środa, 15 czerwca 2016

Podsumowanie miesiąca - maj 2016

Maj był bardzo mocny w aspekcie premier płytowych. Naprawdę ciężko mi było wybrać dziesiątkę płyt, które w moim odczuciu wypadły najlepiej, a raczej takich, które sprawiły mi najwięcej frajdy. Jak to zwykle bywa nie udało mi się przesłuchać wszystkiego, co sobie zaplanowałem, ale to głównie z tego powodu, że nie chcę słuchać płyt po łebkach, a później robić sztuczne podsumowanie bazujące na pojedynczych odsłuchach. Chociaż jest coś w tym, że jeżeli album nie zaskoczy u mnie przy pierwszym odsłuchu to ciężko mi się później zmusić do kolejnych prób, no chyba chodzi o jakąś wyjątkową formację. Jeżeli spojrzycie sobie na majową listę premier to pewnie szybko dojdziecie do wniosku, że takich wyjątkowych kapel było sporo. Stąd też duża trudność przy ułożeniu finalnej listy top 10 piątego miesiąca 2016 roku.



01. In Mourning - Afterglow

In Mourning przed premierą "Afterglow" znałem tylko z nazwy i prawdę mówiąc nie chciało mi się nie tylko zagłębiać w ich muzykę, ale w ogóle jej sprawdzać. A powód takiego stanu rzeczy jest prosty, sugerowałem się kategoryzacją twórczości Szwedów, czyli melodic death metal. Gatunek, który nie jest mnie w stanie zainteresować na dłuższą metę, ani niczym zaskoczyć. Ale skoro "Afterglow" znajduje się na szczycie mojego zestawienia majowego, to zapewne domyślacie się, że jednak się przełamałem i spróbowałem podejść do twórczości In Mourning. Tak też było, chociaż było to podejście bardzo asekuranckie. Mimo tego album zaskoczył momentalnie. Ewidentnym plusem tego już czwartego studyjnego albumu Szwedów jest bardzo niestandardowe podejście do grania mdm. Niby jest to po prostu mieszanka melodic death metalu i progressive metalu, ale jest to zrobione w sposób fenomenalny. Jako przeciwnik długich albumów tutaj nie miałem problemu w zaliczeniu kilku obrotów tego krążka przy jednym posiedzeniu, a przecież jeden trwa aż 56 minut. "Afterglow" to absolutne mistrzostwo, materiał świetnie wyważony, pełen melodii zapadających w pamięć melodii, ale też agresji, dobrych czystych partii wokalnych, ale też ostrych growli. I ten niesamowity klimat, mroźny, mroczny, a jednocześnie ciekawy i niepowtarzalny.

02. Dawn Of Ashes - Theophany

"Theophany" przyciągał mnie niczym magnes. Dawn Of Ashes znam bardzo pobieżnie i bardziej ciągnie mnie do ich późniejszych dokonań, niż do tych pierwszych, kiedy grupa jeszcze grała aggrotech. Na kapelę zwróciłem uwagę przy okazji wydanego w 2010 roku "Genocide Chapters". To było właśnie to, nowoczesny death metal zmieszany z deathcorem i wzbogacony o elektronikę. Ale już następnym wydawnictwem, czyli "Anathema" jakoś niespecjalnie się przejąłem. Z kolei "Theophany" z początku lekko mnie zainteresował, a dopiero przy drugim, czy trzecim odsłuchu wciągnął mnie na dobre. Ten album to dla mnie taki "guilty pleasure", w sensie, że wiem, że to słabe, a jednak nie mogę się od tego oderwać. Momentami elektronika brzmi tutaj jak w najgorszych hitach z ostatnich dokonań Crematory. Ale jest jakaś magia w tym wydawnictwie, magia, która sprawia, że po jednym odsłuchu mam ochotę na kolejny, a po odłożeniu albumu mam przemożną ochotę do niego wrócić. Jeżeli lubicie Herrschaft i tego typu klimaty, to bez zastanowienia sprawdzajcie najnowsze dokonanie Dawn Of Ashes.

03. Defying - The Splinter Of Light We Misread

Panowie z Defying po bardzo dobrym debiucie jakim był "Nexus Artificial" postanowili o sobie przypomnieć wydając w tym roku epkę "The Splinter Of Light We Misread". Mimo tego, że to tylko cztery nowe kompozycje, z czego jedna to cover Joy Division, to jednak czuć tutaj, że formacja poczyniła spory postęp. Podniosła swoją muzykę na wyższy poziom. Zresztą świetnie to słychać kiedy słucha się "Nexus Artificial" i wspomnianej epki jedna po drugiej. Mimo tak świetnego wydawnictwa, które krąży wokół post-metalowych klimatów, to mam nadzieję, że to jeszcze nie wszystko na co stać Defying. Szczególnie zainteresowanych szerszą opinią na temat tego wydawnictwa zapraszam do lektury recenzji.

04. Thy Worshiper - Klechdy

"Klechdy" to jedna z tych płyt, do których przesłuchania musiałem się zmusić. Z jednej strony to pagan metal, który leży poza zasięgiem moich zainteresowań, poza tym jeszcze ma jakieś konotacje z folkiem. Absolutnie nie moje klimaty. Spróbowałem i niespodziewanie szybko wkręciłem się w klimat zaproponowany przez Thy Worshiper. To jedna z najlepszych płyt, jakie usłyszałem spośród majowych premier. Niby jest to pagan metal, a jednak trafiły się tutaj również dwie chrześcijańskie pieśni: "Gorzkie żale" oraz "Anielski orszak" i dopełniają ten niesamowity gęsty klimat spowijający całą zawartość albumu "Klechdy". Największym zaskoczeniem był dla mnie wokal Anny Malarz, nie jestem zagorzałym zwolennikiem kobiecych wokali w muzyce metalowej. Jednak śpiew Anny wręcz genialnie uzupełnia się z zawartą tu muzyką i kompletnie nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego materiału bez jej udziału. No i spójrzcie na okładkę, zawartość tej płyty jest właśnie taka jak ta okładka. Mroczna, pokręcona, tajemnicza i bardzo klimatyczna. Jestem coraz bliższy przekonania się do gatunku jakim jest pagan metal.

05. Hatebreed - The Concrete Confessional

Hatebreed ponownie nie zawodzą i dalej podążają ścieżką obraną lata temu. "The Concrete Confessional" to najnowsze wydawnictwo formacji dowodzonej przez charyzmatycznego Jamey'ego Jastę zdominowane przez zmetalizowany hardcore. Trochę się obawiałem, czy po tak świetnym materiale jakim jest "The Divinity of Purpose" kapela będzie w stanie utrzymać taki wysoki poziom. I odnoszę wrażenie, że "The Concrete Confessional" to jednak materiał odrobinę słabszy od poprzednika. Mimo tego nowy album posiada odpowiednią dawkę energii, nie brakuje na nim pierdolnięcia, z którego muzyka Hatebreed jest znana i dosadnych tekstów, które Jasta wykrzykuje do mikrofonu. Zresztą Hatebreed to Hatebreed, fani na pewno nie będą kręcić nosem.

06. Architects - All Our Gods Have Abandoned Us

Twórczość Architects nigdy mnie nie jarała, chociaż to metalcore. Jednak to jedna z tych kapel, które nie były mnie w stanie zainteresować swoją twórczością, zmieniło się to dopiero przy okazji albumu "Lost Forever // Lost Together", który po prostu mnie zmiażdżył. A kapela dobiła mnie prezentując wówczas premierowy materiał podczas koncertu. Tym razem już w pełni zajarany twórczością Brytyjczyków sięgnąłem po "All Our Gods Have Abandoned Us" i... jego zawartość jednym uchem wpadła, a drugim wypadła. Kompletnie nic mi z niego nie zostało w głowie, ale jako, że Architects już raz dali mi w kość to postanowiłem dać im jeszcze jedną szansę i przy drugim odsłuchu już zaskoczyło. Chociaż podobnie jak w przypadku Hatebreed jest to słabsze wydawnictwo niż poprzednie. Ale w przypadku Architects nie miałem złudzeń, w końcu nie wierzę, żeby mogli kiedykolwiek przebić "Lost Forever // Lost Together" (a może jednak?).

07. Grand Magus - Sword Songs

I czas na kolejną sprawdzoną firmę. Jeżeli do tej pory nie znaliście Grand Magus to najwyższy czas zaprzyjaźnić się z ich twórczością. "Sword Songs" to już ósme wydawnictwo tej szwedzkiej formacji grającej heavy metal z domieszką doom metalu i szczyptą stonera. Dla mnie głównym magnesem w przypadku Grand Magus jest wokalista JB Christoffersson, który w zamierzchłych czasach występował w kapeli Spiritual Beggars (no kto nie pamięta genialnego albumu "Demons"?), bo muzyka jest tutaj bardzo oszczędna. Mam wrażenie, że z wydawnictwa na wydawnictwo jest coraz bardziej uboga i pewnie kiedyś dojdzie do tego, że cały album będzie opierał się na jednym w kółko powtarzanym riffie, a i tak będzie to super materiał. W każdym razie Grand Magus znowu utrzymał swój wysoki poziom, a "Sword Songs" może nie powala, ale na pewno zadowoli starych fanów, czy przyciągnie nowych? Wątpię.

08. Katatonia - The Fall Of Hearts

Nie ma na świecie drugiej takiej kapeli jak Katatonia. Ta szwedzka grupa eksploruje niezbyt porywające gatunki muzyczne i jeszcze serwuje je w bardzo melancholijny sposób. Grupa w tym momencie gra jakąś odmianę depresyjnego rocka/metalu z nieco mocniej grającymi gitarami i domieszką gotyckiej nutki. Wszystko jest tutaj smutne, szare i nijakie, a jednak Katatonia na każdej ze swoich płyt potrafi wytworzyć niezapomniany klimat, który pewnie przy innych kapela by odpychał, a tutaj przyciąga niczym magnes. "The Fall Of Hearts" to już 11 pełne studyjne wydawnictwo Szwedów i wcale na nim nie słychać zmęczenia, czy wypalenia się muzyków. Chociaż nie jest to muzyka energetyczna, ale nadająca się idealnie na chłodne jesienne wieczory...do których na szczęście jeszcze daleko.

09. Death Angel - The Evil Divided 

W internecie można znaleźć masę peanów pochwalnych dla Death Angel za album "The Evil Divided", jakoby było to najlepsze wydawnictwo od czasów "The Art Of Dying" (2004). I pewnie jest w tym ziarno prawdy, chociaż od czasu reaktywacji mam wrażenie, że ta kapela sypie świetnymi wydawnictwami jak z rękawa. Przecież tak naprawdę zarówno "Killing Season", "Relentless Retribution", jak i "The Dream Calls for Blood" to były i nadal są niesamowite albumy pełne wściekłego thrashu. Czy nowy materiał aż tak nad nimi góruje? Moim zdaniem nie, to utrzymanie tej stylistyki, jak i poziomu. Death Angel to póki co jedna z niewielu starych thrashowych kapel, które jeszcze nie zaczęły zjadać własnego ogona i oby ten trend w ich przypadku jeszcze długo się utrzymywał.

10. Ulcer - Heading Below

Długo trzeba było czekać na ten album. Jeszcze w końcówce 2015 roku znana była okładka, ale to czego brakowało to data premiery. Ale w końcu "Heading Below" pojawił się wydany za sprawą Arachnophobia Records. Mam wrażenie, że poprzedni materiał Ulcer miał swoją premierę wieki temu, a tak naprawdę "Grant Us Death" został wydany w 2013 roku. "Heading Below" to prosty death metal o oldschoolowym zabarwieniu, ze wszystkimi tego wadami i zaletami (tych drugich jest oczywiście więcej). Duszna atmosfera, dudniące brzmienie i odrobina crusta. Mam nadzieję, że na następny materiał Ulcer nie trzeba będzie aż tyle czekać. Poza tym wszystkim "Heading Below" to kolejny dowód na to, że death metalową scenę mamy w Polsce naprawdę mocarną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz