Mamy już niemal połowę stycznia, więc spokojnie można zasiąść do podsumowywania zakończonego już 2022 roku. Podobnie jak w poprzednim roku pojawią się dwa posty, w których będę starał się podsumować miniony rok. Oczywiście jak zwykle zestawienia są subiektywne i w ogóle nie noszą znamion obiektywizmu. W pierwszej części zapraszam na rzucenie okiem na kilka kategorii, w których umieściłem po trzy płyty - każda kategoria jest opisana, a do każdego albumu dodałem stosowny komentarza. Wydawnictwa są umieszczone w kategoriach alfabetycznie. W drugiej części podsumowania, która pojawi się za kilka dni znajdziecie zestawienia Top 30 oraz Top 10 spoza metalu.
Największe zaskoczenie
Pod tą kategorią znajdziecie wydawnictwa kapel, które dawno już skreśliłem, albo takie, do których udało mi się przekonać...ale tylko na krótką chwilę. Ale swoim nowym wydawnictwem naprawiły "relacje" i sprawiły, że wróciłem do ich twórczości udając, że przecież dotychczas nic złego się nie działo.
(neue deutsche harte/industrial metal)
Premiera: 29.04.2022
Rammstein był pierwszą kapelą około metalową, której słuchałem na serio (czyt. całe płyty, a nie pojedyncze kawałki). Nawet w wieku wczesno szkolnym zamówiłem sobie kasetę magnetofonową "Herzeleid" (1994), której do tej pory nie dostałem. I bardzo lubiłem tę kapelę, nawet ich płyty "Reise, Reise" (2004) i "Rosenrot" (2005). Dopiero po czasie zauważyłem jak są mierne (każda z nich ma dwa, czy trzy dobre numery, ale na tym koniec). Ich kolejne płyty sprawiały tylko, że miałem coraz bardziej dość ich twórczości. Oczywiście trzy pierwsze albumy nadal pozostały w moim sercu, ale na nudne "Liebe ist für alle da" (2009) i bardzo nierówne "Rammstein" (2019) nie było tam miejsca. I z jednej strony chłodno przyjąłem informację, że grupa zaprezentuje nowy album, bo jakby nie patrzeć ich ostatni w pełni udany materiał miał swoją premierę w 2001 roku (tak, tak, mam na myśli "Mutter"). Numer "Zeit" będący pierwszym singlem mnie rozczarował. Ciągnął się niemiłosiernie. Zupełnie inaczej miała się sprawa z "Zick Zack", czyli drugim singlem. Tutaj od razu wyczułem 100% Rammsteina w Rammsteinie. Kawałek prosty, szybki, energiczny z doskonałym klipem. I nagle moje zainteresowanie nowy wydawnictwem tej kapeli wzrosło. Pierwsze odsłuchy "Zeit" były bardzo pozytywne i w okolicy premiery tego materiału nie mogłem się wręcz od niego oderwać. Teksty nadal są rammsteinowe, muzyka prosta i momentalnie wpadająca w ucho. Są kawałki żywsze i spokojniejsze, idące wręcz w balladowe tony. Oczywiście jest też wszechobecna kanciastość, która charakteryzuje styl Rammstein. Można by powiedzieć, że nie ma tutaj różnicy pomiędzy "Zeit" a płytami wydanymi po "Mutter", a jednak słyszę w zawartości tego albumu dużą różnicę. I przede wszystkim chcę do niego wracać i nie tak jak w przypadku płyt z lat 2004-2019, żeby sprawdzić, czy tym razem zaskoczy.
(metalcore)
Premiera: 14.01.2022
Bardzo polubiłem Underoath za ich album "Ø (Disambiguation)" (2010), która był również ich płytą pożegnalną...do pewnego momentu, bo formacja wróciła do żywych w 2018 roku za sprawą wydawnictwa "Erase Me". Kompletnie nie przekonał mnie ten album, wręcz uznałem, że ten powrót był po prostu niepotrzebny. Po czterech latach grupa znowu wychyliła głowę z mroku i zaprezentowała materiał "Voyeurist". I patrząc na oceny w sieci nie rozumiem skąd taki negatywny odbiór. O ile "Erase Me" brzmiał nijako i nudził już podczas pierwszego odsłuchu, tak najnowszy materiał brzmi świeżo, melodyjnie, słychać, że muzycy nie bali się mieszać i szukali czegoś nowego. "Voyeurist" długo siedział w moim odtwarzaczu i nadal bardzo lubię do niego wracać. Zupełnie nie spodziewałem się, że Underoath jeszcze wykrzeszą z siebie tyle energii, żeby zaprezentować tak przyjemny dla ucha materiał.
(alternative metal/heavy metal/horror punk)
Premiera: 07.10.2022
Nigdy nie przepadałem za Wednesday 13, ani za Murderdolls. Za to zawsze lubiłem horror punk i odnosiłem wrażenie, że właśnie Wednesday 13 jest dla tego gatunku tym, kim Limp Bizkit był dla metalu. I jedynie album "Condolences" (2017) był dla mnie na tyle zaskakujący, że zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie oceniałem twórczości Wednesday 13 zbyt negatywnie. Ale później przyszedł czas na "Necrophaze" (2019), który jednak upewnił mnie w tym, że nie warto poświęcać więcej czasu tej kapeli. I jakoś trafiłem w sieci na klip do "Good Day To Be A Bad Guy" - skrót z filmu wydał mi się tak żenujący, że aż musiałem to sprawdzić. I okazało się, że numer jest kiepski, nudny i ma słaby refren. Ale na tyle długo tłukł mi się po głowie, że odpaliłem "Horrifier". I nadal uważam, że to kiepski kawałek, ale taki z kategorii "guilty pleasure". Najnowszy materiał Wednesday 13 okazał się być pełen prostych, ale szybko wpadających w ucho kawałków i nośnych refrenów. Że też wymienię chociażby "You're so Hideous", "Insides Out", "Halfway to the Grave", czy w końcu również "Good Day To Be A Bad Guy". "Horrifier" to niespodziewanie dobry materiał, na którym zaserwowana została mieszanka heavy metalu, alternatywnego metalu za szczyptą horror punka, a wszystko to w atmosferze przebojowości i odrobiny gotyckiego klimatu.
Najlepszy powrót po latach
Podobnie jak w poprzednim roku, tak i w 2022 nie brakowało formacji, które wracały po latach z nowymi wydawnictwami. Niektóre zasilone świeżymi muzykami, inne wreszcie wybudzały się po prostu z wieloletniego letargu, żeby zaprezentować swoje nowe kompozycje. W tej kategorii najdziecie trzy takie powroty, które najbardziej wpadły mi w ucho.
(progressive rock)
Premiera: 02.12.2022
Na nowy album Collage fani czekali aż 26 lat, tyle czasu minęło od premiery "Safe" (1996). Nie dowierzałem, że nowy materiał tej legendarnej warszawskiej progressive rockowej formacji faktycznie się pojawi. Chociaż zapowiedzi nowego wydawnictwa pojawiały się od jakiegoś czasu. Aż tu nagle niemal na koniec 2022 roku grupa zaprezentowała "Over and Out". Na płytę składa się zalewie pięć kompozycji, które jednak dają sporo muzyki, bo łącznie jest to niemal godzina obcowania z najwyższej jakości progressive rockiem. I nie, nie przesadzam. Odpalcie Collage i gwarantuję wam, nie minie wiele czasu, kiedy wsiąkniecie w ten niesamowity świat kreowany przez zawartą tu muzykę. I po kilku odsłuchach "Over and Out" należy zadać sobie jedno zasadnicze pytanie - czy warto było na ten materiał czekać aż 26 lat? Oczywiście, że tak. Owszem, nic by się nie stało, gdyby kapela jednak nie zwlekała z nim tak długo, ale jego jakość w pełni ten długi czas oczekiwania rekompensuje. Jeżeli jesteście fanami rozbudowanych kompozycji, które w żadnym wypadku się nie dłużą, pięknych melodii gitarowych przeplatających się z doskonałymi klawiszami i świetnych partii wokalnych, które momentami ciągną linię melodyczną...to nie muszę was namawiać po sięgnięcie po nowy album Collage, bo pewnie już wielokrotnie go słuchaliście.
(glam metal/heavy metal/hard rock)
Premiera: 14.10.2022
Od poprzedniej płyty Skid Row minęło 16 lat, ostatnim materiałem przed "The Gang's All Here" tej formacji był "Revolutions per Minute" z 2006. Wspomniany album nagrany jeszcze z Johnnym Solingerem na wokalu chwały zespołowi nie przyniósł, wręcz jest uważany za najsłabsze wydawnictwo w dyskografii Skid Row. Później kapela serwowała głównie kompilacje, koncertówki i single, chociaż w latach 2016-2020 próżno szukać jakichkolwiek wydawnictw tej amerykańskiej grupy. W 2022 roku do formacji dołączył nowy wokalista Erik Grönwall i nie wiem, czy to jego zasługa, czy pozostali muzycy się bardziej ogarnęli, bo wydany niedawno album "The Gang's All Here" to jedna z najlepszych płyt Skid Row. Sporo tutaj hard rockowych numerów, nie brakuje rock'n'rollowej przebojowości, czuć w wokalach ducha Sebastiana Bacha (tak, wiem, że on żyje). Ten materiał po prostu błyskawicznie wpada w ucho i ciężko go słuchać inaczej niż z szerokim uśmiechem na gębie. Jeżeli dawno temu skreśliliście tę kapelę, to czas najwyższy ponownie dać jej szansę, bo "The Gang's All Here" to świetny materiał będący mieszanką oldschoolowego hard rocka zmieszanego z heavy i glam metalem, a wszystko to w szalonym rock'n'rollowym stylu.
(industrial rock/metal/alternative rock)
Premiera: 18.03.2022
Bardzo długo trzeba było czekać na następcę płyty "Stabbing Westward", która swoją premierę miała w 2001 roku. Głównie dlatego, że kapela zakończyła działalność w 2002 roku, a re-union nastąpił w 2016. Jednak piąty studyjny materiał tej amerykańskiej industrial rockowej formacji miał swoją premierę dopiero w marcu 2022 roku. Nigdy nie mogłem się przekonać do twórczości tej formacji, ale odpalając "Chasing Ghosts" dość szybko dałem się przekonać zawartej na tym wydawnictwie muzyce. Nadal pamiętam jak jakieś 15 lat temu odpaliłem ich płytę "Darkest Days" (1998) i jak rozczarowująca była dla mnie jej zawartość (głównie dlatego, że czegoś innego spodziewałem się po łatce "industrial"). Z najnowszym wydawnictwem tak nie było, przede wszystkim dlatego, że już wiedziałem jakiego mniej więcej grania mogę się po Stabbing Westward spodziewać. Nowemu wydawnictwu stylistycznie bliżej do początków kapeli niż do ich późniejszych nagrań, to oczywiście plus, bo zwłaszcza "Stabbing Westward" sprawiał wrażenie, jakby formacja się trochę zagubiła. "Chasing Ghosts" to mieszanka industrial metalu/rock z alternative metalem, ale z naciskiem kładzionym głównie na industrial. Bardzo przyjemny materiał, który można uznać za naprawdę dobry powrót - nie tylko po 21 latach na scenę, ale też stylistyczny do korzeni zespołu.
Największe przeboje
Są w metalu i hard rocku takie wydawnictwa, które swoją przebojowością potrafią przyćmić nawet radiowe hity. Są też kapele, które się w takim graniu specjalizują i mimo tego, że dostarczają nośne refreny, chwytliwe melodie i przyjemne dla ucha kawałki to nie ocierają się w nich o festyniarstwo (no są też takie, które jednak w tę pułapkę wpadają). To właśnie miejsce dla takich płyt, które w 2022 roku roku zdominowały według mnie przebojowe granie w heavy metalu. Czy metal musi być ciężki, zły i mroczny? Okazuje się, że nie do końca.
(heavy/power metal/hard rock/synthpop)
Premiera: 21.01.2022
Nigdy nie mam zbyt wysokich wymagań, co do nowych wydawnictw Battle Beast. Muszą spełniać tylko jeden punkt - dostarczać odpowiedniej dawki przebojowości. Może też z tego powodu z ich dyskografii najbardziej cenię "Bringer of Pain" (2017), który jest wypakowany po brzegi przebojowym heavy metalowym graniem zahaczającym o aor, czy nawet o synthpop. Wydany dwa lata później "No More Hollywood Endings" wydał mi się po prostu kiepski. Nie miał w sobie wystarczająco dużo pierwiastka przebojowości. Tak jakby kapela gdzieś zatraciła tę umiejętność pisania kawałków, które błyskawicznie wpadają w ucho i jednocześnie stylistycznie nawiązują do lat 80-tych. Na szczęście numery publikowane przed premierą "Circus Of Doom" sugerowały, że Battle Beast wrócą na prawidłowe tory. I obojętnie, czy mówimy o "Master of Illusion", czy o "Eye of the Storm" - obydwa kawałki miały w sobie magię, za którą uwielbiam twórczość tej fińskiej grupy. Ale wspomniane numery okazały się być tylko przystawkami do prawdziwej uczty, jaką kapela zaserwowała na płycie "Circus Of Doom". Oczywiście szósty album Battle Beast nie jest wydawnictwem nadzwyczajnym na scenie metalowej, wręcz mieści się gdzieś w dolnej części albumów dobrych, ale za to nadrabia przebojowością. I nie oszukujmy się, po Battle Beast sięga się po to, żeby posłuchać muzyki lekkiej, przyjemnej dla ucha i pełnej łatwych dla zapamiętania refrenów. Przebojowość to słowo klucz w twórczości tej kapeli i na najnowszej płycie dostarczają jej w bardzo dużych dawkach.
(heavy metal/power metal/hard rock)
Premiera: 26.08.2022
Nigdy nie lubiłem się specjalnie z twórczością Dynazty, a jednak gdy usłyszałem kawałek "Power of Will" to nie mogłem się doczekać ich nowej płyty. Singiel pojawił się w grudniu 2021 roku i wówczas plan był taki, że album "Final Advent" będzie miał premierę w kwietniu, ale okazało się, że jednak wówczas się nie ukazał. A jego premiera została przesunięta na...sierpień. Do tego czasu Dynazty zdążyli opublikować cztery single i jedną epkę (na którą składały się single). I w końcu nadszedł sierpień. Moje oczekiwania były spore i już pierwszy odsłuch "Final Advent" sprawił, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Ależ ta formacja potrafi pisać przebojowe kawałki! Jest słodko, jest lekko i melodyjnie, ale nie jest przaśnie i wieśniacko. I chociaż nadal mimo prób nie umiem się polubić ze starszymi płytami Dynazty to "Final Advent" po prostu uwielbiam. Nie mam tutaj nawet jednego kawałku, który uznałbym za zbędny. Szwedzi dostarczyli hit na hicie, a wszystko utrzymane w dość sztywnych ramach melodic heavy metalu, power metalu i hard rocka.
(melodic power metal)
Premiera: 21.01.2022
The Ferrymen to supergrupa, w której skład wchodzą Magnus Karlsson, Mike Terrana i Ronnie Romero. Nazwiska doskonale znane wielbicielom melodyjnego heavy metalu. Oczywiście każdy ze wspomnianych muzyków uczestniczył w wielu projektach muzycznych, sam Magnus Karlsson tylko w 2022 roku udzielał się w trzech (tzn. trzy projekty, w których bierze udział wydały pełne płyty w 2022 roku). "One More River To Cross" pojawił się już w styczniu i wówczas chociaż doceniłem ten album umieszczając go w "przeglądzie premier płytowych", to w pełni doceniłem go nieco później. Wróciłem do niego po kilku miesiącach i zaskoczył zdecydowanie lepiej niż przy pierwszych odsłuchach. Trzecia płyta The Ferrymen brzmi trochę jakby miała być konkurencją dla Avantasii. Co prawda trio muzyków pracujących nad "One More River To Cross" nie zaprosili do współpracy całej masy znanych w metalowym światku nazwisk, ale odnieśli podobny efekt. Najnowsza płyta The Ferrymen jest pełna przebojowych kompozycji, które pełne są miłych dla ucha melodii (zarówno gitarowych, jak i klawiszowych), ale też doskonałych wokali Ronniego Romero. Jest to materiał trochę utrzymany w duchu złotej ery power metalu, ale nie powiedziałbym, żeby Karlsson, Terrana i Romero grali tutaj wyłącznie na nostalgii słuchaczy.
Największe odkrycie
Często w comiesięcznych przeglądach premier płytowych zaznaczałem, że wcześniej nie spotkałem się z twórczością danej formacji i to jest właśnie miejsce dla takich płyt. Czyli dla kapel, które swój debiutancki materiał mają już za sobą, ale nowym wydawnictwem sprawiły, że na pewno na dłużej zapiszą się w mojej głowie.
(progressive melodic death metal)
Premiera: 09.09.2022
Nigdy wcześniej o An Abstract Illusion nie słyszałem. I nic w tym dziwnego, bo "Woe" jest dopiero drugim wydawnictwem tej szwedzkiej grupy. I podejrzewam, że nawet gdybym się natknął wcześniej na ich debiutancki album "Illuminate the Path" (2016), to ładnie bym podziękował i odpaliłbym coś innego. W końcu to melodic death metal, a co jeszcze ciekawego można nagrać w tym gatunku? Nic. Takie przynajmniej było moje wyobrażenie do niedawna. I oczywiście był to błąd, bo po odpaleniu "Woe" zbierałem szczękę z podłogi. Chociaż wcale nie byłem do tej płyty dobrze nastawiony od samego początku - kto to słyszał, żeby 7 kawałków łącznie trwało prawie godzinę? Po włączeniu tej płyty wszelkie wątpliwości się rozwiały. Ileż tutaj pomysłów! Ileż doskonałych rozwiązań! An Abstract Illusion serwują na tym wydawnictwie pełen wachlarz możliwości jakie niesie ze sobą mdm, ale również łączony z innymi gatunkami. Bardzo dużo tutaj progresywnego grania, momentami można wręcz nie odczuwać, że nadal słucha się płyty utrzymanej w klimacie melodic death metalu. "Woe" brzmi niesamowicie różnorodnie, chociaż nadal kręgosłup tego albumu stanowi mdm, a pozostałe elementy są do niego przyłączane i tworzą jeden doskonale funkcjonujący organizm. An Abstract Illusion to kolejna formacja, która otworzyła mi oczy i udowodniła, że w melodic death metalu można robić naprawdę niesamowite rzeczy.
(post-metal/progressive metal/atmospheric sludge metal)
Premiera: 28.10.2022
Nie mam pojęcia jak to się wydarzyło, że "Violate Consensus Reality" nie trafił do październikowego "przeglądu premier płytowych". Jak to się stało, że pominąłem ten materiał? Niestety do tej pory nie znalazłem wytłumaczenia. Jedno jest pewne - drugie studyjne wydawnictwo kapeli Psychonaut jest materiałem zjawiskowym. Belgowie uderzyli w tony, które absolutnie uwielbiam. "Violate Consensus Reality" zaskoczył już od pierwszego odsłuchu, a później tylko rósł. Bazą jest post-metal z dużą dawką progresywnego grania i elementami sludge metalu. Momentami słychać tutaj Gojirę z ich początków, ale w bardziej melodyjnej wersji. Całość błyskawicznie wpada w ucho i chociaż kapela nie obraca się w klimatach prostych, lekkich i przyjemnych, to serwuje tę muzykę w taki sposób, że staje się ona zaskakująco łatwo przyswajalna. "Violate Consensus Reality" wciąga niesamowicie i przez pewien moment ciężko mi było sięgnąć po inne wydawnictwa, bo po głowie ciągle chodziły mi melodie z drugiej płyty Belgów.
(heavy metal/hard rock/heavy psych)
Premiera: 28.10.2022
Oldschoolowy metal jest ostatnio bardzo w modzie, powstaje sporo młodych kapel, które próbują swoich sił w brzmiącym specyficznie graniu. I niemal za każdym razem, gdy odpalam te nowe płyty ciągle odnoszę je do twórczości Haunt, czyli projektu Trevora Williama Churcha. I podczas pierwszego odsłuchu "Tragic Magic" złapałem się na tym samym. I nawet pomyślałem, że to pewnie jakiś kolejny projekt, w którym Church się udziela. A jednak okazało się, że nie ma go w składzie Spell. Im bardziej zagłębiałem się w zawartość "Tragic Magic" tym mniej mi przypominała twórczość Haunt, a zaczynała iść w nieco nieoczekiwanych kierunkach. Wyczuwam tutaj dużą dawkę inspiracji muzyką filmów giallo (najprościej: stare włoskie filmy kryminalne, często zabarwione horrorem), trochę gotyckiego metalu, ale też elementy post-punka. "Tragic Magic" brzmi jakby muzycy tej grupy zdecydowali się zmieszać stylistykę eksplorowaną przez Haunt, Unto Others (ex-Idle Hands) z muzyką z filmów giallo. A efekt tego jest niesamowity! Bardzo klimatyczny, melodyjny, oldschoolowy i niepokojący zarazem.
Najlepszy polski album
Tutaj nie trzeba chyba niczego tłumaczyć, zaznaczę tylko tyle, że w temacie "najlepszy polski album" w 2022 roku było bardzo tłoczno i chociaż miałem swoich faworytów wybranych już wcześniej, to i tak w ostatniej niemal chwili moje zestawienie rozsypało się jak domek z kart i trzeba było wybierać od nowa.
(atmospheric black metal/post-metal/sludge)
Premiera: 15.09.2022
Miałem już wcześniej styczność z twórczością Hegemone, ale wówczas nie zaintrygowała mnie ona na tyle, żeby dłużej się przy niej zatrzymać. Natomiast "Voyance" zaciekawiło mnie już przy pierwszym odsłuchu. Pierwsze, co można zauważyć na tym wydawnictwie to niesamowicie gęsty klimat - niczym na cmentarzu w ciepły jesienny wieczór (że tak zacytuję samego siebie z przeglądu premier). Do tej mrocznej atmosfery dochodzi black metalowy ciężar, który w połączeniu ze sludge'owym walcowaniem daje doskonały efekt płyty zarówno ekstremalnej, jak i takiej, która nie stroni o budowania odpowiedniego klimatu. Nie przypadkiem "atmospheric" znajduje się przed "black metal", bo Hegemone potrafią po zaaplikowaniu ostrej metalowej jazdy na chwilę przystanąć, uderzyć wręcz w post-rockowe klimaty i pozwolić też słuchaczowi złapać oddech, ale też dać się wciągnąć jeszcze bardziej w klimat tego wydawnictwa. Na szczęście już po premierze "Voyance" udało mi się uczestniczyć w koncercie Hegemone (nagrania możecie zobaczyć na kanale youtube DF) i byłem wręcz zachwycony tym, jak nowy materiał prezentuje się na żywo. Choć mam wrażenie, że w klubowych warunkach jest jeszcze bardziej brutalnie i agresywnie niż słuchając "Voyance" z płyty.
(black metal)
Premiera: 13.05.2022
Nie mogło tutaj zabraknąć nowego wydawnictwa In Twilight's Embrace, wszak to jedna z nalepszych i jednocześnie najbardziej pewnych formacji na polskiej scenie metalowej. Nie wiem, jakie muzycy tej grupy mają podejście do swojej wczesnej twórczości, ale lubię uznawać "The Grim Muse" (2015) za ich drugi studyjny debiut. Wówczas In Twilight's Embrace zaczęli śmielej iść w stronę black metalu porzucając melodic death metal/metalcore, które to gatunki dominowały na ich dwóch pierwszych płytach. "Lifeblood" to ich szósty materiał i słuchając tej płyty (i gdybym nie wiedział, że to In Twilight's Embrace) to nie powiedziałbym, że ta kapela mogła kiedyś grać metalcore zmieszany z mdm. Od wspominanego "The Grim Muse" muzycy konsekwentnie szli w kierunku black metalu i już przy "Vanitas" (2017) osiągnęli niesamowity poziom. Za sprawą "Lifeblood" chyba nikogo nie zaskoczyli, zawartością tego wydawnictwa koszą inne grupy z black metalowej sceny bez większego problemu. In Twilight's Embrace na nowym wydawnictwie doskonale balansują pomiędzy agresją najbardziej ekstremalnego gatunku metalowego, a tworzeniem niepowtarzalnego klimatu (nikt tak nie potrafi jak oni) i jednocześnie nie stroniąc od surowych melodii gitarowych. Nie da się obok "Lifeblood" przejść obojętnie, a In Twilight's Embrace po raz kolejny udowadniają, że nie mają sobie równych na polskiej scenie black metalowej.
(black/thrash metal)
Premiera: 25.11.2022
Dość długo trzeba było czekać na nowy pełny materiał kapeli Witchmaster, bo poprzednik płyty "Kaźń" pojawił się w 2014 roku. 8 lat to kawał czasu w muzyce. Ale zdecydowanie należę do zwolenników twierdzenia "jakość, a nie ilość". Skoro na nowy album Witchmaster trzeba było czekać aż 8 lat, to znaczy, że tak musiało być, a zawartość najnowszej płyty tej grupy w pełni ten czas oczekiwania rekompensuje. "Kaźń" od razu mi się spodobała, to połączenie black metalu i thrash metalu, jakie dostarcza wiele radości. Po prostu jest ogień od pierwszej do ostatniej sekundy, a muzycy nie przystają nawet na chwilę, żeby zaczerpnąć oddechu. Czasami pomiędzy numerami pojawi się jakiś wyziew z piekła rodem, ale to nic strasznego, ot klimatyczna zapowiedź kolejnej kompozycji. Pierwszy kawałek rozpoczyna tę intensywną nawałnicę ogni piekielnych, która będzie trwała do samego końca tego wydawnictwa. "Kaźń" to doskonale wymierzony black/thrash metalowy cios, który rozjeżdża wszelką konkurencję. I tak, jest ciężko, jest szybko, jest energicznie, jest agresywnie, jest też surowo i po jednym odsłuchu trzeba odpalić ponownie.
Najlepszy polski debiut
Przyznam od razu, że kiedy zabrałem się za wybieranie najlepszych polskich debiutów 2022 roku okazało się, że mam bardzo duży problem, bo patrząc na listę debiutanckich płyt miałem wrażenie, że mało co z tej listy słyszałem. A przecież płyt w 2022 roku słyszałem tysiące, a większość z nich to premiery. Na szczęście z tego całego zalewu udało mi się wyłowić trzy płyty debiutujących formacji (niekoniecznie muzyków), które zrobiły na mnie największe wrażenie.
(atmospheric black metal)
Premiera: 26.09.2022
Nic nie wiem o A Different Cloud (a przynajmniej nic nie wiedziałem przed sięgnięciem po płytę "Sult"), wpadłem na debiutancki materiał tego projektu zupełnie przypadkiem i po odpaleniu kompletnie wsiąknąłem w jego zawartość. Za "Sult" stoi tajemniczy Demian odpowiadający za wszystkie instrumenty, wokale, miksy i produkcję. Będzie amatorsko? W żadnym wypadku. Od pierwszy sekund zawartość "Sult" wciąga niczym spowite tajemniczą mgłą bagna. Na album składa się zaledwie 5 kawałków, ale dających łącznie 44 minuty muzyki. I 4 z zawartych tutaj utworów to bardzo dobry atmospheric black metal z ciekawymi melodiami gitarowymi i świetnym klimatem. W każdym razie to kompozycje spełniające wszelkie wytyczne, żeby być kompetentnym atmospheric black metalem. I pewnie, gdyby cały "Sult " był właśnie taki, to jasne na pewno bym go zauważył i pewnie uważałbym ten materiał za jeden z ciekawszych debiutów, ale różnicę robi kawałek ten ostatni kawałek zawarty na "Sult". "Cosmogonist" zamykający pierwszą płytę A Different Sky to bardzo klimatyczny utwór ambientowo-dark jazzowy ze znacznymi dodatkami elektroniki. To ten numer sprawił, że na chwilę się zatrzymałem, spojrzałem ze zdziwieniem, że nadal słucham płyty "Sult" i dodałem ją do kolejki jeszcze kilka razy. Nie wiem, jak to się stało i skąd pomysł na umieszczenie takiego kawałka na tym wydawnictwie, ale uważam to za doskonały pomysł. I już czekam na drugi materiał A Different Cloud.
(heavy/speed metal)
Premiera: 22.02.2022
Nie musiałem się długo przekonywać do debiutanckiej płyty warszawskiej ekipy Aquilla. Już singiel "Arrival" bardzo pozytywnie nastawiał mnie do nadchodzącego albumu "Mankind's Odyssey". Było w nim pewne heavy/speed metalowe szaleństwo nie stroniące od melodyjnych rozwiązań, czuć było pewną kanciastość, przaśność i oczywiście oldschool. Ale całość brzmiała po prostu jak dobra zabawa. Muzycy Aquilla obiecywali heavy metalową wyprawę międzygwiezdną i tak też jest na "Mankind's Odyssey". To szalona muzyczna podróż w przeróżne zakątki wszechświata pełna niebezpieczeństw, ale też nie stroniąca od zabawy. Sporo tutaj nośnych refrenów, szybko wpadających w ucho melodii. Bardzo przyjemnym i dość nieoczekiwanym elementem jest gotycki wokal otwierający kawałek "Scarlet Skies" i szkoda, że Blash Raven nie przemycił więcej takich partii na tym materiale (ale jeżeli chcecie posłuchać więcej jego wokali w tym stylu to odpalcie jego solowy projekt Half Face). Debiut Aquilla ma wszystko to, czego takiej płycie potrzeba - są numery szybkie, pełne energii, momentalnie wpadające w ucho. Są odnośniki do klasyków (np. do Iron Maiden w "Scarlet Skies"), są kompozycje na pozór spokojniejsze, w których Blash Raven sprawdza się zdecydowanie lepiej niż w tych szybkich. Jedyny zarzut jaki mógłbym mieć to to, że zawartość "Mankind's Odyssey" brzmi trochę niespójnie...ale przecież to podróż w kosmos, a tam natrafić można na różne planety, niebezpieczeństwa i całą masę dziwaków próbujących naciągnąć niczego nieświadomych międzygwiezdnych podróżników.
(speed/thrash metal)
Premiera: 09.09.2022
Spotify
Midas - Midas
Sunrise Patriot Motion - Black Fellflower Stream
Gdyby spojrzeć na doświadczenie na scenie muzyków tworzących Hellfuck to raczej nie można by było mówić o debiucie. Znajdziecie tutaj weteranów z takich formacji jak Embrional, Magnus, Azarath, Squash Bowels, Nuclear Vomit, Throneum, Stillborn, F.A.M. i A.H.P. A trzeba pamiętać, że Hellfuck tworzy tylko czterech muzyków. Łatwo w takim razie ogarnąć, że death/thrash/black metal to chleb powszedni dla tych weteranów, a z ich połączonych sił mogła wyjść tylko bardzo dobra płyta. Z "Diabolic Slaughter" zapoznałem się dość późno, więc nie znajdziecie tego materiału we wrześniowym przeglądzie premier, ale na szczęście wszelki niedopatrzenia można nadrobić przy okazji podsumowania roku. Debiutancki album Hellfuck postawiłbym obok ostatniej płyty Witchmaster. Odpalając "Diabolic Slaughter" porwała mnie podobna nawałnica do tej, która wyrwała mnie z butów przy okazji płyty "Kaźń". I chociaż debiut Hellfuck określany jest jako speed/thrash metal (ewentualnie technical thrash metal) tak ja słyszę tutaj sporo elementów, w które obfitują wydawnictwa black metalowe. Najbardziej słyszalne jest to chyba w partiach perkusji, Darek Plaszewski za nie odpowiedzialny bije w bębny bez litości, przez co jego gra przypomina miejscami serię z karabinu maszynowego. Hellfuck na swoim debiutanckim wydawnictwie nie biorą jeńców i słychać, że każdy z muzyków tworzących tę grupę przyszedł do tego projektu z chłodną głową pełną świetnych pomysłów, czego efektem jest zawartość "Diabolic Slaughter". Z tego materiału płynie jakaś nieokiełznana, pierwotna siła (pewnie prosto z czeluści piekieł), lepiej z nią nie igrać...lepiej się jej poddać i zapuścić album kilka razy pod rząd.
Defacing God - The Resurrection Of Lilith
Najlepszy debiut zagraniczny
Ależ tu był tłok! Nawet w pewnym momencie chciałem się złamać i w tej kategorii wyróżnić pięć, a nie trzy płyty. Z drugiej strony i tak uważałem, że to za mało, bo takich doskonałych debiutów w 2022 roku zebrałem ponad dziesięć. Ale, żeby nie łamać zasad, które zresztą sam ustaliłem, wielokrotnie walczyłem sam ze sobą, żeby w końcu wyselekcjonować te trzy absolutnie najlepsze.
(melodic death metal/symphonic black metal)
Premiera: 02.09.2022
Debiutancki album tej duńskiej formacji zainteresował mnie na kilka miesięcy przed jego premierą. Zaczęło się od momentu, w którym usłyszałem kawałek "The End Of Time", który był drugim singlem zapowiadającym "The Resurrection Of Lilith". I nie pamiętam, jak na niego wpadłem, ale na pewno musiałem kliknąć na youtube, bo swoją znajomość z twórczością Defacing God zacząłem od klipu nagranego do wspomnianego utworu. Kawałek momentalnie wpadł mi w ucho, więc niecierpliwie czekałem na ten moment, gdy będę mógł odpalić pierwszy album tej kapeli. W dniu premiery i przez kilka kolejnych dni nie mogłem się od tej płyty oderwać. Nie będę ukrywał, że tęsknię za czasami, gdy Dimmu Borgir wydawali dobre płyty (do "In Sorte Diaboli" włącznie), a właśnie w muzyce Defacing God słyszę echa tych najlepszych wydawnictw wspomnianego norwskiego klasyka sceny symphonic black metalowej. Poza tym jeszcze słyszę tutaj odniesienia do starszych płyt Arch Enemy, do twórczości Carach Angren, czy Cradle Of Filth. Zawartość debiutanckiej płyty Defacing God to epicka mieszanka melodic death metalu i symphonic black metalu. Jest bardzo melodyjnie, ale też ciężko i agresywnie. Do tego ostatniego w dużej mierze przyczyniają się wokale Sandie "The Lilith" Gjørtz. Absolutnie zjawiskowa płyta, która mam nadzieje sprawi, że pojawi się jakiś ruch w symphonic black metalu i wreszcie na światło dzienne zaczną wypełzać kolejne ciekawe kapele grające w tym gatunku, bo ma on naprawdę wiele do zaoferowania, ale w pewnym momencie znacząco zmarniał.
(heavy metal/hard rock)
Data premiery: 29.04.2022
W zeszłym roku debiutowała brytyjska kapela Heavy Sentence, której materiał zrobił na mnie piorunujące wrażenie i był pierwszym kandydatem do zasilenia grupy najlepszych debiutów 2021 roku. W tym roku było dość podobnie, z tymże jest to amerykańska kapela Midas. Ich debiutancki materiał zatytułowany "Midas" od razu rzucił mi się w oczy - któż by mógł przejść obojętnie obok tak oldschoolowej okładki? Nie pozostało mi nic innego jak zaryzykować i odpalić ten album. I od pierwszego kawałka wiedziałem, że muszę mieć to wydanictwo na fizycznym nośniku i na pewno trafi do mojego podsumowania rocznego. I chociaż w tym roku pojawiło się sporo naprawdę dobrych heavy metalowych nowości płytowych utrzymanych w oldshoolowym klimacie, to jednak właśnie wydawnictwo Midas zrobiło na mnie największe wrażenie. Debiut kapeli z Detroit to materiał skondensowany do 34 minut, ale jakże niesamowicie satysfakcjonujący! Za każdym razem, gdy go odpalam zadaję sobie pytanie: dlaczego tak rzadko sięgam po ten album? A później przypominam sobie, że to był jeden z najczęściej słuchanych przeze mnie albumów w 2022 roku. Wspaniała jest to płyta i mam nadzieję, że zgodnie z tradycją w roku 2023 też pojawi się nowa kapela, która powtórzy sukces Heavy Sentence i Midas.
(gothic rock/post-punk/black metal)
Premiera: 10.06.2022
Bardzo późno dowiedziałem się o istnieniu kapeli Sunrise Patriot Motion i ich debiutanckim albumie "Black Fellflower Stream". Kumpel polecił mi, żeby sobie sprawdził, że niby w moim klimacie. Odpaliłem, przyjemne, wpada w ucho, dość różnorodne i klimatyczne. Podziękowałem i odłożyłem dalsze słuchanie na później. No nie, wcale tak nie było. Zapętliłem ten album i przez dłuższy czas nie mogłem się od niego uwolnić. W grudniu słuchałem go niemal codziennie przynajmniej raz, czułem się wręcz uzależniony od tego amteriału. A cóż to takiego jest? Sunrise Patriot Motion to kapela grająca bardzo niejednorodną muzykę. Najprościej chyba opisać ich styl jako połączenie gotyckiego rocka, post-punka, black metalu i noise rocka...a nawet dungeon synth. Ta mieszaka daje niesamowity efekt, który przykuł mnie do tego albumu na wiele, wiele, wiele dni i gdy odpaliłem go ponownie pisząc ten tekst mam ochotę zapuścić go jeszcze raz. I próbuję poszukać w pamięci, czy słyszałem w przeszłości podobne granie, ale nic nie znajduję, a już na pewno nie takiego, którego łączyłoby ze sobą tyle gatunków i spinających je w tak nieszablonowy sposób.
Największe rozczarowanie roku
Podejrzewam, że sam tytuł tej kategorii wyjaśnia już sporo i nie trzeba go dodatkowo tłumaczyć. Dodam tylko, że niewiele płyt rozczarowało mnie w tym roku, ale te, które tutaj trafiły okazały się być w moich uszach strasznymi wtopami. O tyle gorzej, że każdą z kapel, którą tu znajdziecie bardzo lubię...ale nie za ich ostatnie dokonania.
(alternative metal/nu-metal)
Premiera: 21.10.2022
Spotify
Ghost - Impera
Nie wiem, czy w przypadku najnowszej płyty Architects mogę mówić o rozczarowaniu, bo ich poprzedni album, czyli "For Those That Wish to Exist" (2021) był rozczarowujący, a single zapowiadające "Classic Symptoms of a Broken Spirit" nie sprawiały dobrego wrażenia i nie zapowiadały godnego sukcesora "Holy Hell" (2018). A jednak po odpaleniu nowej płyty Architects, którzy zawsze wydawali mi się być pewnym punktem sceny metalcore'owej byłem niesamowicie rozczarowany. O ile poprzedni materiał był po prostu nudny i nie zachęcał do ponownego odpalenia, tak ten nowy po prostu odrzuca. Architects poszli w zaskakująco złą stronę, niemal kompletnie porzucili metalcore i zaserwowali materiał w pełni nu-metalowy. I nie mam uczulenia na nu-metal jako gatunek, bo są też kapele dobrze grające w jego ramach, jest też sporo dobrych płyt (moim ulubionym przykładem jest Nonpoint). Zresztą nu-metalowe płyty zawsze przewijały się przez moje podsumowania. Ale niestety Architects nagrali kiepski nu-metalowy materiał, taki jakiego spodziewałbym się po niedoświadczonej i szukającej atencji kapeli, a nie po muzykach, którzy byli jednym z filarów sceny metalcore'owej.
(hard rock/glam metal/pop rock)
Premiera: 11.03.2022
Bardzo lubię Ghost i chyba dlatego tak bardzo czuję się rozczarowany zawartością albumu "Impera". Z twórczością tej formacji jestem od samego debiutu "Opus Eponymous" (2010), który to zresztą album znalazł się na pierwszym miejscu wśród debiutów 2010 roku. Przez lata grupa serwowała lepsze i gorsze płyty (do tych drugich zaliczam tylko "Meliora" z 2015 roku, tak wiem, że to nie jest powszechna opinia), a przecież "Prequelle" trafiła nawet na podium w podsumowaniu 2018 roku...a "Infestissumam" nawet na pierwsze miejsce w podsumowaniu 2013. Łatwo więc zauważyć, że do tej szwedzkiej formacji mam ogromną słabość. I czekałem na "Impera", mimo tego, że single zapowiadające ten materiał kompletnie mi nie pasowały. Do tej pory pamiętam to ogromne rozczarowanie, które towarzyszyło mi podczas pierwszego odsłuchu nowej płyty Ghost. Niedowierzając w to, co usłyszałem odpaliłem ten materiał jeszcze kilka razy w okolicy premiery, ale poddałem się. Dla mnie "Impera" to ogromny skok w bok grupy dowodzonej przez Tobiasa Forge'a, skok w moim mniemaniu absolutnie zbędny, ale najwyraźniej pasujący do konceptu projektu Ghost. Ten album to przede wszystkim ogromne niezdecydowanie stylistyczne, brak tak nieodzownych dla tej formacji elementów jak wpadające w ucho kawałki, nośne refreny, czy odnośniki do okultystycznego rocka. No tej ostatnie może i są, ale przykryte tak grubą warstwą pudru, że ciężko je zauważyć. To po prostu materiał przepotwornie nijaki i nudny. Mimo ogromnego rozczarowania tym albumem jestem ciekaw kolejnego kroku Ghost.
(alternative metal)
Premiera: 09.09.2022
Z nową płytą Parkway Drive mam bardzo podobnie jak z nowym wydawnictwem Architects. Niby wiedziałem, co się szykuje i nie mogłem oczekiwać dobrego materiału, a jednak słuchając "Darker Still" poczułem ogromne rozczarowanie. Ostatnim naprawdę dobrym wydawnictwem Australijczyków był "Atlas" (2012), do jego następcy, czyli "Ire" (2015) dłuższą chwilę musiałem się przekonywać, ale w końcu się udało. Ale do "Reverence" (2018) nie udało mi się nigdy przekonać, ale też nie dawałem tej płycie zbyt wielu szans, głównie dlatego, że było dookoła wiele ciekawszych płyt do słuchania. Z "Darker Still" jest bardzo podobnie, przesłuchałem ten materiał zaledwie kilka razy (zdarzyło się też, że nie dosłuchałem tej płyty do końca) i nie miałem ochoty do niego wracać. Najnowszy album Parkway Drive brzmi trochę jak autokarykatura tej formacji. Słyszę tutaj elementy, które ewidentnie kojarzą mi się z twórczością Australijczyków, ale całość brzmi tak koszmarnie sztucznie, jakby nad tym materiał pracowała sztuczna inteligencja, a nie żywi muzycy.
To ta płyta w ogóle wyszła w tym roku?
Tym razem ta kategoria ma nieco inne oblicze niż w zeszłym roku, bo znajdziecie tutaj płyty, na które niespecjalnie czekałem...a jednak w przeszłości bardzo lubiłem te kapele i pewnie w innych okolicznościach miałbym zaznaczone w kalendarzu daty premier ich najnowszych płyt. Niestety z różnych przyczyn płyty te mnie kompletnie nie obeszły, a nawet po przesłuchaniu nie pamiętałem, że je kiedykolwiek odpaliłem.
(hardcore punk)
Premiera: 15.04.2022
2010 rok to był wspaniały czas, swoją premierę miał album "Bears, Mayors, Scraps & Bones", za sprawą którego odkryłem Cancer Bats i mogłem cieszyć uszy ich dotychczas wydanymi doskonałymi płytami "Hail Destroyer" (2008) oraz "Birthing the Giant" (2006). Niestety był to też szczytowy moment dla Cancer Bats, bo ich późniejsze wydawnictwa były tylko słabsze. I przyznam szczerze, że ich płyty "The Spark That Moves" (2018) na pewno słuchałem przynajmniej raz, ale kompletnie nic z niej nie pamiętam. Podobnie zresztą było z tegorocznym wydawnictwem, czyli "Psychic Jailbreak". I nie chodzi wcale o to, że siódmy studyjny materiał Kanadyjczyków jest zły, bo nie jest. Jednak, gdy patrzyłem na niezwykle długą w tym roku listę płyt, które chciałbym wziąć pod uwagę w podsumowaniu roku zauważyłem, że była tam również płyta Cancer Bats. Słuchałem nawet tego albumu w okolicy jego premiery przynajmniej kilka razy, ale kompletnie zapomniałem o jego istnieniu. Odpalając "Psychic Jailbreak" teraz mam wrażenie, że to nawet niezły materiał, na pewno nie przynosi tej formacji wstydu...ale niestety nie zostaje też w głowie.
(groove metal/alternative metal)
Premiera: 30.09.2022
Pamiętacie intro do gal ECW z 2006 roku? Nie? Ja pamiętam doskonale, bo w tamtym czasie wróciła do mnie niczym bumerang fascynacja wrestlingiem. I nie wspominam o tym bez powodu, bo muzyczne intro do gal ECW stanowił lekko przerobiony kawałek "Bodies" pochodzący z płyty "Sinner" (2001) kapeli Drowning Pool. Nigdy nie byłem wielkim fanem tej grupy, ale jednak do wspomnianego albumu zdarza mi się dość często wracać. Mam też pewną słabość do tych starszych formacji grających nu-metal i jedną z nich jest właśnie Drowning Pool. I trochę się zdziwiłem, gdy nagle znalazłem w zapowiedziach w jednym z serwisów muzycznych, że jeszcze w 2022 roku ma się pojawić siódmy studyjny materiał tej grupy. Zaskoczenie było tak duże głównie z powodu bardzo słabego ostatniego wydawnictwa Drowning Pool, jakim był album "Hellelujah" (2016). Z drugiej strony pomyślałem, że przez sześć lat kapela mogła się ogarnąć i nagrać coś naprawdę przyjemnego dla ucha. W końcu nadeszła premiera "Strike A Nerve" przesłuchałem go...albo tak mi się wydawało, bo przygotowując wrześniowy przegląd premier zauważyłem, że była nowa płyta Drowning Pool, a ja jej chyba nie słuchałem. W związku z tym przesłuchałem ponownie. I nic. Nic nie zostało w głowie. Przygotowując się do tego zestawienia znowu zauważyłem, że przecież Drowning Pool wydali w tym roku nowy materiał i może przydałoby się go przesłuchać. Nie, szkoda czasu, nic nie pozostanie po nim w głowie.
(alternative metal/hard rock)
Premiera: 06.05.2022
Skoro już wspominałem o wrestlingu to zaznaczę jak zwykle przy okazji kapeli Fozzy, że jej wokalistą jest wrestler Chris Jericho. I o ile we wrestlingu za nim nie przepadam, to jego wokalne popisy bardzo lubię. Kapela była w swoich początkach znana jako Fozzy Osbourne, głównie z uwagi na to, że wokal Jericho przypomina ten Ozzy'ego. Ale mam wrażenie, że z biegiem czasu barwa Chrisa nie jest już tak blisko Ozzy'ego jak kiedyś. Fozzy to kapela, która debiutowała w 2000 roku płytą "Fozzy" i w zeszłym roku zaprezentowała swój ósmy studyjny materiał. Aż ciężko w to uwierzyć, bo muzycznie ta formacja nigdy specjalnie się nie wyróżniała, ot zawsze nagrywali przyzwoite płyty utrzymane w klimatach heavy metal/hard rock. Zawsze byli kapelą środka. I niespecjalnie czekałem na "Boombox", zawsze przyjemnie słuchało mi się muzyki tej grupy, ale nic więcej. Jedyne, co zapamiętałem odnośnie tego wydawnictwa to klip do kawałka "Sane" promujący ten materiał. Utwór jest całkiem przyjemny, ale tutaj chodzi głównie o klip, w którym kapela jedzie rollercoasterem, a Chris Jericho siedzący w pierwszym wagoniku udaje, że śpiewa numer "Sane" (klip wrzucam pod tekstem). Wówczas pomyślałem, że to zabawny pomysł na wideo i ciekaw byłem jaka będzie ta nadchodząca płyta. W okolicy premiery przesłuchałem jej ze dwa razy, później wróciłem do niej, bo przypomniałem sobie o tym klipie. I na tym koniec. "Boombox" to kolejny materiał znanej kapeli (no w pewnych kręgach), który wlatuje jednym uchem i błyskawicznie wypada drugim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz