czwartek, 14 kwietnia 2011

Cancer Bats, Vera Cruz, Setting The Woods On Fire - Warszawa, 2011

European Bro Down 2011
(12.04.2011, Warszawa, Progresja)

Skład:
Cancer Bats [CAN] - myspace
Vera Cruz [FRA] - myspace
Setting The Woods On Fire [POL] - myspace


Cancer Bats to kanadyjska grupa, która zdobyła sobie w Polsce publiczność od momentu swojego pierwszego występu, który miał miejsce w listopadzie 2008 roku, wówczas supportowali kapelę Funeral For A Friend. Drugi raz Warszawę odwiedzili w październiku 2010 roku, kiedy to supportowali Dillinger Espace Plan. Tym razem przyjechali w roli headlinera, a supportowały ich kapela Vera Cruz z Francji i nasza rodzima formacja Setting The Woods On Fire.

Po wejściu na główną salę Progesji trochę się zdziwiłem, że instrumenty ustawione są na małej scenie - nie chciało mi się wierzyć, że koncert Cancer Bats okazał się tak mało popularny. Na szczęście przy okazji występu headlinera okazało się, że taki zabieg był jednak przemyślany i było to bardzo dobre rozwiązanie. Koncert rozpoczął się niemalże idealnie o czasie - o 20 z minutami na scenę weszło trzech gości, którzy po odegraniu jednego numeru przedstawili się jako Setting The Woods On Fire - jak dla mnie trochę za długa nazwa, ale w sumie pasuje do grania jakie prezentuje ta formacja. Panowie grali muzykę brzmiącą jak progresywny hardcore/metalcore. Jak dla mnie nie do końca swoim repertuarem pasowali do stylistyki koncertu, bo w końcu chodziło i mnóstwo energii, a tutaj mieliśmy raczej pokaz umiejętności technicznych muzyków. W związku z tym publiczność niezbyt licznie zgromadzona niezbyt się rozruszała, ale muszę przyznać, że granie warszawskiej kapeli nawet mi się podobało - czekam na jakieś pełne wydawnictwo. Po kilku kawałkach chłopaki podziękowali za wsparcie i zeszli ze sceny zabierając swój sprzęt.

Niedługo po nich na małej scenie swój sprzęt zaczęła rozkładać formacja Vera Cruz - ponownie na scenie pojawiło się trzech muzyków, którzy już zdecydowanie lepiej rozruszali nadal skromnie zgromadzoną publikę. Podczas występu Francuzów zacząłem się zastanawiać jak to się stało, że do tej pory nie słyszałem niczego, co by nagrała ta grupa? Po powrocie do domu okazało się, że Vera Cruz mają na swoim koncie tylko jedną epkę wydaną w 2010 roku, oby szybko przygotowali jakiś materiał na LP, bo podczas ich występu przekonałem się, że ogromny potencjał drzemie w tym bandzie. Energia, która płynęła z muzyki Francuzów naprawdę robiła wrażenie, a sami muzycy ewidentnie świetnie się bawili podczas grania na scenie. Zabawa była na tyle dobra, że basista wbiegł pod scenę podczas circle pit, a gitarzysta pod koniec występu naparzał na gitarze pośród zgromadzonej na sali grupy osób. Naprawdę występ rewelacyjny i liczę na to, że kapela będzie chciała wracać do Polski. Na sam koniec wokalista zarządził wall of death, który wyglądał nawet dość efektownie - biorąc pod uwagę niewielką ilość osób, która brała w nim udział. W każdym razie świetny występ i oby więcej takiego energetycznego grania.

Cancer Bats wyszli na scenę już w momencie, gdy publiczność była rozgrzana i czekała na prawdziwe zniszczenie, które mieli zaserwować Kanadyjczycy. Koncert rozpoczął się dość dziwnie, bo od kawałka "Darkness Lives" - dlaczego dziwnie? Bo ten numer chyba najlepiej odzwierciedla zmianę, która zaszła w kapeli na przestrzeni kilku lat, które minęły od momentu nagrania "Birthing The Giant". Ale czy szalejący pod sceną tłum przejmował się tym co kapela grała? Momentami miałem wrażenie, że nie do końca. W pewnym momencie zaczęły się skoki ze sceny, które w 50% kończyły się upadkiem na "mordę". Niestety, ale ludzi pod sceną było niewiele, ale trafiały się sytuacje, w których ze sceny skakały dwie osoby na raz. W pewnym momencie Liam sam przyznał, że Polacy prawdziwi twardziele, bo nawet po upadku na "mordę" podnoszą się i ponownie wbijają w tłum. Cancer Bats zagrali przekrojowy materiał obejmujący ich trzy studyjne wydawnictwa - praktycznie zagrali taki "the best of". Oczywiście nie mogło zabraknąć coveru "Sabotage", który to kapela odegrała jak zwykle rewelacyjnie. Na zakończenie kapela zagrała jeden ze swoich największych hitów, który spowodował wybuch niesamowitej energii wśród publiczności - jaki kawałek zagrali? "Hail Destroyer"! Bez tego numeru nie ma koncertu Cancer Bats. Liam jak zwykle był oczarowany publicznością, z którą jak zwykle miał świetny kontakt - to się przekładało na atmosferę występu. Po trzech kawałkach wokalista był szczerze zdumiony energią, którą publiczność zostawiała pod sceną. A hasełka "ooooh, bad timing" chyba nigdy nie zapomnę - dotyczyło sytuacji, kiedy ktoś trafiał na scenę, a w tym momencie kawałek się kończył - taka mała wpadka ;-) Cancer Bats zagrali 16 utworów i pożegnali się z publicznością przybijając z każdym "piątkę" (oczywiście z każdym kto znajdował się blisko sceny). Po koncercie można było jeszcze pogadać z muzykami, zrobić sobie z nimi zdjęcie i oczywiście przejrzeć stoisko z merchem.

Podsumowując - koncert był świetny pod każdym względem - żadna kapela nie stroiła się skandalicznie długo, więc nie było przestojów. Publiczność może nie dopisała na tyle, na ile się spodziewałem, ale ci, którzy stali pod sceną faktycznie dali czadu. Supporty dopisały (zwłaszcza Vera Cruz), a Cancer Bats zagrali koncert zdecydowanie lepszy niż w 2010 przed Dillinger Escape Plan - chociaż znowu zabrakło w ich setliście numeru "Snake Mountain". Panowie zapowiedzieli, że wracają za rok, a ja liczę na to, że jednak dadzą radę przyjechać wcześniej.

Setlista Cancer Bats była identyczna jak na pozostałych koncertach na tej trasie - setlista Madryt

Liam i Est

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz