sobota, 2 kwietnia 2011

Sonic Retribution Tour 2011


Sonic Retribution Tour 2011
(01.04.2011, Warszawa, klub Progresja)

Skład koncertu:
Death Angel - thrash metal (myspace)
Suicidal Angels - thrash metal (myspace)
Resistance - deathcore (myspace)
Adimiron - death/thrash (myspace)

Koncert rozpoczął się zgodnie z harmonogramem - czyli kilka minut po 19 na scenie pojawiła się pierwsza kapela - włoski band grający death/thrash, Adimiron. Wypadli całkiem nieźle, ale w związku z tym, że sala była bardziej pusta niż pełna to wielkiego szału wśród publiki nie widziałem. Wokalista trochę poskakał po scenie, gitarzyści biegali w jedną i w drugą stronę, tylko biedny basista stał ciągle w tym samym miejscu, jakby w ogóle nie był ważny. Występ całkiem, całkiem. Adimiron grali około 30 minut po czym ich miejsce na scenie zajęli deathcore'owcy z Resistance. Przez cały czas byłem przekonany, że wyskoczy francuski Resistance, którego pierwszy album bardzo lubię ("Bang Your Fucking Skull" z 2008 roku). A tu niespodzianka, to zupełnie inna kapela. Według łatek panowie mieli grać deathcore, ale wszystko poza wokale wydawało mi się zbyt lekkie jak na takie (dobrze mi znane) klimaty. Ale po zdjęciach kapeli widzę, że musieli chyba pożyczać skądś muzyków, bo z oryginalnego składu był chyba tylko gitarzyści i wokalista. W każdym razie szału wśród publiki nie zrobili, chociaż ewidentnie niewielki tłum. Belgowie grali chyba około 30-40 minut i zaskakująco szybko zmyli się ze sceny. 

Na Suicidal Angels trzeba było trochę poczekać, ale kiedy na scenie pojawił się dym, a z głośników nieśmiało płynął "Damnation" od razu było wiadomo co będzie tego następstwem. Chłopaki z Grecji wskoczyli na scenę i od razu pod sceną zrobiło się nieco ciaśniej niż podczas wcześniejszych występów. Były też próby circle of pit, ale niewiele osób chciało się w to bawić. W każdym razie Suicidal Angels zagrali przekrojowo - trochę z "Dead Again" i trochę z "Sanctify The Darkness" (z debiutu chyba też coś było, ale nie jestem pewien). Jak dla mnie zagrali świetnie i był to zdecydowanie najlepszy występ wśród supportów - zresztą tego się spodziewałem, bo w końcu w dużej mierze szedłem, żeby posłuchać na żywo Suicidal Angels. W każdym razie jak dla mnie grali trochę za krótko - oczywiście pochwalili się, że są w Polsce po raz pierwszy i dziękują za świetne przyjęcie. Mam nadzieję, że teraz będą przyjeżdżać częściej. Panowie sprawili się perfekcyjnie, ale szkoda, że nie grali wyłącznie kawałków z "Dead Again", bo według mnie to ich najlepszy materiał, więc warto eksponować to co najlepsze.


Na Death Angel trzeba było czekać długo, w międzyczasie można było posłuchać Amon Amarth, Iron Maiden i innych kapel, które organizatorzy puszczali z płyty. W końcu po jakichś 20-30 minutach na sali zaczął rozbrzmiewać instrumentalny wstęp, pod sceną zrobiło się tłoczno i w ciemności na scenę wolnym, ale dziarskim krokiem wszedł skład Death Angel. To co od razu mnie uderzyło to ściana dźwięku, gitary grały nieskładnie, a wokalu prawie nie było słychać. Na szczęście z czasem wszystko się unormowało i zaraz mina Marka Osegueda zmieniła się z niepewnej na niezwykle zadowoloną - nic dziwnego, wszak publiczność niezwykle ciepło przyjęła thrasherów z Bay Arena. Mark nie krył zadowolenia i podkreślał za każdym razem, że cholernie się cieszy, że gra dzisiaj w Warszawie i w związku z tym, że Death Angel jest headlinerem to mają dla publiczności zgromadzonej w Progresji mnóstwo muzyki. Kiedy tylko Mark na chwilę milkł tłum ile sił w płucach wykrzykiwał "Death Angel!", a muzycy za każdym razem promiennie się uśmiechali (a Rob przygrywał do rytmu na gitarze). Zespół zagrał przekrojowy materiał, tylko w przeciwieństwie do Suicidal Angels miał większe pole do popisu w związku z tym, że kapela ma na swoim koncie 6 albumów. Pojawiło się kilka smaczków dla starych wielbicieli Death Angel - kapela zagrała między innymi numer "Thrashers" pochodzący z debiutanckiego albumu. Praktycznie występ thrasherów z Bay Arena był perfekcyjny - każdy znalazł coś dla siebie, były tradycyjne thrashowe numery, były kawałki z trzech ostatnich albumów (z przewagą ostatniego), włączając w to spokojniejsze numery jak np. "Opponents At Sides", co było dla mnie niemała niespodzianką. Dla wielbicieli Dio też coś było - Mark wygłosił krótką mowę jakie to zasługi dla metalu miał Dio i Black Sabbath, po czym Death Angel zagrali cover "Heaven and Hell" Brytyjczyków. Instrumentaliści zaserwowali prawdziwe piekło publiczności, ogień buchał ze sceny aż miło. Panowie zagrali skrócony kawałek Iron Maiden (zdaje się, że "Purgatory"), a później jeszcze jakiś, ale już niestety nie kojarzę czyj to numer. Nowy basista wręcz wtopił się w skład kapeli - przypominający nieco Sabretootha (marvelowskiego) muzyk biegał po scenie, był tak samo żywiołowy jak Rob, Mark i Ted. W ogóle nie było po nim widać, że to jego pierwsza większa kapela w karierze. Ale wracając do samego koncertu - około godziny 23 panowie zdawkowo pożegnali się ze zgromadzonym tłumem i zeszli ze sceny, po chwili rozpoczęły się okrzyki "Death Angel!". Zespół zadowolony wrócił na scenę, żeby zagrać jeszcze trzy numery - przy drugim kawałku pojawiły się podziękowania za wspólną trasę dla Adimiron, Resistance i Suicidal Angels. W związku z tym Mark zaprosił wszystkie kapele na scenę (nie pojawili się chyba tylko goście z Resistance) i wszyscy wspólnie odegrali jeden numer - Angelos (Suicidal Angels) zastąpił na basie Damiena, a Andrea (wokalista Adimiron) energicznie biegał po scenie i zapraszał publiczność do świętowania. Na scenie pojawili się również goście, którzy niemalże cały koncert spędzają przy konsoli i czuwają nad nagłośnieniem. Po odegraniu kawałka Mark jeszcze raz wyściskał się ze wszystkimi muzykami i zapowiedział, że grają już ostatni numer tego wieczoru, ale zaznaczył również, że to najlepszy koncert podczas trasy Sonic Retribution i ciężko go będzie przebić, oczywiście wszelkie zasługi przypisał publiczności. Po muzykach Death Angel było widać, że ogromną radość sprawia im granie koncertów, występowanie przed publicznością i, jak co często podkreślał Mark, oni są też wielkimi fanami metalu. Jeszcze na koniec Rob (oczywiście wzruszony) zapowiedział, że wrócą do Polski tak szybko jak to będzie możliwe (trzymam za słowo). Koncert zakończył się około 23:40.

Tracklista była ideantyczna jak we Wrocławiu -> setlista

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz