piątek, 28 grudnia 2012

Podsumowanie 2012 - rozczarowania

Jak co roku, tak i w 2012 pojawiło się kilka albumów, z którymi wiązałem spore nadzieje, ale filnalnie nie zostały one spełnione (często nawet w najmniejszym stopniu). W większości były to nowe wydawnictwa znanych kapel, lub znanych muzyków, czy też materiały supergrup. Niestety, jak widać poniżej nie każde z takich przedsięwzięć się udaje - ewentualnie istnieje jeszcze taka możliwość, że mam zbyt wygórowane oczekiwania.


01. Tenacious D - Rize Of The Fenix

Tenacious D to jedna z moich ulubionych kapel rockowych. Do tej pory mieli na swoim koncie dwa świetne albumy i można by się długo sprzeczać, który z nich jest lepszy. Jeszcze w 2011 roku pojawiły się plotki, jakoby JB i KG przygotowywali nowy materiał. Pojawiła się prześmiewcza okładka i zapowiedź albumu z numerem "To Be The Best" - zaledwie 1 minutowy kawałek, ale jednak porażał energią i luzackim podejściem do rocka. Jak się okazuje "Rize Of The Fenix" był nagrywany już od 2008 roku ze sporymi przerwami. Niestety finalny materiał jest nierówny, mało w nim energii, za to sporo niespecjalnie śmiesznych żartów. Przyznam, że przy kolejnych odsłuchach czułem się nie tyle znudzony, co zażenowany. I jeśli już wracam do tego albumu to tylko dla kawałka "To Be The Best".


02. Steve Harris - British Lion

To miał być solowy album Steve'a Harrisa z prawdziwego zdarzenia. "British Lion" miał powalić wszystkich na kolana i przedstawić wszystkim basistę Iron Maiden na nowo. Balonik był tak mocno dmuchany, że w końcu pękł - a miało to miejsce w momencie premiery albumu. Okazało się bowiem, że materiał jest nudny, a wokalista zaproszony przez Harrisa kompletnie nie daje sobie rady. "British Lion" okazał się być zaledwie otyłym kociakiem wylegującym się przy kominku.

03. Freedom Call - Land Of The Crimson Dawn

No dobra, ten album wrzuciłem specjalnie. Wiem, że tak kapela ostatnio (no od kilku lat) nie potrafi nagrać nic dobre (już o bardzo dobrym nie mówię). Jednak słuchając "Legend Of The Shadowking" miałem wrażenie, że Freedom Call już powoli się wygrzebują z dołu, w którym wcześniej regularnie się zasypywali. Jednak z odkopywaniem się trzeba uważać, bo przez pomyłkę można się jeszcze bardziej zakopać. Tak jest w przypadku "Land Of The Crimson Dawn". To już nie jest nawet bardzo przebojowy melodic metal polany lukrem, to już jest melodic pop metal polany lukrem, posypany cukrem i jeszcze umazany karmelem.

04. Hysterica - The Art Of Metal

Kobiety w heavy metalu muszą być silne. Muszą walczyć o swoją pozycję w świecie zdominowanym przez męskie kapele. I o ile Hysterica świetnie poradziła sobie w debiucie serwując korzenny heavy metal, tak na "The Art Of Metal" kompletnie zapomniały co chcą grać. Nowy materiał jest nie tyle nudny, co momentami niezwykle słaby. Słuchając tego albumu (a czekałem na niego niemalże łamiąc sobie kciuki) miałem wrażenie, że nagle z kapeli uleciał pomysł na granie. Panie z Hysterica grają nowe numery, ale nic z nich nie pozostaje w główie (w przeciwieństwie do tego co było na "Metalwar").

05. Book Of Reflections - Relentless Fighter

Book Of Reflections to supergrupa, który swój pierwszy album wydała w 2004 roku. Niestety jak to często bywa z tego typu projektami po tym, jak coś się uda pojawiają się ludzie, którzy chcą to ciągnąć za wszelką cenę. Tak chyba jest w przypadku Book Of Reflections. Pierwszy album był dobry, drugi był słaby. Zastanawia mnie dlaczego wówczas nie wyciągnięto wniosków i nie zawieszono działalności supergrupy? Sześć lat po premierze "Chapter II: Unfold the Future" kapela wydała właśnie "Relentless Fighter". Album nudny i pozbawiony chociażby szczypty energii. Niby materiał składający się na to wydawnictwo trwa niecałe 50 minut, a jednak ciągnie się niemiłosiernie.

06. Baroness - Yellow & Green

Niektórych może dziwić obecność nowego, podwójnego wydawnictwa Baroness w tym zestawieniu. "Yellow & Green" jest albumem, któremu dawałem najwięcej szans spośród zamieszczonych tutaj pozycji. Jednak Baroness płytami "Red Album" i "Blue Record" tak wysoko zawiesili sobie poprzeczkę, że sami nie byli jej w stanie przeskoczyć. "Yellow & Green" jest ok, ale nie ma startu do przednich wydawnictw Baroness i tylko dlatego znalazł się w tym zestawieniu.

07. Soulspell - Hollow's Gathering

Patrząc na kolejne niedoróbki wychodzące pod szyldem Avantasia mój wzrok automatycznie kieruje się w stronę albumów Soulspell. Brazyliska kapela gra w bardzo podobnych klimatach co projekt Sammeta. Zespół miał do tej pory na swoim koncie dwa albumy, które były świetne - melodic power metal z najwyższej półki. Dlatego tym bardziej szkoda, że Soulspell wydał w tym roku "Hollow's Gathering", który jest po prostu nudny i ciężko jest przez niego przebrnąć. Mam nadzieję, że to tylko chwilowa niemoc tej formacji.

08. Biohazard - Reborn In Defiance

"Reborn In Defiance" to powrót kapeli Biohazard. Fromacja wróciła w pierwotnym składzie i miała pokazać jak gra się hardcore. Finalnie jednak album jest mocno rozczarowujący i stawia Biohazard w słabym świetle. Ciężko mi napisać czego konkretnie tu brakuje - zdaje się, że wszystkiego. Ci, którzy czekali na powrót Biohazard na pewno nie takie comebacku oczekiwali.

09. AxeWound - Vultures

Axewound to nowy projekt, w którego skład wchodzą znani muzycy sceny metalcore/hardcore. Supregrupy mają to do siebie, że fani wobec nich mają ogromne oczekiwania. W końcu w tego typu projektach udzielają się ludzie, którzy łączą siły, żeby zaprezentować coś zdecydowanie lepszego niż w swoich macierzystych firmacjach. W przypadku AxeWound nie do końca się to udało, album jest nierówny i pozostawia po sobie raczej słabe wrażenie. Pewnie gdyby Matt zajął się w tym projekcie graniem na gitarze, a nie wokalami to sprawa wyglądała by zupełnie inaczej (w sensie lepiej).

10. Danko Jones - Rock And Roll Is Black And Blue

I na ostatnie miejsce w rozczarowaniach trafia Danko Jones. "Rock And Roll Is Black And Blue" to nie jest zły album, ale kiedy porównuję go z hiciarskim "Below The Belt" to po prostu wypada bardzo słabo. Miałem dużą nadzieję na to, że Danko Jones się otrząsnął i nagra materiał jeszcze lepszy niż ten z 2010 roku. Szkoda, że tak się nie stało i kapela wróciła do grania, jakie prezentowała na albumach sprzed "Below The Belt". Szkoda, że Kanadyjczycy nie chcą iść do przodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz