niedziela, 12 lutego 2017

Na skróty - odcinek 33

Minęło już niemal pół roku od poprzedniej odsłony cyklu "Na skróty". To oczywiście nie oznacza, że przez ten czas nie miałem okazji przesłuchać dobrych epek, jednak były inny priorytety odnośnie publikacji na DF. Nie wykluczam, że cykl "Na skróty" w końcu odżyje i będzie się pojawiał częściej. Jednak zostawiając na boku tego typu dywagacje przejdę do zasadniczej kwestii, czyli 33 odcinka i jego zawartości. Ponownie zdecydowałem, że skupię się na trzech zupełnie odrębnych gatunkowo wydawnictwach. Znajdzie się coś dla fanów melodii, ale też dla tych, którzy wolą ostrzejsze granie. Nie brakuje też lekkich, wręcz kojących dźwięków.




Aether - Tale Of Fire
(mdm/folk metal; 2016; Polska)
Bandcamp / FB

Aether to jeszcze bardzo świeża kapela z Łodzi, która powstała w 2015 roku. Mimo tak krótkiego stażu grupie udało się wydać epkę zawierającą cztery autorskie kompozycje. Materiał zebrany na "Tale Of Fire" miał swoją premierę 30 września 2016 roku. Można na nim usłyszeć niemalże 17 minut bardzo przyjemnego i wypełnionego po brzegi melodiami mdm niekiedy zahaczającego o folk metal. Płytę rozpoczyna niezwykle delikatne klawiszowe intro trwające prawie dwie minuty. Ten spokojny i bardzo melodyjny wstępniak jednak nie do końca jest zapowiedzią tego, co czeka słuchacza w dalszej części tego wydawnictwa. "Elements" nazwałbym wręcz bajkowym wstępem, ten płynnie przechodzi w dużo bardziej agresywny kawałek tytułowy. Numer "Tale Of Fire" już bliżej nakreśla stylistykę, w jakiej poruszają się muzycy Aether. W krótkiej informacji zawartej na FB zdradzają, że inspiracjami dla nich są Ensiferum i Wintersun. I faktycznie młodzi Łodzianie na swojej epce próbują łączyć ze sobą stylistykę wspomnianych grup. W kwestii wokalu dominuje tutaj dobrze brzmiący growl, gościnnie w "Last Battle" oraz "Dream" pojawia się żeński wokal, a w "Tale Of Fire" można usłyszeć przez chwilę czyste partie wokalne, które niestety już tak dobrze nie wypadają. Ale to chyba jedyny poważniejszy, chociaż zaledwie kilkusekundowy minus epki "Tale Of Fire". Tak jak wspomniałem na początku materiał jest zdominowany przez melodie i to tyczy się wszystkich kawałków zawartych na pierwszym wydawnictwie Aether. Nawet jeżeli chociaż na chwilę przez partie klawiszowe przebija się wokal, perkusja, czy rzadziej gitary, to jednak klawisze za moment odzyskują swoją dominującą pozycję. Na szczęście nie brakuje tutaj naprawdę dobrych solówek, czy perkusyjnych galopad, które nadają tempo poszczególnym kompozycjom. Mam wrażenie, że muzyka Aether byłaby lepsza, gdyby udało się trochę zepchnąć partie klawiszowe na plan dalszy i ustawić je w tle, a nie na pierwszym planie. Wszak klawisze lepiej sprawdzają się jako instrument odpowiadający za tworzenie klimatu, niż jako główna oś melodii ciągnąca za sobą pozostałe instrumenty. Mimo tego mankamentu "Tale Of Fire" wypada naprawdę dobrze i ciężko mi czepiać się konkretnych kompozycji, wszystkie są miłe dla ucha i poza zbyt wysuniętymi do przodu klawiszami wszystko się tutaj zgadza. Pierwszy materiał Aether to po prostu dobre wydawnictwo, które szczególnie przypadnie do gustu wielbicielom melodyjnego death metalu z dużą rolą partii klawiszowych. 4,5/6

Grave Plague - The Infected Crypts
(death metal; 2017; USA)
Bandcamp / FB / Redefine Darkness Rec.

Nowe death metalowe kapele wyrastają w ostatnim czasie niczym grzyby po deszczu. Kolejnym tego typu projektem jest założony w 2015 roku amerykański Grave Plague. Jednak nie jest to formacja złożona z debiutantów, ale z muzyków, którzy swoje szlify już zdobyli występując w barwach takich grup jak Abigail Williams, To Dust, System Divide, czy Gemisuadi. Nic więc dziwnego, że Grave Plague to projekt death metalowy, wszak wszyscy członkowie tego zespołu w mniejszym bądź większym stopniu ocierali się o ten gatunek w swojej przeszłości. "The Infected Crypts" to epka zawierająca zaledwie dwie kompozycje, które dają łącznie niecałe 7 minut ostrego łojenia. Grave Plague na "Arise The Infected" i "Halls Of The Rotten" grają ciężki i dudniący oldschoolowy death metal. Jeżeli jakiś gatunek ostatnio przeżywa swoją drugą młodość to na pewno jest to oldschoolowy death metal. Wolno rozpoczynający się "Arise The Infected" przypomina mi twórczość Asphyx, ale szybko się rozkręca i nabiera szybkiego tempa. Jednak zawartość "The Infected Crypts" brzmi przede wszystkim bardzo szwedzko. I wychodzi na to, że rośnie kolejna obok Skeletal Remains, Sentient Horror i Black Breath death metalowa grupa z USA, która brzmi jakby jej muzycy wychowywali się na metalowej scenie w Gothenburgu. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że to, co Grave Plague zaprezentowali na "The Infected Crypts" to tylko niewielki zalążek ich prawdziwego potencjału. W końcu te dwa dość krótkie numery to jakby przystawka przed głównym daniem i oby muzycy nie kazali długo czekać na pełny materiał. 4,5/6

Les Discrets - Rue Octavio Mey / Fleur Des Murailles
(post-rock/shoegaze; 2017; Francja)
Bandcamp / FB

Nadal niewiele wiadomo odnośnie płyty "Prédateurs", która podobno jeszcze w tym roku ma pojawić się na półkach sklepowych. Czekając na trzeci pełny studyjny materiał Les Discrets nie mogłem przejść obojętnie obok ich najnowszej epki zatytułowanej "Rue Octavio Mey / Fleur Des Murailles". Tym razem zawartość stanowią tylko dwie premierowe kompozycje w wersji studyjnej, wersję koncertową "Rue Octavio Mey" i demo "Fleur Des Murailles". Całość tego wydawnictwa zamyka się w 18 minutach. Po najwyżej średnim zeszłorocznym "Virée Nocturne" moje oczekiwania odnośnie twórczości Les Discrets wcale nie spadły. Cały czas liczę na to, że "Prédateurs" będzie godnym następcą "Septembre et ses dernières pensées" i "Ariettes oubliées...". Niestety "Rue Octavio Mey" i "Fleur Des Murailles" sugerują, że kapela zdecydowanie pozbyła się black metalowych elementów, które świetnie sprawdzały się na debiutanckim "Septembre et ses dernières pensées" i idealnie uzupełniały się z klimatycznym połączeniem shoegaze/post-rock. Te ostrzejsze elementy już w mniejszym stopniu były obecne na "Ariettes oubliées...", ale jednak stanowiły jego ważny element. Tymczasem druga epka Les Discrets jest bardzo spokojna, wręcz senna. Nie ma tutaj niczego, przy czym można by na chwilę przystanąć. Wychodzi na to, że grupa postanowiła podążać ścieżką, którą już od dwóch płyt kroczy Alcest. Epce "Rue Octavio Mey / Fleur Des Murailles" na pewno nie brakuje klimatu, jednak jest to już zupełnie inny klimat niż ten znany z mrocznego i bardzo jesiennego "Septembre et ses dernières pensées". Tutaj klimat jest lekki, senny i wręcz kojący. Na pewno nowy materiał Les Discrets wypada ciekawiej niż "Virée Nocturne", chociaż to nadal nie jest to Les Discrets, którego twórczością zasłuchiwałem się w 2010 roku. 3,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz