czwartek, 24 października 2013

Plaga Trędowatych z Norwegii

Leprous

Kraj: Norwegia
Rok założenia: 2001
Gatunek: progressive metal/avangarde metal

Aktualny skład:
Einar Solberg - wokal, klawisze
Tor Oddmund Suhrke - gitara, chórki
Øystein Landsverk - gitara, chórki
Tobias Ørnes Andersen - perkusja
Martin Skrebergene - gitara basowa

Dyskografia:
2004 - Silent Waters (demo)
2006 - Aeolia (demo)
2009 - Tall Poppy Syndrome
2011 - Bilateral
2013 - Coal

Leprous to nic innego jak "trędowaty". Dość agresywna i radykalna nazwa jak dla kapeli poruszającej się w klimatach progresywnego metalu. Zespół rozpoczął swoją działalność w norweskim mieście Notodden w 2001 roku. Z oryginalnego składu do dziś zostało tylko dwóch muzyków - wokalista/klawiszowiec Einar Solberg oraz gitarzysta Tor Oddmund Suhrke (wspomagający wokalnie Einara). Pozostali muzycy zmieniali się na przestrzeni lat. Kapela została dostrzeżona przez Vegarda Sverre Tveitana (Ihsahn). Ten znany głównie za sprawą Emperor oraz solowej kariery muzyk zaprosił członków Leprous do wspomagania jego projektu Ihsanh w występach na żywo. Ale to miało miejsce dopiero w 2010 roku. Do tej pory Norwegowie dali się już poznać wielbicielom progresywnego grania jako kapela grająca we własnym, niepodrabialnym stylu za sprawą debiutanckiego albumu "Tall Poppy Syndrom" z 2009 roku. Nie można też zapominać o demówce "Aeolia" z 2006 roku, którą można traktować jako regularne wydawnictwo - tyle, że wspomniany album został wydany własnym sumptem i nigdy nie trafił do szerokiej sprzedaży. Zamiast brnąć w biograficzne wątki lepiej bliżej przyjrzeć się dotychczasowym nagraniom Leprous.


Leprous - Tall Poppy Syndrome (2009)

Wydany w 2009 roku album "Tall Poppy Syndrom" od razu zwrócił moją uwagę. Głównie dlatego, że był określany mianem "extreme progressive metal" - i faktycznie nie brakuje na nim elementów ekstremalnych, jeśli by go odnieść do innych wydawnictw utrzymanych w klimacie progresywnego metalu. Pierwsze co mi się rzuciło w uszy to dość niestandardowe podejście do tematu - zawartość debiutu Leprous jest zarówno delikatna, jak i ostra. Z początku ascetyczny otwierający numer "Passing" staje się prawdziwym huraganem emocji. Wokalista swoją miękką barwę zastępuje rykiem, a za tym też dochodzi mocniejsza muzyka. Wszechstronność wokalna Einara Solberga powala - a warto zaznaczyć, że to dopiero pierwszy album Leprous, który ukazał się na całym świecie. Co ciekawe mimo świetnego wokalu już na "Tall Poppy Syndrom" Einar na kolejnych wydawnictwach prezentuje ciągły progres. Zdecydowanie niesamowite partie wokalne stanowią mocny element całej układanki, która składa się na muzykę Leprous. Ale siłą numerów tej kapeli jest nie tylko ich zmienność, czy awangardowe podejście Norwegów do progresywnego metalu, ale też wpadające w ucho refreny. Tych na "Tall Poppy Syndrom" nie brakuje. I mimo tego, że kawałki Leprous trwają po 7-8 minut to są prawdziwymi hitami wypakowanymi popisami instrumentalistów, ale nie wybiegającymi w samozachwyt. Na debiutanckim albumie Leprous najważniejszym dla mnie numerem jest zamykający całość "White" - według mnie najlepsza kompozycja jaką do tej pory ta formacja zamieściła na swoich wydawnictwach. Jest to najdłuższy kawałek, ale jednocześnie z najlepszą linią instrumentalną i przebojowym refrenem. Jak to jest, że trwający 11 minut numer stał się dla mnie hitem numer 1? Nie wiem, w tym cała tajemnica muzyki Leprous. Warto też zwrócić uwagę na to, że "Tall Poppy Syndrome" to najcięższe z dotychczasowych wydawnictw Norwegów - każde kolejne jest już lżejsze, co oczywiście nie oznacza, że gorsze. Leprous nie należy do grona kapela grających ciągle to samo i każdy ich album wyróżnia się pod wieloma względami, ale o tym szerzej w dalszej części tekstu.

Ocena: 9/10


Leprous - Bilateral (2011)

Dwa lata później kapela uderzyła wydawnictwem "Bilateral". Po zebraniu doświadczeń w trasie z Ihsahn kapela zarejestrowała materiał, na który złożyło się 10 numerów o łącznym czasie trwania 58 minut. Ewidentnie słychać, że współpraca z tak dobrym muzykiem jakim jest Ihsahn tylko przysłużyła się Leprous. "Bilateral" jest jeszcze bardziej profesjonalnym i lepiej wyważonym wydawnictwem. Podobnie jak na debiucie, tak i tutaj próżno szukać wypełniaczy, czy słabszych numerów. Całość prezentuje bardzo wysoki poziom, chociaż kilka utworów wybija się ponad pozostałe - np. "Forced Entry" (najdłuższy numer na albumie), "Thorn" (w którym Ihsahn udziela się wokalnie), "Restless" (prawie najkrótsza kompozycja na tym wydawnictwie, ale niesamowicie intensywna)...ale tak naprawdę najlepszym utworem na "Bilateral" jest "Mb. Indifferentia". Spokojny, ale i bardzo emocjonalny kawałek ze świetnymi partiami wokalnymi Einara. Właśnie u Solberga z płyty na płytę słychać największy postęp - śpiewa niesamowicie, nawet wyśpiewywanie prostych dźwięków w jego przypadku sprawia ogromne wrażenie. I można powiedzieć, że to taka zapowiedź tego co będzie się działo na "Coal" - trzecim albumie Leprous. Ale oczywiście nie będę jeszcze do niego przeskakiwał, bo to "Bilateral" jest największym osiągnięciem Norwegów. Cały album to hit na hicie. I w przeciwieństwie do "Tall Poppy Syndrome", który był trochę ciężkawy, tutaj mamy materiał momentalnie wpadający w ucho - już przy pierwszym odsłuchu zdałem sobie sprawę, że mam do czynienia z czymś niesamowitym. Z prawdziwą sztuką we współczesnej muzyce, a nie z czymś co sztukę jedynie markuje. Każdorazowe obcowanie z zawartością "Bilateral" to prawdziwe przeżycie. Tym wydawnictwem Norwegowie wbili się do czołówki progresywnego metalu i jestem pewien, że szybko z niej nie wyjdą. Po tak perfekcyjnym albumie można oczekiwać od Leprous tylko jednego - że będzie jeszcze lepiej.

Ocena: 10/10


Leprous - Coal (2013)

Wysoko postawiona poprzeczka została trochę trącona za sprawą wydawnictwa "Coal", którego premiera miała miejsce 20 maja 2013 roku. Do najnowszego albumu Leprous kompletnie nie mogłem się przekonać - mając cały czas w pamięci ciężkawe "Tall Poppy Syndrom" i perfekcyjne "Bilateral" oczekiwałem od Norwegów czegoś więcej. Czegoś, co przebije dwa poprzednie wydawnictwa. Początkowo mocno się rozczarowałem - po pierwszym odsłuchu rzuciłem album w kąt i postanowiłem wrócić do niego za jakiś czas. Po jakichś trzech miesiącach ponownie sięgnąłem po "Coal", ale słuchałem go z odpowiednim namaszczeniem - wcześniej przeszedłem przez "Tall Poppy Syndrom" i "Bilateral". Nagle odkryłem, że odmienność trzeciego albumu to kolejny krok w rozwoju muzyki Leprous. To prawda, że jest to album minimalnie słabszy od dwóch wcześniejszych, ale bardzo wysoki poziom kompozytorski oraz muzyczny został podtrzymany. Tak naprawdę na "Coal" główną gwiazdą jest Einar - jego popisy wokalne wypełniają ten album niemalże w każdym, nawet najmniejszym calu. Zacząłem również odkrywać elementy łączące muzykę Leprous z projektami Devina Townsenda. Solberg bardzo podobnie bawi się śpiewem modelując go specjalnie pod muzykę. Nie potrafię tego inaczej określić - świetnie to słuchać już w numerze "Foe". Natomiast "devinowość" tego wydawnictwa można spotkać niemalże na każdym kroku, ale takim idealnym przykładem jest kawałek tytułowy. Muzycznie momentami też jest podobnie, jak u Devina - ale nie ma mowy o kopiowaniu, czy wzorowaniu się. W końcu Leprous to zupełnie inna bajka. Oczywiście na "Coal" nie brakuje też hitów, te dwa największe to "The Cloak" i "The Valley". Do tego pierwszego powstał również klip, który można zobaczyć pod recenzją. Trzeci album Leprous to ponownie bomba emocjonalna - z tymże, jak już wspomniałem objawia się to głównie za sprawą wokali. Dużo ważniejszym elementem niż wcześniej okazują się partie klawiszowe, które nie znikają jak na poprzednich wydawnictwach. Jest to kolejny dowód na to, że muzyka Norwegów ciągle ewoluuje i nie zatrzymuje się chociażby na chwilę. "Coal" to świetny album, ale nie należy sięgać po niego bez należytego przygotowania - przed uruchomieniem trzeciego wydawnictwa Leprous polecam najpierw przesłuchać "Tall Poppy Syndrome" i "Bilateral", żeby odpowiednio oswoić się ze stylistyką muzyczną tej formacji. Podobnie jak w przypadku drugiego albumu, tak i tutaj gościnnie pojawił się Ihsahn - można go usłyszeć zamykającym album numerze "Contaminate Me".

Ocena: 8,5/10

Muzyka Leprous to coś więcej niż progresywny metal. To prawdziwa awangarda w tym gatunku - Norwegowie nie trzymają się jakichś konkretnych ram stylistycznych. Prezentują swoje kompozycje jako prawdziwą sztukę i tak też ją podają podczas koncertów. Jeśli płyty Leprous to prawdziwa uczta, to ciężko mi określić ich występy na żywo. To co dzieje się na scenie to wulkan energii - przy czym wszystko jest perfekcyjne do najmniejszego szczegółu. To tak jakby na scenę zamiast muzyków wychodziły idealnie skalibrowane roboty, które mają zaprogramowany każdy ruch, każdy odegrany dźwięk. Aż ciężko uwierzyć, że członkowie Leprous to ludzie. Natomiast Einar na żywo prezentuje swój prawdziwy wokalny kunszt. Słuchanie muzyki Norwegów z płyt to świetna sprawa, ale słuchanie ich na żywo to przeżycie, którego nie da się zapomnieć.



1 komentarz:

  1. Muszę zgodzić się ze stwierdzeniem, że ich muzyka jest sztuką w każdym calu. A przede wszystkim przoduje awangarda, opozycja w stosunku do utartych wzorców i jeśli tak można rzec - surrealizm oraz impresjonizm odzwierciedlony w muzyce. Muzyce, która jest niesamowitą mieszaniną gatunków od lirycznego, delikatnego śpiewu, budzącego wszelkie emocje w nagłym, metalowym ryknięciu. Moim zdaniem jednak najlepsza jest płyta "Coal", a najlepszym nagraniem "The Cloak". Może też dlatego wybór padł na teledysk właśnie do tego nagrania, który również muszę pochwalić za klimat. Ta piosenka jest niesamowita, a głos wokalisty niesamowicie hipnotyczny. Nie mogłam się oderwać od tej piosenki. Mogłam słuchać od nowa i od nowa, rozmyślając nad każdym słowem w tekście, nad każdym dźwiękiem. Biografii nie znam, ale mam wrażenie, że facet musiał szkolić się śpiewie operowym lub coś w tym stylu, widać, że nie jest amatorem.

    OdpowiedzUsuń