wtorek, 12 maja 2015

Covan Wake The Fuck Up! (08.05.2015 - Warszawa, klub Progresja)

Covan Wake The Fuck Up!
(08.05.2015 - Warszawa, klub Progresja)

W dwa lata temu zdecydowałem, że z uwagi na ogromny natłok koncertów nie będę już pisał relacji, nawet wersji minimalistycznej (wyjątkiem było Wacken XXV). Teraz doszedłem do wniosku, że wybrane koncerty będę jednak opisywał, bo to z jednej strony całkiem fajna pamiątka, a z drugiej jakieś źródło informacji dla osób, które nie mogły brać udziału w danym wydarzeniu. Traf chciał, że taką decyzję podjąłem zaraz po tym, jak miałem okazję uczestniczyć w drugim w moim życiu charytatywnym koncercie na rzecz Adriana Kowanka, byłem wokalisty kapeli Decapitated oraz Atrophia Red Sun. Poprzedni koncert z tej okazji, w którym dane mi było brać udział odbył się 21 stycznia 2012 roku, kiedy to trasa Covan Wake The Fuck Up obiegła całą Polskę i tego konkretnego dnia trafiła do warszawskiego klubu Progresja (jeszcze w poprzedniej siedzibie). Wówczas koncert wydał mi się zaledwie przyzwoity, z uwagi na wiele elementów, o których teraz nie chcę się rozpisywać. Tegoroczna edycja tego charytatywnego wydarzenia mogła się poszczycić bardzo ciekawym składem i oczywiście miała się odbyć w dużo większym klubie - wszak Progresja znacząco się rozrosła.

Sam koncert odbył się w piątek, co było dla mnie trochę dziwne biorąc pod uwagę rozpoczęcie imprezy. Pierwsza kapela miała wejść na scenę o godzinie 16:15, kiedy to pracujący ludzie dopiero zastanawiają się, czy uda im się tego dnia wyjść normalnie z pracy. W każdym razie nie zdążyłem zobaczyć pierwszych czterech kapel. I przyznam, że trochę tego żałuję, bo (poza Hellectricity) nie miałem okazji zobaczyć żadnej z tych formacji na żywo. No cóż, może jeszcze kiedyś przyjdzie odpowiedni czas i odpowiednia okazja, na to liczę. Udało mi się dotrzeć do Progresji dopiero około 19:20, czyli zgodnie z rozpiską powinienem trafić idealnie na początek występu formacji Vedonist. Z okolic klubu dobiegał tylko harmider powodowany przez ludzi, którzy wyszli na papierosa na teren an szybko zmontowanego ogródka - a raczej skrawka ziemi obok budynku klubu, który dla bezpieczeństwa został ogrodzony siatką. Na głównej sali w Progresji nie było jakiegoś zatrzęsienia ludzi, ale tłumaczyłem sobie to tym, że spora część dopiero dotrze na miejsce, w końcu jest piątek, a część osób nie zdążyła jeszcze wyjść z pracy.

Vedonist
Panowie z Vedonist bardzo długo się ustawiali, stroili, itp. Ale efekty tego wszystkiego objawiły się podczas samego występu. Może nie jestem wielkim fanem Vedonist, ale jedyny koncert, na którym ich wcześniej widziałem (Metalowa Wigilia 2012) nastrajał mnie pozytywnie. I faktycznie panowie nie zawiedli. Na plus dla muzyków wyszła setlista, która składa się zarówno z nowych, jak i starszych utworów. I w sumie dobrze, bo Vedonist nie przybyli do Progresji, żeby promować swoją płytę "A Clockwork Chaos" (która moim zdaniem jest dobra). Przyznam, że nie liczyłem czasu i nie bardzo wiem ile czasu trwał występ Vedonist, ale przyjęcie mieli raczej średnie. Tłumaczyłem sobie to tym, że pewnie większość ludzi przyszła na Vesanię, albo na Hate.

Antigama
Po kolejnym długim rozstawianiu sprzętu i strojeniu instrumentów na scenę weszli panowie z Antigamy. I przyznam, że na ten koncert czekałem. Ich jeszcze nie widziałem na żywo, więc liczyłem na niesamowite przeżycia. Może nic wielkiego się nie wydarzyło, a patrząc po zebranej publiczności (już nieco liczniejszej) to raczej były straszliwe nudy. Ale to oczywiście nieprawda, muzycy dawali z siebie wszystko i serwowali w Progresji swoje największe hity z dotychczasowych płyt i zaprezentowali kilka nowych numerów, które trafiły na "The Insolent". No cóż, może po prostu death metal/grindcore prezentowany przez Antigamę nie jest dla wszystkich, ale czułem się trochę jak na koncercie w Niemczech, gdzie wszyscy grzecznie stoją, a po skończonym numerze dystyngowanie biją brawo. Nie udało się kapeli rozruszać publiczności i trochę szkoda, bo rzeźnia, którą prezentowali w swoim repertuarze aż się prosiła o porządny młyn pod sceną. Może po prostu ludzie byli zmęczeni?

Po dość krótkim występie Antigamy na scenie zaczęły pojawia się elementy umeblowania każdego polskiego mieszanka z czasów PRL. Było wielkie lustro, jakiś kredens z książkami, wysoka lampa z obrzydliwym abażurem, ściągnięty z jakiegoś bazaru konik na biegunach i oczywiście stareńki kineskopowy telewizor. Każdy kto kiedykolwiek widział występ formacji prowadzonej przez Oriona, ten wiedział co za chwilę się zacznie. Vesania ma stały wystrój sceny, to był trzeci raz kiedy ich widziałem i po raz trzeci mieli to samo umeblowanie (no dobra, jak grali w Stodole, to mieli jeszcze stół z krzesłami).
Vesania
Już się zdążyłem nauczyć, że Vesania jest gwarantem świetnego show. Muzycy mają ciekawy image i potrafią go dobrze wykorzystać podczas występu na żywo - zwłaszcza Heinrich (basista, na zdjęciu drugi od prawej). Jednakże muzycznie już nie jest tak niesamowicie, jak wizualnie. Po jakichś dwóch numerach granie Vesanii zaczęło mnie nudzić (podobnie było przy poprzednich koncertach tej kapeli, na których byłem). Nie twierdzę, że ich muzyka jest zła, po prostu jej zróżnicowanie jest niewielkie. Wręcz mam wrażenie, że sporo motywów się powtarza. Ale dobry image ratuje tę grupę. Tego wieczora występ był naprawdę dobry i chyba był to najlepszy koncert Vesanii, jaki miałem okazję widzieć. I tutaj już publiczność zebrana naprawdę licznie zaczęła się nawet ruszać, a kilka osób dało radę stworzyć mały młynek pod sceną.

Po tym występie nastąpiła dość dziwna rzecz, licytacja gitary akustycznej z autografami wszystkich muzyków, którzy wzięli udział w tej edycji Covan Wake The Fuck Up. Jest to o tyle dziwne, że chyba do tej pory nie spotkałem się z takim wydarzeniem na koncercie metalowym (a może było też na poprzedniej edycji, tylko nie zauważyłem?). Zdecydowanie nie był to dobry punkt programu, bo publiczność nie bardzo chciała brać udział w licytacji i większość uczestników koncertu porozsiadała się przy ścianach, bądź wyszła z głównej sali. Gitara poszła chyba za 500 zł (cena wywoławcza 200 zł). Nie pamiętam już czy to faktycznie było po występie Vesanii, czy też po Antigamie.

Hate
W każdym razie na scenę szykowała się gwiazda wieczoru, czyli Hate. W ostatnim czasie muzycy tej kapeli zaczęli upodabniać się do Behemotha, ale nie tylko wizualnie, również muzycznie. Nie uważam tego za zarzut, bo trzeba równać do najlepszych, więc to raczej zaleta. W każdym razie spory tłum, który znajdował się na głównej sali podczas koncertu Vesanii zaczął jakby topnieć. Miałem wrażenie, że spora część ludzi opuściła klub. Czyli jednak się nie myliłem, była grupka ludzi, którzy przyszli tylko zobaczyć Vesanię. W każdym razie koncert Hate zaczął się później niż to było wymienione w rozpisce. Miało się zacząć o 22:30, a naprawdę muzycy na scenę wyszli zaraz przed 23. No cóż tak to bywa, jak kapel jest 8. Nie ma możliwości wymierzyć wszystkiego idealnie w czasie, a jedna mała obsuwa tworzy kolejną większą. W każdym razie publiczność stopniowo się ulatniała i na występie Hate powróciła do statycznego zachowania. Muzycy też nie byli szczególnie żywiołowi, no przynajmniej Adam The First Sinner. Lubię twórczość tej kapeli i na żywo nie zawiedli, tłuki swój mocarny death metal i można było sobie solidnie pomachać głową, a kto miał ochotę mógł się posiłować z gościem, który szalał pod sceną. Ogólnie szaleństwa nie było, chociaż Hate grali dobrze, albo nawet bardzo dobrze. Kilka razy odwracałem się od sceny, żeby zobaczyć jak z każdym kawałkiem tłum zgromadzony w Progresji topnieje. Kapela zaserwowała naprawdę mocarne numery - "Erebos", "Valley Of Darkness", "Threnody", czy "Leviathan". Kiedy występ chylił się ku końcowi Adam TFS zapytał publiczności, czy chce jeszcze jeden numer. Jak się okazało ta garstka osób, która została do końca wydobyła z siebie ostatki sił i wykrzyczała, że tak. Oczywiście w takiej sytuacji panowie z Hate nie mieli innej możliwości jak zagrać jeszcze jeden numer, tak na pożegnanie.

Oczywiście na koncercie można było dodatkowo wesprzeć Covana kupując koszulkę z trasy lub inne gadżety (np. kostki gitarowe), czy po prostu wrzucić trochę moniaków do puszki. Nie brakowało też merchu kapel występujących tego dnia, chociaż przedstawiał się nad wyraz skromnie. I tak podsumowując mam wrażenie, że ta edycja była o wiele lepsza od tej z 2012 roku. Przewagę na pewno tworzył tegoroczny skład zespołów grających na Covan Wake The Fuck Up. Jednak Hate, Vesania i Antigama to naprawdę mocarne formacje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz