czwartek, 11 marca 2010

Eluveitie - Everything Remains As It Never Was (2010)



Eluveitie - Everything Remains As It Never Was

Eluveitie na myspace


Data wydania: 19.02.2010
Gatunek: folk metal/mdm
Kraj: Szwajcaria


Tracklista:
01. Otherworld 01:57
02. Everything Remains As It Never Was 04:25
03. Thousandfold 03:20
04. Nil 03:43
05. The Essence Of Ashes 03:59
06. Isara 02:44
07. Kingdom Come Undone 03:22
08. Quoth the Raven 04:42
09. (Do)Minion 05:07
10. Setlon 02:36
11. Sempiternal Embers 04:52
12. Lugd'non 04:01
13. The Liminal Passage 02:15

Skład zespołu:
Christian Glanzmann - wokal, gitara akustyczna, mandolina, dudy, kobza, piszczałki, flet
Ivo Henzi - gitara
Simeon Koch - gitara, wokal
Kay Brem - gitara basowa
Merlin Sutter - perkusja
Meri Tadic - skrzypce, wokal
Anna Murphy - lira korbowa, wokal
Patrick Kistler - dudy, piszczałki

Eluveitie to szwajcarska kapela, która już w światku metalowym zdążyła zaistnieć, zebrać sporą rzeszę fanów. U jednych muzyka tego bandu wywołuje na twarzy uśmiech politowania - bo to przecież skoczne melodyjki okraszone rykiem Christiana. Dla innych jest to nowa nadzieja folkowego odłamu metalu. Nie ma co ukrywać, że duży przyczynek do tego miały albumy "The Spirit" z 2006 i "Slania" z 2008. Ten drugi zdecydowanie bardziej przebojowy zapewne bandowi przysporzył więcej fanów niż przeciwników. Ale w końcu Eluveitie postanowili przeprowadzić eksperyment w postaci wydawnictwa "Evocation I". Był to materiał folk rockowy praktycznie pozbawiony energii i wokalu Christiana - zamiast niego na pierwszy plan trafiła Anna Murphy i akompaniująca jej Meri Tadic. ten album był szokiem i nie wiadomo było czego oczekiwać po materiale zapowiadanym na początek 2010 roku.

Kiedy przed premierą "Everything Remains As It Never Was" pojawił się klip do numeru "Thousandfold" poczułem się jakoś spokojniej. Utwór był połączeniem klimatu "The Spirit" i przebojowości "Slania" - to był bardzo dobry znak. No tak, ale na album składa się 13 utworów, więc ten jeden mógł być wyjątkiem, a pozostałe dalej mogły być smętnymi kompozycjami, w których był folk, ale już nie było miejsca na metal. Na szczęście takie domysły to tylko domysły i nic więcej. Na nowym albumie zespół idealnie wyważył to co było dobre na "The Spirit" i "Slania". Efektem tego jest 13 różnorodnych kompozycji w większości skocznych kawałków folk metalowych ozdobionych elementami melodic death metalu - a może jest zupełnie na odwrót? W każdym razie każdy kto zawiódł się na "Evocation I" nowym albumem będzie zachwycony.

Prawdę mówiąc dużo odsłuchów mi zajęło wyszukanie elementu, który nie do końca mi pasuje w tym albumie, ale w końcu go odnalazłem - jest nim refren w utworze "The Essence Of Ashes". Jest zbyt "piracki", sam kawałek oczywiście należy do tych przeprężnych (chociaż jest zdominowany przez metal, a folk jest zaledwie dodatkiem). Początkowo wydawało mi się, że to "Thousandfold" jest takim "pirackim" numerem, bo pojawiają się tam pewne motywy w samej melodii, ale jednak "The Essence Of Ashes" wygrało. Jest to oczywiście szukanie minusów na siłę, bo jakichś strasznie rzucających się w uszy ten album po prostu nie ma. Kompozycje są ciekawe i niezwykle przebojowe, dzięki czemu mimo tego, że jest tutaj aż 13 utworów to słucha się ich w tempie ekspresowym i na jednym odsłuchu ciężko skończyć. Trzeba też dodać, że jest to jak na razie najkrótszy album w dyskografii tej szwajcarskiej kapeli - trwa zaledwie 44 minuty.

Wracając do samej muzyki - tutaj poza tradycyjnymi już instrumentami takimi jak gitary elektryczne, gitary basowe i perkusja, usłyszymy również mnóstwo instrumentów wykorzystywanych w folkowym graniu - dudy, piszczałki, skrzypce, lirę korbową i oczywiście flet. Ci, którzy słyszeli już wcześniejsze wydawnictwa Eluveitie wiedzą, czego można się spodziewać po takiej mieszance. Tutaj band po raz kolejny pokazał, że wie jak wciągnąć słuchacza w specyficzny świat folk metalu - dowodem na to niech będą świetne instrumentale "Isara", "Setlon" i "The Liminal Passage".

Na tym albumie zostało też wyjaśnione, kto gra pierwsze skrzypce jeśli chodzi o wokal. Zdecydowanie postawiono na ryki Christiana, dopiero na drugim miejscu znalały się Meri i Anna - w sumie to dobrze, bo wolę ich wokale w mniejszym stopniu, ale pojawiające się np. w refrenach. Oczywiście cała trójka w świetnej formie. Ciężko tutaj mówić o formie muzyków, bo dużą część instrumentów była obsługiwana przez Christiana, ale pozostałym muzykantom nie można nic zarzucić - nie tyle zrobili co do nich należało, ale pokazali na co ich stać. Z takich bardzo wyróżniających się utworów trzeba wyróżnić "Lugd'non", który ma dość niecodzienną kompozycję, a w szczególności początek. Pozostałe numery to 100% Eluveitie w Eluveitie. Jedne kawałki są cięższe i zdominowane przez gitary (np. "Quoth The Raven", "Nil", "(Do)Minion"), a w innych nacisk położony został na folk i przebojowość - tak jest w kawałku tytułowym, w "Thousandfold", "Kingdom Come Undone" czy właśnie w "Lugd'non". W każdym razie nie ma tutaj żadnego ewidentnie słabego kawałka, który nie miałby w sobie niczego ciekawego - słaby jest tylko refren w "The Essence Of Ashes", ale to może ja jestem przewrażliwiony.

Ci, którzy obawiali się, że po "Evocation I" Eluveitie ugrzęźnie w folk rockowych klimatach i dalej będzie w nie brnął mogą być spokojni. Na szczęście band wyciągnął wnioski z ostatniego albumu, albo po prostu potraktował swoje wydawnictwo z 2009 roku jako jednorazowy eksperyment. Na "Everything Remains As It Never Was" mamy to co najlepsze w Eluveitie z dwóch pierwszych albumów - przebojowość i ciężar, wszystko to oczywiście doprawione solidną dawką folku. Tutaj hit goni hit i praktycznie nie ma tutaj słabych punktów. Bardzo dobry materiał i chyba póki co najlepsze wydawnictwo tego szwajcarskiego bandu, oby jeszcze długo trzymali tak wysoką formę.

Ocena: 9,5/10

wtorek, 9 marca 2010

Everything Burns - Home (2010)


Everything Burns - Home

Everything Burns na myspace

Data wydania: 22.02.2010
Gatunek: melodic metalcore/emocore
Kraj: UK

Tracklista:
01. Scars 4:51
02. Home 4:16
03. Id Die For You 4:13
04. Me Vs. You 3:52
05. Beautiful Disaster 3:34
06. Burden Of Being A Hero 4:42
07. Left For Dead 4:49
08. Kill Or Be Killed 3:42
09. Dont Run 3:46
10. To The Last Death 4:16
11. This Is War 4:31

Jest to debiutancki album tej formacji z UK. Zespół powstał w połowie 2007 roku, przez jakiś czas działali na brytyjskiej scenie podziemnej, ale w końcu zwrócili na siebie uwagę wytwórni Rising Records, która to podpisała z nimi kontrakt.

Od razu ostrzegam - ryki na tym albumie to rzadkość, a 99% partii wokalnych to lekki i melodyjny śpiew. Muzyka też do najostrzejszych nie należy, ale jest to ewidentnie metalcore. Kawałek tytułowy i jednocześnie rozpoczynający album jest jak najbardziej reprezentatywny dla tego wydawnictwa - "Scars" jest miękki, melodyjny, ale i przebojowy, dzięki czemu nie miałem odruchów wymiotnych i przy ostrzej grających gitarach zauważyłem, że wokal świetnie się z nimi zgrywa. Tak dla porządku napiszę jeszcze, że nie ma tutaj gitarowej rzeźni, a i beatdownów się nie uświadczy. Ciężko mi tutaj cokolwiek wyłowić, bo jedynie ostrzejsze elementy się tutaj wybijają. Tak dla przykładu początek "I'd Die For You" czy końcówka "To The Last Death". Ale ogólnie to milusie granie, które zapewne przypadnie do gustu wielbicielom Alesana i tym podobnych kapel, które określają się mianem post-hardcore, a najzwyczajniej grają emocore z elementami metalcore'a. Niczego nadzwyczajnego tutaj się nie usłyszy - chyba, że ktoś za nadzwyczajne uznaje lekkie kompozycje poprzecinane cięższymi fragmentami i całkiem niezłymi gitarami. Fajne tutaj jest to o czym już wspominałem na początku - wokal świetnie prowadzi muzykę, ale to jedyny taki widoczny plus. Można posłuchać, ale nie trzeba.

Wielbiciele lekkich dźwięków i nieco core'owej stylistyki powinni ustawić się w kolejce po to wydawnictwo. Wielbiciele metalcore'a w surowej postaci powinni się wystrzegać "Home" - dlaczego? Bo to strasznie lekki materiał, na którym 99% partii wokalnych stanowią melodyjne, a zaledwie 1% należy do core'owych ryków. Gitary też większość czasu snują się leniwie wygrywając kolejne melodie prowadzone przez wokalistę. Można posłuchać, ale nie trzeba. Ocenę podnoszę za świetną melodyjność tego materiału.

Ocena: 6/10

niedziela, 7 marca 2010

Legions Of War - Towards Death (2009)



Legions Of War - Towards Death

Legions Of War na myspace

Data wydania: 2009
Gatunek: Black Metal/Thrash Metal
Kraj: Szwecja

Tracklista:
01. Deep in the Dark 03:19
02. Master of the War 03:50
03. Mission to Kill 03:40
04. Ensemble of Fear 04:25
05. Lamentations Through the Silence 03:43
06. Proclamation of War 03:14
07. Reflections From the Past - A Soldier's Departure Pt. 1 05:47
08. Dead Man Walking - A Soldier's Departure Pt. 2 02:51
09. Reapers in Command 03:21
10. The Sniper 05:33

Skład zespołu:
Zyklon - wokal, gitara
Widowreaper - gitara
Hellwind - gitara basowa
C.Stalinorgel - perkusja

W 2009 roku zespół wreszcie w pełni zadebiutował i nagrał dziwny jak na black metal album. Okładka, nazwa zespołu i nazwy kawałków sugerują, że zespół gra bitewny black metal, czyli będzie ostro, ciężko i dużo batalistyki. Jak się okazuje to co wymieniłem wcześniej może trochę zmylić. Bo album nie jest bezsensownym napieprzem, w którym chodzi tylko parcie naprzód i miażdżenie swoich wrogów. Panowie z Legions Of War pokazują, że można też stworzyć trochę klimatu wolniejszymi i mniej walcowatymi partiami. I tutaj za główny atut uważam pracę gitar - obydwaj gitarzyści doskonale wiedzą co mają robić, chociaż przez większość czasu schowani są za ryczącym wokalem to dostają szansę wysunięcia się na przód - np. pod koniec "Proclamation Of War" czy w połowie "Reflections From The Past". Szkoda trochę, że samo brzmienie nie jest zbyt dobre - przez co wokalista często zasłania muzykę i o ile w przypadku perkusji nie ma to większego znaczenia, bo ta działa w większości jakoś mechanicznie, tak w przypadku gitar jest to spora wada. Jeśli ktoś uważa, że bitewny black metal musi być ostry i agresywny to powinien posłuchać "Ensamble Of War" - numer spokojny, ale czuć klimat wojenny i w żadnym razie nie jest to walec. Wokaliście często pomagają chóralne okrzyki - co też jest jakimś urozmaiceniem. Oczywiście wielbiciele sieczki też nie powinni być zawiedzeni, bo kawałków agresywnych tutaj nie brakuje - chociażby "Mission To Kill", "Lamentations Through The Silence" czy "Reapers In Command" z bardzo dobrą gitarową końcówką. A krążek kończy nie wiem czy przypadkiem nie najlepszy na tym LP "The Sniper".

I nie wiem co mam myśleć o tym krążku. Niby jestem zawiedziony, bo oczekiwałem czegoś innego. A z drugiej strony cieszę się, że nie trafiłem na bezmyślny "napierdol". Krążek ma swoje plusy - takie jak dobra praca gitar, czy różnorodne kompozycje i dobre ryki wokalisty, ale ma też kilka minusów - mechaniczna praca perkusji, czy słabe brzmienie. Ale co kto lubi, polecam w każdym razie obadać.



Ocena: 6,5/10

Hysterica - Metalwar (2009)



Hysterica - Metalwar

Hysterica na myspace

Rok wydania: 2009
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Szwecja

Tracklista:
01. We Are the Undertakers 03:20
02. Halloween 03:43
03. Bless the Beast 03:46
04. Girls Made of Heavy Metal 03:07
05. Louder 02:48
06. Metalwar 03:45
07. Wreck of Society 04:38
08. The Bitch Is Back 03:04
09. Got the Devil in Me 04:23
10. Heavy Metal Man 03:37
11. Pain in the Ass 03:48

Skład zespołu:
Anni De Vil - wokal
Bitchie - gitara
RockZilla - gitara
SatAnica - gitara basowa
Hell'n - perkusja

W 2005 roku kilka dziewczyn ze Szwecji postanowiło założyć zespół. Nie chciały być popowymi gwiazdkami, ani grupą taneczną. Postanowiły, że będą grały heavy metal i zaistnieją w tym zdominowanym przez mężczyzn światku. Lekki przebłysk pojawił się dopiero w 2009 roku, kiedy to w lutym pojawił się debiutancki album Szwedek o tytule "Metalwar". Jakże barbarzyński tytuł, a okładka tego wydawnictwa, jak i sesja zdjęciowa zorganizowana przy okazji wydania tego materiały wcale nie mniej bojowe.

Już sam początek albumu jest dość mocny - kawałek "We Are The Undertakers" to całkiem przyjemny przebój, choć nie tak dobry jak kawałki umieszczone w dalszej części tracklisty. W każdym razie riff w numerze pierwszy bardzo mi się podoba, chociaż w żadnym wypadku do nowatorskich zaliczyć go nie można. W ogóle panie z Hysterica bardzo luźno podeszły do tematu i w ogóle nie czuć tutaj żadnej napinki. Po tym jak gdzieś przeczytałem (a później i zobaczyłem na youtube), że muzykantki z tego zespołu jarają się Manowarem to myślałem, że będzie prężenie mięśni i podniosłem pieśni o podłożu heavy metalowym. Ale jak widać można też grać inaczej i z takim "przymrużeniem oka" potraktować heavy metal, a raczej tru metal. Tutaj praktycznie żadnego kawałka nie należy traktować serio - są tutaj wręcz kawałki, które za każdym razem jak ich słucham poprawia mi się humor - takim utworem jest między innymi "Bless The Beast" czy "Heavy Metal Man". Tekst tego drugiego kawałka jest naprawdę zabójczy. Muzyka na tym albumie raczej do skomplikowanej nie należy - prosty jak drut heavy metal z jednostajnymi riffami, mechaniczną pracą perkusji i niezbyt wyszukanymi kompozycjami. Ale jednak coś jest w tym albumie, coś do czego chce mi się wracać. I nie jest to na pewno fakt, że zespół tworzą wyłącznie kobiety ubrane w obcisłe skórzane wdzianka. Punktem zwrotnym jest tutaj zapewne chwytliwość utworów. Bo nie można zarzucić żadnemu ze znajdujących się tutaj kawałków tego, że refreny są nijakie, czy utwory się od siebie w ogóle nie różnią. O graniu na jedno kopyto nie ma tutaj mowy - chyba, że ktoś uważa, że cały heavy metal to granie na jedno kopyto. Momentami panie z Hysterica wpadają wręcz w przebojowy hard rock. A przebojów jest tutaj dużo, wystarczy wspomnieć "Halloween", "Girls Made Of Heavy Metal" (który brzmi jak jakiś manifest muzykantek z Hysterica), "Metalwar" czy "The Bitch Is Back". Zaskakujące jest zakończenie tego albumu - jest nim utwór "Pain In The Ass". Chociaż z drugiej strony to jest tylko dowód na to, że w przypadku tej kapeli mamy do czynienia nie z wypacynkowanymi damami, ale z prawdziwymi wojowniczkami, które sypiają z toporem w ręku.

Podsumowując Hysterica to kapela, którą można brać na poważnie, ale mi przychodzi to z trudem. Traktuje tą kapelę jako ciekawostkę ze świata heavy metalu. Natomiast jeśli chodzi o sam album "Metalwar" to niczego zarzucić mu nie mogę. Jasne, nie jest to nic nowego, kawałki opierają się głównie na przebojowości. Ale czy to jest zarzut? Ja w każdym razie rozpatruje to jako zaletę. Jest tutaj kilka naprawdę świetnych numerów, które zarówno nadają się do radia, jak i rozgrzały by publikę na koncercie. Mam tylko nadzieję, że "Metalwar" to nie jest jednorazowy wybryk i za jakiś czas będę mógł się cieszyć kolejną dawką przebojowego heavy metalu spod znaku Hysterica.



Ocena: 7,5/10

czwartek, 4 marca 2010

Heaven Shall Burn - Asunder (2000)



Heaven Shall Burn - Asunder

Heaven Shall Burn na myspace

Rok wydania: 2000
Gatunek: deathcore
Kraj: Niemcy

Tracklista:
01. To Inherit the Guilt 03:05
02. Cold 04:21
03. Betrayed Again 03:53
04. Deification 05:12
05. Pass Away 03:30
06. Open Arms to the Future 02:55
07. The Drowned and the Saved 04:07
08. Where is the Light 02:57
09. Asunder 04:49
10. The Fourth Crusade (Bolt Thrower cover) 04:52
11. Battlecries (Liar cover) 26:23

Zespół w 1999 roku podpisał kontrakt z wytwórnią Lifeforce Records co zaowocowało nagraniem splita z inną niemiecką formacją core'ową, Caliban. Split ukazał się jeszcze w 2000 roku i niedługo później (jeszcze w tym samym roku) panowie z Heaven Shall Burn wydali swój pierwszy pełny album studyjny, którego tytuł brzmi "Asunder".

Na debiutancki LP składa się 10 kompozycji, z czego "The Fourth Crusade" jest coverem numeru Bolt Thrower o tytule "The IVth Crusade". W wersji rozszerzonej album został wyposażony również w utwór "Battlecries", który jest coverem kapeli Liar. Niestety muzycznie rewelacji nie ma. Album jest oczywiście brutalny, pełen agresji i w ogóle jest mnóstwo zła. Ale to nie wystarcza, żeby mnie wciągnąć. Od czasu do czasu pojawia się jakaś fajna partia gitarowa, czy koleś na perkusji próbuje ożywić trochę atmosferę, ale to wszystko jakieś suche. Co prawda jest do czego pomachać głową, ale po n-tym przesłuchaniu tego albumu w głowie nie pozostaje nic poza numerem "Betrayed Again", "Asunder" i coverem "The IVth Crusade". Co jest tego powodem? Ano to, że pozostałe kawałki niewiele się od siebie różnią. Muzyka jest podobna, Marcus wydziera się w bardzo podobny sposób. W porównaniu z takim "Deaf To Our Prayers" to "Asunder" wypada wręcz masakrycznie słabo. Kawałek "Battlecries" też jako tako się wyróżnia, ale w większej mierze zapamiętałem tą ciszę, która po nim następuje i trwa prawie 25 minut...świetny pomysł na zakończenie albumu. "Where Is The Light" jeszcze w miarę się broni, ale bez większych rewelacji.

Nic więcej nie umiem powiedzieć o tym albumie, podchodziłem do niego wiele razy. Robiłem sobie sobie krótkie i długie przerwy. Niestety nic to nie dało. Album "Asunder" za każdym razem wypada tak samo bezbarwnie. Niestety brakuje tutaj czegoś przy czym można by powiedzieć "tak się kurwa gra deathcore". Strasznie wymuszony ten materiał. I niestety ocena niższa niż epki, bo epka była krótsza i tak bardzo nie męczyła.

Ocena: 6/10

Jesus Chrysler Suicide - Rhesus Admirabilis (2006)

Jesus Chrysler Suicide - Rhesus Admirabilis

Rok wydania: 2006
Gatunek: industrial rock/punk/nu metal
Kraj: Polska

Tracklista:
01. Mad City 03:56
02. Bag Czag 05:22
03. Trzy Miasta 04:34
04. Rotohydra 04:58
05. Maszyna Wykopie Cię w Kosmos 01:30
06. Kariera Metodema 03:43
07. Przyczajka Dentysty 04:44
08. Perpetuum Mobile i Adrenalina 03:53
09. PWDW 02:07
10. Recepta Na Szczęście 00:11
11. Exit 111 05:15
12. Hibernautus Hipnotauzus 05:38
13. Absinthia 05:15
14. Misie 03:51

Skład zespołu:
Tomasz Rzeszutek - wokal, gitara, gitara basowa
Robert Grubman - gitara, dudy
Jerzy Tomczyk - gitara
Marcin Blicharz - gitara basowa, gitara
Krzysztof Żurad - perkusja
Grzegorz Łagodziński - chórki, klawisze

Póki co ostatni album Jesus Chrysler Suicide. Nagrany po 7 latach od premiery bardzo dobrego "Eso Es". Zespół bardzo długo przymierzał się do tego materiału, w związku z czym miałem duże oczekiwania co do tego albumu.

Jesus Chrysler Suicide - Eso Es

Jesus Chrysler Suicide - Eso Es

Rok wydania: 1999
Gatunek: industrial rock/punk/nu metal
Kraj: Polska

Tracklista:
01. Silikon Disco 04:13
02. Lola Wita Was 03:17
03. Maradon 03:13
04. Transsocean 03:45
05. Zły 03:24
06. El Dorado 03:06
07. Do Nie Do Zo Ba Cze Nia 03:38
08. Grunwald 14:10 04:48
09. Kosovo 03:34
10. Zapalony 04:03
11. Autostrada Na Księżyc 04:14
12. Transsocean (GB) 05:23
13. Jama Weringa 27:16

Skład zespołu:
Tomasz Rzeszutek - wokal, gitara, gitara basowa
Sławomir Leniart - gitara, klawisze, wokal
Robert Grubman - gitara
Maciej Owczarek gitara basowa, gitara
Krzysztof Żurad - perkusja

środa, 3 marca 2010

Grave Robber - Inner Sanctum (2009)


Grave Robber - Inner Sanctum

Grave Robber na myspace

Data wydania: 2009
Gatunek: horror punk
Kraj: USA

Tracklista:
01. Inner Sanctum
02. Detionation A.D.
03. Shadows
04. Altered States
05. Fear No Evil
06. I'm Possessed
07. Tell Tale Heart
08. The Night Has Eyes
09. Valley Of Dry Bones
10. Men In Black
11. Spit On Your Grave
12. Children Of The Grave


Grave Robber to amerykańska kapela, która powstała w 2005 roku i w dwa lata później zadebiutowała albumem "Be Afraid". W 2009 roku zespół ponownie opuścił rabowane groby i wydał materiał "Inner Sanctum". Kapele znalazłem zupełnie przypadkiem szukając w jakimś sklepie internetowym albumów Misfits. Sięgając po "Inner Sanctum" zaciskałem kciuki, żeby Grave RObber nie byli kolejnymi z tłumu epigonów Misfits.

Album rozpoczyna się klimatycznym intro, które w pewnym momencie aż za bardzo kojarzy mi się z niskobudżetowymi filmami o kosmitach. Początek "Detonation A.D." już mniej więcej informuje o tym, z czym mamy tutaj do czynienia - lekko misfitsowy klimat, ale z dużo większą ilością rock'n'rolla. Wokalista posiada typową barwę jak na ten gatunek muzyki, oczywiście towarzyszą mu chórki - bez tego nie mogłoby się obyć. Sam kawałek całkiem niezły, chociaż najlepsze dopiero ma nadejść. Krótka wstawka z jakiegoś starego horroru i mamy "Shadows" - żywy numer z ciekawą melodią, ale nic nadzwyczajnego. "Altered States" to przebój, który zapewne podbiłby listy przebojów - lekki, łatwy i szybko wpadający w ucho, ale nie rewelacyjny. I wreszcie pierwszy killer "Fear No Evil". Chociaż tekst prosty, a muzyka wcale nie bardziej skomplikowana to coś jest w tym kawałku, który podoba mi się od momentu, kiedy pierwszy raz sięgnąłem po ten album. Refren po prostu miażdży. "I'm Possessed" ma świetny początek, ale w im dalej tym bliżej standardów, a szkoda, bo to mógłby też być hicior. "Tell Tale Heart" jest zupełnie z innej bajki niż pozostałe kawałki. Świetna rock'n'rollowa ballada krusząca serca najtwardszych wojowników. Niby kawałek nie pasujący do całości, a jednak cieszy. "Lisent to them, children of the night, what music they make" - wielbiciele olschoolowych horrorów zapewne znają ten cytat - pozostałym przypominam, że to wypowiedź Bela Lugosi z filmu "Dracula" z 1931 roku. Właśnie fragment tego filmu otwiera numer "The Night Has Eyes". Utwór bardzo dobry z klimatycznymi gitarami i dużą dawką przebojowości. "Valley Of Dry Bones" kojarzy mi się z jakimś kawałkiem The 69 Eyes z ostatniego albumu. W sumie dobre granie i świetny wokal, ale czegoś tutaj brakuje - zwłaszcza mniej więcej w środkowej części kawałka. Rytmiczna praca basu i perkusji otwiera "Men In Black", szkoda tylko, że zespół nie bardzo się wysili i zapezentował tutaj zwykły horror punk, z tymże pozbawiony czadu. No szkoda. "Spit On Your Grave" to też standard, więc nie będę się rozpisywał, bo nie ma o czym. Na koniec dostajemy "Children Of The Grave" - intrygujący tytuł, a sam kawałek całkiem niezły. Dobry klimat, taki horrorpunk zmieszany z deathrockiem.

I mam pewien problem z tym wydawnictwem - z początku wydawał mi się wręcz rewelacyjny, ale po kilku wnikliwych odsłuchach dostrzegłem jednak dużo standardów. Na pewno ponad kreską znajdują się takie kawałki jak "Altered States", "Detonation A.D.", "Fear No Evil", "Tell Tale Heart", "The Night Has Eyes" i dobre zakończenie w postaci "Children Of The Grave". Pozostałe kawałki to standard - w niektórych momentach pojawiają się jakieś przebłyski (jak np. na "I'm Possessed"). Szkoda, że zespół nie zdecydował się na nagranie mniejszej ilości kawałków - wtedy album na pewno byłby świetny, a tak jest tylko dobrym wydawnictwem ze świetnym środkiem.

Ocena: 7/10

Beneath The Rising Tide - Of Divinity And Damnation EP (2010)


Beneath The Rising Tide - Of Divinity And Damnation EP

Beneath The Rising Tide na myspace

Data wydania: 2010
Gatunek: deathcore
Kraj: Australia

Tracklista:
01. The Blacklands
02. Unhallowed Abortion
03. Thy Kingdom, Thy Conqueror
04. Scriptures of Morality
05. Arise The Bretheren
06. Hollow Majesty
07. Of Divinity And Damnation

"Of Divinity And Damnation" to pierwsze wydawnictwo australijskiej kapeli Beneath The Rising Tide. Ta 5-osobowa grupa na swojej pierwszej epce zebrała 7 brutalnych numerów, które brzmieniowo trochę kojarzą mi się z dokonaniami Here Comes The Kraken - chociaż jest tutaj zdecydowanie mniej wyraźnych melodii, a więcej ciężkiego napieprzania (zarówno ze strony perkusji, jak i gitar). O tym przekonuje już pierwszy kawałek, który choć krótki to jest bardzo reprezentatywny dla dalszej części tego wydawnictwa. Ale zdecydowanie najlepszym numerem jest "Arise The Brethren" - utwór wgniatający w ziemię. Mocno mielące gitary, wolne partie perkusyjne i gardłowy growl. Tempo w tym kawałku oczywiście się zmienia, ale w żadnym momencie utwór nie traci na mocy. To do czego można się przyczepić to niektóre partie gitarowe. W ogóle ten band kompletnie mi nie brzmi na debiutantów. Ci zawsze popełniają jakiś błąd, tutaj natomiast niczego takiego nie ma. Wszystko jest wręcz perfekcyjne - agresja wylewa się z każdej nuty. Dla wielbicieli ostrego przypierdolenia core'owego obowiązkowa epka.

Ocena: 7/10

poniedziałek, 1 marca 2010

Hyperial - Sceptical Vision (2010)

Hyperial - Sceptical Vision


Data wydania: 01.02.2010
Gatunek: black/death metal
Kraj: Polska


Tracklista:
01. Nemesis 02:07
02. Sceptical Mind 04:26
03. Metaphor 03:31
04. Insane 04:22
05. Carrion 04:04
06. Future Is Your Eternity 05:22
07. Armageddon 03:33
08. Genesis 01:59
09. Belly of the Beast (Danzig cover) 03:46

Skład:
Kamil Grochowski "Grochu" - wokal, gitara
Konrad Kulesza "Kula" - gitara
Artur Miarka - gitara basowa
Aneta Pawtel - klawisze, sample
Artur Kański "Shpagat" - perkusja

Hyperial to band, który pojawił się znikąd -przynajmniej dla mnie. Po tym jak dane mi było usłyszeć ich wykonanie utworu "Belly Of The Beast" szybko postanowiłem zakupić w ciemno ich debiutancki album, którego premiera przypadła na luty 2010. Niczego wielkiego nie spodziewałem się po tym wydawnictwie - a jak już coś miało być to raczej przeciętniactwo.