wtorek, 6 grudnia 2022

Przegląd premier płytowych - listopad 2022

Jestem przyzwyczajony do tego, że im bardziej zbliżamy się do ostatniego miesiąca roku, tym mniej będzie ciekawych premier płytowych. Ale jeszcze listopad zawsze był tym miesiącem, w którym kapele starają się jak mogą, żeby jeszcze przed grudniem zdążyć wydać nowy materiał. I naprawdę nie wiem, dlaczego sytuacja wygląda jak wygląda, bo przecież w grudniu przeważnie jest taka bieda, że ciężko jest zebrać 10, a już o 25 płytach lepiej nie wspominać (mam nadzieję, że tym razem nie będzie takiego problemu). Ale wracając do listopada, jak zwykle ciekawych premier nie brakowało, chociaż mam wrażenie, że to pierwszy miesiąc, w którym ostateczna selekcja poszła mi dość łatwo i nawet nie pojawiła się myśl o tym, że zachodzi potrzeba rozszerzenia listy do 30 wydawnictw. Owszem, kilka płyt odpadło w ostatnim momencie, ale to standardowa selekcja. Trudność pojawia się wtedy, gdy absolutnie nie jestem w stanie już usunąć żadnego z albumów, żeby na jego miejsce mógł wskoczyć inny. Tym razem ten problem praktycznie nie istniał. Co oczywiście nie oznacza, że nagle w listopadzie poziom premier płytowych spadł i nijak się ma w porównaniu do wcześniejszych miesięcy, co to, to nie. Poziom był nadal wysoki, ale ilość naprawdę ciekawych i wyróżniających się wydawnictw była odrobinę mniejsza. Mimo tego bez problemu udało mi się wyłowić 25 najciekawszych według mnie premier płytowych, wśród których na pewno każdy znajdzie coś dla siebie - gatunkowo jest pełen przekrój od psychodelicznego rocka, aż po black metal (wraz z wieloma różnymi przystankami pomiędzy tymi gatunkami).



16 - Into Dust
(sludge metal)
Premiera: 18.11.2022

16 to jedna z tych kapel, które zawsze dostarczają dobre i bardzo dobre albumy. I od kiedy zadebiutowali w 1993 roku jest to już tradycją, że ich kolejny materiał wcale nie jest słabszy od poprzedniego. W listopadzie 2022 roku zaprezentowali swój dziewiąty studyjny materiał. I chociaż "Into Dust" spotkał się raczej z chłodnym przyjęciem (i wyjątkowo chłodnym przez użytkowników serwisu Rate Your Music - w tym momencie płyta ma ocenę 2.95/5) to słuchając tego wydawnictwa nie słyszę, żeby kapela zeszła poniżej poziomu swoich poprzednich albumów. Ich dziewiąty studyjny materiał to nadal ta sama świetna szkoła sludge metalu, której Amerykanie są wierni od początku swojego istnienia - no dobra, przez lata ich styl trochę się zmieniał, ale sludge jak był, tak pozostał. I naprawdę nie bardzo wiem, jak to się dzieje, że "Into Dust" zbiera raczej średnie recenzje. Jeżeli lubicie sludge metal i znacie 16 (a jeżeli lubicie sludge, to na pewno znacie tę kapelę) to spokojnie możecie odpalać "Into Dust", zawiedzeni nie będziecie. A jeżeli nie słyszeliście do tej pory muzyki 16, to warto ją sprawdzić.

Candlemass - Sweet Evil Sun
(epic doom metal)
Premiera: 18.11.2022

Czy Candlemass można nazwać żywą legendą doom metalu? Myślę, że jak najbardziej. Szwedzi debiutowali w 1986 roku albumem "Epicus Doomicus Metallicus", a w listopadzie 2022 roku zaprezentowali swoje trzynaste pełne studyjne wydawnictwo. Materiał zatytułowany "Sweet Evil Sun" to druga runda dla wokalisty Johana Längquista, który dołączył do kapeli w 2018 roku. I ponownie uważam, że daje radę...ale jednak tęsknię za Messiahem Marcolinem (zresztą pewnie nie tylko ja), który według mnie najlepiej pasował do Candlemass. Najnowszy album Szwedów podobnie jak nowy wokalista - daje radę. Nie jest to ani najlepsze, ani najgorsze wydawnictwo w dyskografii tej doom metalowej legendy. Do mojego ulubionego "Candlemass" (2005) nie ma startu, ale też chyba nie próbuje, bo z jednej strony to ta sama kapela, a jednak trochę inna. Nie ma tutaj już tak wyraźnego pierwiastka heavy metalu, a główny nacisk położony został na epic doom metal. Klimat na tym wydawnictwie jest faktycznie niesamowity, bo podniosłości nie można muzyce Candlemass odmówić. Jak na doom metal, którego fanem nie jestem, to muszę przyznać, że bardzo dobrze słuchało mi sie "Sweet Evil Sun". Może to kwestia tego, że formacja jednak nie stara się uśpić słuchacza, ale wręcz przeciwnie trzyma go w ryzach obiecując z każdym kolejnym kawałkiem jakieś ciekawe rozwiązania - i co najważniejsze gitarzyści starają się nieco przyspieszać tempo. Jednak jeżeli znacie twórczość Candlemass nie od dzisiaj, to raczej niczego szczególnie świeżego na tym wydawnictwie nie uświadczycie. Bardzo dobra płyta w doom metalu i album środka jeżeli chodzi o dyskografię Szwedów.

Chelsea Grin - Suffer In Hell
(deathcore)
Premiera: 11.11.2022

Przede wszystkim nie wiem, czy można "Suffer in Hell" traktować jako pełny album Chelsea Grin. Z jednej strony całość zamyka się w zaledwie 27 minutach, a poza tym grupa zapowiedziała, że w marcu 2023 roku pojawi się ich kolejny materiał, płyta zatytułowana "Suffer in Heaven". Czyli można z tego wywnioskować, że deathcore'owcy zdecydowali się nagrać jeden album i rozbić go na dwie części, bo jak rozumiem połączone "Suffer in Hell" i "Suffer in Heaven" będą dawać jedno doświadczenie muzyczne. No dobra, ale skupmy się na tegorocznym wydawnictwie. "Suffer in Hell" to zaledwie 27 minut, ale jakże satysfakcjonującego deathcore'a. Cieszę się, że ta formacja wraz z płytą "Eternal Nightmare" (2018) wróciła na prawidłowe tory. Od razu słychać ile świeżości w tę kapelę wlał wokalista Tom Barber, który dołączył do Chelsea Grin w 2018 roku. Niedawno miałem okazję widzieć Chelsea Grin na żywo i Tom robi niesamowite wrażenie na żywo - zarówno wokalnie, jak i łapiąc kontakt z publicznością. Najnowszy materiał grupy robi naprawdę dobre wrażenie, sporo jest tutaj elementów, które kojarzą mi się z ostatnimi wydawnictwami Lorna Shore, chociaż nie usłyszycie tutaj symfonicznych wstawek. Jest energia, jest agresja, sporo prostych, ale jakże satysfakcjonujących rozwiązań. Klimat jest świetny i ten z kolei kojarzy mi się z ostatnimi albumami Carnifex (może też z tego powodu wspólna trasa koncertowa?). Chelsea Grin ewidentnie dalej poszukuje własnej tożsamości i powoli zaczyna ją znajdować, zawartość "Suffer in Hell" jest tego najlepszym dowodem.

Devin Townsend - Lightwork
(progressive rock/metal)
Premiera: 04.11.2022

Byłem bardzo zawiedziony, gdy okazało się, że "Lightwork" zamiast ukazać się 25 października to swoją premierę będzie mieć tydzień później. Z jednej strony to tylko kilka dni, a z drugiej aż tydzień! Po wydanym w 2019 "Empath" nie mogłem się doczekać pełnoprawnego nowego albumu Devina. Zarówno "The Puzzle" jak i "Snuggles (Beautiful Dream)", czyli dwie płyty Townsenda wydane w 2021 roku brzmiały dziwnie, tak jakby czegoś na nich brakowało. Na szczęście pierwszy singiel zapowiadający "Lightwork", czyli kawałek "Moonpeople" już bardzo pozytywnie nastrajał do nadchodzącej płyty. Owszem fani tego energicznego, szalonego i przede wszystkim grającego ostrzej Devina mogli być zawiedzeni, bo zapowiadał się kolejny spokojniejszy materiał. I tak też jest, bo "Lightwork" to album bardzo łagodny, chociaż nie pozbawiony mocniejszych momentów. I chociaż wydawnictwo w podstawowej wersji jest jednopłytowe, to jednak polecam sięgnąć po nie w wersji rozszerzonej (albo "deluxe" jeżeli ktoś woli), bo wtedy można bardziej docenić "Lightwork" i niesamowite umiejętności Devina. Chociaż trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że ta rozszerzona wersja tego albumu to aż 104 minuty muzyki. Nowy materiał to bardzo przyjemny dla ucha progresywny metal/rock z różnymi smaczkami zaczerpniętymi z innych gatunków. "Lightwork" to godny następca doskonałego "Empath", chociaż tym razem nie jest tak bombastycznie i filmowo, za to jest bardziej subtelny, wyważony i jakiś taki ciepły. Materiał doskonale kontrastujący z jesienną słotą.

Disillusion - Ayam
(progressive metal/melodic death metal)
Premiera: 

"Ayam" to nie jest mój pierwszy kontakt z twórczością Disillusion, próbowałem się już mocować z ich twórczością przy okazji premiery płyty "The Liberation" (2019), chociaż sprawdzałem ją dopiero w zeszłym roku. I prawdę mówiąc nie wiem, co wówczas nie zagrało, bo gdybym wówczas poświęcił więcej czasu wspomnianej płycie, to przy okazji odpalenia "Ayam" nie byłoby aż takiego zaskoczenia. Dodam, że zaskoczenia pozytywnego. Disillusion w listopadzie zaprezentowali swój czwarty materiał studyjny i już wiem, że muszę wygospodarować trochę czasu, żeby poznać te wcześniejsze płyty. Głównym trzonem najnowszego wydawnictwa jest progressive metal, bardzo dobrze zagrany, różnorodny i pełen pięknych melodii, do których swoje trzy grosze dorzuca również bardzo miły dla ucha czysty wokal. I co ponadto? Grupa kontrastuje ten lekki i wręcz kojący progressive metal za sprawą melodic death metalu. I wychodzi to świetnie, bo ani te lżejsze partie nie stały się przez to karykaturalne (może też dlatego, że są skomponowane i zagrane tak dobrze), ani melodic death metal nie przytłaczał mnie jako słuchacza w obliczu delikatnych dźwięków dominujących na tym wydawnictwie. "Ayam" to materiał bardzo dobrze przemyślany i świetnie wykonany, wręcz doszlifowany, dopracowany w najmniejszych szczegółach i dobrze wyważony. No i klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Ależ dobrze się słucha tej płyty.

Drudkh - Всі належать ночі (All Belong to the Night)
(atmospheric black metal)
Premiera: 11.11.2022
Spotify

Drudkh to jedna z tych kapel, których dyskografię bardzo chciałbym przesłuchać, ale jakoś brakuje mi na to czasu, tym bardziej, że tych wydawnictw w ich dorobku jest sporo. W tym roku Ukraińcy zaprezentowali swój dwunasty pełny album studyjny. I za każdym razem, gdy łapię się za jakiś ich album obiecuję sobie, że wrócę do wcześniejszych płyt, niestety do tej pory się to nie wydarzyło. "Всі належать ночі (All Belong to the Night)" to już dwunaste wydawnictwo Drudkh i doskonale na nim słychać, jak doświadczona jest to ekipa. Na całość składają się tylko cztery kawałki, które dają całkiem sporo muzyki, bo najnowszy materiał tej ukraińskiej grupy zamyka się w 46 minutach. I o ile nie jestem fanem długich i skomplikowanych kompozycji, tak w przypadku tego wydawnictwa w ogóle nie odczuwałem tego, że numery ciągle krążą w okolicy 10 minut czasu trwania. Może to kwestia doskonałego wyczucia kompozycyjnego muzyków Drudkh, a może po prostu odpowiednie stopniowanie klimatu, bo po szalonych galopadach dostajemy przeważnie spokojniejszy moment, który nie tylko tworzy atmosferę nieco gęściejszą, ale też trochę wycisza, żeby za chwilę znowu runąć z całą energią do przodu. "Всі належать ночі (All Belong to the Night)" to materiał dość krótki jak na atmospheric black metal, ale bardzo satysfakcjonujący i zachęcający do częstych powrotów. Płyty Drudkh idealnie uzupełniają się z tą jesienno-zimową aurą, więc jeżeli kiedyś macie słuchać muzyki tej formacji, to właśnie teraz.

Elder - Innate Passage
(heavy psych/stoner rock/psychodelic rock/progressive rock)
Premiera: 25.11.2022

Nigdy nie miałem ciągot do muzyki formacji Elder, może też dlatego, że ich płyty wydawały mi się strasznie długie...chociaż jak teraz na nie patrzę, to wcale tak nie jest. Ale już ich kompozycje do najkrótszych nie należą, a jakoś sobie ubzdurałem, że skoro mają długie numery to jest to pewnie "męczenie buły". I tak sobie omijałem muzykę Elder szerokim łukiem. Aż zdecydowałem się przy okazji premiery "Innate Passage" odpalić ten album i w końcu dać szansę tej amerykańskiej grupie. Oczywiście nie bez znaczenia był fakt odkrycia przeze mnie informacji, że ta kapela gra przede wszystkim heavy psych, a nie jakiś doom/stoner rock. Pod włączeniu "Innate Passage" okazało się, że muzycznie Elder nie leży aż tak daleko od uwielbianego przeze mnie Motorpsycho, którzy przecież też serwują bardzo rozbudowane kompozycje. I jakże byłem zaskoczony, gdy okazało się, że już przy pierwszym, co prawda dość rozbudowany i długaśnym, kawałku dałem się przekonać Elder. I mam wrażenie, że to będzie bardzo owocna przyjaźń. "Innate Passage" to przede wszystkich heavy psych, z dużą dawką psychodelicznych i zarazem hipnotycznych melodii, które w niepostrzeżony sposób wchłaniają się do mózgu za pośrednictwem uszu. Zawarty tutaj materiał jest bardzo łagodny i łatwo przyswajalny, a zarazem tak dobry, że naprawdę nie da się tej płyty wyłączyć po pierwszym obrocie (o przerwaniu słuchania nawet nie wspominając). I co z tego, że całość zamyka się w 54 minutach, a składa się na to zaledwie 5 numerów? To jest nieważne, bo te kawałki są po prostu niesamowite!

Freternia - The Final Stand
(melodic/power metal)
Premiera: 18.11.2022
Spotify

Kiedyś kapel grających power metal, czy melodyjny power metal było całe zatrzęsienie. Nowe płyty nagrane w tym gatunku wyrastały niczym grzyby po deszczu. I jeżeli słuchaliście metalu w złotej erze power metalu to wiecie, że 90% tych wydawnictw nie nadawało się do niczego. No może nie do końca, ale większość była tak wtórna, że słuchając jednej płyty mogliście odnieść wrażenie, że słuchacie jednocześnie dziesięciu innych. A odpalając kolejny materiał zupełnie innej grupy mogliście odnieść wrażenie, że już to gdzieś słyszeliście. Ale na szczęście (a może niestety?) złota era power metalu już dawno za nami, większość grających wówczas formacji dawno zakończyła swoją działalność, ale niektóre z nich zdążyły już wrócić na scenę w ostatnich latach. Jedną z takich grup jest właśnie Freternia ze Szwecji. Przyznam, że nie miałem pojęcia o ich istnieniu w czasach złotej ery power metalu, a wydali wówczas dwa albumy - "Warchants & Fairytales" (2000) oraz "A Nightmare Story" (2002). Ale jak już wspomniałem wówczas był taki zalew formacji grających w tym stylu, że ciężko było przesiać te bardziej wartościowe formacje od tych słabszych. Freternia wróciła na scenę całkiem niedawno, bo w 2019 roku za sprawą płyty "The Gathering", a "The Final Stand" jest ich drugim albumem po powrocie i jednocześnie czwartym w dyskografii. W tym roku niemal co miesiąc pojawia się kapela, która swoim nowym wydawnictwem zabiera mnie w nostalgiczną podróż do czasów, za którymi trochę tęsknię - powtórzę się jeszcze raz - do czasów złotej ery power metalu. "The Final Stand" to nie tylko muzyczna podróż w przeszłość, ale też w pełni kompetentny power metalowy materiał, który ma w sobie wszystkie elementy, za które można kochać ten gatunek. To wydawnictwo pełne epickich, melodyjnych i błyskawicznie wpadających w ucho kawałków, ale też czuć tutaj pewną szorstkość, którą jednak bardziej przypisałbym do amerykańskiej odmiany tego gatunku. Świetnie, że Freternia dołączyła do rzeszy kapel power metalowych, które wróciły na scenę i pokazują, że ten gatunek nie umarł i ma się świetnie. A wydawnictwo "The Final Stand" tylko potwierdza doskonałą kondycję power metalu w 2022 roku.

Galderia - Endless Horizon
(melodic power/symphonic metal)
Premiera: 11.11.2022
Spotify

Od razu uprzedzam, Galderia to nie jest nowy projekt Galdera z Dimmu Borgir (chociaż nazwa może sugerować, że coś może być na rzeczy). To francuska formacja melodic power metalowa, która powstała w momencie, w którym formacje grające ten gatunek albo kończyły działalność (jeżeli nie zakończyły wcześniej), albo na siłę szukały nowej ścieżki. A debiutowała, gdy niedobitki tych formacji zbierały się do nagrywania materiałów nawiązujących do ich starszych albumów (np. Freedom Call "Beyond", czy HammerFall "(r)Evolution"). Galderia debiutowali w 2012 roku płytą "The Universality", ale pięć lat później nagrali koncertówkę "Radio Unplugged Live in Poland" (z udziałem chóru ze Zgierza)...no muszę przyznać, że byłem zaskoczony, gdy się o tym dowiedziałem. W tym samym roku zaprezentowali swój drugi pełny studyjny materiał - "Return of the Cosmic Men". Natomast "Endless Horizon" to trzecie wydawnictwo tej francuskiej kapeli. I odpalając ten materiał nie musiałem się długo zastanawiać, czy warto poświęcić tej płycie więcej czasu, czy w ogóle brać ją pod uwagę do przeglądu premier. Odpowiedź była jasna - oczywiście, że tak! Galderia za pomocą swojej muzyki podobnie jak Freternia zabrała mnie w nostalgiczną podróż w przeszłość. Jednak "Endless Horizon" to materiał bardziej melodyjny, kiedyś takie płyty nazywało się "p2p2" (czytać "pitu-pitu"). I wówczas było to raczej pejoratywne określenie, teraz uważam, że w przypadku nowych płyt znaczenie tego uroczego zwrotu jest raczej pozytywne. Galderii bliżej jest do Freedom Call (chociaż nie ma tutaj aż tyle cukru), czy Twilight Force. Jest melodyjnie, do przodu, kawałki błyskawicznie wpadają w ucho, refreny już przy pierwszym odsłuchu chce się dośpiewywać z wokalistą. Czuć tu też trochę ducha brazylijskiej kapeli Shaaman (albo Shaman jeżeli ktoś woli).

Gaupa - Myriad
(stoner rock/alternative rock/psychodelic rock)
Premiera: 18.11.2022

Jestem ciekaw, czy i kiedy dostaniemy jakiś nowy album od Jex Thoth? Chyba na nic się nie zanosi, przynajmniej w najbliższym czasie. Ale jeżeli tęsknicie za klimatami Jex, to może najnowsza płyta szwedzkiej grupy Gaupa trochę was zaspokoi. "Myriad" to drugie pełne studyjne wydawnictwo tej formacji i chociaż nie jest to granie tak zorientowane na doom rocka, jak to ma miejsce w przypadku Jex Thoth, to jednak wyczuwam pewne elementy, które stawiają Gaupa w jednym szeregu ze wspomnianą amerykańską kapelą. Z tymże na "Myriad" znajdziecie muzykę dużo żwawszą, wręcz energiczną, ale utrzymaną w stoner rockowych ramach. Sporo tutaj dobrych gitarowych zagrywek, a wokalistka Emma Näslund daje z siebie wszystko i to słychać w każdym kawałku. Drugi studyjny album Gaupa to po prostu bardzo dobry stoner rock nie stroniący od psychodelicznego rocka i klimatu rodem z lat 70-tych.

Gorycz - Kamienie
(avantgarde black metal/post-metal)
Premiera: 04.11.2022

Gorycz to całkiem świeża formacja na polskiej scenie metalowej. Grupa debiutowała w 2018 roku za sprawą albumu "Piach", którego niestety nie miałem do tej pory okazji przesłuchać. W listopadzie muzycy z Olsztyna zaprezentowali swój drugi pełny album. "Kamienie" to psychodeliczna podróż, w której awangardowa jest nie tylko warstwa instrumentalna, ale też teksty utworów. O ile muzyka sprawia wrażenie złowieszczej, mrocznej, wręcz idealnej na jesienne wieczory, wręcz brzmi jakby była stworzona, żeby pomóc popaść w melancholijny stan. O tyle teksty zawartych tutaj numerów są jeszcze bardziej przygnębiające, niepokojące i może nie tyle psychodeliczne, co plugawe (że tak się posłużę ulubionym słowem H.P. Lovecrafta). Najnowsza płyta kapeli Gorycz nie jest materiałem lekkim, ani przyjemnym, jej zawartość ma uwierać słuchacza, budzić niepokój i spędzać sen z powiek. Jesteście na to gotowi? To odpalajcie.

Heiden - Andzjel
(post-metal/atmospheric black metal)
Premiera: 11.11.2022

Nie mogę powiedzieć, że jestem zaznajomiony z czeską sceną metalową. Nigdy nie interesowałem się specjalnie muzycznie tamtymi rejonami. Jedyna czeska metalowa formacja, która przychodzi mi do głowy to Cult Of Fire...ale ciężko ich rozpatrywać jako typowego przedstawiciela tamtej sceny. Natomiast jeżeli miałbym wskazać czeską kapelę rockową, do której lubię wracać, to tutaj nie miałbym problemu i odpowiedź jest tylko jedna - XIII. Století, czyli absolutny klasyk gotyckiego rocka. Ale twórczość Heiden nie ma z tym gatunkiem nic wspólnego. O Heiden wcześniej nie słyszałem, chociaż jak widzę jest to ogromne niedopatrzenie z mojej strony (chociaż patrząc realistycznie ciężko znać wszystkie kapele). Grupa powstała w 2003 roku i zadedebiutowała płytą "Potomkům pozemského soumraku" w 2004 roku. Najnowszy materiał zatytułowany "Andzjel" jest dziewiątym pełnym wydawnictwem studyjnym Heiden. Można na nim usłyszeć przede wszystkim mieszankę post-metalu i atmospheric black metalu. Kapela świetnie buduje klimat w zawartych tu utworach, a jednak nie są one rozwleczone do granic możliwości. Wręcz całość wydaje się odrobinę za krótka, bo album zamyka się w 33 minutach. A mimo tego formacja przez ten dość krótki czas jest w stanie zaprezentować pełen wachlarz swoich umiejętności zarówno kompozytorskich, jak i muzycznych. Trochę czuć tutaj rozdarcie instrumentalistów pomiędzy post-rockiem, post-metalem, shoegaze i atmospheric black metalem. Ten brak zdecydowania też skutkuje tym, że w postaci "Andzjel" dostajemy dość różnorodny materiał, który potrafi bardzo przyjemnie zaskoczyć.

Ingested - Ashes Lie Still
(deathcore)
Premiera: 04.11.2022

Ingested za sprawą "Ashes Lie Still" zaserwowali bardzo kompetentny deathcore. I w sumie w tym momencie mógłby skończyć pisaninę o tym wydawnictwie, bo nic więcej nie musicie wiedzieć, lepiej odpalcie ten materiał i delektujcie się agresją, beatdownami, ciężkimi gitarami, równo bijącą perkusją i zajadłymi growlami. Odpaliliście już? Jeszcze nie? Heh, no dobra. Widziałem w tym roku Ingested na żywo i możecie mi wierzyć, że to wulkan energii na scenie. Intensywność tego występu po prostu porażała. Podobnie jest z siódmym pełnym wydawnictwem Ingested (chociaż nie wiem, czy "The Surreption II" z 2021 roku powinno się tutaj wliczać jako osobny album). Ich deathcore wręcz ociera się o brutal death metal i mknie do przodu niczym ciężarówka bez tempomatu rozpędzona na autostradzie. Zawartość tego albumu gniecie niesamowicie, czuć tutaj skostniałą formę deathcore'a z początków tego gatunku, a jednocześnie nutkę świeżości. Ingested znowu dostarczyli bardzo dobry materiał.

Kampfar - Til Klovers Takt
(pagan black metal)
Premiera: 11.11.2022

Kampfar to jedna z najpewniejszych black metalowych marek, bo już chyba tak można mówić o tej norweskiej kapeli, która od 1997 roku dostarcza bardzo dobre albumy. W tym roku Kampfar zaprezentowali swój dziewiąty studyjny materiał. I nie uwierzycie...to znowu świetna płyta. "Til Klovers Takt" to 45 minut klimatycznego, ale też tradycyjnie brzmiącego black metalu, bez żadnych nowoczesnych rozwiązań, bez eksperymentów, czy szukania nowej drogi. Owszem, jak zwykle są tutaj pewne elementy folkowe, jak to zwykle u Kampfar, ale nie są to motywy, które mocno rzucają się w uszy, czy też wysuwają się na pierwszy plan. Na pierwszym planie jest black metal, który brzmi po prostu wybornie.

Mag - Mag II: Pod Krwawym Księżycem
(doom metal/stoner metal/post-metal)
Premiera: 25.11.2022
Spotify

Nie jestem fanem doom metalu i chyba już zawsze będę mówił, że to jeden z gatunków metalu, którego nie darzę specjalną sympatią. Ale jak wszędzie i tutaj są pewne wyjątki, których mogę słuchać bez ziewania, czy sprawdzania ile jeszcze czasu zostało do końca płyty. "Mag II: Pod Krwawym Księżycem" to materiał, który kupił mnie już przy pierwszym numerze, którym jest instrumentalne intro zatytułowane "Pod Krwawym Księżycem". Ten krótki numer sprawił, że oczy szerzej mi się otworzyły i aż sprawdziłem, co tam mi teraz wskoczyło do słuchania w kolejce. To klimatyczne intro było tylko preludium do tego, co czekało mnie w dalszej części. Ten pochodzący z Torunia zespół serwuje przede wszystkim mieszankę doom i stoner metalu, okrasza to jeszcze szczyptą post-metalu. Jest wolno, czasami bardzo wolno, tempo jest wręcz ślimacze, ale klimat tego wydawnictwa jest po prostu niesamowity. I jak zawsze byłem przekonany, że to black metal doskonale lubi się z językiem polskim, tak formacja Mag przez cały czas trwania ich nowego albumu stara się mnie przekonać, że jestem w błędzie i to do doom metalu najlepiej pasują teksty w języku polskim. Niesamowite jest to, że ten materiał trwa tylko 41 minut, a słuchając go mam wrażenie, jakby czas zwalniał. Jakby druga płyta kapeli Mag trwała przynajmniej dwa razy tyle. I nie jest to zarzut, to raczej komplement, bo ten materiał po prostu zakrzywia czasoprzestrzeń. Zdecydowanie czołówka polskich płyt 2022 roku.

Mord'A'Stigmata - Like Ants And Snakes
(post-metal/avantgarde black metal)
Premiera: 04.11.2022

Nigdy jakoś nie mogłem się przekonać do twórczości Mord'A'Stigmata. Widziałem ich kilka razy na żywo, słuchałem wszystkich (albo prawie wszystkich) płyt z ich dyskografii, a jednak nigdy nie potrafiłem się zatrzymać na dłużej przy ich płytach. Zawsze odbierałem ich jako kapelę, która za wszelką cenę chciała kombinować przy black metalu. Może też dlatego ich wydawnictwa nie były dla mnie tak łatwo strawne, sięgając po nie niesłusznie oczekiwałem prostego fastfoodowego dania, a to była raczej uczta, której powinno się poświęcić więcej czasu. I tak też zrobiłem z "Like Ants And Snakes", przysiadłem przesłuchałem jeden raz, drugi, trzeci i okazało się, że to świetny materiał (do wcześniejszych płyt będę musiał wrócić i przemaglować je tak, jak zrobiłem to z ich najnowszym wydawnictwem). I tak, Mord'A'Stigmata eksperymentują z black metalem, ale to eksperymenty idące naprawdę daleko. Momentami ciężko odnaleźć tutaj elementy wspomnianego gatunku, a jednak czuć tutaj cały czas atmosferę black metalowego wydawnictwa. Nawet, gdy muzyka gra delikatnie, a melodia wchodzi w psychodeliczne rejony. "Like Ants And Snakes" to pierwsza płyta Mord'A'Stigmata, której poświęciłem więcej czasu i trochę żałuję, że nie robiłem podobnie z ich wcześniejszymi wydawnictwami, które odrzucałem przeważnie po jednym (no czasami dwóch) odsłuchach. Ale to przecież nic straconego, prawda? Zawsze jest dobry moment, żeby dać starszym płytom drugą szansę.

Spiritworld - Deathwestern
(thrash metal/metalcore/crossover thrash/hardcore punk)
Premiera: 25.11.2022

Przyznam, że wcześniej nie spotkałem się nawet z nazwą kapeli Spiritworld, chociaż gdy zobaczyłem okładkę ich pierwszej płyty, to wydała mi się dziwnie znajoma. "Deathwestern" to drugi studyjny album tej amerykańskiej formacji i już mój pierwszy kontakt z jego zawartością był bardzo pozytywny. Od razu wiedziałem, że to jeden z tych materiałów, które na pewno trafią do listopadowego przeglądu premier. Patrząc na okładkę "Deathwestern" spodziewałem się tworu podobnego do Dezperadoz, drugi rzut oka jednak skłaniał mnie w kierunku crossoveru. A tymczasem zawartość "Deathwestern" to wybuchowa mieszanka thrash metalu i metalcore, a to wszystko podrasowane crossoverem i hardcore punkiem (jeszcze gdzieś tam się miota groove metal). I nie dajcie się zwieść okładce, nie ma tutaj za dużo Dzikiego Zachodu, przynajmniej w muzyce. Ale ile tu jest energii! Tym Spiritworld mogliby obdzielić przynajmniej jeszcze kilka innych wydawnictw. Mieszanka gatunkowa zaproponowana przez Amerykanów to dla moich uszu absolutny strzał w 10! "Deathwestern" to materiał dość krótki, ale za to piekielnie szybki, ostry i momentalnie wpadający w ucho. I co najważniejsze - bardzo ciężko się od niego oderwać.

The Interbeing - Icon Of The Hopeless
(industrial metal/melodic death metal/groove metal/metalcore)
Premiera: 18.11.2022
Spotify

Sięgając po "Icon Of The Hopeless" zacząłem się zastanawiać ileż to wydawnictw The Interbeing przegapiłem, bo ostatniego materiału od nich słuchałem kilka lat temu, a był to "Among the Amorphous" z 2017 roku. To był ostatni rok, gdy robiłem swoje comiesięczne podsumowania, gdzie opisywałem po 10 najlepszych według mnie płyt...ale doszedłem do wniosku, że nie mam na to czasu, więc teraz piszę o 25-30 takich płytach miesięcznie (eeeej, coś tu się nie zgadza!). Chodzi jednak o to, że minęło 5 lat, gdy słyszałem ostatnio o The Interbeing. I co się okazało? Że "Icon Of The Hopeless" jest bezpośrednim następcą "Among the Amorphous". Z jednej strony odetchnąłem z ulgą, bo nie miałem żadnych zaległości, a z drugiej strony zacząłem się zastanawiać, jak to możliwe, że Duńczycy po tak dobrym wydawnictwie nie pociągnęli tematu i czekali z kolejną płytą aż 5 lat?! Ciężko powiedzieć. Ale ich najnowszy materiał to nieco inna para kaloszy. To przede wszystkim mieszanka melodic death metalu z industrial metalem i szczyptą groove metalu i metalcore'a (chociaż tego ostatniego są tak śladowe ilości, że można równie dobrze go pominąć). Trochę czuć tu klimat Fear Factory, ale w żadnym wypadku pod względem muzycznym nie postawiłbym tych kapel obok siebie (no te melodyjne refreny sprawiają, że kapele mogą sprawiać wrażenie grających podobnie). The Interbeing stoi jednak bardziej na melodic death metalowych nogach, a industrial oraz groove metal są tutaj tylko elementami uzupełniającymi. Sporo tutaj dobrych gitarowych melodii, nienachalnej elektroniki (robiącej raczej tło niż wysuwającej się na pierwszy plan) i wpadających w ucho refrenów, chociaż te cięższe wokale w zwrotkach też robią naprawdę dobre wrażenie. Czy to materiał lepszy od "Among the Amorphous"? Myślę, że tak, tylko szkoda, że trzeba było tak długo na niego czekać.

Threshold - Dividing Lines
(progressive metal)
Premiera: 18.11.2022

Po tym jak Damian Wilson ponownie opuścił szeregi Threshold śmiertelnie obraziłem się na tę kapelę. Bo też co mnie interesuje, że do Threshold wrócił Glynn Morgan? Gość udzielał się wokalnie tylko na jednej płycie tej formacji - "Psychedelicatessen" z 1994 roku. Dlatego też rozpatrywałem tę zmianę jako zamach na dobre imię kapeli i w związku z tym postanowiłem nawet nie sprawdzać "Legends of the Shires", czyli pierwszej płyty po powrocie Morgana. Ale już przy "Divining Lines" się przełamałem i postanowiłem dać szansę nowemu-staremu wokaliście Threshold. I wow! Ależ im się udał ten materiał! Całość trwa 65 minut, ale kompletnie nie czuć tego czasu. Zawartość tego albumu leniwie sobie płynie, a słuchaczowi do uszu sączona jest piękna muzyka i świetne partie wokalne. Glynn Morgan brzmi doskonale i nawet pojawiały się momenty na tym wydawnictwie, że przestawałem tęsknić za Damianem Wilsonem (muszę w końcu sprawdzić nowy album Arena). Jeszcze nie udało mi się nadrobić poprzedniej płyty Threshold, ale słyszałem opinie, że "Dividing Lines" jest dobry, ale jednak poprzednik o wiele lepszy...kiedyś sprawdzę, póki co dorzucam do kolejki. A najnowszy materiał Brytyjczyków jak najbardziej polecam, to progresywny metal w bardzo spokojnym i łagodnym wydaniu, ale mocno wpadający w ucho za sprawą świetnych melodii, doksonałych wokali Morgana i całej magii kompozytorskiej, bo te numery są naprawdę pieczołowicie skomponowane.
 
Ultar - At The Gates Of Dusk
(atmospheric black metal)
Premiera: 18.11.2022
Spotify

Sięgnąłem po "At The Gates Of Dusk", bo nazwa Ultar coś mi mówiła. Ale najwyraźniej pomyliłem tę rosyjską kapelę, z jakąś inną. Chociaż z drugiej strony miałem już do czynienia z muzyką Ultar, bo w swojej bibliotece widzę, że kilka lat temu odpaliłem ich debiutancki album "Kadath" (2016). Jednak najwyraźniej nie zrobił na mniej szczególnie dużego wrażenia. "At the Gates of Dusk" już jednak wrażenie zrobił na mnie bardzo duże. Ultar dostarczają naprawdę udaną black metalową płytę skompaną w gęstym i niepokojącym klimacie. Muzycy odwalili tutaj kawał dobrej roboty, bo nie jest to materiał skupiający się wyłącznie na mrocznej atmosferze, ale też dostarcza odpowiednią dawkę ciężaru i agresji. Do tego należy dołożyć świetne melodie gitarowe i bardzo klimatyczne klawisze niekiedy wystawiające głowę z drugiego szeregu, które w przyjemny sposób kontrastują z black metalowym szaleństwem. "At The Gates Of Dusk" to jak na atmospheric black metal jest do krótkim materiałem, bo całość zamyka się w 46 minutach, więc tym bardziej warto dać mu szansę. Ultar wyciskają z tej stylistyki ostatnie soki.

Vain Louie - Time Devours Everything
(melodic hardcore)
Premiera: 18.11.2022

Vain Louie to świeża formacja z Holandii, a "The Devours Everything" to ich debiutancki materiał. I mimo tego, że jest to formacja europejska to w ich muzyce odnaleźć można całą masę elementów, które kojarzą się bardziej ze sceną amerykańską. Słychać tutaj echa Counterparts (to akurat Kanadyjczycy), trochę Hundredth z trzech pierwszych płyt, ale też późne No Bragging Rights. Przede wszystkim "Time Devours Everything" to wysoko energetyczne wydawnictwo, ale swoje miejsce mają tutaj też naprawdę przyjemne dla ucha melodyjne wokale. Świetnie się uzupełniają zwłaszcza z agresywnymi partiami. Vain Louie na tym albumie nie odkrywają prochu na nowo, ale dostarczają bardzo energiczny, przyjemny i momentalnie wpadający w ucho melodyjny hardcore.

Warkings - Morgana
(power/heavy metal/melodic death metal/symphonic metal)
Premiera: 11.11.2022
Spotify

Warkings to międzynarodowa kapela, która debiutowała w 2018 roku płytą "Reborn". Tytuł bardziej by pasował do formacji, która wraca do żywych po wielu, wielu, wielu latach. A tymczasem był to pierwszy pełny studyjny materiał power metalowej grupy, która zawsze sprawiała wrażenie stojącej w szeregu innych formacji grających w tym stylu. Jedyne, co ją wyróżniało to barwne postaci wchodzące w skład kapeli - The Viking, The Spartan, The Crusader, The Tribune. I prawdę mówiąc ich kolejne płyty mnie kompletnie nie przekonywały. Aż tu pewnego razu natrafiłem na youtube na klip do numeru "Hellfire", który to promował najnowszy materiał grupy zatytułowany "Morgana". W kawałku gościnnie pojawiała się tajemnicza Morgana Le Fay. I od razu moje zainteresowanie najnowszym wydawnictwem Warkings wzrosło. Okazało się, że Morgana pojawia się gościnnie w czterech z dziesięciu kawałków zawartych na najnowszej płycie kapeli. I prawdę mówiąc te jej growle wlały w ten projekt sporo świeżości. Poza tym mam wrażenie, że muzycznie jest to najcięższy z dotychczasowych materiałów Warkings. Nadal jest tutaj sporo power i heavy metalu, są śpiewne i szybko wpadające w ucho refreny, ale jest też ciężar zarówno muzyczny, jak i wokalny. Doskonały krok zrobiony przez tę kapelę i mam nadzieję, że Morgana stanie się pełnoprawnym członkiem Warkings i usłyszymy ją również na kolejny wydawnictwie tej grupy.

Witchmaster - Kaźń
(black metal/thrash metal)
Premiera: 25.11.2022

Troszkę się wzbraniałem przed sięgnięciem po "Kaźń" i w sumie nie bardzo wiem dlaczego, w końcu nie tak dawno temu maglowałem dość mocno album "Masochistic Devil Worship" (2002). Może też dlatego, że od ostatniej płyty Witchmaster minęło trochę czasu, bo poprzedni materiał wydali w 2014 roku. A aktualnie w muzyce metalowej 8 lat bez nowego wydawnictwa to niemal wieczność (jasne, był po drodze split z Voidhanger, ale split, to split). I nie bardzo wiedziałem, czego się mogę spodziewać po Witchmaster po tak długiej przerwie. W składzie nie zaszły żadne zmiany, więc przynajmniej tutaj wiadomo było, że obejdzie się bez niespodzianek. Odpaliłem w końcu "Kaźń" i od razu wiedziałem, że muszę dla tego wydawnictwa znaleźć miejsce w przeglądzie premier. Najnowsza płyta Witchmaster to czysta wściekłość opakowana w bardzo energiczną mieszankę black metalu z thrash metalem. I ciężko powiedzieć, czego jest tutaj więcej...a nie, już wiem, wściekłości przede wszystkim. A, że obydwa te gatunki (zwłaszcza w połączeniu ze sobą) potrafią dać piorunujący efekt to wie chyba każdy (jeżeli ktoś nie wie, to odsyłam do Power From Hell, Aura Noir, czy Voidhanger). Muzycy Witchmaster doskonale wiedzą co robią i na jakich nutach grać, żeby osiągnąć zamierzony efekt. Tutaj nie ma prób i błędów, nie ma błądzenia w labiryncie dźwięków, bo "Kaźń" jest materiałem dosadnym, agresywnym, bezkompromisowym i walącym prosto w ryj. Jeżeli szukacie szybkiego i nie oglądającego się za siebie black metalu zmieszanego z thrashem, to nie mogliście lepiej trafić.

Wyrmwoods - No Sun Nor Moon
(avantgarde black metal/progressive metal)
Premiera: 04.11.2022
Spotify

Nie będę oszukiwał, do sięgnięcia po "No Sun Nor Moon" skłoniła mnie okładka, na której widnieje obraz Zdzisława Beksińskiego. I po odpaleniu wsiąkłem bez reszty w muzyczny świat przedstawiany przez Nuurag-Vaarna. Wyrmwoods to jednoosobowy projekt, w którym trzonem jest black metal, ale cała obudowa jest tworzona z różnych gatunków. W sporych dawkach pojawia się tutaj zarówno dark jazz, jak i progresywny metal. Te dwa gatunki w połączeniu z atmospheric black metalem dają niezwykły efekt, którym jest właśnie "No Sun Nor Moon". I z czystej ciekawości sprawdziłem, jak najnowszy materiał ma się do wcześniejszych płyt Wyrmwoods i najnowsze dzieło Nuurag-Vaarna nie jest jedynym tak dobrym materiałem w dyskografii tego projektu, ale od niego można zacząć. Dla kogo jest "No Sun Nor Moon"? Przede wszystkim dla wielbicieli muzyki poszukującej nowych dróg i nieszablonowych rozwiązań w black metalu.

Xentrix - Seven Words
(thrash metal)
Premiera: 04.11.2022

Nie przepadam za thrash metalem, a raczej w temacie tego gatunku jestem bardzo konserwatywny i trzymam się kilku już dobrze mi znanych kapel, które grają thrash w taki sposób, jaki mi odpowiada. Xentrix raczej do tej grupy nie należał, albo przynajmniej tak zapamiętałem ten band. Kompletnie ominął mnie powrót tej formacji, czyli wydany w 2019 roku "Bury the Pain", który pojawił się 23 lata po swoim poprzedniku. Sięgając po "Seven Words" byłem przekonany, że będzie to jednorazowy odsłuch, po czym szybko zapomnę o tym, że sprawdzałem nową płytę Xentrix. Ale szybko okazało się, że byłem w błędzie. Szósty studyjny materiał Brytyjczyków to czysty thrash metalowy ogień! Nie ma tutaj tej wszędobylskiej nudy i kopiowania samych siebie i wszystkich kapel dookoła jednocześnie, nie ma grania oby do przodu, oby szybciej. Wszystko jest tutaj doskonale wymierzone, a jednocześnie bije z tego materiału pewna dzikość i szaleństwo. "Seven Words" to kopalnia świetnych thrash metalowych riffów, które wdzierają się z pełną mocą do głowy i już tam zostają. Sięgając po nowy materiał Xentrix nie spodziewałem niczego dobrego, prędzej stawiałbym na to, że będzie to kolejne odtwórcze dzieło kapeli, która za wszelką cenę chce wrócić na scenę (tym bardziej już w tym roku mieliśmy kilka takich przypadków). A dostałem świeży materiał, który jest jednym z najlepszych spośród thrash metalowych nowości jakie usłyszałem w tym roku. Nowy numer Metalliki? Olejcie to, łapcie się za Xentrix!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz