niedziela, 13 grudnia 2015

Podsumowanie miesiąca - listopad 2015

Po listopadowych premierach widać, że kończy się powoli rok 2015. Nie brakowało tym razem średnicy, która jednym uchem wpadała i wypadała drugim. Przygotowanie 10 takich w miarę dobrych wydawnictw było naprawdę trudne. Ale nawet patrząc na same zapowiedzi dotyczące listopada to raczej szału nie było. Ot kilka naprawdę ciekawie zapowiadających się pozycji i masa średniaków, wśród których znajdą się może ze dwie, albo trzy naprawdę udane płyty. I jeżeli ktoś tak sobie zakładał, to nie może mówić o rozczarowaniu, bo tak właśnie wyglądał listopad w premierach płytowych, solidnie i bez szaleństw.

Nie było zbyt wiele rozczarowań w listopadzie, ale to nie znaczy, że był to dobry miesiąc w metalowej i core'owej muzyce. Największy zawód sprawił mi nowy album Danzig, który najwyraźniej był nagrywany w domowych, a raczej garażowych warunkach. I o ile nie mogę mieć pretensji do partii wokalnych na "Skeletons" (powiedzmy, że przymykam oko na niektóre niedociągnięcia), tak w warstwie instrumentalnej i brzmieniowej jest bardzo słabo. Pełną recenzję tego albumu możecie przeczytać tutaj. Kolejnym rozczarowaniem jest nowe wydawnictwo djentowców z The Korea. Tutaj z kolei jest świetnie w kwestiach instrumentalnych i brzmieniowych, a dramatycznie w warstwie wokalnej. O ile core'owe ryki pasują do utworów zawartych na "Cosmogonist" to te czyste partie można było sobie odpuścić i album od razu byłbym lepszy. Podobny zarzut mógłbym mieć do panów z Solution .45, którzy w listopadzie wydali "Nightmares In The Waking State - Part I". Ciekawy nowoczesny mdm, ale czyste partie wokalne niszczą całość. I pewnie bym o tym nie pisał, gdyby nie fakt, że ten album naprawdę mi się podoba, ale przez zaśpiewy nie jestem w stanie do niego wracać. Jak dla mnie najwyżej średnio wypadli tym razem muzycy Intronaut. Po świetnym "Void" przeszedł jeszcze lepszy "Prehistoricisms", a później niewiele słabszy "Valley of Smoke", a później lekka zniżka formy "Habitual Levitations", która utrzymuje się również na "The Direction Of Last Things". Mam wrażenie, że ta kapela po prostu powiela swoje schematy i gdzieś się w tym pogubiła. I to by było na tyle w temacie listopadowych rozczarowań.

Czy z niedawnych premier mogę jeszcze polecić jakieś wydawnictwo, które nie zmieściło się do top 10? Oj, jest tego naprawdę niewiele. Przede wszystkim warto sprawdzić nowy materiał Dark Moor, na którym Hiszpanie trochę popuścili wodzę fantazji. "Project X" to mieszanka progresywnego metalu/rocka zmieszana ze stylistyką rock opery, wsparta melodic power metalowymi zagrywkami i doprawiona popowym wydźwiękiem. Ot taki muzyczny eksperyment, który wypadł całkiem przyzwoicie. Całkiem nieźle wypada też debiutancki album formacji Good Tiger. Kapela grająca w klimatach progressive metal/djent. Co prawda "A Head Full of Moonlight" nie jest jakąś rewelacją rzucającą nowe światło na ten gatunek, ale dobrze się go słucha. Jeszcze wspomnę tylko o formacji Mortalicum, która w listopadzie wydała swój czwarty album studyjny. "Eyes Of The Demon" to nadal łatwo przyswajalny doom metal w progresywnej formie, ale mam wrażenie, że znowu muzykom nie udało się nawet zbliżyć do świetnego debiutanckiego wydawnictwa z 2010 roku. "Progress of Doom" nadal pozostaje ich niedoścignionym albumem.

01. Nocny Kochanek - Hewi Metal

Na ten album czekali chyba wszyscy, którzy na youtubie zasłuchiwali się numerami takimi jak "Minerał Fiutta", "Andżeju", czy "Wielki Wojownik". Jak widać muzycy Night Mistress w końcu zdali sobie sprawę, że czas wypuścić album Nocnego Kochanka. "Hewi Metal" to prosty heavy metalowy materiał pełen prześmiewczych tekstów. I pomimo zarzutów malkontentów zarzucających temu wydawnictwu zbytnią prostotę, miałkość tekstów, czy "studencki" humor, uważam, że wydawnictwo Nocnego Kochanka to powiew świeżości na polskiej scenie metalowej. Co prawda jest już u nas sporo formacji grających humorystyczny heavy metal, ale żadna z nich w tak krótkim czasie nie zyskała takiej popularności jak ekipa odpowiedzialna za "Hewi Metal". Stare kawałki Nocnego Kochanka kopią dupę, a nowe wcale aż tak bardzo nie odstają. Album silnie uzależnia, ale przed odsłuchem należy wyjąć kij z dupy i podejść do płyty z odpowiednim dystansem.

02. Culture Killer - Throes of Mankind

Culture Killer to nowa kapela, która właśnie w listopadzie wydała swój debiutancki album zatytułowany "Throes Of Mankind". Amerykanie z Florydy proponują na swoim wydawnictwie bardzo dobrze brzmiącą mieszankę death metalu, crustu i podlewają to niewielką dawkę metalcore'a. Całość brzmi jakby muzycy wchodzący w skład Culture Killer byli niedalekimi kuzynami gości z Black Breath. Co prawda tutaj te core'owe elementy dadzą trochę w kość twardogłowym metalowcom, którzy żyją zgodnie z hasłem "death to false metal", ale jak debiut "Throes Of Mankind" wypada wręcz rewelacyjnie. Niby Ameryka, a brzmi jak Szwecja z grobowym dudnieniem.

03. Bodyfarm - Battle Breed

Poprzedni album Bodyfarm w zadziwiający sposób pominąłem we wszelkich podsumowaniach dotyczących 2013 roku. Jak to się stało? Nie mam pojęcia. Wszak Holendrzy grają death metal taki, jaki lubię, czyli oldschoolowy i pełen dusznego klimatu. "Battle Breed" to nie jest żadna świeżynka w gatunku, to materiał śmierdzący stęchlizną i zgnilizną. Nie ma tutaj absolutnie niczego nowego, nowoczesnego, czy pionierskiego. Ale przecież o to właśnie chodzi w staroszkolnym death metalu, sztuką jest podać to samo po raz kolejny i sprawić, że ludzie uwierzą, że to coś nowego. Muzycy z Bodyfarm taką sztuczkę potrafią i właśnie zastosowali ją na "Battle Breed" i pewnie będą stosować jeszcze wiele razy, co jak najbardziej pochwalam.

04. The Carburetors - Laughing in the Face of Death 

Eddie Guz po odejściu z Chrome Division spróbował odpalić swój solowy projekt, ale nie wyszło mu to zbyt dobrze. Na szczęście jeszcze w zanadrzu była jeszcze formacja, w której występował przed Chrome Division. Jego powrót do The Carburetors okazał się strzałem w 10. Na następcę "Rock 'n' Roll Forever" wielbiciele rej kapeli musieli czekać aż 7 lat, ale w końcu 20 listopada pojawił się album "Laughing In The Face Of Death". I chyba nikt nie czuje się nim zawiedziony. Kapela nadal naparza przyjemny dla ucha rock'n'roll zmieszany z heavy metalem. Noga sama tupie do rytmu, tego nie da się powstrzymać.

05. Kublai Khan - New Strength

Wcześniej Kublai Khan znałem tylko z nazwy i nie wiem dlaczego kojarzyli mi się z Shai Hulud. "New Strength" to dopiero drugie pełne wydawnictwo Amerykanów. Na nowym albumie znaleźć można pełnokrwisty beathdown hardcore i muszę przyznać, że panowie z Kublai Khan podają go w naprawdę atrakcyjnej formie. Pierdolnięcia nie brakuje, każdy kawałek usłany jest masą beatdownów, nie można też narzekać na dobre partie basowe, które w takim graniu ogrywają ważną rolę.

06. Devil You Know - They Bleed Red

Uwielbiam wokal Howarda Jonesa, więc wieść o tym, że opuścił Killswitch Engage bardzo mnie zasmuciła. Na szczęście nie trzeba było długo czekać na jego nowy zespół, który zadebiutował w 2014 roku albumem "The Beauty of Destruction". Ten był jedynie przyzwoity i nijak nie mógł stawać w szranki z "Disarm the Descent" Killswitch Engage. Na szczęście wygląda na to, że grupa Howarda Jonesa się ogarnęła, bo "They Bleed Red" wypada lepiej niż debiut. Nie jest to może jeszcze ten poziom, którego bym się spodziewał po solowym projekcie Jonesa, ale jest lepiej. Melodic metalcore na naprawdę wysokim poziomie.


07. Kampfar - Profan

Nie oszukujmy się, są kapele grające pagan black metal i kapela grające PAGAN BLACK METAL. Te pierwsze do swojej twórczości wykorzystują nie tylko gitary, perkusję i niekiedy klawisze, ale też jakieś bałałajki, fujarki i inne dziwaczne piszczałki. Przez co bliżej im do folk metalu niż do pagan metalu. Jednak Kampfar należy do tej drugiej grupy, która nie udaje, że gra black metal. "Profan" to bardzo dobry album, w którym zarówno trafić można na barbarzyński napierdol, jak i na bardziej melodyjne elementy. Kapela odrobinę obniżyła loty, ale nadal prezentuje granie na wysokim poziomie. Jest minimalnie słabiej niż na "Djevelmakt" czy "Mare".

08. The Canyon Observer - FVCK

Album "FVCK" to debiut słoweńskiej kapeli The Canyon Observer, którego recenzję znajdziecie tutaj. Muzycy serwują mieszankę bardzo klimatycznego grania idealnego na zimowe wieczory. Na "FVCK" można usłyszeć między innymi mieszankę post-metalu z atmosferycznym sludgem i black metalem. Wydawnictwo zawiera niby tylko cztery kompozycje, ale są one na tyle różnorodne, że ciężko się nudzić podczas odsłuchu tego materiału trwającego niespełna 40 minut.

09. Hatesphere - New Hell

Po ostatnim raczej średnim wydawnictwie, jakim był album "Murderlust" nie spodziewałem się niczego wielkiego po Hatesphere. "New Hell" to z jednej strony nic nowego, bo formacja nadal tłucze death/thrash, ale słychać, że wrócili na odpowiednie tory. Chociaż wyczuwa tutaj większą dawkę thrashu niż death metalu, więc przydałoby się odpowiednie wyważenie proporcji. Jednak "New Hell" to kawał mocarnego grania i naprawdę niewiele można zarzucić Hatesphere, nagrali naprawdę dobry album.

10. Autopsy - Skull Grinder EP

Autopsy to jedna z tych kapel, których nie jestem w stanie ogarnąć. Niby grają w stylu, który uwielbiam, niby robią to tak jak trzeba, ale żadne z dotychczasowych wydawnictw nie było mnie wstanie do nich przekonać. Jasne, grają dobrze, ale nic więcej. Ich epka "Skull Grinder" też raczej do rewelacyjnych nie należy, ale muszę przyznać, że gdyby serwowali więcej takich krótkich i skoncentrowanych materiałów to może wreszcie bym się do nich przekonał. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz