środa, 7 lipca 2010

A Plea For Purging - The Marriage Of Heaven And Hell (2010)


A Plea For Purging - The Marriage Of Heaven And Hell


Data wydania: 06.07.2010
Gatunek: metalcore
Kraj: USA

Tracklista:
01. The Eternal Female
02. Sick Silent America
03. Shiver
04. Golden Barriers
05. The Fall
06. And Weep
07. Trembling Hands
08. Finite
09. The Jealous Wings
10. The New Born Wonder
Kapela A Plea For Purging jak widać nie próżnuje. W 2009 roku wydali naprawdę dobry album, którego tytuł brzmi "Depravity". I dla mnie był to pierwszy kontakt z tym bandem, ale szybko nadrobiłem zaległości, ale wydany w zeszłym roku materiał dość mocno mnie wciągnął, dlatego trzymając kciuki wyczekiwałem na najnowsze wydawnictwo tej amerykańskiej christian metalcore'owej formacji.

A Plea For Purging potrzebowali niecałe 1,5 roku, żeby wydać nowy album. Czego spodziewałem się po "The Marriage of Heaven and Hell"? Wszystkiego, ale miałem przede wszystkim nadzieję na to, że kapela będzie grała w stylu obranym na "Depravity". Jeszcze przed premierą zostałem uspokojony za sprawą utworu "The Eternal Female". Bardzo solidny napierdol i ta świetna dudniąca praca gitar - to już swoisty znak rozpoznawczy tej kapeli. Do tego należy dołożyć dobre zgranie się perkusji z gitarą basową. Za to właśnie lubię ten band. Przed premierą byłem spokojny, a po pierwszym odsłuchu pełnego materiału miałem mieszane uczucia. Już nie pamiętam, czy na "Depravity" pojawiały się jakieś partie czystego wokalu, ale jeśli się pojawiały to było ich naprawdę mało, tutaj sprawa ma się inaczej. Co prawda dwa pierwsze kawałki napawają optymizmem, bo jest po prostu czysty napierdol z dużą ilością łamańców i dudniącymi partiami gitarowymi. Chociaż jeśli chodzi o "Sick Silent America" to w kilku momentach muzyka staje się spokojna, a Andy schodzi na plan dalszy i jakby robione było miejsce na czysty wokal, ten na szczęście się nie pojawia. Jeśli chodzi o łamańce i tego typu sprawy, jak i motoryczną pracę gitar to zdecydowanie najlepiej brzmi "Shiver" - jest to zresztą mój numer jeden na tym albumie. Tutaj napieprzanie zyskuje naprawdę nową jakość, coś niesamowitego. Mam jakieś dziwne wrażenie, że tak dobrego kawałka nie było nawet na "Depravity". W każdym razie tutaj też nie uświadczymy czystego wokalu. W "Golden Barriers" już nie ma za bardzo czym się zachwycać, po prostu dobry numer A Plea For Purging. Natomiast w "The Fall" pojawia się czysty wokal, który atakuje podczas refrenu. Nie jest to jakaś długa partia, ale zdecydowanie wystarczyła, żeby mnie zszokować. Do tego muzyka specjalnie "łagodniała" podczas refrenu, co jest bardzo złym znakiem, bo nie wiedziałem, czego spodziewać się po kolejnych numerach. "And Weep" znowu zaczyna się świetnie - tak dość nietypowo dla tej kapeli. Niestety znowu wciska się czysty wokal, który co prawda nie denerwuje, bo nie jest to taki znowu do końca czysty śpiew. Jakieś przestery weszły w grę, do tego wtóruje mu ryk Andy'ego. Numer jest naprawdę dobry i potrafi nieźle wkręcić, ale to są odczucia po kilku odsłuchach, za pierwszym razem byłem mocno rozczarowany. Przy odsłuchu numer jeden bałem się końcówki "The Marriage of Heaven and Hell", głównie za sprawą tych czystych wokali, które w kolejnych numerach miały coraz więcej partii. W "Trembling Hands" mamy podobne partie wokalne jak w poprzednim kawałku, tyle, że tutaj czysty wokal wypada naprawdę świetnie. Co by nie mówić, to nie zaniża poziomu kawałka - chociaż muzyka akurat jest tutaj taka sobie i daleko jej do "Shiver", to sam numer wypada bardzo dobrze. Można powiedzieć, że to absolutna czołówka tego albumu - po części za sprawą refrenu. Na "Finite" niestety linia została przekroczona, bo czysty wokal jest już zbyt wyraźny i teraz nawet nie zakrada się jakimiś bocznymi korytarzami tylko w świetle dnia wychodzi nawet kiedy muzyka cichnie. Może nie jest to jakieś rażące wykroczenie ze strony kapeli, ale szok był większy niż przy poprzednich utworach. Ale postanowiłem im wybaczyć ten wyskok, bo nawet pasuje ten czysty wokal, zwłaszcza, że nie dominuje. Gorzej jest już z melancholijnym "The Jealous Wings", w którym nie ma miejsca na ryki Andy'ego, jest za to czysty wokal. Ten numer kojarzy mi się z ostatnimi dokonaniami Maylene & The Sons Of Disaster. Przecież na "III" też czystych wokali było bardzo dużo, a jednak utrzymali odpowiedni poziom. Tutaj również mimo tego, że czysty wokal dominuje w przedostatnim kawałku to słucha się go naprawdę dobrze. Przy pierwszym odsłuchu można uznać, że panowie się zapędzili i wrzucili kawałek na siłę. Ale kolejne odtworzenia sprawiają, że kawałek wpasowuje się w strukturę albumu i co dość ważne, nieco uspokaja klimat. W "The Jealous Wings" można posłuchać nawet gitary akustycznej, czego po A Plea For Purging bym się raczej nie spodziewał. Już na zakończenie otrzymujemy pełnoprawny numer tej kapeli, pozbawiony czystych wokali, ale też niespecjalnie wybijający się z całości.

Muszę przyznać chłopakom z A Plea For Purging, że udało im się nagrać album niewiele gorszy od "Depravity", ale jednak gorszy. Nie wiem, czy to wyłącznie wina czystych partii wokalnych, czy też specyficznych melodyjnych zagrywek gitarowych, które na "Depravity" nieśmiało wyglądały spoza ściany dudniącej perkusji i gitary prowadzącej. Tutaj takich wybiegów nie ma, za to jest dużo "napierdolu" i łamańców. Jak się okazuje do muzyki tej kapeli pasuje czysty wokal, co prawda wrzucany w ilościach śladowych, ale jednak pasuje. Na największy plus zasługuje tutaj kawałek "Shiver", który jest wręcz idealny muzycznie i (aż dziwię się, że to piszę) "The Jealous Wings", który początkowo rozczarowuje, a po kilku odsłuchach naprawdę wciąga. Ponadto utwory znajdujące się na tym wydawnictwie są bardzo dobre lub świetne. Słabych, czy średnich utworów się tutaj nie uświadczy, chyba, że ktoś nie lubi metalcore'a, ale podejrzewam, że takie osobniki nie sięgają po takie albumy. Dla mnie zdecydowanie jeden z najlepszych albumów w swoim gatunku, ale jednak nieznacznie słabszy od poprzednika.

Ocena: 8,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz