborted. Belgowie mają na koncie płyty lekko odstające od poziomu swoich najlepszych wydawnictw, ale żadnej nie nazwałbym słabą. Najniżej ocenianym albumem Aborted jest "Strychnine.213" (2008), ale w żadnym wypadku nie nazwałbym go słabym. Nawet mogę powiedzieć, że mam pewną słabość to tego wydawnictwa - to był jeden z pierwszych albumów tej grupy, które zasiliły moją kolekcję płytową. Natomiast bez żadnego problemu jestem w stanie wskazać najlepszy materiał w dyskografii Aborted. Niepodzielnie rządzi dla mnie "Global Flatline" (2012). Wydawnictwo doskonałe od pierwszej do ostatniej minuty. Agresja, ciężar, technika, ale też melodie. W tym roku kapela zaprezentowała swój jedenasty pełny studyjny album. "Maniacult" bardzo dobrze się zapowiadał, bo każdy kolejny singiel odsłaniający lekko zawartość nadchodzącej płyty sugerował, że we wrześniu dostaniemy naprawdę mocarny materiał. Mimo tego, że lubię "Retrogore" (2016) oraz "Terrorvision" (2018) to nie zachwyciły mnie te materiały. Nie są to płyty, do których często wracam, jednak poziomiem nie odstają znacząco od tego, co do tej pory kapela Aborted prezentowała. W związku z tym spodziewałem się bardziej, że "ManiaCult" dołączy do tej dwójki, jako po prostu dobry materiał, niż że zbliży się do "Global Flatline" - mimo obiecujących singli. I tu czekała mnie niespodzianka, bo wydany 10 września album "ManiaCult" jest wzrostem formy Belgów. Trwający niecałe 41 minut materiał okazał się świetnym technicznym death metalem podanym z brutal death metalową przystawką. Jak widać single serwowane przez Aborted nie zakłamywały rzeczywistości i faktycznie kapela odzyskała swoją doskonałą formę, i nowym wydawnictwem weszła o poziom wyżej niż ostatnio. Na wydawnictwie znajdziecie absolutnie wszystko za co można kochać muzykę Belgów - jest agresja, techniczne zagrywki, szybkość, klimat, melodie gitarowe, ostre wokale Svena (absolutnie uwielbiam), bezkompromisowe teksty i oczywiście death metalową jazdę bez trzymanki. Ten materiał udowadnia w jak świetnej formie są muzycy Aborted. "ManiaCult" czaruje swoją death metalową aurą od pierwszej do ostatniej minuty. Nie wiem, czy wypada napisać o death metalowym wydawnictwie, że jest piękne, ale niech będzie. "ManiaCult" to piękno technicznego i brutalnego death metalu w pełnej krasie zamknięte w 41 minutach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz