poniedziałek, 16 listopada 2015

Podsumowanie miesiąca - październik 2015

Po dobrym sierpniu i wyśmienitym wrześniu przyszedł czas na prawdziwą ucztę. Jednak październikowy stół płytowych nowości był tak suto zastawiony, że nie byłem w stanie spróbować każdej z 50 potraw, na które miałem ochotę. Wolałem dokładniej zapoznać się z częścią nowości niż nadgryźć każdą, a na koniec głowić się, czy przypadkiem któremuś z wydawnictw nie poświęciłem zbyt mało czasu. Dlatego w październikowym podsumowaniu nie będę w stanie odnieść się do płyt, których najzwyczajniej w świecie nie byłem w stanie przesłuchać (w końcu nawet ja mam jakieś ograniczenia). Jednak spośród tej i tak dużej ilości nowych materiałów, których przesłuchałem udało mi się zebrać najmocniejszą dziesiątkę w tym roku.



Z uwagi na i tak opóźniony tekst podsumowujący postaram się nie rozwlekać go tak jak zwykle to robię. Zacznę bardzo krótko od rozczarowań. Tych nie było zbyt wiele, a te, które się pojawiły zostały świetnie przykryte przez niesamowite wydawnictwa, które znalazły się w moim top 10 października. Mimo wszystko czuję się w obowiązku przestrzec przed kilkoma wydawnictwami, które swoją premierę miały w dziesiątym miesiącu tego roku. Absolutnym numerem jeden w tej kwestii jest nudny jak flaki nowy materiał Twitching Tongue. Po przesłuchaniu zaledwie połowy tego wydawnictwa spojrzałem do sieci, żeby zobaczyć jakie oceny otrzymuje album "Disharmony". Wszystkie mieściły się w granicach 8/10 do 9,5/10 (jedynie RYM podaje realną ocenę). Nie mam pojęcia jak to jest możliwe. Ale jeszcze przed premierą tego wydawnictwa wyczuwałem, że coś może być nie tak. Jeszcze przed premierą gdzie by nie spojrzeć tam Metal Blade Records reklamowali "Disharmony", jakby to miał być jakiś wręcz genialny metalcore'owy album. Niestety nachalną reklamą nie podnieśli poziomu tego wydawnictwa, które spływa nudą. Kolejne słabe wydawnictwo pochodzi również z core'owej rodziny, a jego autorem jest formacja The Hell. Z tymże ta formacja do tej pory nie wydała żadnego rewelacyjnego albumu. Wydany w ubiegłym roku "Groovehammer" był bardzo nierówny i świetne, trochę prześmiewcze kawałki sąsiadowały ze średniakami, albo nawet gniotami. W przypadku "Brutopia" zabrakło tych jaśniejszych punktów, zamiast tego pojawiły się niby to zabawne gadki, które dodatkowo rozwalają ten album. Poniżej średniej wypada również nowy materiał od For Today, kapeli, która jeszcze nie tak dawno potrafiła przywalić mocnym beatdownem i rozbić energią. Tym razem zaserwowali płaczliwy materiał zdominowany przez rocka. "Wake" to pozbawiona energii papka, która udaje metalcore. Momentalny zjazd zaliczyła też fińska formacja Children Of Bodom. Wygląda na to, że świetny "Halo Of Blood" nawiązujący klimatem do złotego okresu tej kapeli był tylko wypadkiem przy pracy. Za sprawą "I Worship Chaos" grupa wróciła do stałego rytmu serwowania średniaków wypełnionych kawałkami bliźniaczo do siebie podobnymi, które wpadają jednym uchem i momentalnie wypadają drugim. Szkoda, bo jednak liczyłem na to, że Alexi z kumplami wreszcie się ogarnęli i będą chcieli przebić "Halo Of Blood". Szkoda też czasu na nowy materiał Stryper, który jest średniakiem, z którego nic w głowie nie pozostaje. Z większych rozczarowań to by było na tyle.

Natomiast jest cała masa albumów, które nie trafiły do mojego top 10, a jednak zasługują na chociażby małe wyróżnienie. I do tej grupy chcę zaliczyć nowy album irlandzkiej thrash metalowej kapeli Gama Bomb. Ta kapela jednak nie zawodzi i za każdym razem przygotowuje thrash na wysokim poziomie z prześmiewczymi tekstami zahaczającymi o absurd. Tak właśnie jest na każdym z ich dotychczasowych wydawnictw, nie zabrakło tego również na "Untouchable Glory". Nawet okładka tego wydawnictwa przypomina plakat jakiegoś akcyjniaka klasy B z wypożyczalni VHS. Pewnie część osób zaskoczę, ale na duży plus wypada również nowe wydawnictwo fińskich dinozaurów kryjących się pod szyldem Hevisaurus. Ta kierująca swoją muzykę do najmłodszych słuchaczy kapela potrafi zaskoczyć dobrym heavy metalowym kawałkiem. I tym razem udowadniają, że w coraz lepiej wyglądających strojach metalowych dinozaurów kryją się utalentowani muzycy. Jeżeli potraficie podejść do heavy metalu bez spiny to polecam dać szansę "Soittakaa Juranoid!". Kolejny bardzo dobry heavy metalowy materiał pochodzi z Polski. Tak, w naszym kraju zaczynają niczym grzyby po deszczu wyrastać kolejne formacje grające w tym stylu i to na dobrym poziomie. W tym konkretnym przypadku mam na myśli Divine Weep i ich "Tears Of The Ages". Szkoda tylko, że kapela nie zdecydowała się na polskie teksty, ale na osłodę zaserwowała "Łzy Wieków", jako bonus do wydania fizycznego albumu. I teraz niestety muszę sobie pozwolić na wyliczankę wydawnictw, które warto sprawdzić: Grave "Out Of Respect For The Dead" (wreszcie album Grave, którego mogę przesłuchać więcej niż jeden raz pod rząd), Caligula's Horse "Bloom" (którzy na żywo już tak świetnie niestety nie wypadają), Like Moths To Flames "The Dying Things We Live For" (wreszcie podnieśli się z kolan), Joe Stump "The Dark Lord Rises" (chociaż nadal daleko do fenomenalnego "Speed Metal Messiah"), Satan "Atom by Atom" (i tu spore zaskoczenie, bo myślałem, że po masie reklam tego wydawnictwa będę miał do czynienia z mizerią, jak w przypadku Twitching Tongue), Gorod "A Maze Of Recycled Creeds" (mocarne techniczne death metalowe granie), Ryker's "Never Meant To Last" (dobry, chociaż nieszczególnie wybijający się hardcore/punk). Po tej przydługiej wyliczance czas najwyższy na główne danie, którym jest top 10 najlepszych według mnie premier października:

01. Killing Joke - Pylon

Killing Joke to brytyjska formacja działająca od 1978 roku. Już 31 lat działają aktywnie na scenie muzycznej (mieli 6 letnią przerwę pomiędzy 1996 a 2002), a ciągle potrafią zaskakiwać. Ta grupa o ile mnie pamięć nie myli nie zaliczyła przez ten baaardzo długi okres ani jednej wpadki. "Pylon" to ich piętnasty studyjny album, którym Jaz Coleman wraz z kumplami udowadniają, że ciągle mają pomysł na granie, na kolejne kompozycje i mimo długiego stażu na scenie nadal nie zjadają własnego ogona. Na "Pylon" podobnie jak na dwóch poprzednich wydawnictwach stylistycznie krążą pomiędzy post-punkiem oraz industrialny rockiem, czasami wręcz uderzając w mocniejsze klimaty industrialnego metalu. Ponownie muzykom Killing Joke udało się skomponować materiał, który momentalnie wpada w ucho i pozostaje w głownie na bardzo długo.

02. Ouroboros - Emanations

O najnowszym wydawnictwie Ouroboros możecie przeczytać w recenzji, którą napisałem w połowie października. Australijczycy tym materiałem wykonali krok w kierunku, którego kompletnie się po nich nie spodziewałem. Muzycy połączyli swój techniczny death metal (znacznie go upraszczając) z groove metalem i orkiestracjami, które zapewniła FILMharmonic Orchestra Prague. Z tego połączenia wyszła prawdziwa rewelacja, która rozwinęła muzykę Ouroboros na wielu płaszczyznach. Absolutny mus dla wielbicieli mrocznych i jednocześnie epickich klimatów, którymi ostatnio raczy swoich fanów grecka formacja SepticFlesh.

03. Abigail Williams - The Accuser

Po takim sobie deathcore'owym "In the Shadow of a Thousand Suns" kapela Abigail Williams postanowiła uderzyć w klimaty black metalowe. I tak powstał mocno kojarzący się z twórczością Immortal album "In the Absence of Light". Przyznam, że byłem nim zachwycony i bardzo chciałem, żeby ta formacja pozostała pryz tej stylistyce. Jednak trzeci studyjny materiał Amerykanów mimo, że pozostawał w black metalowych klimatach, to jednak poszedł w kierunku atmosferycznego grania. Ciężko mi się było przekonać do "Becoming", ale jednak wsiąknąłem w klimat tego wydawnictwa. Po "The Acusser" nie wiedziałem czego się spodziewać. Przed sięgnięciem po ten album czytałem tylko opinie, że to najlepsze z dotychczasowych osiągnięć Abigail Williams. No i ok, ale o każdym z poprzednich pisano dokładnie to samo. Jednak tym razem nie były to opinie przesadzone. "The Acusser" to naprawdę świetny materiał. Amerykanie pozostali przy atmosferycznym black metalu, ale tym razem podali go w ostrzejszej i jednocześnie brudniejszej wersji. O ile "Becoming" mógł kojarzyć się z leśnym mrokiem, tak "The Acusser" to jakiś mrok z podmokłych jaskiń, albo śmierdzących stęchlizną lochów. Faktycznie jest to póki co najlepsze wydawnictwo, jakie pojawiło się pod szyldem Abigail Williams. 

04. Shining - International Blackjazz Society

Każdy kto kilka lat temu usłyszał zawartość albumu "BlackJazz" zapewne wiedział, że norweska formacja Shining będzie w stanie zawojować metalową scenę. I tak też się dzieje. Chociaż kapela debiutowała w 2001 roku, to materiał wydany w 2010 roku zapewnił im międzynarodową sławę. I pewnie nie byłem jedną osobą, która myślała wówczas, że to genialni debiutanci z Norwegii (szybko okazało się, że to doświadczeni muzycy). Po "BlackJazz" zaatakowali jeszcze bardziej przebojowym "One One One", a za sprawą "International Blackjazz Society" uderzyli z lżejszym klimatem, ale utrzymując dawny poziom. Najnowsze dzieło Norwegów to materiał bardziej przystępny niż "BlackJazz", ale nadal odwołujący się do awangardowego metalu zmieszanego ze szczyptą black metalu i mocno łączonego z jazzem. Nowy album swoją przebojowością nie przebija "One One One", ale utrzymuje wysoki poziom prezentowany przez Shining.

05. Mass Hysteria - Matière Noire

Mass Hysteria to bardzo doświadczona francuska formacja, której początki sięgają 1993 roku. Jednak mój pierwszy kontakt z twórczością tej grupy miał miejsce przy okazji wydanego w 2012 roku "L'armée Des Ombres". Nic specjalnego nie znalazłem na wspomnianym albumie, więc nie zagłębiałem się w twórczość tej grupy. Mimo tego postanowiłem sprawdzić zawartość "Matière Noire", ósmego studyjnego wydawnictwa Mass Hysteria. I przyznam, że nie byłem przygotowany na tak wypakowaną energią mieszankę alternatywnego metalu, groove metalu i industrialnego metalu. Wszystkie teksty na "Matière Noire" są w języku francuskim, więc nie polecam tego wydawnictwa osobom, które mają uczulenie na ten język.

06. Born Of Osiris - Soul Sphere

"Soul Sphere" to po prostu kolejny album Born Of Osiris. I może takie stwierdzenie przy okazji wielu innych formacji oznaczałoby, że za takie wydawnictwo nie ma sensu się zabierać, tak w przypadku Born Of Osiris jest zupełnie inaczej. Amerykanie od debiutanckiego "The New Reign", a już na pewno od wydanego w 2009 roku "A Higher Place" tworzą niepowtarzalną markę na scenie core'owej. Muzycy do perfekcji opanowali łączenie progresywnego metalcore'a z elektroniką i rozwijają ten koncept na każdym kolejnym wydawnictwie. Najnowszy materiał sprawia wrażenie nieco cięższego niż przesiąknięty przebojowością "Tomorrow We Die Alive", ale też bardziej progresywnego. Bardziej klimatem odnosi się do "The Discovery", ale odróżnia się od niego większą intensywnością elektroniki. Jednak są to niewielkie różnice i jeżeli komuś podobały się dotychczasowe wydawnictwa Born Of Osiris, to z nowym albumem nie powinno być inaczej.

07. Deafheaven - New Bermuda

Bawią mnie te internetowe wojenki, w których uczestniczą dwa obozy. Jeden uważa, że Deafheaven grają black metal, a drudzy uważają, że styl prezentowany przez Amerykanów z black metalem nie ma zbyt wiele wspólnego. Według mnie "New Bermuda" to nic innego jak zataczający coraz szersze kręgi post-black metal. Najnowszy materiał może nie przebija świetnego "Sunbather" z 2013 roku, ale mam wrażenie, że jego zawartość jest o wiele łatwiejsza w odbiorze. Kapela co prawda nadal serwuje długaśne kompozycje, ale są one na tyle różnorodne, że ciężko się nudzić podczas odsłuchu. Jeżeli pasował Wam "Sunbather" to "New Bermuda" też przypadnie Wam do gustu, jest lżej, ale to nadal Deafheaven.

08. Rendezvous Point - Solar Storm

Najnowszy album norweskiej kapeli Leprous nadal nie jest w stanie do mnie trafić całościowo. Poszczególne numery jak najbardziej, ale nie jako całość. I kiedy już wątpiłem w młodą norweską progresywną scenę wpadło mi w ręce debiutanckie wydawnictwo Rendezvous Point. Traf chciał, że ta formacja pojechała w trasę koncertową z Leprous, dzięki czemu mogłem usłyszeć część numerów z "Solar Storm" na żywo. Zawartość tego wydawnictwa to prawdziwa magia. Zabierzcie z twórczości Leprous ostrzejsze wokale Einara i zamiast nich wstawcie pełne pasji zaśpiewy Geirmunda Hansena. Muzycznie formacje niewiele się od siebie różnią i śmiem twierdzić, że Rendezvous Point debiutem przebili tegoroczne wydawnictwo Leprous. Oby tak dalej.

09. Subsignal - The Beacons Of Somewhere Sometime

Poprzednie wydawnictwo Subsignal mocno mnie rozczarowało i mimo kolejnych prób podejścia do "Paraíso" nie zmieniłem co do niego zdania. To najsłabsze wydawnictwo Subsignal, które chwały tej formacji nie przynosi. Nowym wydawnictwem Niemcy na czele z Arno Mensesem i Markusem Steffenem mogli zmazać plamę na honorze, jaką był poprzedni album. "The Beacons Of Somewhere Sometime" to materiał lepszy niż "Paraíso". Co prawda nadal nie jest to ten sam magiczny klimat, którym mogły się poszczycić "Beautiful & Monstrous" i "Touchstones". Kapela nadal działa w klimacie progresywnego rocka, tylko miejscami odwołując się do ostrzejszego grania, ale też nie wychodząc poza ramy progresywnego metalu. Na "The Beacons Of Somewhere Sometime" dominują lekkie i przyjemne dla ucha kompozycje, chociaż mam wrażenie, że od "Paraíso" słabiej wypadają wokale Arno Mensesa i tutaj w tej kwestii nie słychać poprawy.

10. Heart Of A Coward - Deliverance

Kto nie lubi pełnego energii, nieskomplikowanego muzycznie i dudniącego metalcore'a? Pewnie cała masa osób, ja jednak należę do tej mniejszości, która szaleje za tego typu graniem. Heart Of A Coward to dla mnie absolutna nowość, chociaż "Deliverance" to już trzecie wydawnictwo Brytyjczyków. Muzycznie kapela łączy metalcore z coraz popularniejszym djentem i wychodzi im to naprawdę dobrze. Rwane riffy, mocne pierdolnięcia i ostre wokale, a to wszystko podane w przebojowy, ale nie popowy, sposób. Mimo tego, że na "Deliverance" pojawiają się czyste partie wokalne, to wypadają na duży plus i nie sprawiają, że podczas refrenu będziecie się krzywić. Wokalista najwidoczniej zdawał sobie sprawę z tego, że melodyjne zaśpiewy w refrenach to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogą spotkać metalcore. Najnowszy materiał Heart Of A Coward to prawdziwa petarda, wydawnictwo mogące obdzielić swoją energią kilka innych albumów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz