poniedziałek, 5 września 2016

Any Given Day - Everlasting (2016)

Any Given Day - Everlasting

Data wydania: 26.08.2016
Gatunek: metalcore/djent
Kraj: Niemcy

Tracklista:
01. My Doom
02. Endurance
03. Levels
04. Coward King
05. Mask of Lies
06. Sinner's Kingdom
07. Hold Back the Time
08. Masquerade
09. Ignite the Light
10. Farewell
11. Arise
12. The Bitter Man

Skład:
Dennis Diehl - wokal
Andy Posdziech - gitara
Dennis Ter Schmitten - gitara, chórki
Michael Golinski - gitara basowa, chórki
Raphael Altmann - perkusja

Niemiecka grupa Any Given Day powstała w 2011 roku i swoim debiutanckim albumem "My Longest Way Home" niemal z miejsca wbiła się na szczyt mojego rankingu najbardziej obiecujących metalcore'owych kapel. Pierwszy materiał tej świeżej formacji niby nie był niczym nowym, ale grupa w świetny sposób łączyła ostre pierdolnięcie z melodyjnymi refrenami. Przy tym nie sprawiała wrażenia cukierkowej odmiany metalcore'a. Chociaż głównym powodem, dla którego często wracałem do "My Longest Way Home" był fakt, że ten album niesamowicie wciągał. Był niezwykle pozytywny, energetyczny i potrafił szybko rozładować największy wkurw. Dlatego sporo obiecywałem sobie po "Everlasting", który pojawił się niemalże równo dwa lata po wydaniu "My Longest Way Home".


Na nowy album Any Given Day czekałem z mocno zaciśniętymi kciukami, chociaż nowe kawałki, które kapela wrzucała w ramach promocji nie do końca mnie przekonywały. Zawsze warto w takiej sytuacji wmawiać sobie, że te prezentowane kawałki to pewnie najsłabsze numery, jakie znajdą się na nowej płycie. I tak sobie czekałem na mojego murowanego faworyta do tytułu najlepszego metalcore'owego albumu roku. "Everlasting" został zapowiedziany dość wcześnie (jakieś pół roku przed premierą?), więc ten okres oczekiwania był naprawdę długi. Ale w końcu się doczekałem i dostałem 12 nowych numerów dających łącznie 51 minut muzyki. Mój pierwszy kontakt z "Everlasting" nie należał do zbyt szczęśliwych, ale postanowiłem nie zrażać się tak od razu. Oczywiście momentalnie wytłumaczyłem sobie tę początkową porażkę tym, że "My Longest Way Home" też nie zaskoczyła przy pierwszym odsłuchu. Najpierw pojawił się uśmiech politowania, kiedy to po ostrym pierdolnięciu ze zwrotki nagle wyskoczył melodyjny refren. Rozbawienie było jeszcze większe, kiedy zobaczyłem, że zarówno za ryk, jak i za czysty wokal odpowiada jedna osoba, napakowany do granic możliwości Dennis Diehl. Ale to w przypadku "My Longest Way Home" szybko prysło, a album bardzo często zaczął gościć w moim odtwarzaczu. Dlatego też postanowiłem próbować dalszych podchodów do "Everlasting", niestety te nie kończyły się sukcesem. Owszem, płyty przesłuchiwałem do końca, ale nie czułem się po tym tak samo jak po wałkowaniu debiutu Any Given Day. W końcu doszedłem do wniosku, co tu jest nie tak. Niemcy podchodząc do testu drugiej płyty próbowali zrobić dokładnie to samo, co w przypadku "My Longest Way Home". Jednak tym razem ich metalcore zmieszany z djentowymi elementami i wsparty o melodyjne rozwiązania przestał zaskakiwać. A nawet przestał bawić, tak jak powinien. Nie brakuje tutaj naprawdę dobrych kompozycji, które pewnie lśniłyby niczym diamenty na debiutanckim albumie, ale tutaj sprawiają wrażenie zagubionych w szarym, napierającym tłumie. Problem w tym, że tymi najlepszymi numerami okazały się kompozycje, którymi grupa promowała nadchodzący album. Chociaż z drugiej strony zawsze żywa pozostaje zasada inżyniera Mamonia, czyli "mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem". 


Momentami słychać, że grupa za wszelką cenę chciała powtórzyć sukces debiutu, ale może właśnie o to chodzi. Mam wrażenie, że "My Longest Way Home" jest albumem nagranym na luzie, stąd pozytywna energia płynąca z tego materiału. Przy "Everlasting" czuć, że grupa chciała sobie coś udowodnić. A wiadomo, co się dzieje, kiedy chce się za bardzo. Przez to drugi album Any Given Day jest trochę takim zbyt nadętym balonem, który może pęknąć w każdej chwili. Nie znajduję innego wyjaśnienia. Żebym też nie został źle zrozumiany, bo "Everlasting" to przyzwoita płyta, która mimo wszystko wychodzi trochę z tej metalcore'owej szarości, kapela nadal się wyróżnia w pozytywny sposób. Mimo tego nowy album przy "My Longest Way Home" wypada po prostu blado.


"Everlasting" miał być moim faworytem do tytułu najlepszego metalcore'owego albumu roku, niestety okazał się jedynie przyzwoitą kontynuacją świetnego debiutu. Można tu znaleźć kilka naprawdę mocny i wpadających w ucho numerów, ale jest ich jakby za mało. Kompletnie gubią się w tłumie poprawnych kompozycji, które pewnie na "My Longest Way Home" nigdy nie miały by prawda się znaleźć. Mimo tego Any Given Day nadal pozostają dla mnie jedną z najlepiej zapowiadających się formacji i "Everlasting" tego nie przekreśla. Zresztą pewnie dalej będę się mocował z tym wydawnictwem i próbował doszukiwać się kolejnych pozytywów, które przykryją szarość i nijakość.

Ocena: 3,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz