piątek, 25 września 2015

Mustasch - Testosterone (2015)

Mustasch - Testosterone

Data wydania: 18.09.2015
Gatunek: heavy/stoner metal/hard rock
Kraj: Szwecja

Tracklista:
01. Yara's Song
02. Breaking Up With Disaster
03. The Rider
04. Down To Earth
05. The Hunter
06. Dreamers
07. Be Like A Man
08. Someone
09. Under The Radar
10. Testosterone

Składa:
Ralf Gyllenhammar - wokal, gitara
David Johannesson - gitara
Mats Stam Johansson - gitara basowa
Jejo Perkovic - perkusja

Premiera każdej kolejnej płyty Mustasch to dla mnie wielkie wydarzenie. Jest to jedna z tych formacji, którym ufam niemalże bezgranicznie i wiem, że nie zawiodą moich oczekiwań. Mimo tego za każdym razem, kiedy sięgam po ich najnowsze wydawnictwo słucham go z lekką trwogą, bo co się stanie, jeśli jednak powinie im się noga i wydadzą jakiegoś średniaka? Póki co są to jedynie rozważania teoretyczne, ale przy pierwszym kontakcie z "Testosterone" znowu poczułem to nieprzyjemnie uczucie niepewności. To już ósme pełne studyjne wydawnictwo Szwedów, a do tego od premiery naprawdę dobrego "Thank You For The Demon" minął zaledwie rok.

Na najnowszy album Mustasch składa się 10 kompozycji dających łącznie 39 minut heavy metalowego grania zabarwionego stonerem i hard rockiem. To dopiero drugi materiał tej formacji nagrany w takim składzie (i ostatni, bo Jejo Perkovic odszedł z zespołu), poprzedni wypadał bardzo dobrze i nic nie mogę mu zarzucić. Mój pierwszy kontakt z "Testosterone" nie był zbyt szczęśliwy. Materiał wydał mi się zbyt spokojny, brakowało mi mocniejszych numerów, które swoją przebojowością wwiercałyby się w czaszkę. W końcu, czy ta kapela osiągnęłaby sukces, gdyby serwowała płyty wypełnione po brzegi balladami? No chyba nie bardzo. Na szczęście to pierwsze złe wrażenie szybko minęło i było wypierane coraz dalej z każdym kolejnym odsłuchem. Okazuje się, że faktycznie jest tutaj sporo spokojniejszych kompozycji ("Yara's Song", "The Rider", "Dreamers" i "Under The Radar"), ale wcale nie mniej jest tych szybszych, bardziej energicznych, za które uwielbiam Mustasch. Ale skoro zacząłem od tych spokojniejszych kompozycji, to już postaram się dokończyć. Nie są one złe, może taki "Yara's Song" to nawet prawdziwy hicior, ale szkoda, że to właśnie on otwiera ten album. Tutaj na start przydałaby się jakaś petarda w stylu "Be Like A Man" (o tym numerze w dalszej części tekstu). Natomiast "The Rider" to zdecydowanie najlżejsza kompozycja na "Testosterone". Gitara lekko sobie pyka, perkusja też wcale nie ostrzej, a cała uwaga słuchacza skupiać się powinna na wokalu Ralfa. A ten jak zwykle wypada rewelacyjnie. Z kolei "Dreamers" to taki kawałek z wręcz popowym refrenem, bardzo długo się rozkręca, ale to też tworzy specyficzny klimat. "Under The Radar" niczym specjalnym się nie wyróżnia, ale też nie razi, to jednak z tych kompozycji, których w dyskografii Mustasch trochę by się znalazło. Numer, który wpada jednym uchem i wypada drugim. Zdecydowanie mocniejszą stroną tego albumu Szwedów są energiczne numery, które wypakowane są po brzegi dobrze znanymi riffami (oczywiście jeśli jesteście w miarę dobrze zaznajomieni z dotychczasowymi dokonaniami tej kapeli). Słuchając "Breaking Up With Disaster" miałem wrażenie, że już gdzieś słyszałem ten numer, przynajmniej w warstwie muzycznej. Ale jak mawiał inżynier Mamoń "mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem", więc nie ma co narzekać. Podobnie miałem w przypadku "Down To Earth". Oczywiście to bardzo dobre kawałki, które momentalnie wpadają w ucho. W przeciwieństwie do "Someone", który jest nijaki i idealnie pasuje do pary z "Under The Radar". Natomiast największymi hiciorami na tym wydawnictwie są dla mnie "Be Like A Man" oraz "Testosterone". Ten pierwszy jest zdominowany przez równo bijące bębny i świetne partie wokalne Ralfa, ale pojawiają się tutaj również znaczące elementy muzyki elektronicznej (za ten element odpowiada Rikard Löfgren, który zajął się również produkcją albumu). Numer tytułowy zamykający ósmy studyjny album Mustasch to prawdziwa petarda. Kiedy spodziewałem się, że kapela na zakończenie będzie chciał uspokoić klimat, bo często właśnie tak kończyli albumy, tak tym razem przywalili z grubej rury. "Testosterone" to najmocniejsza kompozycja na tym wydawnictwie, kawałek zdominowany przez hipnotyczną wręcz muzykę, mechaniczna perkusja i dogrywające jej również powtarzalne riffy tworzą świetną całość. W tym kawałku wokal Ralfa jest jedynie dodatkiem. Numer mknie do przodu niczym rozpędzony samochód po bezdrożach. Takiego mocarnego zakończenia w żadnym wypadku się nie spodziewałem.

Mustasch to kapela grająca od lat w bardzo podobnym stylu, a jednak każdy z ich albumów jest inny. Każdy też posiada solidną dawkę hitów, jak i niezapomnianych ballad. Szwedzi już praktycznie na swoim pierwszym albumie znaleźli swój styl, który przez lata pieczołowicie pielęgnowali. W swojej twórczości nie robili żadnych radykalnych zmian stylistyki, co wychodziło do tej pory na dobre i "Testosterone" kontynuuje tę chlubną tradycję. Najnowsze wydawnictwo to po prostu kolejne wydawnictwo Mustasch i pewnie, przy każdej innej kapeli można by to uznać za zarzut, tak przy twórczości Szwedów jest to komplement. Ta formacja dla mnie tylko raz zniżyła swój poziom (przy okazji albumu "Powerhouse") i nigdy więcej im się to nie przytrafiło. "Testosterone" to mocna dawka heavy metalu zmieszanego z przebojowym hard rockiem i stonerowymi elementami. Nie brakuje tu błyskawicznie wpadających w ucho hitów, jak i zapadających w pamięć ballad. Niech żyją "Wąsy"!

Ocena: 8,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz