niedziela, 24 kwietnia 2011

Na skróty - odcinek 5

Poprzedni odcinek "Na skróty" był poświęcony ostremu, core'owemu graniu, więc tym razem postanowiłem przedstawić trzy zdecydowanie lżejsze albumy - chociaż słówko "hard" w nazwie gatunku może być nieco mylące. Chodzi o trzy wydawnictwa z gatunku hard rock - jedno (niezwykłe) z 2010 i dwa z 2011 - jeszcze świeże materiały, bo mające swoją premierę w kwietniu. Każdy kto lubi posłuchać dobrego rocka granego z dużym luzem, świetnymi refrenami i gitarowymi melodiami powinien zapoznać się z poniższymi pozycjami. Na warsztat trafiły:

- Imperial State Electric - Imperial State Electric (2010)
- Märvel - Warhawks Of War (2011)
- Duff McKagan's Loaded - The Taking (2011)



Imperial State Electric - Imperial State Electric
(hard rock; 2010; Szwecja)

Imperial State Electric to pozostałość po The Hellacopters, szwedzkiej kapeli, która była aktywna latach 1994-2008. W 2009 roku Nicke Andersson wraz z trzema kumplami założył nową formację, którą nazwał Imperial State Electric. Nie trzeba było długo czekać na debiutanckie wydawnictwo tej grupy - album miał swoją premierą 28 marca. Mi został polecony przez znajomego, jako, że jestem wielbicielem grania w stylu KISS. I faktycznie takiego grania na debiutanckim albumie Szwedów nie brakuje - już pierwszy kawałek pozytywnie elektryzuje, a refren wpada w ucho od pierwszego...eee...usłyszenia. Jedyne czego nie można przypisać temu wydawnictwu to oryginalność, bo wszystko to już kiedyś, gdzieś słyszałem. Ale czy w tym przypadku to minus? W żadnym wypadku, uwielbiam takie granie, a jeśli ma mi się kojarzyć z innymi kawałkami, które lubię to uznaję to za plus. Na albumie znalazło się 12 żywych i przebojowych kompozycji, nie ma miejsca na nudę. Każdy z zawartych tu numerów to potencjalny hit, ale zapewne każdy sobie tutaj upatrzy własnego "lidera". Jak dla mnie najlepiej wypadają kawałki skrajne - rozpoczynający album "A Holiday From My Vacation" i zamykający stawkę "Redemption's Gone". Ale jak już wspomniałem nie ma tutaj żadnych słabych numerów, to niemalże perfekcyjny album dla wielbicieli KISS i The Hellacopters, a także innych, którzy uwielbiają rock/hard rock rodem z lat 70/80-tych. Mnie ten album po prostu pochłonął od pierwszego odsłuchu i wracam do niego częściej niż do innych hard rockowych wydawnictw z zeszłego roku (no może poza Danko Jones).
Nota: 9/10


Märvel - Warhawks Of War
(hard rock; 2011; Szwecja)

Märvel to szwedzka kapela, która przekonała mnie do siebie nie tylko za pomocą nazwy, komiksowej otoczki, jaką kapela wokół siebie rozsiewa, ale przede wszystkim albumem "Thunderblood Heart" wydanym w 2008 roku. Debiut już takiego wrażenia na mnie nie zrobił, ale o nowe wydawnictwo byłem spokojny, tym bardziej, że pomiędzy "Thunderblood Heart", a "Warhawks Of War" triumfy świętował singiel "A Pyrrhic Victory", który dodatkowo został opatrzony świetnym klipem. Nowe wydawnictwo Märvel miało swoją premierę na początku kwietnia i w jego skład wchodziło 12 utworów utrzymanych w rockowych klimatach i specyficznym stylu, jaki kapela prezentuje od samego początku swojego istnienia.Zabierając się za pierwszy odsłuch trzeciego LP Märvel miałem nadzieję przynajmniej na dwa lub trzy hity na poziomie "Fringe Of Comfort" czy "So Good Together". Niestety po pierwszym okrążeniu rozczarowanie przeważyło nad satysfakcją - zabrakło hitów, owszem jest kilka potencjalnych przebojów, ale to już nie to samo - chociażby taki "Wispering Eye", czy "The Effort" (głównie za sprawą świetnej muzyki wpadającej w ucho). Może rozczarowanie to trochę za dużo powiedziane - po prostu albumem "Thunderblood Heart" kapela zawiesiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko, jak widać przeskoczenie poprzednika jest bardzo trudne, a "Warhawks Of War" daleko do drugiego LP. Mimo tego nowego wydawnictwa słucha się zdecydowanie lepiej niż debiutu, nie brakuje tutaj luzu, wpadających w ucho gitarowych melodii, dobrych refrenów i czaru lat 70/80-tych. Odwołania do stylu KISS też się znajdą, ale trzeba się wsłuchać w muzykę. Tak mniej więcej od połowy album zaczyna być średni, a końcówkę ratuje numer "Preaching To The Choir", który zamyka stawkę. Trochę szkoda, że kapela tym razem nie nagrała tylu hitów, co na "Thunderblood Heart", ale myślę, że po chwilowym niezadowoleniu wielbiciele Märvel dojdą do wniosku, że trzeci LP Szwedów jest po prostu dobry.
Nota: 6,5/10


Duff McKagan's Loaded - The Taking
(rock/hard rock; 2011; USA)

Nigdy wcześniej nie interesowałem się solowym projektem Duffa, może z uwagi na to, że większą uwagę poświęcałem działaniom Axla i jego nowego bandu grającego pod szyldem Guns N' Roses. Podczas, gdy Axl Rose męczył się z wydaniem albumu "Chinese Democracy" jego niedawny kumpel z kapeli całkiem nieźle radził sobie w solowej karierze - debiutując albumem koncertowym "Episode 1999: Live" wydanym właśnie w 1999 roku. Niedługo po nim formacja wydała pierwszy studyjny materiał pod tytułem "Dark Days" (2001), a później Duff występował w roli basisty w kapeli Velvet Revolver, gdzie pierwsze skrzypce grał Slash. Loaded reaktywowało się dopiero po rozwiązaniu Velvet Revolver w 2008 roku. Od tamtej pory Duff wraz z kumplami nagrali dwa albumy, a "The Taking" jest trzecim. Jak już wspomniałem to mój pierwszy kontakt z solową twórczością Duffa, więc tak naprawdę nie wiedziałem czego się spodziewać (za to byłem pewien, że nie dostanę podróbki GnR). Szybko (bo już przy pierwszym kawałku) okazało się, że formacja Loaded prezentuje rockowe granie jakie lubię - z energią, luzem i z wpadającymi w ucho melodiami i refrenami. Przyznam, że ten album mnie bardzo pozytywnie zaskoczył, zwłaszcza, że trafiło się tutaj kilka naprawdę przebojowych kompozycji, od których nie mogę się uwolnić. Wspominałem już o otwieraczu, czyli o "Lords Of Abbadon", ale poza nim w ucho wpadły mi takie numery jak "Dead Skin" (do którego powstał klip) z zajebistym riffem, niezwykle słoneczne "Indian Summer", i kilka pomniejszych hiciorów - "We Win", "She's An Anchor" czy "Wrecking Ball" (które nieodzownie kojarzy mi się z Crazy Town?!). Swoją drogą Duff w roli wokalisty i gitarzysty (bas obsługuje Jeff Rouse) radzi sobie świetnie. Poza tym co tu dużo pisać? Album jest naprawdę bardzo dobry i polecam go wszystkim, którzy lubią dobrego hard rocka bez popadania w słodkie melodyjki, czy popowe refreny. "The Taking" to naprawdę kawał solidnego grania i wielkie brawa dla Duffa, bo nagrał album zdecydowanie lepszy niż zeszłoroczne wydawnictwo Slasha (chociaż nie bardzo jest tutaj co porównywać).
Nota: 7,5/10

2 komentarze:

  1. W recenzji Loaded widzę pewne poważne błędy. Loaded to nie jest solowy projekt Duffa, to po prostu kapela w której jest on liderem. Działalność stricte solową Duff rozpoczął jeszcze za czasów pobytu w GN'R, nagrywając w 1993 w pełni solowy (zagrał na wszystkich instrumentach i zaśpiewał) album "Believe In Me". Później również był aktywny... Długo by pisać o tym kolesiu... Cieszę się, że album w miarę przypasił :) Pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż, specjalistą od Duffa nie jestem - nigdy się nie interesowałem jego solowymi "wybrykami" (tak samo jak Slasha). Dzięki za naprostowanie - ofc w recce nie będę poprawiał, żeby nie robić zamieszania.

    OdpowiedzUsuń