Przydałyby się jakieś krótkie słowa komentarza odnośnie wymienionych rozczarowań, dlaczego akurat te albumy? Pewnie niektórzy zapytają "a gdzie jest Avantasia?" - od razu tłumaczę. W zestaweniu znalazły się tylko te albumy, których faktycznie trochę słuchałem i starałem się do nich przekonać, czy znaleźć jakieś znaczące plusy.
01. Iron Maiden - The Final Frontier
Ten wybór był więcej niż oczywisty, chociaż do końca roku miałem nadzieję na to, że w przypadku "The Final Frontier" będzie podobnie do "A Matter Of Life And Death". Czyli początkowo album będzie męczył, a jak już się wkręci to nie puści. Niestety z nowym wydanictwem Iron Maiden tak dobrze nie było - mimo usilnych prób ciężko mi było dosłuchać tego albumu do końca. Z żadnym innym albumem tej legendarnej już formacji tak nie miałem. Bardzo męczący album.
02. Bring Me The Horizon - There Is a Hell, Believe Me I've Seen It. There Is a Heaven, Let's Keep It a Secret
Ten album nie znalazł się tutaj ze względu na długi tytuł, ale przez fakt, że po świetnym "Suicide Season" kapela wydała średniaka, z którego pamiętam tylko jeden kawałek - "It Never Ends". A już strzałem w kolano było zaproszenie do współpracy dziewczynki o pseudonimie Lights. Ponadto kapela mocno spuściła z tonu łagodząc swoją muzykę.
03. Gwar - Bloody Pit Of Horror
Gwar to formacja, która dla mnie nie istniała aż do 2009 roku, kiedy to mnie zmiażdżyli albumem "Lust in Space". Co sprawiło, że wiązałem ogromne nadzieje z "Bloody Pit Of Horror". Już pierwszy kawałek, którego można było posłuchać przed premierą był nijaki, ale nadal liczyłem na bardzo dobry materiał. Niestety mocno się przeliczyłem, bo kapela wydała album nijaki i pozbawiony mocy, która aż przelewała się na "Lust In Space".
04. As I Lay Dying - The Powerless Rise
Tim Lambesis ostatnimi czasy robił fajne rzeczy pod szyldem Austrian Death Machine. Dlatego nie słuchając innych miałem nadzieję na bardzo dobry powrót As I Lay Dying - tym bardziej, że "An Ocean Between Us" wpadał w ucho i sprawiał wrażenie naprawdę solidnego. W przypadku "The Powerless Rise" jest inaczej - nuda, wtórność i kompletnie nic nie wpada w ucho. Lambesis tym razem nagrał album, z którego nawet po kilku odsłuchach nic się nie pamięta.
05. Poison Sun - Virtual Sin
Mając w pamięci bardzo udany album wydany przez Hermana Franka pod szyldem Herman Frank i po dużym sukcesie jaki osiągnął Accept nowym wydawnictwem trzymałem kciuki za kolejne przedsięwzięcie, w jakim brał udział ten gitarzysta. Niestety tym razem nie było tyle szczęścia co wcześniej - głównie za sprawą doboru wokalistki, która zniszczyła ten w sumie średni materiał, bo muzycznie to nic nadzwyczajnego. Niestety Martina Frank skutecznie odrzuca swoją asłuchalną manierą wokalną.
06. Engel - Threnody
Engel nie jest wybitnym bandem, co prawda w 2007 roku wydali porzadny album o tytule "Absolute Design", z którego kawałek "Propaganda" cały czas mi siedzi w głowie, ale żadnych znaczących osiągnieć w metalu nie mają. Żenujący klip do utworu "Sense The Fire" już odpowiednio mnie nastawił do nowego materiału Engel, ale tak słabego wydawnictwa się nie spodziewałem.
07. Van Canto - Tribe of Force
W przypadku Van Canto jest to tylko potwierdzenie wyczerpania się formuły jaką przyjeła ta kapela. Mimo tego, że jest tutaj kilka kawałków, które wpadają w ucho i całkiem niezły cover "Master Of Puppets" to całość wypada słabo. Dla mnie ten band jeszcze jako tako może się odbić wydając np. album z samymi coverami znanych metalowych hitów. Nie widzę przyszłości dla a capella metalu.
08. Lordi - Babez For Breakfast
Miał być kolejny przebojowy album, a wyszło słabo. Praktycznie to nic nie można zarzucić "Babez For Breakfast" poza tym, że to album, do którego nie chce się wracać. Dużo szumu o nic, do tego medialna otoczka skandalu towarzyszącego wyrzuceniu z kapeli perkusisty nie przysłużyła się zespołowi. Nowego wydawnictwa Lordi nie ma sensu porównywać z ich wcześniejszymi dokonaniami, bo zespół ewidentnie zaczyna zjadać własny ogon.
09. Mindwarp Chamber - Supernova
Znani muzycy, dobry debiut - to pozwalało mi oczekiwać po "SuperNova" równie dobrego materiału. Tymczasem od początku do końca mamy nudy. Na tym albumie kompletnie nic się nie dzieje, chociaż na "Delusional Reality" potrafili zagrać tak, żeby progreswyny metal brzmiał naprawdę atrakcyjnie. Oby to był tylko chwilowy kryzys.
10. Volbeat - Beyond Hell / Above Heaven
Volbeat...Volbeat...Volbeat...Czy trzeba pisać coś jeszcze? Ta duńska formacja to aktualnie jeden z moich ulubionych bandów, dlatego w ich przypadku zawsze liczę na zabójczy materiał, który na długo nie będzie wychodził z odtwarzacza. Ale nie tym razem, bo "Beyond Hell / Above Heaven" jest przekombinowany, a co za tym idzie nudny. Zaledwie kilka utworów wpada w ucho i zostaje w pamięci na dłużej. Od kapel, które wypełniają podczas koncertów sale po same brzegi oczekuje się czegoś innego. W 2010 otrzymałem najsłabszy album w dyskografii Volbeat.
Hmmm...a według HardRockera - nowe Iron Maiden 10/10 ....a oni nigdy się nie mylą :P
OdpowiedzUsuńOczywiście, że nigdy się nie mylą - pewnie też pisali, że "The Last Frotnier" to świetny album progresywny, tyle, że do mnie takie tłumaczenie nie dociera.
OdpowiedzUsuń