Czas na finalne podsumowanie roku 2010. To była niezwykle trudna decyzja, bo postanowiłem, że nie będzie żadnego top 25, czy top 20 - ma być tradycyjnie i tak też jest. Ze swoich zestawień, które publikowałem wcześniej wybrał dziesięć albumów, których słuchałem zdecydowanie najczęściej i też najwięcej razy do nich wracałem. Skoro już ma być tradycyjnie to pod uwagę nie brałem albumów debiutanckich - bo te mają oddzielne zestawienie i wystarczy. Dlaczego wybór tej najlepszej dziesiątki był taki trudny? Bo to zawsze przysparza mi wielu kłopotów, gdzieś w okolicach grudnia myślałem, że już mam wybraną dziesiątkę i w ciągu 1,5 miesiąca każdy z poniższych albumów był przestawiany, niektóre dodatkowo odsłuchiwane, a jeszcze inne wpadły do listy wypierające inne wydawnictwa. Niemalże do samego końca zastanawiałem się, który album według mnie zasłużył na złoty medal, ale w końcu decyzja zapadła i uważam, że jest jak najbardziej słuszna. Dlatego już bez zbędnego smęcenia, oto moje top 10 albumów ubiegłego roku:
01. Noctiferia - Death Culture (groove/industrial/death metal)
Dlaczego właśnie Noctiferia? Bo początkowo byłem rozczarowany tym albumem, porównaniom do świetnego "Slovenska Morbida" nie było końca. Ale kiedy trafiłem na koncert Słoweńców to wiedziałem, że jednak to "Death Culture" sprawia mi największą przyjemność spośród wszystkich wydawnictw z 2010 roku. Tutaj jest po prostu wszystko - energia, industrial, groove, żadnych czystych wokali, świetna praca bębnów (zwłaszcza w genialnym "Samsara") i niemalże wszystkie numery wpadają w ucho.
02. Danzig - Deth Red Sabaoth (heavy metal)
Albumu Danziga nie mogło zabraknąć w moim zestawieniu, gdyby zabrakło to byłbym pierwszą osobą, która by zadała pytanie "what the fuck?". Oczywiście "Deth Red Sabaoth" znalazł się w top 10, ale niestety nie na pierwszym miejscu, chociaż był absolutnym faworytem od czerwca 2010. Na tym albumie słychać, że Mistrz jest cały czas w formie - zarówno wokalnej, jak i kompozytorskiej. Można powiedzieć, że to kolejny powrót Danziga z zaświatów, bo prawdę mówiąc w pewnym momencie przestałem wierzyć w to, że "Deth Red Sabaoth" kiedykolwiek pojawi się na sklepowych półkach. Na szczęście wszystko poszło dobrze i najnowszy wypiek Glenna trafia na drugą pozycję (przy okazji mam nadzieję, że to nie jest ostatnie słowo Danziga).
03. Shining - BlackJazz (avant-garde black metal/jazz)
Norwegowie grający pod szyldem Shining byli również faworytami wygrania mojego plebiscytu - "BlackJazz" był albumem, którego słuchałem praktycznie codziennie przez 2-czy 3 miesiące. Przy czym początkowo sądziłem, że to debiut, ale w końcu udało mi się dotrzeć do ich wcześniejszych wydawnictw. Połączenie jakie zaproponowali Norwegowie mogę porównać tylko z tym co w 2009 roku zaproponowali panowie z Oranssi Pazuzu - praktycznie obydwa te albumy dostarczyły mi niemalże tyle samo radości. Genialny album i czekam na zapowiadane od jakiegoś czasu koncertowe dvd Shining.
04. Terror - Keepers Of The Faith (hardcore)
Co nowego można wymyślić w gatunku hardcore? Praktycznie nic. Dlatego stara gwardia działająca pod szyldem Terror nagrała zwykły album utrzymany w klimacie hardcore'owym. Nie wymyślili kompletnie niczego nowego, a jednak nagrali album programowy i zmiażdżyli konkurencję, a przecież w 2010 roku swoje albumy wydały również takie tuzy jak Madball czy Sick Of It All. Jednak Terror byli o duży krok przed nimi. Przy okazji przyznam, że ta kapela mocno mnie zaskoczyła, bo spodziewałem się czegoś maksymalnie na dwa, czy trzy odsłuchy (czyli albumu, jaki wydał Madball), tymczasem od momentu pojawienia się singielka "Keepers Of The Faith" nie spodziewałem się niczego innego jak niszczyciela pierwszej klasy i taki też album otrzymałem.
05. Eluveitie - Everything Remains As It Never Was (mdm/folk metal/new wave of folk metal)
Moja przygoda z Eluvieitie rozpoczęła się od koncertu Kreatora, wówczas ta szwajcarska kapela miała sposobność supportować thrasherów z Niemiec. Oczywiście śmiechu było co niemiara, zwłaszcza jak zaczęli grać te swoje skoczne melodyjki. No cóż, początki zawsze są trudne, na szczęście później posłuchałem studyjnych albumów Eluveitie i byłem pod wrażeniem. Niestety szybko przyszło rozczarowanie w postaci "Evocation I". I wówczas nie miałem już nadziei na dobry album - dlatego tym bardziej doceniłem "Everything Remains As It Never Was". Na nowym wydawnictwie kapela praktycznie wróciła do albumu "Slania" co bardzo im się chwali. Jako, że bardzo długo byłem zauroczony (i nadal jestem) nowym wydawnictwem Eluveitie to musiałem umieścić ich wysoko w top 10.
06. A Plea For Purging - The Marriage Of Heaven And Hell (metalcore)
A Plea for Purging to amerykańska kapela, która w 2009 roku pozamiatała mną bardzo solidnie za sprawą wydawnictwa o tytule "Depravity". Mocarnie młócące gitary, żądnych czystych wokali, melodyjne partie gitar i mnóstwo energii - to najważniejsze elementy tamtego albumu. Przyznam, że nie wierzyłem w to, że po takim LP uda im się nagrać coś równie niszczącego. I pierwsze odsłuchy "The Marriage Of Heaven And Hell" potwierdziły moje obawy. Nagle kapela nieco złagodniała i nawet pojawiło się czyste partie wokalne, a to już był dla mnie policzek. Na szczęście pewnego razu zdałem sobie sprawę, że czyste wokale brzmią świetnie i sprawiają, że album jest dużo bardziej różnorodny niż "Depravity", a kawałek "The Jealous Wings" to najlepszy numer na tym wydawnictwie (chociaż są tam tylko czyste wokale). Jeśli ta kapela co roku zamierza wydawać takie perełki to z niecierpliwością czekam na zapowiedzi odnośnie 2011.
07. Shaman - Origins (melodic metal)
Tutaj od razu muszę zaznaczyć, że dla mnie "Origins" to triumfalny powrót, bo po wydaniu świetnego "Ritual" (a tak naprawdę po "Ritualive") kapela Shaman (czy też Shaaman) przestała dla mnie istnieć. Dlatego z lekkim uśmieszkiem politowania sięgnąłem po "Origins" i szczęka mi opadała kilka razy podczas pierwszego odsłuchu. Kiedy w ucho wpadały mi partie klawiszowe rodem z Pagan's Mind to zastanawiałem się dlaczego dopiero teraz kapela doszła do takiego właśnie stanu? Niemożliwością wydało mi się to, że przez szereg lat ten zespół nie potrafił nagrać takiego albumu i nagle ni stąd ni zowąd wychodzi "Origins" i zamiata pozostałymi albumami z lżejszych gatunków metalowych. Ponadto okazało się, że Thiago Bianchi przyćmił samego Matosa. Naprawdę niesamowite wydawnictwo.
08. Danko Jones - Below The Belt (hard rock)
Danko Jones to jedno z moich największych odkryć ubiegłego roku. Nigdy wcześniej nie trafiłem na którykolwiek z jego albumów, a widząc okładkę "Below The Belt" nie spodziewałem się, że w ogóle kiedykolwiek dane mi będzie go przesłuchać. Tymczasem okazało się, że Danko Jones nagrał album tak przebojowy, że już po pierwszym odsłuchu "I Think Bad Thoughts". Ponadto jest to jedyny hard rockowy album, po który sięgałem tak często. Szkoda, że wcześniejsze wydawnictwa tego pana nie są tak dobre jak "Below The Belt".
09. Suicidal Angels - Dead Again (thrash metal)
Od jakiegoś czasu mam bardzo złe zdanie o thrashu - może nie o starych albumach, ale o tak zwanej "nowej fali thrashu". Dlatego też z ciężkim sercem sięgam po każde wydawnictwo z tego gatunku jakie mi się napatoczy, żeby stwierdzić "już to słyszałem", albo "grają pod Wielkich". Tak było do czasu kiedy zdobyłem się na odwagę i przesłuchałem (kilkakrotnie za jednym przysiadem) "Dead Again" młodzików z Suicidal Angels. Może nie proponują niczego nowego, może grają pod Wielkich, a thrash w ich wykonaniu to nic innego jak stare "kopiuj-wklej". Ale czy można słuchać tego wydawnictwa bez banana na twarzy? Nie, nie można. Przy okazji jest to jedna z najlepiej zapowiadających się thrashowych ekip ("Dead Again" to ich drugi album).
10. Onward To Olympas - This World Is Not My Home (metalcore)
"This World Is Not My Home" to pierwszy core'owy album, który miał swoją premierę w 2010 roku, jaki udało mi się wówczas przesłuchać. Jak widać zrobił na mnie naprawdę pozytywne wrażenie, skoro dotrwał do końca roku i nawet trafił do finalnego podsumowania 2010. Co ma ten album, czego brakowało w tym roku innym wydawnictwom spod znaku "metalcore"? Tutaj przede wszystkim chodzi o wpadające w ucho i niedrażniące czyste partie wokalne. Ponadto świetne melodie i pierdolnięcia, których nie może zabraknąć na żadnym tego typu albumie. I w końcu kawałek tytułowy, który jest kwintesencją tego materiału, ale jest to również numer najbardziej odbiegający od całości. Obok A Plea For Purging panowie z Onward To Olympas zaprezentowali najlepszy metalcore w 2010 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz