wtorek, 21 grudnia 2021

Droga do podsumowania 2021 (odc. 111-115)

Coraz bardziej zbliżamy się do końca roku, więc coraz mniej albumów zostało mi do przypomnienia - przy okazji warto też zauważyć, że ciągle pojawiają się nowe, więc staram się wyselekcjonować spośród nich ciekawsze pozycje. Poniżej znajdziecie 23 odsłonę cyklu "Droga do podsumowania 2021", gdzie prezentuję po krótce najciekawsze według mnie pozycje z mijającego roku. Przy każdym wydawnictwie znajdziecie krótki komentarz, klip i link do Spotify - zachęcam do sprawdzania całych płyt.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 111:

Kælan Mikla - Undir Köldum Norðurljósum
(darkwave/coldwave)

Kælan Mikla to islandzka kapela, którą poznałem dopiero w 2018 roku dzięki temu, że dziewczyny wystąpiły na jednej imprezie z Drab Majesty. Stylistyka w jakiej się poruszały, klimat i muzyka - wszystko to mnie przekonało, że to formacja, której powinienem się bliżej przyjrzeć. I dobrze, że wówczas wsiąkłem w ich muzykę. "Kælan Mikla" (2016) oraz "Nott eftir nott" (2018) to świetne wydawnictwa, ale single promujące tegoroczny materiał sugerowały, że będzie jeszcze lepiej. Czegoś mi brakowało na dotychczasowych wydawnictwach tej islandzkiej kapeli, coś było nie tak z brzmieniem. Natomiast single promujące "Undir Köldum Norðurljósum" były doskonałe, wręcz hipnotyczne i uzależniające. Nie zliczę ile razy przesłuchałem "Sólstöður", "Ósýnileg", "Stormurinn" oraz "Hvítir Sandar" (tego ostatniego najmniej, bo jednak pojawił się dość późno, na tydzień przed premierą płyty). Ale tak, "Undir Köldum Norðurljósum" był jednym z wydawnictw, na które najbardziej czekałem w tym roku. I 15 października, kiedy to nowy album islandzkich wiedźm miał swoją premierę nie było dla mnie innych płyt. To wydawnictwo kompletnie mnie pochłonęło i nawet, gdy próbowałem odpalić coś innego, to w głowie grały mi nowe kawałki Kælan Mikla. Na "Undir Köldum Norðurljósum" jest dosłownie wszystko czego brakowało na dotychczasowych płytach tej grupy. Klimat tego wydawnictwa jest po prostu niesamowity! Brzmienie genialne! Kawałki płyną spokojnie i prowadzą do końca płyty jednocześnie zachęcając do ponownego odpalenia. Gotycka aura tego materiału jest wszechogarniająca i nie da się jej oprzeć. Po tych czterech singlach spodziewałem się, że Kælan Mikla wydadzą bardzo dobry materiał, ale nie spodziewałem się tak świetnego wydawnictwa (chociaż w duchu na takie właśnie liczyłem). To jeden z tych albumów, który przyciąga, niepokoi, uzależnia i niesamowicie buja.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 112:

Night Crowned - Hädanfärd
(melodic black/death metal)

Melodic black metal i symphonic black metal to dwa odłamy black metalu, które dość szybko stały spaloną ziemią. Niewiele jest kapel grających w tych gatunkach, które przetrwały dłużej - oczywiście nie biorę tutaj pod uwagę prekursorów. Mimo tego nie brakuje nowych formacji próbujących sił w tych gatunkach. I myślę, że jednak warto dawać im szansę, bo przecież w każdym gatunku można trafić na perełki. I taką właśnie perełką jest szwedzka kapela Night Crowned, a raczej ich debiutancki album "Impius Viam" z 2020 roku. I trochę mnie zdziwiło, że ta jeszcze dość młoda (bo powołana 2016 roku) kapela tak szybko poszła za ciosem, bo już 1.5 roku po wydaniu debiutu zaprezentowali swój drugi materiał, czyli "Hädanfärd". I byłem pełen obaw, jak to będzie z tym nowym materiałem, czy przypadkiem nie są to odpadki z sesji nagraniowej z debiutu. Drugi album Night Crowned został wydany 9 lipca, czyli w totalnym sezonie ogórkowym jeżeli chodzi o premiery płytowe. Autentycznie niewiele ciekawych płyt pojawiało się w tamtym okresie, więc tym łatwiej było docenić "Hädanfärd". Mimo obaw mogę spokojnie powiedzieć, że drugi album Night Crowned jest utrzymany na równie wysokim poziomie co debiut, chociaż mam jednak większą słabość do płyty z 2020 roku, może właśnie dlatego, że to tym razem brakowało efektu zaskoczenia. Ale muszę przyznać, że Night Crowned jest jedną z nowych formacji grających melodic black metal (zmieszany z death metalem), która udowadnia, że ten gatunek nadal żyje i można w jego ramach nagrać bardzo dobry album. A czego można oczekiwać po "Hädanfärd"? Przede wszystkim energii, klimatu i świetnych melodii. Nawet te pojawiające się tu i ówdzie czyste wokale wcale nie przeszkadzają, wręcz dodają pewnego uroku. I teraz pojawia się pytanie - czy w 2022 również możemy oczekiwać nowej płyty Night Crowned? Jeżeli utrzymają ten sam poziom, to ja jestem jak najbardziej za!



Droga do podsumowania 2021 - odc. 113:

Dragon - Arcydzieło Zagłady
(thrash/death metal)

Mam wrażenie, że ostatnio jest dobry moment dla powracających kapel. Doskonałym przykładem jest polska formacja Dragon, która powróciła z nowym materiałem po 22 latach od wydania "Twarze" (1999). Jednak nie wiem, czy dobrze jest wspominać ten materiał, tym bardziej, że wydane w tym roku "Arcydzieło Zagłady" to album, któremu stylistycznie bardzo daleko do tego, co zawarte było na ostatnim wydawnictwie przed rozbratem kapeli. Wydany 19 lutego 2021 roku był poprzedzony singlem "Nie zginaj kolan", który pojawił się niemal rok przed premierą "Arcydzieła Zagłady". Ale już ten jeden numer zapowiadał, że kapela Dragon wraca w dobrym stylu. Reaktywowany w 2016 roku zespoł za sprawą swojego nowego albumu udowodnił, że jest w bardzo dobrej formie i bliżej im do nawiązywania do swoich lat świetności niż kombinowania na siłę i próby unowocześnienia swojej muzyki. Muszę przyznać, że "Arcydzieło Zagłady" jest jednym z największych zaskoczeń muzycznych jakie mnie spotkały w 2021 roku. Prędzej spodziewałem się, że Dragon będą na siłę próbować wrócić z nijakim materiałem i będę odcinać kupony. Natomiast zaprezentowany przez nich materiał broni się sam. Owszem, brzmienie jest nieco pierwotne, ale w obliczu wygładzania każdej nieczystości, czy kanciastości jaką mamy w muzyce tego typu materiał jawi się niczym obrońca tradycji heavy metalu (chociaż to thrash/death metal). Dominującym gatunkiem na szóstym albumie studyjnym Dragon jest thrash metal, death metal pojawia się jako dodatek, który sprawia, że kompozycje zyskują na atrakcyjności. Momentami można też wyłapać heavy metalowe motywy, ale jednak trzon stanowi tutaj ostry i pierwotny thrash metal, który mknie do przodu nie zwarzając na stawiane przed nim przeszkody. Naprawdę niczego nie jestem w stanie zarzucić "Arcydziełu Zagłady", chociaż nie mogę powiedzieć, że czekałem z niecierpliwością na ten powrót. Ale takie odradzanie się metalowych legend przyjmuję z otwartymi ramionami, oby jak najwięcej kapel wracało właśnie w takim stylu.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 114:

Employed To Serve - Conquering
(metalcore/groove metal)

Employed To Serve to przedstawiciel brytyjskiej sceny core'owej. Twórczość tej kapeli jest dość rozpięta - dominuje w niej metalcore, ale znajdziemy u nich również elementy hardcore/punk, post-hardcore, mathcore, alternatywnego metalu, czy też groove metalu. W tym roku formacja wydała swój czwarty studyjny album i chociaż już miałem wcześniej styczność z ich twórczością, to nie byłem na tyle do niej przekonany, żeby do niej wracać. I w końcu 17 września pojawił się album zatytułowany "Conquer". I chociaż wiedziałem mniej więcej z czym się mierzę, to jednak nie spodziewałem się tak dobrego i różnorodnego wydawnictwa. Owszem, nadal głównym filarem jest metalcore, ale jest on otoczony z każdej strony elementami z innych gatunków, czy też podgatunków. Taka mieszanka nie zawsze się sprawdza, bo trzeba też umieć odpowiednia dawkować poszczególne elementy i w moim mniemaniu Employed to Serve robią to doskonale. Ich kawałki są świetnie wyważone i momentalnie wpadają w ucho. Ten album stoi agresją, ale też melodiami, szybkim tempem i energią - tej ostatniej są tutaj takie pokłady, że spokojnie dałoby radę obdzielić nią jeszcze kilka innych wydawnictw. Ponadto ten nowocześnie brzmiący materiał po prostu powoduje, że głowa sama rusza się do rytmu. Jest coś w kompozycjach znajdujących się na "Conquering" takiego, że sprawiają wrażenie niezwykle przebojowych. Mimo tego, że to przecież przesiąknięte agresją, niekiedy rwane, innym razem mknące do przodu, dudniące, ale też nie pozbawione melodii utwory. Jest w tym materiale jakaś magiczna siła, która przyciąga i nie pozwala się od niego oderwać.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 115:

Thy Worshiper - Bajki o Staruchu
(folk metal/pagan black metal)

Thy Worshiper to kapela, którą się albo kocha albo nienawidzi - nie ma tutaj miejsca na nic pośredniego, nie można być obojętnym wobec ich twórczości. Ja zdecydowanie zaliczam się do grona osób, które uwielbiają Thy Worshiper, więc jak tylko dowiedziałem się, że na horyzoncie pojawia się następca wydawnictwa "Klechdy" (2016) to byłem zachwycony i już odliczałem dni do premiery. Tym bardziej, że przecież od premiery wspomnianej płyty minęło już 5 lat! "Bajki o Staruchu" pojawiły się 17 listopada, ale poprzedzone zostały numerem "Baba Jaga", który tylko zaostrzył mój apetyt na nowe wydawnictwo polskiej kapeli osiadłej w Dublinie. Już ten premierowy kawałek wzbudzał we mnie niepokój swoim klimatem, lirykami, muzyką i klipem. Naprawdę połączenie tych wszystkich elementów daje piorunujący efekt. "Bajki o Staruchu" okazały się być nieco innym wydawnictwem niż "Klechdy", czy wcześniejsze albumy Thy Worshiper. Słuchając najnowszego materiału tej formacji czułem wszechobecną grozę, której kumulacja następowała w utworze "Baba Jaga". Thy Worshiper stworzyli niesamowity materiał, ten klimat jest niepokojący od pierwszej do ostantiej sekundy. Wykorzystanie instrumentów folkowych jak zwykle na 5+. Oparcie tekstów utworów na ludowych wierzeniach, które kiedyś spędzały sen z powiek uważam doskonały pomysł. Nadal słuchając numeru "Baba Jaga" czuję na karku dreszcze i zaczynam się nerwowo rozglądać. Ale oczywiście "Bajki o Staruchu" to nie tylko ten jeden utwór. Doskonale wypadają szeptane wokale Marcina Gąsiorowskiego, które jakby wyłaniały się spomiędzy mgły tworzonej przez instrumentalistów. I wreszcie na płycie można usłyszeć wokale Moniki Lubas, która jest przecież związana z Thy Worshiper od 2016 roku, ale na "Klechdy" jeszcze nie była częścią kapeli (natomiast na koncertach promujących ten materiał już występowała). Świetnie wpisała się klimat kapeli i mam nadzieję, że zostanie z formacją na dłużej. "Bajki o Staruchu" to materiał inny niż "Klechdy", jest skąpany w grozie, przesądach i strachach, które trwożyły serca naszych przodków. Wspaniały materiał, który mocno działa na wyobraźnię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz