wtorek, 21 grudnia 2021

Droga do podsumowania 2021 (odc. 116-120)

To już 24 odcinek "Drogi do podsumowania 2021" i naprawdę już wielkimi krokami zbliżamy się do końca - już tylko zaledwie kilka postów zostało do zakończenia tego cyklu. Jak zawsze poniżej znajdziecie pięć albumów opatrzonych krótkimi komentarzami, jednym klipem (na zachętę) oraz linkiem do Spotify (jeżeli zachęta chwyci).



Droga do podsumowania 2021 - odc. 116:

Xordox - Omniverse
(progressive electronic)

Ten post sponsoruje hasło - "nie samym metalem żyje człowiek". A dlaczego? Bo mamy tutaj do czynienia z muzyką elektroniczną. Pewnie o projekcie Xordox nie miałbym pojęcia gdyby nie cotygodniowe zestawienia publikowane na fanpage'u Nadajnik i nagabywaniu przez kumpla, żeby sprawdził koniecznie płytę "Omniverse". I trudno pomyślałem, najwyżej będę żałował, ale skoro ten materiał polecają mi już dwie osoby, to coś musi być na rzeczy. Odpaliłem "Omniverse" i wsiąkłem totalnie. Za tym projekt stoi J. G. Thirlwell, który znany jest też z innych muzycznych projektów jak chociażby Foetus, czy Manorexia. "Omniverse" to drugi album projektu Xordox, debiutancki album zatytułowany "Neospection" pojawił się w 2017 roku. Jednak wracając do tegorocznego wydawnictwa, które swoją premierę miało 7 maja. "Omniverse" to materiał instrumentalny, więc nie oczekujcie tutaj przebojowych utworów z wpadającymi w ucho refrenami. J.G. Thirlwell za pomocą swojej elektronicznej muzyki zabiera słuchacza w przestrzeń kosmiczną, odkrywając przed nim futuryzm w najczystszej postaci. "Omniverse" to materiał, który zaskakuje, momentalnie wpada ucho i wprowadza słuchacza niemal trans za pomocą hipnotycznych, elektronicznych rytmów. Lubicie podróże w kosmos, ale te w metalowej formie wam nie do końca odpowiadają? To łapcie bilet na "Omniverse", zapnijcie pasy i odliczajcie razem ze mną: 3...2...1...START!



Droga do podsumowania 2021 - odc. 117:

KK's Priest - Sermons of the Sinner
(heavy metal)

Nigdy nie byłem zagorzałym wielbicielem Judas Priest, owszem lubiłem i nadal lubię ich płyty, do jednych wracam częściej, do innych rzadziej. Nie potrafiłem i nadal nie potrafię przebić się przez "Nostradamus" (całkiem niedawno ponownie podjąłem próbę, nieudana), ale za to uwielbiam "Angel of Retribution" i kilka wcześniejszych płyt. Ostatnie dokonania Judasów...no wpadają w ucho, ale nie zostają tam zbyt długo i jakoś w moim przypadku nie ma chęci wracania do nich. W takim razie łatwo zgadnąć, że nie byłem specjalnie podekscytowany wojenką podjazdową K. K. Downinga z jego byłymi kolegami, którzy nadal są w Judas Priest. Ale przedpremierowe utwory prezentowane przez jego nowy projekt nazwany KK's Priest wydały mi się interesujące i jednak trochę (tak jednym okiem) wypatrywałem premiery "Sermons of the Sinner". I muszę przyznać, że o ile nie miałem wielkich oczekiwań odnośnie tego wydawnictwa, to bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Dobrym ruchem ze strony Downinga było zaproszenie do tego projektu Tima "Rippera" Owensa. W pewnym momencie kapele z nim na wokalu wyrastały jak grzyby po deszczu, a zdecydowana większość była mniej niż średnia. Ale w ostatnich latach "Ripper" jakby zniknął. I dobrze, że Downing trochę go odkurzył i zaprosił do współpracy, bo wokale Owensa wypadają na "Sermons of the Sinner" zaskakująco dobrze. W ogóle cała płyta jest zaskakująco dobra i zachęca do powrotów. Taki "Judas Priest" pasuje mi bardziej niż ten główny zespół, który mam wrażenie gdzieś się zagubił i nie może odnaleźć. K.K. Downing zaprezentował prosty heavy metal (no dobra, jest trochę ozdobników) i bardzo dobrze na tym wyszedł. Może jednak trochę tęskniłem za wokalami Tima Owensa, a może mam jakiś niesamowity głód prostego heavy metalu, ale "Sermons of the Sinner" dość szybko wpadł mi w ucho. I jest to jedna z nielicznych tegorocznych heavy metalowych premier, do której tak często wracałem. I wydaje mi się, że nie ma co kombinować i włączać się w wojenkę Downinga z Judas Priest, lepiej po prostu posłuchać tej płyty.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 118:

Trivium - In The Court Of The Dragon
(melodic metalcore/thrash metal)

Wow, to już 10 studyjny album Trivium. Aż ciężko uwierzyć. Nadal gdy myślę o Trivium to mam w głowie, że jest to młoda formacja. A tymczasem okazuje się, że ta grupa działa aktywnie na scenie już od ponad 20 lat, a debiutowała płytą "Ember to Inferno" w 2003 roku. Gdyby wziąć te wszystkie fakty pod uwagę, to nie powinno dziwić, że przez te 22 lata działalności udało im się nagrać 10 studyjnych albumów. Łapiąc się za wydany 8 października materiał "In The Court Of The Dragon" ciągle miałem w pamięci uwielbiany przeze mnie "The Sin and the Sentence" (2017). W ogóle słuchając jakiegokolwiek materiału Trivium ciągle odwołuję się do wspomnianego wydawnictwa - to według mnie ich opus magnum i nie wierzę, żeby byli w stanie nagrać lepszy materiał (mam nadzieję, że Matt jednak dowiedzie, że jestem w błędzie). I teraz już chyba staje się jasne, że "In The Court Of The Dragon" mimo tego, że to bardzo dobre wydawnictwo stawiam niżej niż płytę z 2017 roku. Trivium odbieram jako kapelę, która ciągle poszukuje swojego stylu. Owszem w ich twórczości zawsze przewija się melodic metalcore i thrash metal, ale jednak ciągle pojawia się romansowanie z innymi podgatunkami metalu. Tymczasem na "In The Court Of The Dragon" dostajemy wreszcie mieszankę ich dwóch głównych filarów - melodic metalcore'a oraz thrash metalu. I muszę przyznać, że taki miks w wykonaniu Trivium wypada bardzo dobrze. Hitów na ich najnowszym wydawnictwie nie brakuje, praktycznie nie ma tutaj słabych, czy też nawet średnich kompozycji. Naprawdę Matt Heafy wraz z kumplami odwalili kawał dobrej roboty. I można się czepiać, że te melodyjne wokale odsiewają, ale przecież czyste wokale Matta nie mają nic wspólnego z melodyjnymi zaśpiewami, które w pewnym momencie były wciskane na siłę na metalcore'owych płytach. To nie są "piosenkowe" refreny. Tutaj jego krzyki i czyste wokale doskanale koegzystują i jedne nie mogą się obyć bez drugich. Prawdę mówiąc byłbym zawiedziony, gdyby Matt zrezygnował z czystych wokali w refrenach, to już nie byłoby Trivium. Warstwa instrumentalna to jednak przede wszystkim thrash metal z elementami melodic metalcore'a. Jednak ogromnym i nie wiem, czy nie największym plusem tego wydawnictwa jest ta doskonała mieszanka agresji i melodyjności, ciężaru i przebojowości. Można powiedzieć, że te elementy wzajemnie się znoszą i nie ma możliwości, żeby nagrać płytę, która je pogodzi. Wówczas przychodzi Matt Heafy i udowadnia, że można to zrobić i nagrać bardzo dobry materiał łączący agresję i przebojowość. Aktualnie "In The Court Of The Dragon" stawiam na drugim miejscu w dyskografii Trivium, tuż zaraz za "The Sin and the Sentence".



Droga do podsumowania 2021 - odc. 119:

Inhuman Condition - Rat°God
(death/thrash metal)

Gdy pierwszy raz usłyszałem o kapeli Inhuman Condition od razu coś mi zaczęło świtać, ale jeszcze nie wiedział, gdzie i co. Dopiero jak zobaczyłem logo kapeli to skojarzyłem, że już gdzieś widziałem tę grafikę. I wówczas zaświtało - Massacre, czyli legendarna death metalowa kapela, która chyba milion razy kończyła i wznawiała swoją działalność. Ale to nie z tego powodu jest znana. Bardziej znana jest za sprawą swojego albumu "From Beyond" (1991) oraz epki "Inhuman Condition" (1992). Formacja, której liderem jest basista Terry Butler wzięła właśnie swoją nazwę od wspomnianej epki Massacre. Do drużyny Butler przyjął dwóch muzyków, którzy również (dość krótko, ale jednak) występowali w składzie Massacre, czyli gitarzystę Taylora Nordberga oraz wokalistę/perkusistę Jeramiego Klinga. I właśnie ta trójka muzyków (+ gościnnie pojawiający się Rick Rozz, również ex-Massacre) odpowiada za kształt debiutanckiego materiału Inhuman Condition, czyli wydanego 4 czerwca "Rat°God". A jak wypada zawartość tej płyty? Doskonale! Z jednej strony to spore zaskoczenie, bo takie projekty często kończą jak typowe "odcinanie kuponów". A z drugiej jednak Terry Butler ma głowę na karku i nie pchałby się projekt, który miałby ciążyć na jego karierze. Na "Rat°God" znajdziemy solidną dawkę wspaniałego, bo bardzo oldschoolowego death/thrash metalu. W zeszłym roku po przesłuchaniu nowego albumu Thanatos wspominałem, że tęskniłem za death/thrash metalem i gdzieś ten gatunek w ostatnich latach sprawiał wrażenie bycia na wymarciu. Najwyraźniej Terry Butler jest podobnego zdania, albo czytał moje słowa (nie wiem, które stwierdzenie jest bardziej prawdziwe), bo debiutanckie wydawnictwo Inhuman Condition to najpiękniejszy death/thrash metal jaki pojawił się właśnie od czasu ostatniego albumu Thanatos. Na "Rat°God" nie ma czasu na intro, wstęp, czy inne tego typu dziwactwa. Muzycy od razu zaczynają z grubej rury i kończą dopiero po 32 minutach. Tak, to jest właśnie największy minus tego wydawnictwa, krótki czas trwania. Ale tak jak już wielokrotnie wspominałem to jest dobry pretekst, żeby przesłuchać album nie raz, ale kilka razy. To nawet nie zachęta, a wręcz obowiązek. Jak na dobry death/thrash przystało mamy tutaj mieszane tempa - kiedy trzeba kapela wpada wręcz w doom metalowe prędkości, żeby zaraz dorzucić do pieca i gnać na złamanie karku. W tym roku fani Massacre na pewno nie mogą narzekać, nie dość, że dostali piękny prezent od Inhuman Condition to jeszcze nastąpiła kolejna reaktywacja Massacre...ale to temat na zupełnie inny post.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 120:

Black Sites - Untrue
(heavy metal/progressive metal)

Do tej pory nie miałem okazji obcować z twórczością kapeli Black Sites, a jeżeli słyszałem jakieś z ich dotychczasowych numerów to kompletnie nic nie pamiętam. Co biorąc pod uwagę ich tegoroczny materiał, czyli wydany 8 października "Untrue" byłoby bardzo dziwne. Dlaczego? Bo "Untrue" w przeciwieństwie do jego nazwy jest prawdziwy i bardzo dobry. Black Sites to amerykańska kapela powstała w 2015 roku. Formacja zadebiutowała w 2017 roku za sprawą płyty "In Monochrome", dwa lata później pojawił się "Exile", natomiast tegoroczne wydawnictwo jest trzecim pełnym studyjnym materiałem Amerykanów. Nie wiem dlaczego, ale sięgając po tę płytę byłem święcie przekonany, że właśnie odpalam jakiś stoner/doomowy album i przez ponad 40 minut będę się męczył słuchając długaśnych i nudnawych utworów (nie umiem się do końca przekonać do stoner/doom...poza nielicznymi wyjątkami). I może właśnie dlatego "Untrue" tak szybko mnie do siebie przekonał, bo dostałem coś zupełnie innego, coś czego się nie spodziewałem. Przede wszystkim z tego wydawnictwa bije jakaś oldschoolowa aura. Po części jest to zasługa specyficznego brzmienia, po części wokali Marka Sugara, a po części konstrukcji utworów. Momentami kompozycje przypominają mi twórczość Haunt, co uważam za duży plus. Chociaż patrzę na ten album raczej jak na zjawisko w stylu: co by było, gdyby Haunt nagle zaczęli bawić się w progresywne granie. Głównym motorem napędowym tego wydawnictwa jest heavy metal. Progresywne wstawki są tylko nienachalnym urozmaiceniem. I to właśnie dzięki temu "Untrue" tak dobrze wpada w ucho. Ten materiał po prostu płynie i doskonale radzi sobie z omijaniem mielizn. Już przy pierwszym odsłuchu dużo z tego materiału zostaje w głowie, a z każdym kolejnym odpaleniem zawartość trzeciej płyty Black Sites tylko zyskuje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz