Co prawda mamy już końcówkę stycznia, ale to chyba najlepszy moment, żeby podsumować muzycznie miniony 2022 rok. Jaki to był czas w muzyce? Wielokrotnie spotykałem się ze stwierdzeniami, że to był kiepski rok, w którym nie bardzo było czego słuchać i pojawiało się sporo rozczarowujących wydawnictw. No cóż, ja w takim razie stoję w opozycji do takich stwierdzeń. Dla mnie muzycznie 2022 rok był niesamowitą przygodą. Nie zliczę, ilę premierowych materiałów przesłuchałem w ciągu tych 365 dni, ale w 12 odcinach "Przeglądu premier płytowych" zaprezentowałem łącznie 305 wydawnictw. I mimo tego, że sam nałożyłem sobie sztywne ramy maksymalnie 25 albumów miesięcznie to zdarzyło mi się dwa razy złamać tę zasadę (czerwiec i wrzesień), a w grudniu z kolei ograniczyłem się do 20 pozycji. Ale tak naprawde dopiero pisząc o wybranych przeze mnie płytach do mojego Top 30 2022 roku zdałem sobie sprawę jak dobrym muzycznie było to rok. Praktycznie, w każdym metalowym i około-metalowym gatunku było kilka lub kilkanaście wyróżniających się wydawnictw. Dlatego też nie miałem specjalnego problemu ze zbudowaniem swojej topki...chociaż początkowo miałem wybranych aż ponad 100 pozycji, które przeszły przez kilka selekcji i oto są moje dwie topki: Top 30 2022 z gatunków metal/rock oraz Top 10 2022 roku o lżejszym ciężarze gatunkowym.
(symphonic death metal/groove metal)
Premiera: 20.05.2022
Septicflesh to kapela, która przez lata swojej działalności wyrobiła sobie pewną markę. Ich pierwsze wydawnictwa brzmiały zdecydowanie ostrzej, natomiast od "Sumerian Daemons" (2003) brzmienie kapeli zaczęło nieco łagodnieć. Nadal szkielet twórczości Greków stanowi death metal, ale coraz większą rolę odgrywają elementy symfoniczne. Na "Modern Primitive" trzeba było czekać aż 5 lat, tyle samo, co na "Communion" (2008). A jednak jakościowo jedenastej studyjnej płycie Septicflesh trochę brakuje do ich najlepszych wydawnictw. Kapela nadal trzyma się swojej stylistyki, więc sięgając po "Modern Primitive" nie możecie oczekiwać niczego szczególnie świeżego, to nadal ten sam klimat, który kapela eksploruje od kilku wydawnictw. Jak na symphonic death metal jest to bardzo dobre wydawnictwo, natomiast jak na standardy Septicflesh to jest to najwyżej album środka.
29. Xentrix - Seven Words
(thrash metal)
Premiera: 04.11.2022
Nie jestem fanem thrash metalu (i podkreślam to za każdym razem), więc i za nowy materiał Xentrix brałem się bardzo ostrożnie. A tak naprawdę to jeszcze przed odpaleniem "Seven Words" zdawałem sobie sprawę z tego, że ten album jest z góry stawiany przeze mnie na straconej pozycji. Dlaczego? Bo to thrash metal. Brytyjska kapela Xentrix debiutowała w 1989 roku płytą "Shattered Existence" i dalsze losy tej grupy należą raczej do tych burzliwych. Formacja zawieszała działalność i wracała na scenę dwa razy - pierwszy raz wrócili w 2005 roku, żeby zaledwie rok później ponownie się rozpaść. W 2013 wrócili ponownie i dość długo nie mogli nagrać swojego piątego albumu studyjnego. Ten w końcu pojawił się w 2019 roku i trzy lata później zaprezentowali "Seven Words". I chociaż byłem przekonany, że moja przygoda z tym wydawnictwem skończy się na jednym odsłuchu, to wszystko potoczyło się zgoła inaczej. Okazało się, że Xentrix doskonale zastąpili mi w tym roku Kreatora (ktoś jeszcze chce pamiętać, że w tym roku pojawił się album "Hate über alles"?), czyli doskonale zaspokoili mój głód na thrash metal (nawet nie wiedziałem, że taki mam). Z "Seven Words" bije prawdziwa wściekłość i agresja, a jednocześnie formacja serwuje naprawdę odświeżający thrash metal nie starając się kopowiać wszystkich innych kapel grających w tym stylu. Nowy materiał Xentrix to też prawdziwa kopalnia thrash metalowych riffów, które momentalnie wpadają w ucho. Dla mnie obecność wydawnictwa Xentrix w tym zestawieniu to prawdziwe zaskoczenie, patrząc na thrashowe premiery 2022 roku prędzej spodziewałbym się tutaj Kreatora, czy ewentualnie kanadyjskiego Razor, ale tymczasem "Seven Words" wykosił całą konkurencję nie okazując litości.
(power metal/symphonic metal)
Premiera: 21.10.2022
Avantasia była kiedyś niesamowitym projektem, który sprawił, że pojawił się spory ruch na metalowej scenie w temacie supergrup. Chyba wyłącznie w tej bardziej melodyjnej części sceny. I chociaż pojawiały się też projekty inne, które zbierały inne gwiazdy muzyki metalowej niż Avantasia, to jednak nikt nie był w stanie dogonić "The Metal Opera" (2001) i "The Metal Opera Pt. II" (2002). I wówczas wszyscy, w tym zapewne również sam Tobias Sammet, czyli pomysłodawca i głównodowodzący projektu, myśleli, że będzie to projekt jednorazowy i nie ma co oczekiwać kolejnych inkarnacji Avantasii. A jednak Sammetowi coś się odmieniło i w 2007 roku zdecydował się kontynuować działanie tego projektu wydając najpierw singiel "Lost In Space" (2007), a później w tym samym roku epkę "Lost In Space" podzieloną na dwie części. Fani Avantasii szybko mogli zauważyć, że nawet sam Sammet nie jest w stanie zbliżyć się do dwuczęściowej "The Metal Opera". W kolejnych latach powstawały następne płyty, które potwornie mnie rozczarowywały. Aż wszystko jak za dotknięciem magicznej różdżki odmieniła płyta "Moonglow" (2019). Jakby Sammet odzyskał umiejętność pisania dobrych numerów utrzymanych w klimatach power/symphonic metalu. Zresztą materiał ten zawędrował u mnie na wysokie czwarte miejsce w podsumowaniu 2019 roku. I przed "A Paranormal Evening With The Moonflower Society" było bardzo ciężkie zadanie, album ten musiał przynajmniej dorównać swojemu doskonałemu poprzednikowi. I pierwsze odsłuchy był takie sobie, materiał sprawiał wrażenie dobrego, wpadał w ucho, ale czegoś mi tu brakowało. Już pomijam fakt, że skład gości zaproszonych przez Sammeta nie różni się za bardzo od kilku płyt i przeważnie są to ci sami muzycy (z jedną, bądź dwoma zmianami), więc odszedł też element zaskoczenia. A jednak po tym jak wróciłem do tego albumu po niecałym miesiącu od jego premiery udało mi się do niego przekonać. Choć odnoszę wrażenie, jakby Avantasia miała w sobie coraz więcej elementów znanych mi z Edguy (pierwotna kapela Tobiasa Sammeta). Absolutnie mi to nie przeszkadza, bo sprawiają one, że Avantasia nie jest już tak nadętym projektem jak kiedyś i czuć w niej trochę luzu. A co można usłyszeć na nowej płycie? Prawdziwą moc przebojowego grania w symfonicznych klimatach, to też bardzo przyjemna wycieczka jakieś dwadzieścia lat wstecz, kiedy melodyjny power metal przeżywał swój złoty okres. No i nie można nie wspomnieć o gościach zaproszonych przez Sammeta...no nie, nie będę ich tu wymieniał, bo to dwanaście osób, ale wszyscy są w doskonałej formie. Jeżeli lubicie power i symphonic metal to warto sprawdzić "A Paranormal Evening With The Moonflower Society", bo to niezwykle przyjemny i bardzo dopracowany materiał.
(sludge/black'n'roll)
Premiera: 15.07.2022
Złoty album Mantar, czyli "The Modern Art of Setting Ablaze" (2018) był dla mnie wydawnictwem niesamowitym, które ostatecznie przekonało mnie do twórczości tej grupy. I trochę byłem rozczarowany, że ich kolejnym krokiem było wydanie płyty z coverami w 2020 roku. Zawartość "Grungetown Hooligans II" nie była zła, ale jednak liczyłem na autorski materiał tej niemieckiej formacji. I w końcu się doczekałem, bo "Pain Is Forever And This Is The End" jest w pełni autorskim materiałem i godnym następcą "The Modern Art of Setting Ablaze". I choć jest to godny następca, to jednak lekko ustępuje swojemu świetnemu poprzednikowi. Nadal bardzo dobrze brzmi sludge metal zmieszany z black'n'rollem, kawałki są bardzo energiczne i agresywne. Czuć tutaj również pewne ciągoty muzyków Mantar w stronę punk rocka, a nawet hardcore'u. Ale jednak, gdy zestawimy ze sobą "Pain Is Forever And This Is The End" i złoty album to jednak różnica jest dość znacząca. I nie zrozumcie mnie źle, bo to świetna mieszanka sludge metalu i black'n'rolla, nie sposób się nudzić słuchając tego wydawnictwa, ale jednak wypada nieco słabiej na tle doskonałego poprzednika.
26. In Twilight's Embrace - Lifeblood
(black metal)
Premiera: 13.05.2022
Od razu na początku zaznaczę, że nie jestem zadowolony z tego, że "Lifeblood" znajduje się tak daleko w moim zestawieniu. Najnowsze wydawnictwo In Twilight's Embrace zasługuje na zdecydowanie wyższą lokatę...ale ubiegły rok był naprawdę mocarny w temacie nowych albumów. "Lifeblood" to już szósty pełny materiał studyjny Poznaniaków i jednocześnie czwarty, na którym kapela gra black metal (no dobra, na "The Grim Muse" więcej jest mdm niż black metalu). I o ile nadal nie jestem w stanie przekonać się do płyty "Lawa" (2018), to najnowsze wydawnictw In Twilight's Embrace łyknąłem błyskawicznie. I chociaż początkowo miałem wrażenie, że "Lifeblood" najbliżej do bezpośredniego poprzednika, to jednak po czasie odnajduję w nim więcej elementów wspólnych z "Vanitas" (2017). In Twilight's Embrace nie bawią się w półśrodki, po bardzo atmosferycznym intro do kawałka "The Death Drive" szybko wrzucają słuchacza do black metalowego kotła i zaczynają podgrzewać temperaturę. I mimo tego, że "Lifeblood" to ogólnie piekielnie szybki materiał, to nie brakuje tutaj niesamowitego klimat, który In Twilight's Embrace potrafią tworzyć jak nikt inny. Zawartość tej płyty mija w mgnieniu oka, chociaż całość zamyka się w 48 minutach (co czyni "Lifeblood" drugim najdłuższym albumem In Twilight's Embrace). Materiał z nowego albumu wypada równie świetnie, a może nawet lepiej na żywo, gdy kapela skąpana jest w gęstym czerwonym dymie. Wówczas nowe kompozycje brzmią jeszcze lepiej i bardzo łatwo wpaść w trans, do którego zapraszają black metalowcy z Poznania.
(heavy metal)
Premiera: 23.09.2022
Wrzesień był w 2022 roku jednym z najmocniejszych miesięcy w temacie premier płytowych. I jednym z wydawnictw, które mocno się do tego przyczyniło był debiutancki materiał kapeli Sonja. To formacja, która powstała w 2014 roku, ale dopiero w 2022 roku zaprezentowała swój pierwszy pełny materiał studyjny. "Loud Arriver" to z jednej strony oldschoolowy heavy metal, a z drugiej to materiał, w którym wspomniany gatunek doskonale uzupełnia się z gotyckim rockiem. Ten album udowadnia, że te dwa gatunki są wręcz idealnymi kompanami i jeżeli użyje się ich w odpowiednich proporcjach, to efektem takiego eksperymentu może być tylko doskonały materiał. Zawartość "Loud Arriver" porywa już od pierwszych sekund...no może nie dosłownie, bo otwierający płytę "When the Candle Burns Low..." zaczyna się od intro. Ale dalej zawartość tej płyty po prostu płynie. Skojarzenia z Haunt? Jak najbardziej na miejscu, bo stylistycznie to są zdecydowanie te same rejony. Każdy z pojawiających się tutaj numerów to potencjalny hit, a produkcja sprawia wrażenie specjalnie nieco niedoszlifowanej, żeby pozostać wierna oldschoolowemu brzmieniu.
(heavy metal/black'n'roll)
Premiera: 25.03.2022
Mógłbym napisać, że "Voices Of The Kronian Moon" to godny następca debiutanckiego albumu "Darkness Silence Mirror Flame" z 2019 roku. Ale w momencie, gdy pierwszy raz słuchałem drugiej płyty amerykańskiej kapeli Nite nie miałem pojęcia o istnieniu tej pierwszej. Tak naprawdę za debiut tej grupy zabrałem się całkiem niedawno i okazał się być świetnym materiałem, nieco mocniejszym niż ich zeszłoroczne wydawnictwo. "Voices Of The Kronian Moon" to niesamowita płyta, na której muzycy z San Francisco doskonale mieszają ze sobą heavy metal i black'n'rolla. Nie jest to specjalnie ciężki album, więc fani heavy metalu nie będą kręcić nosem, czy rwać włosy z głowy, że jest za ciężko. Wielbiciele black metalu też nie powinni narzekać, bo Nite potrafią grać heavy metal, który ma w sobie klimat black metalowego wydawnictwa. Wręcz oddają ten klimat zdecydowanie lepiej niż niejedna typowo black metalowe formacja. Podejrzewam, że ta mroczna atmosfera to głównie zasługa specyficznego wokalu Vana Labrakisa (którego kojarzę jeszcze jako gitarzystę greckiej grupy Mencea). Jego półszept brzmi po prostu obłędnie, a przygrywający do tego heavy metal, schowany gdzieś za tymi diabelskimi podszeptami...no efekt jest po prostu genialny.
(atmospheric black metal/post-metal/sludge)
Premiera: 15.09.2022
Mam wrażenie, że już bardzo nachwaliłem się Hegemone za materiał "Voyance", więc wszelkie kolejne pochwały z mojej strony są zbędne. A jednak ciężko jest mi nie komplementować zawartości tego wydawnictwa...tym bardziej znalazło się w moim top 30 2022 roku. To już trzecie studyjne wydawnictwo tej poznańskiej kapeli - debiutowali w 2014 roku albumem "Luminosity". Chociaż sięgając po "Voyance" pierwszy raz nie wiedziałem, że Hegemone to polska formacja. Nazwa obiła mi się o uszy, później okazało się nawet, że widziałem ich na żywo w 2018 roku. Ale odpalając ten materiał ruszyłem z nim nieco na ślepo - atmospheric black metal/post-metal? Brzmi obiecująco, sprawdźmy. I bardzo szybko zdałem sobie sprawę, że ten album leci drugi raz, a już myślałem, żeby dorzucić go jeszcze raz do kolejki. Dopiero później zreflektowałem się, że to polska formacja, ale oczywiście nie miało to żadnego wpływu na odbiór tej płyty. Muzycy Hegemone serwują na swoim nowym albumie doskonałą mieszankę atmospheric black metal, post-metalu i sludge'u. Kreują na "Voyance" niezapomniany, gęsty i mroczny klimat, który dodaje temu wydawnictwu dodatkowego smaku. Hegemone to bardzo obiecująca i młoda jeszcze formacja, która dość szybko zaprezentowała się z bardzo dobrej strony. Nie tak dawno, bo miesiąc po wydaniu "Voyance" grupa ruszyła na krótką trasę po Polsce, gdzie można było się przekonać jak nowe kawałki prezentują się na żywo. I możecie mi wierzyć, że wypadają rewelacyjnie. Zeszłoroczny materiał Hegemone to jedno z najciekawszych wydawnictw na polskiej scenie metalowej w 2022 roku.
22. Spiritworld - Deathwestern
(thrash metal/metalcore/crossover thrash/hardcore punk)
Premiera: 25.11.2022
Okładka Spiritworld od razu mnie zainteresowała i to głównie ona mnie przyciągnęła. Z jednej strony jest bardzo komiksowa, a z drugiej ma w sobie coś z plakatów filmowych z czasów świetności westernów...tyle, że gdy przyjrzałem się bliżej okazało się, że to nie tylko western, ale też horror. Nie pozostało mi nic innego, jak zabrać się za słuchanie tej płyty. I chociaż okładka, która przecież mnie kupiła, sugeruje, że Spiritworld będą grać w stylu Dezperadoz, to jednak zawartość tego wydawnictwa okazała się być zupełnie inna. Pierwsze skojarzenia to kapela Ringworm. Na "Deathwestern" znaleźć można podobne pokłady wściekłości i agresji, jakie zwykle na swoich płytach serwuje właśnie formacja Ringworm. Zresztą obydwie grupy poruszają się w ramach podobnych gatunków - metalcore, hardcore/punk, crossover thrash. Jeżeli podobnie jak ja jaraliście się "Hammer Of The Witch" (2014) to "Deathwestern" momentalnie wpadnie wam w ucho. I wbrew okładce nie ma tutaj aż tak dużo Dzikiego Zachodu. Od czasu do czasu pojawi się jakieś westernowe intro, które zaraz jest zmiatane z planszy przez jadowity i wściekły wokal i ciężko grające gitary. "Deathwestern" to wysokoenergetyczna mieszanka metalcore'a, hardcore/punka i crossover thrashu (da się jeszcze usłyszeć krzątający się gdzieniegdzie groove metal), która dostarcza niesamowitą dawkę mocy. Całość zamyka się w zaledwie 37 minutach, ale to wystarczający czas, żeby kapela mogła za sprawą swojej muzyki roznieść w pył wszystko, co znajduje się w zasięgu wzroku.
21. Wormrot - Hiss
(grindcore/deathgrind/powerviolence/screamo)
Premiera: 08.07.2022
Nie sprawdzałem zbyt wielu podsumowań roku, żeby niczym się nie sugerować, ani nie żałować przed publikacją, że jakiegoś albumu nie wziąłem pod uwagę, czy jeszcze gorzej - że jakiegoś nie przesłuchałem. Ale doskonale pamiętam, że w okolicy swojej premiery płyta "Hiss" zawojowała sporo internetowych serwisów muzycznych, które zajmują się tematyką metalową i około metalową. I ciekawe jestem, czy to zainteresowanie tym błyskawicznym wydawnictwem przetrwało do czasu tworzenia zestawień podsumowujących rok. Wormrot znałem już wcześniej i jakoś nigdy nie przykładałem specjalnie wagi do ich twórczości. Ot jeden z wielu grindcore'owych zespołów. Nie jestem fanem tego gatunku, więc sięgając po "Hiss" byłem pełen obaw, przede wszystkim, czy dam radę dosłuchać tej płyty do końca? Okazało się, że Wormrot zaserwowali prawdziwą grindcore'ową nawałnicę, która została podana w bardzo atrakcyjnej, różnorodnej, ale i przystępnej formie. Cały materiał jest dość krótki, bo zamyka się w 33 minutach, ale składa się na niego aż 21 utworów! Grindcore jest tutaj traktowany jako baza, z którą muzycy Wormrot mieszają różne inne gatunki. Singpurska kapela zaserwowała płytę bardzo agresywną i szybką, ale nie pozbawioną różnorodności i kreatywności. Nie da się nudzić podczas odsłuchu "Hiss" i nie tylko dlatego, że większość kawałków trwa poniżej dwóch minut. Nie bójcie się sięgnąć po nowy album Wormrot, owszem, to grindcore, ale podany w bardzo przystępnej i atrakcyjnej formie.
20. Defacing God - The Resurrection Of Lilith
(melodic death metal/symphonic black metal)
Premiera: 02.09.2022
"The Resurrection Of Lilith" był jednym z tych albumów, na które czekałem w 2022 roku, chociaż jest to materiał debiutancki. Po usłyszeniu jednego z singli promujących nadchodzący materiał Defacing God nie mogłem się doczekać kiedy wreszcie będę mógł usłyszeć wszystkie towarzyszące mu kompozycje. "The Resurrection Of Lilith" pojawił się na początku września i od pierwszego odsłuchu stał się jednym z moich faworytów. W twórczości tej duńskiej grupy słychać echa wielu kapela w tym przede wszystkim Dimmu Borgir z ich najlepszego okresu. Z tymże Defacing God grają mieszankę melodic death metalu z symphonic black metalem, co daje zaskakująco dobry efekt końcowy. Symphonic black metal w ostatnich latach przeżywa naprawdę ciężkie chwile, to jeden z tych gatunków, które kilka lat temu były zbyt mocno eksploatowane przez całe tabuny nowych formacji, które wyczuły duże zainteresowanie takim właśnie graniem. I niestety zalew średnich i słabych kapel próbujących swoich sił w symphonic i melodic black metalu sprawił, że ciężko było z tego całego zalewu wyłowić coś naprawdę interesującego. Na szczęście czas sam przesiał ziarno od plew i nastąpiło jakby nowe rozdanie. Defacing God są doskonałym tego zwiastunem. To formacja, która ewidentnie ma coś do udowodnienia i mocno zaznaczyła się na scenie swoim debiutanckim materiałem. "The Resurrection Of Lilith" to świetna propozycja dla fanów mieszanki mdm i symphonic black metalu, w której agresja i ciężar doskonale uzupełniają się z przyjemnymi dla ucha melodiami i niepokojącym klimatem.
19. Cult Of Luna - The Long Road North
(post-metal/atmospheric sludge metal)
Premiera: 11.02.2022
Nigdy mnie nie ciągnęło do twórczości Cult Of Luna, zawsze była to dla mnie formacja, która dużo zyskiwała podczas występów na żywo. Natomiast słuchanie ich nagrań studyjnych nigdy mnie specjalnie nie pociągało. Oczywiście nie oznacza to, że te płyty omijałem, bo sprawdzić album, a zapętlić go to dwie różne rzeczy. I chociaż bardzo polubiłem się z ich wydawnictwem "Vertikal" to jednak dużo lepiej od samej zawartości albumu wspominam koncert, podczas trasy promocyjnej tego wydawnictwa. Oczywiście z czystej ciekawości i przyzwoitości musiałem sprawdzić "The Long Road North", które jest ósmym pełnym studyjnym albumem Cult Of Luna. I okazało się, że to pierwszy materiał tej formacji, który tak mocno mi się wkręcił i mimo tego, że minął już niemalże rok od jego premiery to ciągle lubię do niego wracać. To, co najbardziej podoba mi się na tym wydawnictwie to z jednej strony monumentalny klimat, a z drugiej pewna hipnotyczność zawartego na tej płycie materiału. To pierwsza płyta Cult Of Luna, która tak mocno przekonała mnie do tej formacji i nie wiem, co tak naprawdę grupa zmieniła w swoim brzmieniu, czy podejściu do atmospheric sludge metalu. Efekt jest jednak taki, że gdy odpalam "The Long Road North" to 70 minut, które trwa ten materiał mija mi w mgnieniu oka. Niedługo kapela zahacza o Polskę na trasie promującej ten album i mam nadzieję, że nowe kawałki na żywo zmiażdżą mnie jeszcze bardziej niż w wersji studyjnej.
(black metal)
Premiera: 16.12.2022
Obserwowanie sceny metalowej od wielu lat przyzwyczaiło mnie do tego, że w grudniu pojawia się bardzo mało ciekawych premier płytowych. Czasami jednak trafiają się w tym ostatnim miesiącu roku prawdziwe perełki, które są często w podsumowaniach rocznych pomijane, bo sporo serwisów, blogów, czy kanałów youtube'owych nie czeka z tworzeniem swoich topek do samego końca. Tak jakby to był wyścig - kto pierwszy opublikuje swoją topkę ten lepszy. Oczywiście to tak nie działa. Jedną z takich perełek okazała się być nowa płyta islandzkiej kapeli Misþyrming (czyt. Mis[f]yrming). W sumie nie była to dla mnie niespodzianka, bo poprzednie wydawnictwo tej grupy, czyli "Algleymi" z 2019 roku zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. W 2022 roku kapela zaprezentowała swój trzeci studyjny materiał. Zawartość "Með Hamri" brzmi tak, jakby black metal płynął w żyłach muzyków Misþyrming. Ich muzyka brzmi jakby byli weteranami tej sceny, a nie ciągle świeżą formacją, która przecież debiutowała dopiero w 2015 roku. Z muzyki zawartej na najnowszej płycie wręcz czuć mroźny klimat Islandii i jednocześnie gęsty mrok, który spowija cały ten materiał. Kapela doskonale daje sobie radę w graniu black metalu, tworzeniu swoją muzyką niezwykłej atmosfery, ale też nie stroni od wpadających w ucho melodii, które niejednokrotnie wybudzały mnie z black metalowego transu, w który wpadałem za każdym razem słuchając "Með Hamri". Cóż za niesamowity materiał! Jeżeli uwielbiacie black metal i jakimś cudem nie trafiliście jeszcze na Misþyrming to jest to doskonały moment, żeby rozpocząć ekscytującą przygodę z twórczością tej formacji.
17. Khold - Svartsyn
(black metal/black'n'roll)
Premiera: 24.06.2022
Aż 8 lat trzeba było czekać aż Khold zaprezentują następcę wydanego w 2014 roku "Til Endes", zresztą album, który nie zbierał zbyt pozytywnych recenzji (mimo tego bardzo lubię do niego wracać). Kapela istnieje od 2000 roku i jej skład nie uległ od tamtego momentu drastycznym zmianom - Sarke, Rinn i Gard tworzą trzon tej kapeli od samego początku. Jest to też bardzo konkretna grupa, bo nie znajdziecie w ich dorobku żadnych singli, epek, demówek, splitów, koncertówek, czy kompilacji. Ich dorobek stanowią tylko i wyłącznie pełne albumy studyjne. "Svartsyn" jest ich siódmym wydawnictwem. I nie musiałem się długo przekonywać do tego materiału, bo już pierwszy odsłuch upewnił mnie, że jest to album, do którego na pewno będę chciał często wracać. Khold grają black metal w bardzo black'n'rollowym stylu, co też sprawia, że ten materiał wpada w ucho dużo szybciej niż raw black metalowe wydawnictwa. Produkcja tej płyty stoi na bardzo wysokim poziomie, co słychać praktycznie na każdym kroku. Tym wydawnictwem Khold potwierdzili, że nie są żadnymi żółtodziobami, to black metalowcy z krwi i kości, wręcz weterani black metalu, którzy doskonale wiedzą, co robią i jak brzmieć powinna ich muzyka.
(atmospheric black metal/dark jazz)
Premiera: 17.06.2022
W 2022 roku ukraińska kapela White Ward zaprezentowała swój trzeci studyjny materiał. I mimo tego, że mają na koncie zaledwie kilka wydawnictw, to jest to jedna z tych grup, które nigdy nie zawodzą. "False Light" to kolejny doskonały materiał w ich dorobku, dość obszerny, bo trwający 77 minut, ale jakże niesamowicie wciągający i nie dający o sobie zapomnieć. White Ward to formacja specjalizująca się w graniu black metalu, ale jego eksperymentalnej odmiany. W ich twórczości znaleźć można zarówno ukłon w stronę tradycyjnego black metalu, ale jednak tym, co wyróżnia ich twórczość na rozrastającej się coraz bardziej scenie black metalowej to niesamowita umiejętność wzbogacania wspomnianego gatunku o elementy spoza niego. W przypadku tej ukraińskiej formacji jest to dark jazz. I chociaż formacja świetnie radzi sobie w black metalowych standardach, to jednak te elementy dodatkowe sprawiają, że ich twórczość znacząco wyróżnia się na tle innych kapel. Do tego należy dodać również niezwykłą umiejętność włączania dark jazzowych motywów do black metalowej kompozycji, to White Ward robią w sposób iście mistrzowski. "False Light" to prawdziwa uczta (zresztą podobnie jak i ich poprzednie płyty) nie tylko dla fanów ciężkiego grania, ale myślę, że też dla entuzjastów poszukiwania płyt odbiegających od utartych standardów.
(death metal/deathcore/mdm)
Premiera: 04.02.2022
Venom Prison to kapela o ogromnym potencjale. Już od swojej debiutanckiej płyty "Animus" (2016) robili niesamowite wrażenie. Ich deathcore był bardzo intensywny, niesamowicie ciężki i miał w sobie pewną nutkę świeżości. Na żywo formacja również zawsze prezentowała się świetnie dając pełne energii występy. Venom Prison to też grupa, która nie pozwala o sobie zapomnieć, bo po sześciu latach od ich debiutu mają już na koncie cztery pełne wydawnictwa studyjne. Póki co ostatnie z nich zatytułowane "Erebos" pojawiło się właśnie w 2022 roku. I chociaż ich poprzedni materiał z dziwnych przyczyn pominąłem (w innym razie na pewno znalazłby się w moim podsumowaniu 2020 roku) to w zawartość nowej płyty tej brytyjskiej kapeli wsiąkłem błyskawicznie. Stylistycznie Venom Prison przez te kilka lat nieco się zmienili, teraz trzonem ich twórczości jest death metal zmieszany z melodic death metalem, a dopiero na trzecim miejscu postawiłbym deathcore. Kapela gra też nieco lżej i stawia trochę bardziej na klimat niż na swoich pierwszych płytach, to też w moich uszach podnosi jakość "Erebos". Mam też wrażenie, że ich najnowszy materiał ma najniższy próg wejścia, może właśnie dlatego, że jest nieco lżej i bardziej klimatycznie, ale mam nadzieję, że dzięki temu Venom Prison zgarnie trochę nowych fanów.
(black metal)
Premiera: 29.04.2022
Nie musiałem odpalać nowej płyty Watain, żeby wiedzieć, że będzie przynajmniej dobra. To kapela, która szturmem wbiła się na black metalową scenę, a już za sprawą "Casus Luciferi" (2003), który przecież był dopiero ich drugim albumem wygodnie się na tej scenie rozsiedli spychając przy okazji kilka innych kapel z krawędzi. Aż ciężko mi uwierzyć, że "The Agony & Esctasy Of Watain" to jest już ich siódmy studyjny materiał! Kiedy ten czas minął? W ciągu tych 22 lat od debiutu Szwedów awansowali oni z młodych wilków do miana weteranów sceny, a najnowszym wydawnictwem tylko potwierdzili swoją pozycję. I nawet jeżeli ktoś zwątpił w Watain w ostatnich latach (no "The Wild Hunt" i "Trident Wolf Eclipse" były przyzwoite/takie sobie) to słuchając ich najnowszej płyty na pewno odzyskał w nich wiarę. "The Agony & Esctasy Of Watain" to nie tylko powrót tej formacji do formy sprzed kilku lat, ale też jedno z najlepszych black metalowych wydawnictw minionego roku podanych w tradycyjnej formie. Owszem, przewijają się tutaj melodyjne dodatki, które pewnie by ten materiał dyskwalifikowały w początkach istnienia tego gatunku, ale jesteśmy już w 2022 roku. Absolutnie świetna płyta, która przekonała mnie do siebie już przy pierwszym zawartym na niej kawałku.
(atmospheric sludge metal/post-metal/industrial)
Premiera: 25.03.2022
Stylistyka w jakiej porusza się kapela Absent In Body jest mi bardzo daleka. Zresztą podobnie jak Neurosis, czy Amenra. To są zupełnie nie moje klimaty i po "Plague God" sięgnąłem tylko dlatego, że ten materiał na swoim fanpage'u polecała kapela Bolzer. A mają oni w zwyczaju podrzucać naprawdę warte sprawdzenia wydawnictwa. I już przy pierwszym odpaleniu debiutu Absent In Body ten materiał zrobił na mnie ogromne wrażenie. To bardzo posępna płyta, której klimat po prostu przytłacza niemal w podobny sposób, jak to przeważnie ma miejsce w przypadku funeral doom metalowych wydawnictw. Jest ciężko, dość wolno i mrocznie, aż momentami do przesady. I mimo tego, że główną oś stanowi tutaj atmospheric sludge metal to czuję tutaj tego ducha funeral doom metalu, i nie, nie chodzi tutaj tylko o wolne tempo, ale też o ogólny wydźwięk tego wydawnictwa. To nie jest materiał dla każdego, bo zdaję sobie sprawę z tego, że dla fanów lżejszych i żywszych klimatów ten materiał może okazać się udręką. Ale z drugiej strony ja nie jestem fanem takiego grania, a jednak zawartość "Plague God" zaskoczyła i to bardzo szybko, a później ciężko mi się było wyrwać z tej posępnej atmosfery kreowanej przez muzyków Neurosis, Amenra, czy Church of Ra, którzy to wspólnie tworzą Absent In Body.
(heavy metal/power metal)
Premiera: 16.09.2022
Mam straszne wyrzuty sumienia odnośnie wydawnictw Sumerlands, bo mam wrażenie, że ani ich debiutowi "Sumerlands" (2016) ani "Dreamkiller" nie poświęciłem odpowiednio dużo czasu. Owszem, trochę słuchałem ich zeszłorocznej płyty w okolicach jej premiery, ale we wrześniu było tyle ciekawych płyt, że niektóre niestety musiały zostać odsunięte na plan dalszy. I dotknęło to właśnie nowej płyty Sumerlands. Album wskoczył do tego zestawienia dosłownie w ostatnim momencie, bo pomyślałem, że sprawdzę go jeszcze raz, żeby później nie żałować, że go tutaj nie umieściłem. I co? I okazało się, że finalnie musiałem szukać mu miejsca. Na "Dreamkiller" trzeba było długo czekać, bo minęło aż 6 od premiery "Sumerlands", ale było warto. Nowy materiał to nie tylko doskonale zdany test drugie płyty, na którym sporo młodych kapel wybija sobie wszystkie zęby, ale też poprawa jakości względem bardzo dobrego poprzednika. Sumerlands mimo dość skromnego stażu i niewielkiego dorobku stają w awangardzie oldschool heavy metalowej sceny i nowy album dowodzi tego, że radzą sobie z tą pozycją doskonale. Jedyne, co nadal mi odrobinę w zawartości tej płyty wadzi to dziwny miks wokali, ale to nie przeszkadza specjalnie w odbiorze tego wydawnictwa. "Dreamkiller" to przede wszystkim świetne heavy metalowe granie wsparte power metalowymi rozwiązaniami, doskonałe melodie gitarowe, wpadające w ucho refreny i cała masa świetnych solówek.
(atmospheric black metal/dark ambient/avantgarde metal)
Premiera: 20.05.2022
Jeżeli Blut Aus Nord wydają nowy materiał, to dla mnie jest to znak, że muszę już mu szukać miejsca w top 30. To kapela grająca od wielu lat w bardzo charakterystycznym stylu, który to w pełni mi odpowiada. Chociaż dość późno wciągnąłem się w ich twórczość, bo nastąpiło to dopiero przy okazji wydawnictwa "777 - The Desanctification" (2011), który to materiał był drugą częścią trylogii "777". Ale każda kolejna ich płyta mnie pochłaniała bez reszty. Na najnowszym wydawnictwie Francuzów znajdziemy dokładnie to, za co można kochać ich muzykę. Jest ten niepowtarzalny psychodeliczny i zarazem złowrogi klimat, black metalowa aura unosząca się w każdym kawałku i...no po prostu ta płyta wciąga niczym wir wodny. Do tego ten materiał jak na klimat, w jakim obraca się muzycznie Blut Aus Nord jest dość krótki, bo całość zamyka się w 47 minutach, ale kiedy odpalicie "Disharmonium - Undreamable Abysses" gwarantuję, że ten czas minie błyskawicznie i zaraz będziecie chcieli ponownie wrócić do tego albumu.
(post-metal/progressive metal/atmospheric sludge metal)
Premiera: 28.10.2022
Najnowszy materiał belgijskiej kapeli Psychonaut to chyba moja największa przegapiona premiera w 2022 roku. Pierwszy raz odpaliłem "Violate Consensus Reality" już po opublikowaniu październikowego przeglądu premier i od razu pożałowałem...że nie sprawdziłem jej wcześniej. Pierwsze, co mi przyszło do głowy po zakończonym pierwszym obrocie drugiej płyty Psychonaut to Gojira i album "Terra incognita" (2001). Belgowie na swoim materiale uderzają w podobne tony, ale nie spychają melodyjności na plan dalszy. Mieszają, grają progresywnie i zaskakują, ale robią to z melodią wysuniętą na front. Bazą stylistyczną dla "Violate Consensus Reality" jest post-metal zmieszany ze sludge metalem, ale spoiwem łączącym te dwa gatunki jest progressive metal. I może właśnie dlatego ten materiał tak dobrze brzmi, bo muzycy Psychonaut wiedzą jak dostarczyć miłe dla ucha, choć zarazem dość złożone melodie i sprawić, żeby dobrze się łączyły z dość postępnym post-metalem i jeszcze bardziej przygnębiającym atmospheric sludge metalem. To nie jest prosta sztuka, bo kapela obraca się w klimatach dość ciężkich i z założenia powolnych, już niedaleko nam od tych dwóch gatunków do doom metalu...a jednak słuchając "Violate Consensus Reality" odnosiłem wrażenie, że już chyba dalej od doom metalu nie da się być (oczywiście pomijając rejony melodic power metalu). Pscyhonaut dokonali rzeczy niesamowitej, dostarczyli materiał, który z założenia powinien być ciężki w odbiorze i niezbyt miły dla ucha, ale tak go przystroili progressive metalowymi zagraniami, że zawartość "Violate Consensus Reality" nie tylko błyskawicznie wpada w ucho, ale też zachwyca melodiami i ciekawymi rozwiązaniami.
(post-metal/atmospheric sludge metal/post-rock)
Premiera: 19.08.2022
Dość późno przekonałem się do twórczości Russian Circles, bo dopiero przy okazji ich szóstego pełnego wydawnictwa, czyli "Guidance" (2016). I nie wiem dlaczego, ale zawsze, gdy mówię o tej kapeli to mam w głowie post-rocka, a ten gatunek faktycznie nierozerwalnie łączył się z Russian Circles, ale od praktycznie samego początku była to formacja, która wychodziła poza jego ramy. "Gnosis" to już ósmy studyjny materiał tej amerykańskiej grupy. I chociaż sięgałem po niego z trochę ciężkim sercem, głównie dlatego, że jego poprzednik kompletnie mnie nie obszedł, to już przy pierwszym odsłuchu nowa płyta zaskoczyła. Russian Circles prezentują tutaj swoją cięższą stronę, bardziej eksplorują rejony post-metalu i atmospheric sludge metalu, a żadziej zapędzają się w post-rockowe rejony. Oczywiście nie powinien być dla nikogo zaskoczeniem fakt, że "Gnosis" zawiera materiał wyłącznie instrumentalny, ale również w tej materii Amerykanie dowodzą, że gatunki, których się trzymają na nowym albumie znają od podszewki. I wiedzą, w które struny należy uderzyć, żeby zaskoczyć słuchacza, zbudować klimat, czy dodać trochę ciężaru. Russian Circles znowu dostarczyli materiał świetny i dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. I już cieszę się na nadchodzącą trasę koncertową tej grupy w towarzystwie Cult Of Luna.
(neue deutsche harte/industrial metal)
Premiera: 29.04.2022
Rammstein zdaje się być jedną z tych kapel, które nie pozwalają słuchaczom pozostawać wobec ich twórczości obojętnymi. Można ich muzykę albo kochać, albo nienawidzić - zdaje się, że innych możliwych opcji nie ma. I choć w ostatnich 20 latach kapela zdawała się robić wszystko, żeby mnie przekonać, że powinienem stać po tej negatywnej stronie to ja się nie poddawałem. Chociaż ich kolejne płyty od wydania "Mutter" (2001) mnie zawodziły, to ja starałem się w nich szukać chociażby małych plusów. I zawsze udawało mi się znaleźć dwa, czasami trzy, albo nawet cztery numery, które sprawiały, że jednak sięgałem również po te słabsze wydawnictwa R+. Zawsze też dawałem się nabierać tej kapeli na single promujące nadchodzące płyty - i tak słuchając wielokrotnie kawałka "Deutschland" byłem przekonany, że album "Rammstein" (2019) to będzie to przełamanie, na które czekam. Oczywiście finalnie tak nie było. Gdy przyszło do singli promujących "Zeit" to na początku kręciłem nosem, bo numer tytułowy najzwyczajniej mnie nudził, klip był ładny i dopracowany, do czego panowie z Rammstein przyzwyczaili swoich fanów. Natomiast kawałek "Zick Zack" mógł mnie nabrać. Odkryłem w nim tego prostego Rammsteina, którego uwielbiałem na ich pierwszych płytach. I nagle zacząłem czekać na album "Zeit", który zaskoczył już przy pierwszym odsłuchu. Jasne, jak zwykle są tutaj kawałki lepsze i gorsze, są takie, które wpadają w ucho momentalnie, a są też takie, które dopiero zaskakują po kilku obrotach. Ale muzycy Rammstein wrócili dla mnie w nieoczekwanie dobrym stylu i "Zeit" jest dla mnie jednym z największych pozytywnych zaskoczeń muzycznych ubiegłego roku. Takiego powrotu R+ w żadnym razie się nie spodziewałem.
07. An Abstract Illusion - Woe
(progressive melodic death metal)
Premiera: 09.09.2022
Już wielokrotnie pisałem o tym, że melodic death metal przez lata stał się gatunkiem nudnym i wtórnym. Zaznaczając za każdym razem, że wszystko, co ciekawego w gatunku mdm zostało już nagrane i sięgając po nowe albumy dostaniecie po raz kolejny to, co już kiedyś słyszeliście. Oczywiście wielokrotnie od 2021 roku przekonywałem się, że melodic death metal jako gatunek ciągle żyje i moje twierdzenia były błędne, a może po prostu opierały się na wydawnictwach, które tylko miały potwierdzić moją tezę. An Abstract Illusion to kolejna z formacji, która sprawiła, że musiałem przyznać się do błędu. "Woe" to druga płyta studyjna tej szwedzkiej formacji i już pierwszy kontakt z tym dziełem sprawił, że musiałem zbierać szczękę z podłogi. Przede wszystkim kapela wyciska z melodic death metalu wszystko, co tylko można, a do tego sporo jeszcze dodaje z innych gatunków. Dużą rolę odgrywa na tej płycie progressive metal. An Abstract Illusion zdają się nie być muzykami, którzy lubią się szczelnie zamknąć w jednym gatunku, okopać się i strzec tego gatunku nie dopuszczając do głosu innych. Zawartość "Woe" to zaledwie 7 kompozycji, które dają łącznie godzinę muzyki. To spory czas jak na tak małą ilość numerów, prawda? Zwłaszcza, gdy pomyślimy, że jest to jednak mdm, czyli prosto, ciężko, do przodu i z melodią. I nie do końca jest tak z twórczością An Abstract Illusion, bo ilość pomysłów i nieszablonowych rozwiązań, jakie serwują muzycy na tym wydawnictwie jest bardzo duża. Można by tym obdzielić jeszcze kilka innych materiałów. Ale Szwedzi skondensowali wszystko do przyzwoitych rozmiarów i mimo mnogości tych pomysłów słuchając "Woe" nigdy nie poczułem się przytłoczony, czy znudzony. Wręcz przeciwnie z każdym kolejnym obrotem chciałem więcej i więcej. Wspaniały materiał i mam nadzieję, że melodic death metal będzie należał właśnie do takich grup jak An Abstract Illusion, Be'lakor, Black Crown Initiate, Persefone, Countless Skies, czy In Mourning.
06. Midas - Midas
(heavy metal/hard rock)
Premiera: 29.04.2022
Mimo tego, że lubię odkrywać kapele, które grają nieoczekiwane miksy gatunkowe, to równie mocno doceniam formacje, które potrafią w bardzo świeży i przyjemny dla ucha sposób realizować się w stylistyce, która wydawać by się mogła wszystko, co ma do zaoferowania przedstawiła już dawno, dawno temu. Kapelą należącą do tej drugiej grupy jest amerykańska formacja Midas. Skład zespołu tworzą byli muzycy stoner rockowej grupy Bison Machine - jedynie wokalista Joe Kupiec nie występował pod wspomnianym szyldem. Sprawdziłem jeden z albumów tej formacji i jest to bardzo przyjemna mieszanka stoner rocka z hard rockiem. Przyjemna, choć niespecjalnie wyróżniająca się spośród całej masy podobnie grających kapel. Grupa Midas powstała w 2018 roku i zanim wydała album "Midas" dorobiła się dwóch epek - "Solid Gold Heavy Metal" (to tak naprawdę demówka) oraz "Still Hungry". Obydwie płyty zostały wydane w 2019 roku. I żadna z nich nie umywa się do zawartości debiutanckiego materiału Amerykanów. Midas nie starają się wymyślić koła na nowo, wręcz do znudzenia wykorzystują znane i lubiane patenty, żeby dostarczyć niezwykle przyjemną dla ucha płytę w klimacie oldschoolowego heavy metalu z elementami hard rocka. W zeszłym roku takiego heavy metalowego potwora wydała brytyjska kapela Heavy Sentence i byłem nią zachwycony. W tym roku pałeczkę przejęła amerykańska grupa Midas, która do tego utartego schematu dodała nieco hard rockowej fantazji i podkręciła przebojowość. Przez długi czas po głowie kołatała mi się myśl - to granie kojarzy mi się z jakąś kapelą, ale z jaką? I nagle mnie olśniło. Midas stylistycznie i brzmieniowo mocno zbliżają się do Thin Lizzy, gdy ci zaczęli iść nieco bardziej w stronę heavy metalu (zwłaszcza "Renegade" i "Thunder and Lightning"). Może też dlatego debiut Amerykanów tak szybko u mnie zaskoczył, bo uwielbiam Thin Lizzy pod każdą postacią i bardzo brakuje mi kapel grających w takim jak oni stylu (do Black Star Riders jakoś nie mogę się przekonać mimo początkowych zachwytów). Pozostaje mieć tylko nadzieję, że Midas niczym mityczny król będą zamieniać wszystko w złoto, ale nie popadną z tego powodu w obłęd.
(gothic rock/post-punk/black metal)
Premiera: 10.06.2022
Ależ niesamowitą niespodzianką był dla mnie ten materiał. Nie słyszałem do tej pory o żadnym z muzyków wchodzących w skład Sunrise Patriot Motion, nie znałem też Yellow Eyes, czyli bazowego projektu dla Willa Skarstada i Sama Skarstada. Na szczęście w końcu za nową kumpla sprawdziłem "Black Fellflower Stream" i kompletnie przepadłem w tym albumie. Wciągnął mnie niczym czarna dziura i nie chciał oddać. Sunrise Patriot Motion nie ograniczają się stylistycznie, tak przynajmniej wynika z brzmienia kompozycji składających się na ich debiutancki materiał. Głównym trzonem tego albumu jest gothic rock (choć nie w każdym kawałku), ale jest on mieszany zarówno z post-punkiem, black metalem, jak i noise rockiem, ale kapela też dokłada do tego elementy dungeonsynth. Z tej niejednorodnej stylistyki Sunrise Patriot Motion tworzą coś niesamowitego, coś, czego jeszcze w życiu nie słyszałem. Nie umiem w swojej pamięci wyszukać albumu, o którym mógłbym powiedzieć z czystym sumieniem, że jest podobny do "Black Fellflower Stream". Zawartość tego wydawnictwa jest bardzo uzależniająca, więc jeżeli gustujecie w gotyckim rocku, lub w post-punku i zamierzacie zabrać się za słuchanie tej płyty to ostrzegam, że po jej odpaleniu przez pewien czas nie będziecie chcieli słuchać niczego innego. Ja nie mogłem się od tego materiału uwolnić przez niemal miesiąc. Musiałem go słuchać przynajmniej raz dziennie, bo jego brak nie dawał mi spokoju. Niesamowite wydawnictwo stworzone z bardzo nieszablonowych połączeń.
(progressive rock/metal)
Premiera: 04.11.2022
Raz tylko przesłuchałem album "Lightwork"...w wersji podstawowej. W końcu skoro materiał pojawił się również w wersji dwupłytowej (czyli "Lightwork" i "Nightwork"), to po co słuchać tej okrojonej jednopłytowej? Wszak Devina nigdy za wiele. Bardzo czekałem na ten kolejny solowy materiał Townsenda, a kawałki publikowane przed premierą tylko zaostrzały mój apetyt. Nie oczekiwałem, że "Lightwork" będzie wydawnictwem hiper bombastycznym, bo też single zapowiadały materiał spokojniejszy, bardziej stonowany, ale utrzymany w stylistyce, do jakiej Devin przyzwyczaił słuchaczy na kilku swoich ostatnich płytach. I oczywiście "Lightwork" jest materiałem solowym, ale na którym pojawia się cała masa gości - zarówno instrumentalistów, jak i wokalistów. Są to przeważnie muzycy, z którymi Townsend wielokrotnie już współpracował, więc pod tym kontem niespodzianek nie ma. Podwójne wydanie "Lightwork" to sporo muzyki, bo całość zamyka się w 104 minutach. Dużo? Też miałem takie wrażenie dopóki tego albumu nie odpaliłem. Devin Townsend kompletnie mnie oczarował tymi utworami, do tego wydawnictwa najbardziej pasuje określenie "heart-warming". Zarówno instrumentalnie, jak i wokalnie ten materiał to taki idealny uspokajacz, a z drugiej strony poprawiacz nastroju. Większość kompozycji znajdujących się na tym materiale to kawałki utrzymane w spokojnym tonie, od czasu do czasu trafi się coś o bardziej bombastycznej konstrukcji, do której fani talentu Kanadyjczyka są raczej przyzwyczajeni. "Lightwork" + "Nightwork" to 100% Devina w Devinie i może też dlatego ciężko mi na chłodno ocenić ten materiał, bo jednak Townsenda uwielbiam pod każdą postacią - obojętnie, czy to czasy, gdy mocniej eksperymentował z brzmieniem i potrafił ostro dociążyć swoją muzykę, czy też współczesność, kiedy przeważają kompozycje spokojniejsze i bardziej wyważone. "Lightwork" to materiał przede wszystkim idealny dla fanów twórczości Devina Townsenda, pewnie też dlatego ja jestem z jego zawartości bardzo zadowolony.
03. Bleed From Within - Shrine
(metalcore)
Premiera: 03.06.2022
Nie był to lekki rok dla metalcore'a. Przynajmniej z mojej perspektywy, więcej albumów z tego gatunku wydanych w 2022 roku mnie rozczarowało niż zachwyciło. I pewnie uznałbym to za całkowitą klęskę, wszak zawsze w moich podsumowaniach roku znajdowało się przynajmniej kilka core'owych pozycji. Tym razem tylko trzy, z czego tak naprawdę jedna jedyna nie mieszająca się z innymi gatunkami (bardziej idącymi w kierunku metalu). Tym jedynym wydawnictwem jest oczywiście najnowsza płyta Bleed From Within. O ile zawsze miałem problem z ich twórczością, bo starsze płyty tej szkockiej formacji mieszały mi się z innymi metalcore'owymi wydawnictwami. Nie znajdowałem w nich niczego, co by je wyróżniało na tle innych albumów nagranych w tym gatunku. To się zmieniło przy okazji materiału "Fracture" (2020). Przede wszystkim, coś na wspomnianym wydawnictwie sprawiło, że na dłużej się przy nim zatrzymałem. Ale w pełni do Bleed From Within przekonała mnie płyta "Shrine". Ileż mocy jest w kawałkach zawartch na tej płycie! To jest po prostu niesamowite, jak tej grupie udała się taka sztuka. Co ciekawe te kompozycje grane na żywo mają tej mocy jeszcze więcej. Najnowsza płyta Bleed From Within to przede wszystkim metalcore z elementami groove metalu, ale tych drugich jest naprawdę niewiele. Za to nie brakuje na "Shrine" wspomnianej niesamowitej i rozsadzającej energii zaklętej w kompozycjach, świetnych melodii, bardzo dobrych i chwytliwych refrenów oraz naprawdę udanych czystych wokali, które stanowią co prawda dodatek, ale nie sposób ich nie zauważyć. Bleed From Within tym wydawnictwem odsadzili konkurencję o kilka długości, aż jestem ciekaw, jak i kiedy będą chcieli przeskoczyć "Shrine", ale jestem dziwnie spokojny, że ta sztuka im się uda.
(heavy metal/hard rock/heavy psych)
Premiera: 28.10.2022
Pisząc o najnowszej płycie Spell zawsze wspominam o Haunt, więc tym razem tego nie zrobię...no już za późno. "Tragic Magic" to już czwarte pełne studyjne wydawnictwo kanadyjskiej kapeli Spell. I był to jednocześnie mój pierwszy kontakt z ich twórczością, więc odpalając "Tragic Magic" nie byłem przygotowany na to, co zaserwował mi duet Mesmer-Lester. Oczywiście po odpaleniu tej płyty moje pierwsze myśli powędrowały w kierunku wspomnianego już Haunt, ale nie da się nie zauważyć, że oldschoolowy heavy metal często w ostatnim czasie przyjmuje dość podobną formę. Spell jednak zrobili to w doskonały sposób i ich staroszkolny heavy metal wspiera się na kilku dodatkowych nogach. Jedną z nich na pewno jest gothic rock, którego jest tutaj wszędzie pełno. Nie sposób odmówić Spell tego, że w doskonały sposób oddali na tym wydawnictwie cmentarną atmosferę. Można na tym wydawnictwie również odczuć wyraźną obecność hard rocka, a jeszcze bardziej się to rzuca w uszy przy bardziej przebojowych partiach. Jest też sporo psychodelicznego klimatu. I momentami stylistycznie warstwa instrumentalna tego wydawnictwa mocno kojarzy mi się z muzyką z filmów giallo. Jak panowie Cam Mesmer i Al Lester połączyli ze sobą ty wszystkie elementy i otrzymali taki doskonały efekt? Nie mam pojęcia, ale coś czuję, że zamieszane były w to siły nieczyste! "Tragic Magic" to materiał fenomenalny pod każdym względem i raz odpalony nie pozwala przerwać odsłuchu. Jeżeli szukacie albumu melodyjnego, pełnego przebojowości, z oldschoolowym brzmieniem i niepokojącego zarazem to właśnie znaleźliście.
(psychodelic rock/heavy psych/stoner rock)
Premiera: 02.09.2022
Rok 2022 był dla mnie rokiem King Buffalo. Chociaż pierwszy raz z ich muzyką miałem styczność w roku 2021 to właśnie w tym ubiegłym wsiąkłem bardziej w ich twórczość. Powody były dwa, a tak naprawdę trzy. Nadal byłem zakochany w płycie "The Burden of Restlessness" (2021), ale też wyczekiwałem na sierpniowy koncert King Buffalo, który miał się odbyć w warszawskim klubie Hydrozagadka. Natomiast trzeci powód był taki, że dokładnie miesiąc po warszawskim koncercie swoją premierę miał mieć nowy album King Buffalo. Z tych trzech powodów zasłuchiwałem się w całej dyskografii tej amerykańskiej kapeli i odkrywałem ich muzykę wciąż na nowo. I słuchając jednej płyty nie mogłem na niej tylko poprzestać, musiałem zaraz po niej sięgać po kolejną. Ale gdy tylko przeszedł początek września i odpaliłem "Regenerator" to nie było dla mnie innych płyt - nie tylko tych z dyskografii King Buffalo, ale również innych, które wręcz domagały się odsłuchów. Najważniejszy był dla mnie piąty materiał King Buffalo. Ponownie muzycy z Rochester zaserwowali doskonałą mieszankę psychodelicznego rocka, heavy psych i stoner rocka. Zawarte na "Regenerator" kawałki momentalnie wpadają w ucho i wprowadzają w trans, z którego nie da się uwolnić...a raczej chce się ten trans przedłużać odpalając ten materiał ponownie. Piąty studyjny materiał King Buffalo to mój zdecydowany faworyt spośród wszystkich premier w 2022 roku, to po prostu album kompletny, który wciąga niczym czarna dziura i bardzo mocno uzależnia - nawet gdy próbowałem w okolicach jego premiery sięgnąć po inne wydawnictwo, to w głowie grały mi kawałki z "Regenerator". Aż ciężko mi sobie wyobrazić jakie będą kolejne kroki King Buffalo, bo o ile po wydaniu "The Burden of Restlessness" poprzeczka była zawieszona bardzo wysoko, to za sprawą "Regenerator" podnieśli ją jeszcze wyżej.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Top 10 nie-metal
(alt-country)
Premiera: 08.04.2022
Orville Peck rozbił bank swoim debiutanckim albumem "Pony" w 2019 roku. To była absolutnie niesamowita podróż w klimacie alt-country. Było tam sporo ciekawego klimatu, przebojowości, gotyckiego mroku, melancholii i melodyjności. To był materiał kompletny. I długo trzeba było czekać na drugi album zamaskowanego kowboja, bo aż trzy lata. A i tak Orville Peck bawił się ze mną w kotka i myszkę serwując w lutym epkę "Bronco: Chapter 1", na którą składały się tylko cztery kawałki. Może miały zaostrzyć apetyt na pełny materiał? Ten w pełnej wersji pojawił się dopiero w kwietniu. I chociaż to nadal ten sam Orville Peck i ta sama stylistyka, to jednak "Bronco" nie ma tak niesamowitego klimatu gotyckiego Dzikiego Zachodu, jakiego pełno było na "Pony". Nowy album jest bardzo dobry, sporo na nim prawdziwych hiciorów, kilka rzewnych balladopodobnych kompozycji, ale jednak całościowo dość znacząco odstaje od doskonałego debiutu.
(neo-folk/darkwave)
Premiera: 15.04.2022
Darkher to dość świeży projekt, debiut pojawił się w 2016 roku i o ile dobrze pamiętam mój pierwszy kontakt z "Realms" nie zakończył się zbyt pozytywnie. Ale po powrocie do tej płyty przy okazji nowego wydawnictwa było już decydowanie lepiej. Zaprezentowany w 2022 roku album "The Buried Storm" to kwintesencja mieszanki neo-folku z darkwave. To materiał bardzo lekki w swojej warstwie muzycznej, ale niezwykle ciężki i wręcz przygniatający pod względem klimatu. I chociaż czasami muzyka dołącza do tej ciężkiej atmosfery i też staje się przytłaczająca, ociężała i na swój sposób walcowata, to łagodzi ją wokal Jayn Maiven, która jest w pełni odpowiedzialna za ten projekt. "The Buried Storm" to materiał posiadający zdecydowanie jesienno-zimową aurę, więc jak najbardziej polecam sięgać po niego właśnie w tych okresach.
(darksynth/synthwave)
Premiera: 01.04.2022
Kilka lat temu triumfalnie na salony wkroczył synthwave wraz ze swoim kuzynem darksynth. Wówczas triumfy świętował Perturbator z płytą "Dangerous Days" (2014), a niedługo później uderzył Gost ze swoim "Behemoth" (2015). Wówczas pojawiła się również kompilacja "Trilogy" autorstwa Carpentera Bruta. Minęło kilka lat i mam wrażenie, że zarówno synthwave jak i darksynth zeszły na plan dalszy i zainteresowanie tymi gatunkami nie jest już tak duże. Perturbator romansuje teraz z gothic rockiem i coldwave, Gost był już w black metalu, ale znowy wrócił do swojej mieszanki darkwave/darksynth. Natomiast Carpenter Brut gra mieszankę darksynth/synthwave jak gdyby nadal był rok 2015. I wychodzi mu to doskonale! Zaprezentowany w ubiegłym roku "Leather Terror" jakościowo nie odbiega od bardzo dobrego debiutanckiego "Leather Teeth" (2018). Jeżeli tęsknicie za nie tak dawnym czasem, gdy synthwave był na ustach wszystkich, a nie wiecie po jaki album sięgnąć z nowości to podpowiadam, że jednym z najlepszych wyborów będzie właśnie "Leather Terror".
(blues rock)
Premiera: 25.02.2022
Shawn James oczarował mnie swoim głosem na albumie "On the Shoulders of Giants" (2016) i od tamtej pory jego muzyka dość często mi towarzyszy. Chociaż zdecydowanie wolę jego solowe płyty niż jego nagrania z The Shapeshifters. W sumie koncertowo również wolę jego solowe występy. W 2022 roku ten amerykański muzyk zaprezentował swoją piątą studyjną płytę. Po dość przebojowej "The Dark & the Light" z 2019 roku nie bardzo wiedziałem czego spodziewać się po "A Place In The Unknown". Bo przecież polubiłem Shawna Jamesa za jego bluesowo-soulowe oblicze, a nie bardziej przebojową inkarnację. Na najnowszym albumie muzyk próbuje połączyć ze sobą te dwie twarze, więc możecie przyszykować się na kawałki spokojne, skąpane w ciężkim bluesowym klimacie, ale też spodziewajcie się numerów zdecydowanie żywszych o bardziej przebojowym zabarwieniu. Jednocześnie jest to materiał o nieco cięższym brzmieniu niż dotychczasowe solowe wydawnictwa Shawna Jamesa.
(dark neofolk)
Premiera: 20.10.2022
W 2022 roku projekt Ols zaprezentował swój trzeci pełny studyjny album zatytułowany "Pustkowia". To wydawnictwo o zdecydowanie najcięższym klimacie w dorobku Ols. Muzycznie jest bardzo przyjemnie, delikatnie i wręcz ciężko się oprzeć tym kojącym dźwiękom. Ale nie dajcie się zwieść, to nic innego jak błędny ognik próbujący zwabić was na zdradliwe moczary. Taka jest właśnie twórczość Ols na tej płycie. Z wierzchu atrakcyjna, przyjemna dla ucha i wręcz relaksująca, a w głębi złowroga, na swój sposób odrzucająca i melancholijna. Te dwie warstwy toczą swoistą walkę przez cały czas trwania albumu "Pustkowia". Ols po raz kolejny udowadnia, że takie mroczne neofolkowe klimaty to jest jej teren i doskonale się w nich realizuje. Świetna płyta, która potrafi zaczarować od pierwszych dźwięków, a jak już złapie słuchacza w swoje sidła to nie wypuszcza aż do końca trwania płyty.
05. Alan Parsons - From the New World
(aor/progressive pop/pop rock/progressive rock)
Premiera: 15.07.2022
Przed 2022 rokiem nie miałem okazji posłuchać żadnej płyty Alana Parsonsa. I pisząc żadnej mam na myśli ani jego solowych albumów, jak i tych spod szyldu The Alan Parsons Project. I jakimś trafem wpadłem na youtube na jakieś kiepskiej jakości promo utworu "May Be A Price To Pay" z płyty "The Turn Of A Friendly Card" (1980). Po tym zdarzeniu przez dłuższy czas katowałem ten album, a później wszystkie inne z dyskografii The Alan Parsons Project. Dopiero później odkryłem, że są też solowe płyty Alana Parsonsa. Te już nie były tak dobre, ale też przypadły mi do gustu. I najwyraźniej los mi sprzyjał, bo w momencie, gdy miałem już wielokrotnie przesłuchaną całą dyskografię Parsonsa zobaczyłem news, że ten planuje w lipcu wydać swój nowy materiał zatytułowany "From The New World". To bardzo lekkie i przyjemne dla ucha granie, które momentalnie koi zszargane nerwy i sprawia, że noga sama tupie do rytmu. To niezwykle relaksująca mieszanka aor-u, progresywnego rocka i popu. Bardzo przyjemna płyta, natomiast dużo jej brakuje do najlepszych płyt z dyskografii The Alan Parsons Project. I na pewno mój odbiór tej płyty byłby dużo lepszy gdyby nie kompletnie nie pasujący do klimatu tego wydawnictwa cover "Be My Baby" zaserwowany na sam koniec.
(dark ambient/nordic folk)
Premiera: 22.04.2022
Oglądając film "The Northman" nie mogłem oderwać oczu od srebrnego ekranu, ale to, co zrobiło na mnie jeszcze większe wrażenie, to ścieżka dźwiękowa. Muzyka zdobiąca ten obraz w reżyserii Roberta Eggersa nie tylko doskonale uzupełniała się z wydarzenia toczącymi się na ekranie, ale też była ich rozszerzeniem. Gdy wróciłem do domu po tym niesamowitym seansie od razu złapałem się za ścieżkę dźwiękową skomponowaną przez duet Robin Carolan-Sebastian Gainsborough. Ależ niesamowitą i epicką muzyczną przygodę przygotowali ci niezwykle utalentowani kompozytorzy. Słuchając tej dość długiej, bo trwającej 76 minut płyty czułem jakbym był uczestnikiem wydarzeń, które jeszcze nie tak dawno oglądałem siedząc w kinowym fotelu. Muzyka skomponowana do "The Northman" to niezwykła epicka i emocjonująca podróż, która bardzo szybko wpada w ucho i równie mocno oddziałuje na wyobraźnię. Wspaniała płyta oddająca hołd nie tylko folkowej muzyce nordyckiej, ale też krwawej historii tamtych ziem i czasów.
(progressive rock/psychodelic rock/electronic)
Premiera: 28.10.2022
Anima Morte to niesamowity projekt, który błyskawicznie mnie do siebie przekonał. Odkryłem ich twórczość jakoś niedługo po tym, jak przechodziłem fazę fascynacji kinem giallo (stare włoskie thrillery o kryminalnym zabarwieniu, często romansujące z horrorem). Natomiast ta szwedzka kapela okazała się grać progressive rocka z dużą dozą psychodelic rocka inspirowanego właśnie kinem giallo. Czyż to nie jest niezwykły zbieg okoliczności? "Serpents in the Fields of Sleep" to czwarty studyjny materiał Szwedów i ci znowu czarują niesamowitym klimatem giallo. Choć mam wrażenie, że w twórczości Anima Morte nastąpiła delikatna zmiana i trochę większą rolę odgrywa elektronika. Nie jest to żaden zarzut, bo ta jest spójna ze stylistyką, w jakiej utrzymany jest materiał. Do tej pory moim ulubionym wydawnictwem Szwedów był album "The Nightmare Becomes Reality" (2011) i nadal nim pozostanie, ale ich najnowsze wydawnictwo wskakuje na pozycję numer dwa.
(electronic)
Premiera: 30.05.2022
"Jupiter 92" to jak najbardziej premierowy materiał, chociaż był nagrywany w latach 1992/1993. Dopiero w maju 2022 roku Tamas Katai, znany przede wszystkim z kapeli Thy Catafalque, zdecydował się wydać swoje solowe nagrania z dawnych lat. Jest to materiał absolutnie wyjątkowo, bo całość została zarejestrowana komputerze Commodore Amiga 500. Zawartość "Jupiter 92" to jak na początek lat 90-tych materiał bardzo futurystyczny i eksperymentalny. Wszak na kompozycje składają się dość prymitywne dźwięki, jakie w tamtym czasie mogły wydawać z siebie komputery. Mimo tych dość ograniczonych możliwości Tamas Katai wyciskał ze swojej Amigi 500 ostatnie poty i z tych pozornie prostych brzmień stworzył futurystyczny materiał, który teraz możemy określać jako muzykę neo-retro. Z pozoru to dość prosta płyta, która składa się z 17 dość krótkich kompozycji, ale przy drugim, czy trzecim podejściu okazuje się, że jest w tym wszystkim pewna głębia. Zresztą jeżeli lubicie elektronikę, to nie trzeba was będzie przekonywać do kolejnych rund z "Jupiter 92". To po prostu wspaniały materiał z retro elektroniką.
(horror rock'n'roll)
Premiera: 18.02.2022
Przegrzebując lutowe premiery trafiłem przypadkiem na debiutancki materiał australijskiej kapeli Rot TV. Okazali się być fanami opowieści Lovecrafta i muzyki Blue Öyster Cult. Sięgnąłem po ich materiał głównie dlatego, że na stronie bandcamp tej kapeli znalazłem informację, że grają horror rock'n'rolla. Zaintrygowany odpaliłem "Tales Of Torment" i wsiąkłem w niego bez reszty. To materiał o bardzo brudnym, wręcz garażowo-oldschoolowym brzmieniu, ale stylistycznie trzymający się mocno rock'n'rollowej stylistyki. A mimo tej pozornej brzydoty jest to album o bardzo dużym współczynniku przebojowości. Błyskawicznie wpada w ucho i po prostu nie da się od niego oderwać. Z tego materiału płynie bardzo dużo luzu, jakiegoś takiego nieskrępowania, punkowego szaleństwa i świeżości...mimo tego, że grupa robi wszystko, żeby ich brzmienie było tak zatęchłe i przykurzone jak tylko można. Odpalając "Tales Of Torment" jednocześnie zgadzacie się na uczestniczenie w wycieczce do piekła i z powrotem (zgodnie z opisem tej płyty na bandcamp), ale jest to wyprawda zdecydowanie warta grzechu. I chociaż żaden ze mnie jasnowidz, to w lutym pisałem, że to album, który bez przeszkód dotrze do podsumowania 2022 roku....oto i jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz