czwartek, 12 lutego 2015

Najlepsze albumy stycznia 2015

Po długim i żmudnym podsumowaniu 2014 roku czas w końcu wejść w nowy 2015 rok. Styczeń zawsze uznaję za miesiąc, który może być taką przepowiednią jakie będzie kolejnych 11 miesięcy. I jeżeli by przyjąć, że faktycznie styczeń jest zapowiedzią tego, co czekać mnie będzie w kolejnych miesiącach to ten rok zapowiada się naprawdę obiecująco. Pierwsze 31 dni 2015 roku obfitowało w naprawdę dobre premiery, więc ułożenie top 10 nie było dla mnie szczególnym wyzwaniem.



W tym roku postanowiłem pozbyć się obowiązkowych rubryk każdego z miesięcznych podsumowań, więc nie zawsze będzie rubryczka dotycząca rozczarowań i albumów, które się nie zmieściły w moim zestawieniu. Dzięki temu podsumowania będą krótsze, ale być może również bardziej treściwe. Styczeń przywitał mnie naprawdę solidną dawką świetnej muzyki i co prawda nie dałem rady zapoznać się ze wszystkim, ale to co pominąłem pewnie z czasem nadrobię. Gdzieś kompletnie umknął mi najnowszy album Venom i Funeral For A Friend. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale też nie chciałem ich słuchać na szybko, żeby tylko odbębnić przesłuchanie. Za to dałem szansę kilku młodym formacjom, które mogły mnie zaskoczyć (nigdy nie wiadomo) i jednej z nich się udało, ale o tym w dalszej części podsumowania. A oto moje top 10 stycznia 2015:

01. Armageddon - Captivity & Devourment

Absolutnym numerem jeden w tym miesiącu był powrót szwedzkiej kapeli Armageddon. Co to za powrót? W sumie dla mnie żaden, bo kapeli wcześniej nie znałem. Ale kiedy usłyszałem numer tytułowy wrzucony gdzieś na youtube to aż przeszedł mnie dreszcz. Rok 2014 był pełen świetnych mdm-owych wydawnictw, ale gdyby "Captivity & Devourment" wówczas pojawiło się na rynku to w mig zmiotłoby konkurencję. To co Szwedzi zaprezentowali na tym wydawnictwie momentalnie mnie przekonało do tego materiału. Nie dość, że ten mdm żyje i z każdym kolejnym numerem coraz bardziej się rozwija, to jeszcze sprawia, że od nowej płyty Armageddon nie da się oderwać. A praca gitar to już prawdziwa rewelacja, zwłaszcza pod koniec albumu.

02. Enter Shikari - The Mindsweep

Przyznam, że w ogóle nie chciało mi się słuchać "The Mindsweep". Po tym jak miałem okazję uczestniczyć w koncercie Enter Shikari w 2013 roku, który bardziej przypominał jakąś dyskotekę, nabrałem uprzedzenia do tej formacji. Ale po zmuszeniu się do przesłuchania "The Mindsweep" miałem wyrzuty sumienia, że tak późno sięgnąłem po ten album. Wciągnął mnie momentalnie. Ewidentnie Enter Shikari na żywo kompletnie mnie nie interesują, ale na płytach wypadają świetnie. Na najnowszym albumie znalazła się cała masa przebojów utrzymanych w klimatach electro post-hardcore'u.

03. Marilyn Manson - The Pale Emperor

Manson to jednak Manson. Co by nie wydał to można być pewnym, że złe nie będzie, tym bardziej, że ostatnio Marilyn Manson na swoich płytach zaczyna wracać do formy. Do "The High End Of Low" bardzo długo się przekonywałem, "Born Villain" kupił mnie od razu, więc czego mogłem się spodziewać po "The Pale Emperor"? Absolutnie wszystkiego! Tak naprawdę spodziewałem się kontynuacji tego, co było na "Born Villain" i praktycznie to dostałem. Manson nie szaleje, raczej bawi się swoim dotychczasowym dorobkiem muzycznym i na "The Pale Emperor" słuchać odnośniki do starszych wydawnictw muzyka, więc fani z dawnych lat powinni być zadowoleni.

04. Xibalba - Tierra Y Libertad

Przebicie takiego genialnego albumu jak "Hasta La Muerte" wydawałoby się niemożliwe i takie też niestety jest. "Tierra Y Libertad" to bardo dobry beatdown hardcore, ale w żadnym wypadku nie jest lepszy od poprzedniego albumu Xibalba. Kapela na nowej płycie dalej podąża obraną przez siebie ścieżką i serwują gniotące granie utrzymane w mrocznym klimacie. Nie można narzekać na tempo kompozycji, bo to jest zmienne i czasami kapela zrywa się do szaleńczego galopu, a za chwilę przygniata słuchacza beatdownowymi zagrywkami w ślimaczym tempie.

05. Periphery - Juggernaut: Omega

Nie bardzo wierzyłem w to, że Periphery będzie w stanie wydawać dwa równe albumy w jednej chwili. Myślałem, że jeden będzie super, a na drugim muzycy poupychają te numery, z których nie do końca byli zadowoleni. Tak jednak nie jest. Ale uważam, że "Juggernaut: Omega" jest minimalnie lepszym albumem od "Juggernaut: Alpha". Może sprawia to większy ciężar, który kapela zawarła na tej części płyty? W każdym razie jest to kawał świetnego djentowego grania, więc jeśli lubicie tego typu klimaty to nie wzbraniajcie się przed odsłuchem.

06. Periphery - Juggernaut: Alpha

"Juggernaut: Alpha" to ta lżejsza, ale też bardziej różnorodna część najnowszego dwupłytowego wydawnictwa Periphery. Dlaczego rozdzieliłem te płyty? Bo jednak trochę się od siebie różnią, i mimo tego, że razem tworzą spójną całość, to też są to zupełnie różne twory. I nieważne, że otwiera je kawałek z takim samym tekstem. "Juggernaut: Alpha" to album z większą ilością numerów, bardziej różnorodny, ale też spokojniejszy od "Juggernaut: Omega".

07. Counterweight - Crisis

A oto i wspomniany we wstępie młody zespół, którego wcześniej nie znałem, ale dałem mu szansę, mimo tego, że raczej na brak nowości od znanych formacji raczej narzekać w styczniu nie mogłem. Jak się okazuje "Counterweight" to nie tylko tytuł jednego z największych hitów kapeli Heaven Shall Burn, ale też nazwa metalcore'owej kapeli z Austrii. Na "Crisis" słychać, że formacja w swojej muzyce wzoruje się na Heaven Shall Burn, zresztą muzycy sami się do tego przyznają. Counterweight serwują tak samo energetyczny i tak samo agresywny metalcore co ich bardziej doświadczeni koledzy z Niemiec. Jeżeli czekacie na kolejny album Heaven Shall Burn to "Crisis" od Counterweight może być świetnym smakołykiem na przystawkę.

08. Mechina - Acheron

Mechina to amerykańska formacja od kilku lat wydająca swoje nowe albumy zawsze 1 stycznia. Tak było z "Conquer" (2011), "Empyrean" (2013), "Xenon" (2014) i tak też jest w przypadku "Acheron". Dotychczas płyty tej formacji jakoś tak przechodziły koło mnie, żaden z albumów Mechina nie trafił do mojego topu miesiąca. "Acheron" jest tym pierwszym i nie jest to żaden przypadek. Faktycznie formacja wydała tym razem niezwykły album, na którym łączy cyber metal z progresywnym graniem i jeszcze mieszają do tego symfoniczny metal. "Acheron" naprawdę chcę się słuchać i zdecydowanie jest to materiał, który przekonał mnie, że ta kapela to nie tylko taki dziwny twór, który niemalże co roku wydaje album tego samego dnia.

09. Eisbrecher - Schock

Do Eisbrecher zawsze byłem uprzedzony, zawsze ich miałem za kapelę, która była jedną z wielu z nurtu neue deutsche harte. Kompletnie nic ich nie wyróżniało. I w sumie "Schock" tego nie zmienia, ale nie mogę obojętnie przejść obok niektórych numerów zawartych na tym wydawnictwie. Całościowo nowy album Eisbrecher nie powala, ale znajdują się tutaj tak mocarne przeboje, które ciągną cały "Schock" mocno w górę o kilka oczek. Wymienię tylko  ten najlepsze: "1000 Narben", "Zwischen Uns", "Himmel, Arsch Und Zwirn", "Dreizehn" czy "Fehler Machen Leute". Ale tak naprawdę co drugi numer na tej płycie to hit i to największa siła tego wydawnictwa.

10. Marduk - Frontschwein

Dlaczego Marduk na końcu? Bo jednak muzycy nie dali rady przeskoczyć bardzo wysoko zawieszonej poprzeczki. "Serpent Sermon" wydany w 2012 roku to jeden z moich ulubionych black metalowych albumów i liczyłem na to, że za sprawą "Frontschwein" zostanie zdetronizowany. I niestety się pomyliłem, bo najnowsze wydawnictwo Marduk jest co najwyżej bardzo dobre, ale daleko mu do mocno uzależniającego "Serpent Sermon". Za to za "Frontschwein" przemawia wojenna tematyka utworów i spójność materiału. Wielbiciele Marduka na pewno się nie zawiodą na tym wydawnictwie, bo nie przynosi ono ujmy kapeli, ale też raczej nie przyniesie im wielkiej chwały. Ot kolejny bardzo dobry materiał w dyskografii tej mocarnej ekipy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz