środa, 28 marca 2012

Deathstars, Marionette - Warszawa, 2012

Deathstars, Marionette
Warszawa, klub Progresja, 22.03.2012

Skład:
Deathstars
Marionette

Szwedzką kapelę Deathstars znam praktycznie od samych jej początków - przekonałem się do nich bardzo szybko, bo już przy pierwszym zetknięciu z klipem do utworu "Syndrome". Wówczas odkryłem też ich pierwszy album, czyli "Synthetic Generation", który swoją premierę miał 24 listopada 2002 roku. Cztery lata później Deathstars wydali swój drugi album, nadal kapelę stanowiło czterech muzyków - co prawda nastąpiła jedna zmiana personalna, ale bardzo istotna - kapelę opuścił gitarzysta Beast X Electric, a w jego miejsce wskoczył basista Skinny Disco (wówczas Nightmare Industries zajął się gitarą). W 2008 roku Szwedzi po raz pierwszy zagrali w Polsce, wówczas jako support przed nu-metalową formacją Korn. Niestety na koncert się nie wybrałem. Kolejna wizyta Deathstars w naszym kraju nastąpiła już po wydaniu "Night Electric Night" i powiększeniu składu kapeli o gitarzystę Cat Casino. Kapela zawitała do Gdańska jako support przed niemieckimi gigantami z Rammstein - koncert odbył się 15 listopada 2011 roku w na stadionie Ergo Arena. Natomiast na 22 marca 2012 roku kapela miała zawitać do Warszawy, ale już jako headliner.


Prawdę mówiąc cały czas czekałem aż Szwedzi zdecydują się przyjechać do Polski w roli headlinera - wiadomo jak to jest z supportami, przyjeżdżają, grają jakieś 30 minut i zostawiają po sobie mieszane uczucia. Widocznie Deathstars spodobała się polska publiczność, którą poznali podczas supportowania Rammsteina (niestety z tego co pamiętam przyjęcie Szwedów przed Kornem było...niech będzie, że "chłodne") i wrócili w roli headlinera, ale do Warszawy. Długo nie było nic wiadomo o supporcie, nawet w pewnym momencie zacząłem się martwić, że organizator zdecyduje się na odwołanie koncertu. Na szczęście pojawiła się informacja o supporcie, miała nim być szwedzka kapela Marionette. Chłopaki grają coś na granicy metalcore'a z melodic death metalem. Podobnie jak Deathstars mają na swoim koncie trzy albumy studyjne - zadebiutowali w 2008 roku wydawnictwem "Spite". Marionette do Warszawy przyjechali promować swój najnowszy album studyjny o tytule "Nerve", którego premiera miała miejsce 14 listopada 2011 roku.

Koncet finalnie rozpoczął się z lekkim opóźnieniem - co pozwoliło mi na chwilę refleksji stojąc w pobliżu szatni klubu Progresja. Nie byłem zdziwiony wyglądem zgromadzonych w klubie ludzi, wszak wcześniej już widziałem ich więcej podczas koncertu The 69 Eyes - helsińskie wampiry gromadzą jeszcze większe wielbiących gotyckie klimaty dziewoi, więc niewielkie zgromadzenie przed Deathstars nie było dla mnie niczym dziwnym. Raczej skupiłem się na twarzach osób wyglądających "normalnie", a zwłaszcza ich reakcje na gotycko wyglądających wielbicieli Deathstars. No, ale w końcu bramy się rozwarły i grupka oczekująca na koncert wlała się na salę główną. Oczywiście dość szybko nastąpiło rozdzielenie - część od razy zaczęła ustawiać się pod sceną, a druga połowa sprawdzać merch, obydwu kapel. Niestety po stronie Deathstars nie było co oglądać, widać było, że Szwedzi zawitali do Polski już pod koniec swojej trasy. Ot takie pierwsze rozczarowanie i miałem nadzieję, że ostatnie tego wieczoru.

Marionette wyszli dość szybko - w sumie czas na strojenie mieli zanim publiczność dostała się na główną salę. Chłopaki nie wyglądali na spiętych i dość szybko złapali nie najgorszy kontakt z ludźmi zgromadzonymi pod barierką. Niestety frekwencja podczas występu Marionette nie była zbyt okazała, ale dzięki temu nie było problemu z podejściem pod samą scenę. Panowie w większości grali kawałki z "Nerve", ale zahaczali też o poprzednie albumy. Ich występ miał kilka poważnych minusów - pierwszy to taki, że prawie nie było słychać czystego wokalu, przez co niektóre nowe numery dużo traciły. Po drugie coś nie grało z nagłośnieniem, bo muzyka Marionette przypominała ścianę dźwięku, z którego co jakiś czas można było coś wyłowić. Mimo tego kapela się nie zrażała, a ludzie też wytrwale stali pod sceną, dopiero pod koniec występu można było odnotować jakiś ruch pod sceną. Kiedy Marionette skończyli grać ujawniły się rozhisteryzowane fanki - pewnie część dla żartów piszczała za każdym razem, kiedy na scenie pojawiał się, któryś z muzyków Marionette (a pojawiali się dość często, w końcu musieli zebrać swój sprzęt). Z jednej strony takie zachowanie jest raczej normalne, a z drugiej jakoś mi nie pasuje do metalowego gigu.

Deathstars, jak na gwiazdy przystało, kazali na siebie długo czekać. Na szczęście w końcu wyszli i zaczarowali zebraną w Progresji (nadal niezbyt liczną) publiczność. Koncert rozpoczął się od "Mark Of The Gun" - i nie wiem dlaczego, ale nagle Whiplasher zaczął mi przypominać Tilla z Rammstein (oczywiście chodzi o rysy twarzy). Kawałek otwierający od razu porwał publiczność, a kapela nie zwalniała tempa, bo bez zbędnego gadania pojawił się kolejny numer - tym razem "Motherzone", czyli hicior pochodzący z drugiego albumu. Co ciekawe to brzmienie, które na Marionette kulało tutaj było wręcz idealne - świetnie słyszalne były również jadowite partie wokalne serwowane przez Skinny'ego. I tak kapela serwowała kolejne swoje największe hity z wszystkich trzech albumów - przyznam, że byłem trochę zaskoczony, bo spodziewałem się promowania numerów z ostatniego studyjnego wydawnictwa, czyli z "Night Electric Night", a tymczasem kapela zdecydowała się na promowanie kompilacji "The Greatest Hits On Earth" (zresztą mocno promowanej podczas trasy z Rammstein). Szwedzi przez cały czas "częstowali" zgromadzoną pod sceną publiczność ogromem energii, która płynęła z ich muzyki - oczywiście bardzo szybko ta energia mi się udzieliła. Okazało się, że mimo przerwy jaką miałem w słuchaniu Deathstars znam świetnie teksty większości kawałków, więc darłem mordę ile wlezie ;-) W pewnym momencie w ręce Skinny'ego dostała się flaga Polski, ten niewiele myśląc założył ją sobie na głowę i paradował tak na scenie - oczywiście nie przerywając grania. Cat przez cały czas wdzięczył się na scenie ile można - ale to akurat niespecjalnie mnie zaskoczyło. Whiplasher niektórymi swoimi ruchami zaczął mi jeszcze bardziej przypominać wokalistę Rammstein (może podczas trasy pobierał od niego jakieś lekcje zachowania scenicznego?). Ale ewidentnie najbardziej podekscytowany występem był Nightmare Industries - nawet po zakończeniu koncertu jego koledzy z zespołu musieli go siłą zaciągać na backstage. Warto wspomnieć, że w numerze "Blood Stains Blondes" kapelę wsparł wokalnie Coroner - wokalista kapeli The Dead And The Living. Przez cały czas liczyłem na to, że Deathstars zagrają "Syndrome", ale trochę się przeliczyłem - to był chyba jedyny minus tego koncertu. Po występie Deathstars okazało się, że to co było po Marionette to jeszcze nic - dopiero teraz w klubie unosił się niesamowity pisk. Fanki za wszelką cenę chciały dotknąć uwielbianych przez siebie muzyków - co nie jest niczym niezwykłym, ale pod barierkami zrobił się niesamowity ścisk - patrząc na to wszystko z boku muszę przyznać, że wyglądało to przekomicznie. Ale wychodząc z klubu, oczywiście bardzo zadowolony, zdałem sobie sprawę, że obojętnie jaka by nie była setlista Deathstars tego wieczoru to i tak byłbym zachwycony.

Mam tylko nadzieję, że Szwedzi nie zrażą się słabą frekwencją i zawitają jeszcze do Polski jako headliner. Oczywiście teraz liczę na jakiś nowy album studyjny - wszak dwa nowe kawałki już są (póki co zasiliły kompilację) trzeba dokręcić jeszcze około ośmiu (oczywiście utrzymanych w podobnym klimacie co "Metal" i "Death Is Wasted On The Dead"), wydać album i ruszać w kolejną europejską trasę, oczywiście bez pomijania Polski.

Zdjęcie setlisty Deathstars z warszawskiego koncertu (więcej zdjęć na blogu Zebrane w Kadrze)

2 komentarze:

  1. Kapela kompletnie nie w moich klimatach, ale jakos pare razy sie na nich natknelam, gdyz ich zdjecia (m.in to z plakatu), a co za tym idzie, wizerunek sceniczny, jest specyficzny i interesujacy.

    Kompletnie nie rozumiem tych fanek, po co dotykac muzyka i jeszcze wydawac przy tym chore piski. Przyszly, bo fascynuje je muzyka, czy przyszly sobie pomacac? Chyba jakies nawiedzone,napalone nastolatki. Brak klasy. Niektore dziewuchy, to jednak sa strasznie puste. Zal.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja myślę, że te fanki przyszły zarówno dla muzyków, jak i dla muzyki ;-)

    OdpowiedzUsuń