środa, 30 stycznia 2019

Podsumowanie roku 2018

Chociaż działalność DF została zakończona niemal równo rok temu, to zdecydowałem się napisać krótkie podsumowanie 2018 roku. W ubiegłym roku nie śledziłem tak wnikliwie rynku muzycznego, raczej opierałem się na płytach, które usilnie polecał mi serwis Spotify. To dość wygodne, ale zdaję sobie sprawę, że przez to obok nosa przeszło mi wiele ciekawych pozycji – jeżeli czegoś wyjątkowego zabrakło w moim zestawieniu to śmiało polecajcie w komentarzach lub na FB. Jak zwykle miałem problem, żeby wybrać 30 albumów, które najczęściej gościły w moim odtwarzaczu, ale zdecydowałem się również na wylistowanie 10 pozycji spoza metalu oraz 10 płyt, które najbardziej mnie rozczarowały. Do każdej pozycji zamieszczam link do serwisu Spotify, co na pewno ułatwi sięgnięcie po daną pozycję. Zapraszam do czytania, słuchania i komentowania.



Top 30 2018 roku - metal/rock/core

(hardcore/punk)

Turnstile to do ubiegłego roku była dla mnie kapela zagadka. Na hardcore'owych koncertach widywałem ludzi poubieranych w ich koszulki, kiedyś nawet zdecydowałem się sprawdzić ich album "Nonstop Feeling" z 2015 roku, ale wówczas nic nie zaskoczyło. Ot przesłuchałem ten krótki, bo trwający niespełna 30 minut materiał i nic mi w głowie nie zostało. Wolałem sobie odpalić dużo bardziej agresywne Trapped Under Ice. Ale przy okazji "Time & Space" spróbowałem podejść drugi raz do muzyki Trunstile i tym razem nie mogłem się oprzeć tej nieokiełznanej energii płynącej z hardcore/punka. To wydawnictwo trwające zaledwie 25 minut okazało się być skondensowaną dawką energii. Na kilka tygodni w ubiegłym roku stałem się wręcz uzależniony od tej muzyki, która puściła mnie tylko po to, żebym mógł wrócić do "Nonstop Feeling" i docenić pierwszy materiał Turnstile. "Time & Space" to absolutnie najlepszy album jaki dane mi było usłyszeć w 2018 roku i ciągle mam ogromną ochotę do niego wracać, żeby zapuścić sobie kilka rundek tej niesamowitej płyty.

(progressive metal/rock)

Do tej pory Night Verses było kapelą grającą muzykę z pogranicza progresywnego rocka/metalu i post-hardcore'u. Nie mogę powiedzieć, żeby czymś specjalnie się wyróżniali. Ot jedna z wielu formacji. I tak było do momentu, w którym ich szeregów nie opuścił wokalista. Wówczas w instrumentalistów wstąpił jakiś nowy duch, obudziły się w nich nowe pokłady kreatywności, czemu dali upust na "From The Galery Of Sleep". Tutaj słychać ogrom pomysłów, które musiały się do tej pory skrywać, gdzieś głęboko w umysłach muzyków. Co ciekawe ten zalew kreatwyności nie męczy, a wręcz cieszy. Dawno żadna instrumentalna płyta tak bardzo mnie nie wciągnęła.

(heavy metal/hard rock)

Byłem straszliwie zawiedziony stonerowym kierunkiem, jaki Tobias Forge obrał przy albumie „Meliora”. Po przemęczeniu się z tym wydawnictwem i dobiciu się epką „Popestar” rzuciłem w kąt nawet uwielbiane dotąd przeze mnie „Opus Eponymous” i „Infestissumam”. Można powiedzieć, że kapela Ghost trafiła u mnie na indeks zespołów zakazanych, z którymi nie chcę mieć nic wspólnego (wpadli do tego samego wora co Metallica i Cradle Of Filth). I kompletnie przestałem się interesować kolejnymi poczynaniami tej formacji powołanej do życia przez Tobiasa Forge’a. Owszem, czy chciałem, czy nie, to docierały do mnie różne informacje odnośnie jakichś skandali związanych z działalnością Forge’a i tego, jak traktuje swoich współpracowników. Ale w żaden sposób mnie to nie interesowało. Takim gwoździem do trumny było powołanie do życia postaci zwanej Cardinal Copia. Już zerwanie z „sakralnym” wizerunkiem przy okazji „Meliora” uważałem za słaby ruch, a teraz nowy głównodowodzący formacji przypominał włoskiego mafiozę. Tak, image w tego typu projektach jest ważny, bo jednak jest integralną częścią całości. I nawet premiera singlowego „Rats” jakoś niespecjalnie mnie obeszła. Dopiero jak od niechcenia złapałem się za całą zawartość „Prequelle” zrozumiałem, że „Meliora” jest jednorazowym skokiem w bok, a Forge wraca do formy. Nowy materiał Ghost to mieszanka retro popu, hard rocka i heavy metalu, a wszystko to okraszone zarówno kiczem (rodem z tanich horrorów z lat 80-tych), jak i konkretną dawką grozy. Przebojów tutaj nie brakuje i na szczęście nowemu wydawnictwu zdecydowanie bliżej do dwóch pierwszych płyt, niż do „Meliora”.

(powerviolence/crust)

Ciężko mi jasno określić muzykę Wound Man. Dla mnie to jakaś wypadkowa powerviolence i crusta. Granie w swojej formie przywodzące na myśl twórczość Trap Them, ale podrasowane sterydami i zwiększoną dawką adrenaliny. "Prehistory" to absolutnie najlepsze z dotychczasowych wydawnictw tej amerykańskiej formacji. Zawartość tego albumu mógłbym określić za pomocą trzech słów: transowość, klimat i agresja. Z połączenia tych trzech elementów powstał niesamowity, ale trwający zaledwie 12 minut materiał, który rozsadza energią. Wielka szkoda, że Trap Them zakończyło działalność, ale jeżeli ktoś miałby wypełnić po nich przestrzeń, to Wound Man mogą być idealnym do tego kandydatem.

(deathcore)

Black Tongue przeszli identyczną drogą, jaką zaliczyła zdecydowana większość kapel grających deathcore. Po świetnych epkach przyszła pora na nagranie pełnego materiału i nagle okazało się, że nie jest to takie proste, jak mogłoby się wydawać. Debiutancki "The Unconquerable Dark" wydany w 2015 roku chyba nikogo nie zachwycił. Po wielokrotnym obcowaniu z zawartością tej płyty zaczęły mi się pojawiać w głowie pytania - gdzie się podziała ta formacja, która nagrała "Born Hanged"? Czy "Falsifier"? "The Unconquerable Dark" okazał się być standardowym, walcowatym deathcorem, który zahaczał o death metal, ale robił też wycieczki w kierunku brutal, czy wręcz slamming death metalu. Później jakoś słuch o kapeli zaginął. I dopiero w 2018 roku zaczęło się coś dziać na facebookowym profilu Brytyjczyków. Album "Nadir" miał swoją premierę w halloween 2018 roku i u mnie pozamiatał na deathcore'owym poletku. Black Tongue nie wrócili do grania z czasów epek, ale dopracowali do perfekcji styl, w którym poruszali się na "The Unconquerable Dark". Ich brutalny i powolny deathcore znacząco zyskał na mocy, po prostu zaczął miażdżyć i gnieść, tak jak to powinien robić już przy okazji debiutu. "Nadir" to po prostu masywna deathcore'owa bestia, która pożera konkurencję. Oby panowie z Black Tongue nie spoczęli na laurach i uderzali czym prędzej z nowym materiałem, który zapewni im stałe miejsce w deathcore'owej ekstraklasie.

(black metal)

Imperialist to chyba dla mnie największa niespodzianka ubiegłego roku. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z istnienia tej grupy, do tej pory mieli na swoim koncie tylko epkę wydaną w 2015 roku. "Cipher" to black metal z iście kosmicznym klimatem i jednocześnie najlepsze wydawnictwo w tym gatunku jakie dane mi było usłyszeć w 2018 roku. Długo trzeba było czekać na kolejny mariaż kosmosu i najbardziej ekstremalnego metalowego gatunku - wszak od debiutu Oranssi Pazuzu minęło już 10 lat. Ale panowie z Imperialist chociaż poruszają się w podobnej tematyce, to serwują dużo bardziej agresywną odmianę black metalu, już bez naleciałości innych gatunków. Prawdziwa perełka, która mam nadzieję nie zaginie gdzieś w zalewie black metalowej szarej masy.

(deathcore)

Aż 5 lat trzeba było czekać na nowy materiał Impending Doom. To jedna z niewielu christiancore'owych formacji, które mimo wieloletniej bytności na scenie jest nadal aktywna. "The Sin and Doom Vol. II" to już piąty pełny studyjny album, którego tytuł bezpośrednio nawiązuje do demówki tej kapeli wydanej w 2005 roku. Impending Doom nie biorą jeńców, ich deathcore jest ostry niczym brzytwa, ale jednak nie zlewa się w jedną bezkształtną masę. Poszczególne kawałki gniotą niczym na ostatnim albumie Fit For An Autopsy. "The Sin and Doom Vol. II" to skoncentrowana dawka przygniatającej do ziemi core'owej energii zamkniętej w 36 minutach. Prawdziwa deathcore'owa petarda, jakich w 2018 roku nie było zbyt wiele.

(metalcore)

Uwielbiam Unearth, a raczej uwielbiałem do albumu "The March" (włącznie). Po tym wydawnictwie, czyli po 2008 roku kapela poszła dziwną ścieżką wypakowując swoją muzykę całą masą nachalnych melodii gitarowych, co też sprawiło, że ich muzyka poważnie straciła na mocy. Zarówno "Darkness In The Light", jak i "Watchers Of Rule" były wydawnictwami, których zawartość jedny uchem wpadała i a drugim wypadała, a w głowie nic nie zostawało. I musiałem czekać aż 10 lat na godnego następcę "The March", bo dopiero przy "Extinction(s)" poczułem, że ta grupa wróciła na prawidłowe tory i odbudowała utracone dawno temu pokłady mocy. Najnowszy materiał Unearth jest zdecydowanie prostszy muzycznie od swoich poprzedników, kapela jakby cofnęła się do czasów "The Oncoming Storm". Muzycy uderzają z większą agresją odkładając finezję gdzieś na bok. "Extinction(s)" było dla mnie sporą niespodzianką, bo już zdążyłem skreślić Unearth z mapy zespołów, które warto obserwować, ale sprawą tego wydawnictwa wrócili do grona moich ulubonych core'owych formacji.

(death metal)

Dołączenie Nicka Holmesa do szeregów Bloodbath w 2014 roku było sporą niewiadomą. Bo kto mógł wiedzieć, co też ze sobą wprowadzić do kapeli wokalista związany od początku lat 90-tych z grupą Paradise Lost? Nikt chyba nie spodziewał się, że Holmes tak świetnie odnajdzie się Bloodbath i już przy pierwszej płycie zaskoczy niesamowitym growlem. "The Grand Morbid Funeral" to był strzał w 10 i jak dla mnie jeden z najlepszych death metalowych albumów w 2014 roku. Przed "The Arrow Of Satan Is Drawn" było tudne zadanie - przeskoczyć swojego doskonałego poprzednika. I jak dla mnie ta sztuka się udała. Najnowszy materiał Bloodbath to kwintesencja szwedzkiej szkoły grania death metalu i najlepszy przykład na to, że kapela o już uguntowanej pozycji może nadal grać to samo, tak samo, a i tak słuchacz odpalający ich najnowsze dzieło będzie się rozpływał w zachwytach. Tak też jest przy "The Arrow Of Satan Is Drawn". To death metal niemal doskonały.

(metalcore)

Po świetnym i momentalnie wpadającym w ucho "Earthbound" ciężko było oczekiwać od Bury Tomorrow tego, żeby powtórzyli ten sukces przy okazji wydania piątego studyjnego albumu. Ale najwidoczniej wysoko postawiona poprzeczka nie była dla Brytyjczyków żadną przeszkodą. Już nowe numery publikowane przed premierą płyty zdradzały, że można oczekiwać mocnego uderzenia. "Black Flame" to kontynuacja drogi muzycznej jaką kapela obrała na "Earthbound". Jest to samo charakterystyczne brzmienie, da się wyczuć elementy djentu. W rewelacyjnej formie jest Dani, którego czyste wokale świetnie sprawdzają się w refrenach, a w zwrotkach "dokłada do pieca" za sprawą agresywnych partii, które doskonale współgrają z siepiącymi gitarami. "Black Flame" to niezwykle przebojowy materiał, którego każdy numer to prawdzia podróż poprzez pełne spektrum emocji. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Brytyjczycy w dalszym ciągu będą trzymać tak wysoki poziom.

------------------------------------------------------------
11. The Dog - I Am You (hardcore)
12. Abandoned By Bears - Headstorm (hardcore/punk/pop punk)
13. Ihsahn - Ámr (progressive metal)
14. Entropia - Vacuum (post-metal)
15. Mantar - The Modern Art of Setting Ablaze (sludge metal)
16. Funeral Mist - Hekatomb (black metal)
17. Sleeping Giant - I Am (metalcore)
18. Harm's Way - Posthuman (hardcore)
19. Heads for the Dead - Serpent's Curse (death metal)
20. Deicide - Overtures of Blasphemy (death metal)
21. Gama Bomb - Speed Between the Lines (thrash metal)
22. A Place to Bury Strangers - Pinned (experimental rock/post-punk)
23. Unleashed - The Hunt for White Christ (death metal)
24. Dee Snider - For The Love Of Metal (heavy metal)
25. Einherjer - Norrøne spor (viking metal)
26. Greenleaf - Hear The Rivers (stoner rock)
27. Chelsea Grin - Eternal Nightmare (deathcore)
28. Terror - Total Retaliation (hardcore)
29. Jungle Rot - Jungle Rot (death metal)
30. Voidhanger - Dark Days of the Soul (blackened death metal)


Największe rozczarowania 2018 roku

(rock)

Norweskie Shining to zupełnie inna bajka niż ich starszy szwedzki kuzyn. Ci pierwsi dali się poznać szerszej publice dopiero w 2010 roku, kiedy to wydali swój piąty studyjny album. "BlackJazz" był czymś niesamowitym, Norwegowie zdecydowali się na mariaż najbardziej ekstremalnego metalowego gatunku z jazzem, gdzie saksofon ogrywał kluczową rolę i stał się najbardziej rozpoznawalnym elementem muzyki Shining. Każdy kolejny album po "BlackJazz" był lżejszy i bardziej radiowy, ale chyba nikt nie spodziewał się, że pozwolą sobie na krok w postaci materiału "Animal". Najnowszy album Norwegów to popłuczyny po starym, dobrym Shining. Kapela kompletnie zrezygnowała z udziału saksofonu, co okazało się gwoździem do trumny. Być może ten instrument byłby w stanie chociaż trochę odratować te miałkie kawałki zawarte na najnowszej płycie Shining. Ewidentnie muzycy uderzają teraz w stacje radiowe i uciekają jak tylko mogą od swoich jazzowych początków, czy black metalowych ciągot.

(metalcore/nu-metal)

Nie wiem, czy tutaj jakikolwiek komentarz jest potrzebny. "Ire" już było wydawnictwem, które mocno podzieliło fanów Parkway Drive. Osobiście początkowo stroniłem od tej płyty, ale z czasem przekonałem się do tej najbardziej przebojowej płyty Australijczyków. "Reverence" miało być nowym rozdaniem kart, czymś, co ponownie połączy dotychczasowych fanów Parkway Drive. Niestety nie udało się. Zawartość tej płyty wieje nudą, Winston zamiast drzeć japę woli mówić szeptem. Nigdy nie myślałem, że będę mógł coś takiego napisać o albumie Parkway Drive, ale ten materiał jest najnormalniej w świecie przegadany i szkoda dawać mu nawet drugą szansę, nie wspominając o kolejnych.

(heavy metal/hard rock)

"Silent Killer" to chyba pierwszy album szwedzkiej grupy Mustasch, na który nie czekałem. Głównie dlatego, że formacja miała problemy ze składem, Ralf Gyllenhammar robił karierę w szwedzkiej telewizji i po dość płodnym okresie (2012-2015) muzykom przydałby się krótki odpoczynek. Najwyraźniej doszli do wniosku, że trzy lata od premiery "Testosterone" to wystarczający czas na skomponowanie nowego materiału. "Silent Killer" to ewidentnie najgorszy, najbardziej odtwórczy i najnudniejszy materiał Szwedów. Uwielbiam ten zespół od momentu, w którym pierwszy raz usłyszałem kawałek "Black City" (to będzie już 15 lat!)...ale "Silent Killer" to pierwsza płyta, do której ponownego odpalenia nie jestem się w stanie zmusić. Zresztą, po co to robić, skoro zamiast tego można odpalić po raz setny "Latest Version of the Truth"?

(metalcore)

Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że Bleeding Through rozpadli się wiele lat temu, tymczasem okazuje się, że zawiesili działalność w 2014 roku. Nie tak dawno temu zahuczało w sieci, że grupa się reaktywuje i przygotowuje nowy materiał. Kawałki zapowiadające "Love Will Kill All" zapowiadały solidny, metalcore'owy materiał. I jak tylko całość pojawiła się na spotify, to czym prędzej odpaliłem...i dość szybko zrozumiałem, że dużo lepiej by się stało, gdyby Bleeding Through skupili się na koncertowaniu zamiast nagrywania nowego materiału. Zawartość "Love Will Kill All" brzmi jakby grupa zatrzymała się muzycznie w czasach wydania "Declaration", ale kompletnie stracili pomysł na granie. Braku pomysłów na najnowszym materiale Bleeding Through słychać aż w nadmiarze. Wielka szkoda.

(thrash metal)

Nie jestem fanem nowej fali thrashu, większość tych młodych kapel gra dokładnie tak samo, wszak wszystkie próbują ciągnąć w stronę thrashowych tuzów. Jednak w grupach typu Ultra-Violence (jakby nie patrzeć nazwa kapela "zaczerpnięta" z debiutu Death Angel) upatrywałem przyszłości thrash metalu. To dopiero trzeci materiał Włochów i niestety najgorszy w ich dorobku. Debiut Ultra-Violence był znośny, jak na nową falę thrashu, natomiast wydany w 2015 roku "Deflect the Flow" na tyle zwrócił moją uwagę, że trafił do zestawienia najlepszy thrash metalowych płyt roku. Wówczas wróżyłem im świetlaną przyszłość i rozpływałem się nad prostotą, ale jednocześnie mięsistością ówczesnego materiału. Po usłyszeniu nudnego i ciągnącego się w nieskończoność "Operation Misdirection" mam wrażenie, że nieco się pospieszyłem ze swoimi osądami.

(synthwave)

Na drugi pełnym album Gosta czekałem z wielkimi nadziejami, tym bardziej, że "rynek" synthwave'ów lekko spuchł w ostatnich latach. Stylistyka, w której poruszał się Gost była unikalna, ale trzymała się w ramach gatunku. I wszystko wskazywało na to, że "Possessor" powtórzy sukces "Behemotha". Okazało się jednak, że Gost będąc zafascynowany metalem i okultyzmem stworzył dziwne dzieło, któremu daleko do jego debiutanckiego albumu, ale również do epek jego autorstwa. Muzyk postawił wszystko na budowanie klimatu, za sprawą czego ucierpiała melodyka i transowość. "Possessor" to dosłownie elektronika dla zatwardziałych metalowców, najwidoczniej jak już zdążyłem trochę zmięknąć, wolę odpalić "Skull".

(blackened death metal)

Jedni się rozpływają nad "I Loved You At Your Darkest", inni kręcą nosem. Zdecydowanie należę do tych drugich. Słuchając "Satanist" byłem zadowolony, ale nie powalony, natomiast po odpaleniu najnowszego materiału Behemotha czekałem na ten chociażby jeden moment, w którym z aprobatą będę mógł kiwnąć głową z uznaniem dla pracy muzyków z Pomorza. Jednak tak się nie stało i po przesłuchaniu całości okazało się, że w głowie nic mi po tej płycie nie zostało. Starsze płyty Behemotha były ostre niczym brzytwa, późniejsze wydawnictwa broniły się "przebojami", natomiast "I Loved You At Your Darkest" nie ma ani jednego, ani drugiego. Nergal z kumplami postanowili zaszaleć, pobawić się chórami i różnymi innymi mykami, ale nic dobrego z tego niestety nie wyszło. Najnowszy Behemoth to po prostu death metalowy średniak i nic więcej, a jednak dużo więcej oczekiwałem od tej formacji.

(metalcore)

Po dwóch dziwnych hard rockowych albumach panowie z Frontside zapowiedzieli powrót do metalcore'a i nagle pojawiło się światełko w tunelu...które jednak dość szybko zgasło. "Zmartwychwstanie" miało być materiałem klasy "Teorii konsporacji", czy "Zniszczyć wszystko", ale nic z tego nie wyszło. Materiał sprawia wrażenie stworzonego na siłę, jakby muzyków kompletnie opuściła wena twórcza i nagrali całość na jedno kopyto. Na najnowszym albumie Frontside brakuje polotu, szaleństwa, przebojowości i czegoś, co by sprawiało, że mimo tych braków chce się puścić tę płytę jeszcze raz. Szkoda zmarnowanej szansy.

(metalcore/trancecore)

Z początku miałem problemy z aklimatyzacją do muzyki The Browning. Na szczęście trafiłem na "Hypernova", którego zawartość sprawiła, że zmieniłem zdanie o imprezowej formie muzyki core'owej prezentowanej przez The Browning. Inna sprawa, że moje mniemanie o ich graniu jeszcze się poprawiło po tym, jak zobaczyłem ich na żywo. Po przyzwoitym "Isolation" liczyłem na kolejny dobry materiał, ale słuchając "Geist" już w połowie poczułem zmęczenie dźwiękami płynącymi ze słuchawek. I do tej pory nie jestem w stanie przesłuchać ich najnowszego albumu w całości za jednym razem. No dobra, prawdę mówiąc, już nawet nie próbuję do niego wracać, wszak jest tyle ciekawszych wydawnictw.

(death metal)

Memoriam miało być strzałem w 10, miało sprawić, że wielbiciele bitewnego death metalu przestaną z nostalgią wspominać Bolt Thrower i zaczną z szybszym biciem serca wyczekiwać kolejnych albumów ekipy złożonej z byłych muzyków Bolt Thrower i Benediction. Debiutancki album wydany w 2017 roku trochę mnie rozczarował, bo jednak nie tego się spodziewałem. Jednak z czasem zawartość "For the Fallen" zaczęła do mnie trafiać. Okazało się jednak, że z połączenia dwóch niebagatelnych death metalowych formacji wyszedł po prostu zwykły death metal. I o ile jeszcze na "For the Fallen" słychać było chęć grania i gdzieś w oddali rozgrzewały się silniki machin bojowych, tak na "The Silent Vigil" tylko wieje nudą. Słuchając pierwszy raz drugiego albumu Memoriam miałem wrażenie, że sięgnąłem po jakiś zwykły death metal, którego muzycy nie bardzo mają pomysł na siebie. Do tej pory nie chce mi się wierzyć, że "The Silent Vigil" to dzieło tak doświadczonych muzyków.

Top 10 2018 - muzyka poza metalowa

(psychodelic pop)

(synthwave)

(synthwave)

(darkwave/post-punk)

(synthwave)

(synthwave)

(synthwave)

(synthwave)

(post-punk)

(synthwave)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz