wtorek, 10 marca 2015

Najlepsze albumy lutego 2015

Po tak świetnym miesiącu jakim był styczeń liczyłem na to, że luty nie będzie gorszy. W końcu pierwszy miesiąc miał być zapowiedzią jeszcze lepszego okresu. I w sumie patrząc na zapowiadane premiery nic nie wskazywało na to, żeby miało być źle, czy nawet średnio. Świetnie znane mi formacje miały wydać swoje kolejne płyty, które po szumnych zapowiedziach miały zmieść wszystko z powierzchni ziemi. Zresztą każde udostępniane przedpremierowo utwory tylko mnie upewniały w tym, że szykuje się kolejny zabójczy miesiąc.

Jednak luty okazał się prawdziwym rollercoasterem. Po świetnym albumie trafiałem na gniota, albo średniaka, żeby za chwilę znowu dorwać się do bardzo dobrego wydawnictwa. Zdecydowanym numerem jeden wśród gniotów okazał się nowy materiał od All That Remains. Sądziłem, że ta kapela w końcu się podniesie z kolan i wyda coś, czego da się przesłuchać więcej niż raz. Ale niestety "The Order Of Things" to zbiór wszystkich największych grzechów nowoczesnego metalu zebrany na jednym albumie. Jest tu wszystko za co można nienawidzić modern metalu (i nie dajcie sobie wcisnąć kitu, że to co gra All That Remains to metalcore). Jak dla mnie co najwyżej średnie albumy wydały Manilla Road, Red, Ensiferum, Scorpions, Stick To Your Guns, czy Dope Stars Inc. Za to w moim topie nie zmieściło się kilka naprawdę dobrych wydawnictw. Danko Jones nagrali w końcu godnego następcę "Below The Belt", Negura Bunget zaczarowali klimatem na albumie "Tau", Black Star Riders przypomnieli zapominalskim o Thin Lizzy, a In The Other Climes pokazali jak w Europie gra się metalcore. Oczywiście dziesiątka nie jest rozciągliwa i dlatego te wydawnictwa nie zmieściły się w moim zestawieniu finalnym.

01. Creature With The Atom Brain - Night Of The Hunter

Mój absolutny faworyt momentu zakończenia drugiego obrotu płyty. Pierwszy kontakt z "Night Of The Hunter" do szczęśliwych nie należał. Utwory wydawały mi się zbyt przekombinowane i wydłużone na siłę. Dopiero przy drugim obrocie odkryłem, że kapela wreszcie wydała materiał godny debiutanckiego "I Am The Golden Gate Bridge". Kapela dalej brnie w eksperymentalnego rocka wspartego o stonerowe rozwiązania. Jeżeli ktoś zasłuchiwał się którąś z poprzednich płyt Belgów to tym bardziej warto sprawdzić "Night Of The Hunter". Ale nie jest to album, od którego warto zaczynać przygodę z Creature With The Atom Brain.

02. Code - Mut

Po opuszczeniu Code przez Kvohsta z miejsca skreśliłem ten zespół. Oczywiście niesłusznie, bo "Augur Nox" nagrany już z wokalami Waciana był naprawdę dobry i utrzymany w klimacie dwóch pierwszy wydawnictw tej kapeli. Ale oczywiście bardzo daleko mu było do rewelacyjnego "Replesendent Grotesque" z 2009 roku, gdzie Kvohst czarował swoim wokalem. Trochę się zdziwiłem, kiedy przy zapowiedziach "Mut" muzyka Code była opisywana jako progressive rock, albo post-rock. Po tym jak usłyszałem nowy materiał okazało się, że faktycznie te szufladki to nie były żarty. Faktycznie formacja odeszła już kompletnie z pogranicza black metalu. Ale w nowym stylu sprawdzają się rewelacyjnie, a Wacian w czystych partiach coraz bardziej przypomina Kvohsta, co oczywiście jest świetnym kierunkiem.

03. Feed Her To The Sharks - Fortitude

Feed Her To The Sharks to kolejna australijska metalcore'owa formacja, która zaczyna podbijać świat. Przy czy "Fortitude" to ich zdecydowanie najlepsze z dotychczasowych wydawnictw. Album ma w sobie wszystko co najlepsze w gatunku, jakim jest metalcore. I nawet czyste partie wokalu pojawiające się w refrenach nie są w stanie tego zepsuć. Trzeci studyjny album Australijczyków to prawdziwa petarda pełna niesamowitej energii.

04. Burweed - Hide

Rzadko kiedy sięgam po sludge'owe płyty, ale jak tylko nadarza się okazja, to dlaczego by nie spróbować? I przy okazji debiutanckiego albumu Burweed narzekać nie będę, bo nie ma na co. Młodzi Finowie pokazali klasę nagrywając takiego klimatycznego kolosa jakim jest "Hide". Słuchając tego albumu miałem wrażenie, że to dzieło doświadczonych muzyków, którzy znudzeni swoimi macierzystymi formacjami postanowili zaszaleć i trochę poeksperymentować.

05. The Agonist - Eye Of Providence

Po tym jak z The Agonist wyrzucona została Alissa ciężko mi było uwierzyć w to, że formacja znajdzie godną następczynię tej wokalistki. Za mikrofonem szybko miejsce zajęła Vicky Psarakis i w sumie zapowiadała się tak sobie. Ale już przy pierwszym kawałku jaki kapela udostępniła z nowego materiału nowy nabytek formacji powalał wokalnymi umiejętnościami. Vicky w czystych partiach wypada zdecydowanie lepiej niż Alissa, a harshe jeszcze pewnie doszlifuje. W każdym razie ""Eye Of Providence" w moich uszach wypada o wiele lepiej niż nowy materiał Arch Enemy (ale nie jest to wina wokalistki). Nowa płyta The Agonist jest pełna melodic death metalu zmieszanego z melodyjną odmianą metalcore'a i wszystko to podane w bardzo przebojowym stylu. Na tej płycie po prostu słychać radość grania.

06. Blacklisted - When People Grow, People Go

Blacklisted świetna hardcore'owa kapela i kropka. Na potwierdzenie tego faktu niech posłuży najnowsze wydawnictwo Amerykanów. "When People Grow, People Go" trwa zaledwie 20 minut, ale jest tak intensywny, że wręcz domaga się kilku solidnych odsłuchów pod rząd. Najnowsze wydawnictwo Blacklisted to czysta hardcore'owa energia zamknięta w 20-minutowym materiale.

07. Enforcer - From Beyond

Muzyka Enforcer zawsze mnie interesowała, ale szybko też przemijała. Ot mogłem sobie posłuchać ich albumu, a po jakiejś godzinie niczego nie pamiętałem, chociaż podczas słuchania naprawdę dobrze się bawiłem. "From Beyond" ma szansę zmienić tę tendencję. Jak dla mnie to najlepsze wydawnictwo chłopaków z Enforcer. Wreszcie całość brzmi oldschoolowo, ale nie trąci przy tym plastikiem i sztucznością. Słychać, że chłopaki mimo młodego wieku świetnie czują się w staroszkolnej mieszance heavy metalu i hard rocka.

08. Melechesh - Enki

Kiedy usłyszałem numer "Multiple Truths" to od razu wstawiłem płytę "Enki" na najwyższe miejsce w podsumowaniu lutego. Wraz z zapoznawaniem się z kolejnymi premierami tego miesiąca pozycja nowego wydawnictwa Melechesh słabła. W końcu posłuchałem "Enki" i okazało się, że nie do końca dostałem to, czego bym się spodziewał. Owszem jest to bardzo dobra płyta pełna mocarnych numerów, ale niestety trafiają się też nudniejsze fragmenty, które jednak mocno rzutują na całość. Wielbiciele orientalnego black metalu raczej narzekać na "Enki" nie będą, ale ja cały czas czuję, że mogła być to zdecydowanie lepsza płyta.


09. Keep Of Kalessin - Epistemology

Keep Of Kalessin formacja nietuzinkowa, nie dająca się łatwo zaszufladkować. Niby to jakaś odmiana black metalu, ale zawierająca w sobie całą masę innych gatunków. No i ten black metal z każdym kolejnym albumem jest coraz mniej wyraźny. Nie brakuje tu agresji, ale jednak w kwestii wokalnej przeważają tu czyste partie. "Epistemology" to nowoczesne granie i (w przeciwieństwie do tego co wydało All That Remains) zawiera w sobie większość najlepszych elementów jakie może zawierać album z nowoczesnym metalem. No i nowy materiał od Keep Of Kalessin to piekielnie szybkie granie, niby kawałki trwają po 7-9 minut, ale całość przelatuje wręcz z prędkością światła (tak, muzyka przelatuje z prędkością światła).

10. Carach Angren - This Is No Fairy Tale

Holendrzy dość mocno mnie zaskoczyli, spodziewałem kolejnego porządnego albumu utrzymanego w klimacie melodic black metalu, a tymczasem dostałem coś czego się nie spodziewałem. Epickości i rozmachu nowej płycie Carach Angren odmówić nie można. Owszem jest to black metal, ale z dużą ilością symfonii i świetnym klimatem. W świecie kina od kilku lat trwa moda na przerabianie znanych baśni na akcyjniaki fantasy, a tymczasem panowie z Carach Angren postanowili przedstawić swoje makabryczne bajki. Jak im to wyszło? Po kilku obrotach "This Is No Fairy Tale" dochodzę do wniosku, że naprawdę dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz