wtorek, 19 maja 2015

Sonata Arctica, Freedom Call, Twilight Force (15.05.2015, Warszawa, klub Progresja)

Sonata Arctica, Freedom Call, Twilight Force
(15.05.2015 - Warszawa, klub Progresja)

Po tym jak pierwszy raz miałem okazję zobaczyć koncert Sonaty przysiągłem sobie, że nigdy więcej nie pójdę na coś takiego. Skąd taki żal? Głównie z tego powodu, że była to trasa, na której Finowie promowali album "Stones Grow Her Name", który dla mnie był jakąś tragiczną pomyłką. Poza tym w 2012 roku już odchodziłem od słuchania melodic metalu i jego power metalowego kuzyna. To co wówczas by mnie uszczęśliwiło to jakaś setlista wspominkowa z albumów "Ecliptica" lub "Silence" (nawet bardziej tego drugiego). Traf chciał, że akurat w 2015 roku Sonata Arctica miała wpaść z takim wspominkowym setem, którego głównym elementem miały być numery z ich debiutanckiego albumu. Mimo tego nadal nie byłem przekonany.

Ostatecznie o zakupie biletu na to wydarzenie zdecydował support, którym została niemiecka formacja Freedom Call. Mistrzowie cukierkowego metalu bardzo dawno nie grali w Polsce, więc nadarzyła się świetna okazja, żebym mógł spełnić jedno z moich marzeń sprzed 10 lat. Dodatkowym bodźcem było nowe wydawnictwo Freedom Call (album "Beyond"), które okazało się być bliźniaczo podobne do pierwszych wydawnictw formacji - a zwłaszcza do uwielbianego przeze mnie "Eternity". Dopiero kilka dni przed koncertem dowiedziałem się, że Chris Bay z kumplami akurat mają trasę wspominkową dotyczącą wydanej w 2002 roku płyty "Eternity". Czy mogło być lepiej?

Jako drugi support trafiła jakaś nieznana mi kapela, która kompletnie mnie nie interesowała i nawet w planach miałem przyjście do klubu od razu na występ Freedom Call. Traf jednak chciał, że Tony Kakko (wokalista Sonata Arctica) nagle się rozchorował po krakowskim koncercie, który odbył się 14 maja. Diagnoza lekarza była jasna - zakaz śpiewania do odwołania. Co to oznaczało? Opcje były dwie. Odwołać całe wydarzenie, albo pozwolić ludziom bawić się na koncertach Freedom Call i Twilight Force. Organizator koncertu przyjął drugą opcję i jeszcze do tego zagwarantował zwrot połowy ceny biletu. Dodatkową atrakcją dla zawiedzionych fanów miało być Meet & Greed z muzykami Sonaty pomiędzy występami Twilight Force i Freedom Call. Oczywiście brak jednej kapeli oznaczał również znaczną modyfikację setlist pozostałych zespołów. Obydwie formacje miały zagrać wydłużone sety. Co w przypadku Freedom Call uznałem za duży plus.

Twilight Force w (prawie) całej okazałości.
Jako, że miały być tylko dwie kapele to zdecydowałem się dotrzeć do klubu na występ Twilight Force. Jakże byłem zdziwiony, kiedy zobaczyłem na głównej scenie Progresji pląsającego elfiego bandytę z gitarą w ręku. Pozostali muzycy tej szwedzkiej formacji wyglądali nie mniej dziwnie. Na wokalu był jakiś thoropodobny jegomość wymachujący mieczem, gitarą basową operował brodaty bard, a na klawiszach pomykał bitewny mag (?!) z kapturem zasłaniającym twarz. Co ciekawe pomiędzy numerami ów bitewny mag odzywał niczym mistrz gry w partyjce Dungeons & Dragons zapewniają narrację. Swoją drogą spora część osób zebranych pod sceną przypominała stereotypowych graczy papierowych erpegów. Kapela oczywiście nie wychodziła ze swojej roli, numery traktowały głównie o epickich bojach ze smokami, goblinami, czy innymi potworkami z systemu D&D. Ku mojemu zdziwieniu formacja wzbudzała ogromny szał wśród widowni. Najwidoczniej spora grupka osób znała Twilight Force wcześniej i do tego jarała się ich twórczością. Najciekawszym momentem koncertu było wezwanie na scenę jednej z osób ukrywającej się w tłumie, okazał się nią James Cartwright (basista Gloryhammer), który przez thoropodobnego wokalistę został pasowany na rycerza Twilight Force. Oczywiście James po chwili zszedł ze sceny i ponownie ukrył się wśród zgromadzonej gawiedzi. Po dość długim, ale według publiczności jednak zbyt krótkim, występie Szwedów nastąpiła przerwa, a co za tym idzie Meet & Greed z Sonatą. Tutaj nie mam o czym pisać, bo kompletnie to zlałem.

Freedom Call czarują swoim cukierkowym happy metalem już od 17 lat.
Nie ukrywam, że czekałem na występ Freedom Call i liczyłem na to, że zagrają cały album "Eternity", a jako bonus dorzucą kilka kawałków z "Beyond". Oczywiście to było tylko pobożne życzenie mające niewiele wspólnego z rzeczywistością. Kapela faktycznie aplikowała fanom sporo kawałków z "Eternity" i gdzieś tam zaplątał się jakiś numer z "Beyond", ale Freedom Call grali również kawałki z gorszych albumów. Nie wiadomo po co zagrali numer "Power & Glory" z "Land Of The Crimson Dawn", oraz dziwactwo skomponowane specjalnie z okazji jubileuszu płyty "Eternity":

Na szczęście te słabe akcenty koncertu były świetnie maskowane dobrymi elementami. Do najlepszych należały oczywiście kawałki z "Eternity". Przeboje takie jak "Metal Invasion", "Ages Of Power", "The Eyes Of The World", "Flying High", "Land Of Light" czy nawet "Bleeding Heart" rewelacyjnie wypadają na żywo. Ale i tak wszystko to nic przy "Warriors" - ten kawałek grany na żywo to prawdziwa petarda. Na duży plus wypadła również konferansjerka Chrisa Bay'a. Ten w udany sposób wciągał zebraną publiczność do wspólnej zabawy i nie wstydził się szafować określeniem "happy metal". Przynajmniej wiadomo, że kapela się nie oszukuje i wie, że gra bardzo rozrywkową i lekką odmianę metalu oraz, że ma spory dystans do swojej muzyki.

Cały koncert uznaję za duży plus mimo braku Sonaty. Kto zrezygnował z koncertu po tym, jak ze składu wypadła główna gwiazda może żałować, bo Freedom Call świetnie się sprawdzili w roli headlinera i mam nadzieję, że jeszcze nie raz przyjadą do Polski na duży koncert. Twilight Force to dla mnie wyłącznie ciekawostka muzyczna. Kapela, która został przytłoczona przez własny image i praktycznie nie pamiętam nic z ich występu poza wymyślnym imagem muzyków i tym, że śpiewali o smokach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz