czwartek, 1 czerwca 2023

Przegląd premier płytowych - maj 2023

Maj był doskonały...a przynajmniej nie zauważyłem, żeby był słabszy w temacie nowości muzycznych od wcześniejszych miesięcy 2023 roku. Swoje premiery w maju miało sporo albumów, na które czekałem. Oraz kilka płyt, na które nie wiedziałem, że czekałem. Selekcja do tego przeglądu była trudna i trwała dosłownie do ostatniego momentu, bo z jednej strony nie chciałem zasypywać się dziesiątkami płyt, tylko po to, żeby przypadkiem jakiejś nie pominąć, a z drugiej strony ciężko było z niektórych wydawnictw zrezygnować. Majowy przegląd jest bardzo różnorodny - jest sporo ciężaru, ale nie brakuje też muzyki lżejszej, bardziej przebojowej. Łapcie kolejne 25 najciekawszych według mnie majowych premier.



Blindfolded And Led To The Woods - Rejecting Obliteration
(technical death metal/dissonant death metal/progressive metal)
Data premiery: 19.05.2023

Nowozelandzka kapela Blindfolded And Led To The Woods przeszła ciekawą drogę w swojej karierze, choć jest to stosunkowo nowa formacja. Zaczynali jako kompletnie niczym nie wyróżniający się band grający mieszankę deathcore'a i technicznego death metalu...o dość specyficznym brzmieniu. Aż tu nagle w 2021 roku wydali "Nightmare Withdrawals", na którymi sprawiają wrażenie jakby byli kompletnie inną formacją. Był to ich trzeci studyjny materiał i za jego sprawą dość mocno namieszali na scenie death metalowej w 2021 roku. Na mnie wspomniana płyta też zrobiła duże wrażenie, ale nie na tyle, żeby trafić do najlepszej trzydziestki. Z czwartym wydawnictwem Blindfolded And Led To The Woods jest już nieco inaczej, bo "Rejecting Obliteration" błyskawicznie wpadło mi w ucho, o ile takie połamane i progresywne granie może wpadać w ucho (najwyraźniej może skoro wpadło). Kapela idzie dalej drogą, którą obrała na albumie "Nightmare Withdrawals" i serwuje popularny w ostatnich latach dissonant death metal. Sporo na tym albumie chaosu, specyficznych dla wspomnianego gatunku zagrywek, które jeżeli nie jesteście zaznajomieni z tymi prawidłami mogą z początku trochę odrzucać. Niemniej polecam się przemóc i wpaść w sidła tej nowozelandzkiej formacji, bo panowie czarują niesamowicie.

Blood Ceremony - The Old Ways Remain
(occult rock/psychodelic rock/heavy psych)
Data premiery: 05.05.2023

Nie wiem jak wy, ale ja mam wrażenie, że w ostatnich latach niewiele wychodzi ciekawych płyt utrzymanych w klimacie occult rocka. A jeszcze 10-15 lat temu było tego całe zatrzęsienie. Sporo było nowych projektów, które sprawiały, że przyszłość tego gatunku zapowiadała się naprawdę obiecująco. Ale jednak duża część z tych młodych kapel gdzieś przepadła i od kilku lat nie daje znaku życia. Na nowy materiał Blood Ceremony też trzeba było trochę poczekać, bo "Lord Of Misrule" wydany został w 2016 roku. I prawdę mówiąc już myślałem, że formacja odpowiedzialna za doskonały "The Eldritch Dark" (2013) również gdzieś zaginęła w akcji. Na szczęście Blood Ceremony nie podzielili losu wielu kapel grających w tym nurcie i zaprezentowali swój piąty pełny studyjny materiał. "The Old Ways Remain" to mieszanka occult rocka, psychodelicznego rocka i heavy psych, nie szukajcie tutaj nowych rozwiązań, bo ich nie znajdziecie. To nie są gatunki, po których koniecznie należy spodziewać się eksperymentowania. Blood Ceremony na swoim najnowszym albumie w cudowny sposób odnoszą się do muzyki rockowej rządzącej w latach 70-tych. Mam wrażenie, że to najbardziej zróżnicowany materiał tej grupy, co też pozwala zatrzymać się przy nim na dłużej, bo grupa potrafi na tej płycie bardzo przyjemnie zaskoczyć. Jako fan wspomnianego tutaj wcześniej "The Eldritch Dark" spodziewałem się po Blood Ceremony okultystycznych klimatów, tańcowania z demonami wokół ogniska w środku lasu, a dostałem nieco lżejszy klimat, bardziej różnorodną zawartość, która z miejsca mnie oczarowała.

Burning Witches - The Dark Tower
(heavy metal)
Data premiery: 05.05.2023
Spotify

Kiedyś kobiety w muzyce metalowej były rzadkością (nawet ukuty został termin "femal fronted metal"). A już kapele składające się z samych kobiet były takim wyjątkiem, że obojętnie co i jak grały to wzbudzały ogromne zainteresowanie. Teraz jest zupełnie inaczej i na brak sfeminizowanych bandów narzekać nie można - i bardzo dobrze, bo dzięki temu na świecznik dostają się formacje, które naprawdę potrafią grać. Jedną z takich grup jest szwajcarska kapela Burning Witches, która w maju zaprezentowała swój piąty studyjny materiał. Nie miałem dobrego startu z "The Dark Tower", przede wszystkim dlatego, że przed premierą albumu zapoznałem się z kawałkiem tytułowym (który promował nadchodzące wówczas wydawnictwo). I nie chodzi o to, że utwór, czy też klip mu towarzyszący mi się nie podobały, co to to nie. Problemem okazał się refren, w którym muzyka, jak i sposób śpiewania coś mi przypominał...wałkowałem ten kawałek w nieskończoność, ale w końcu sobie przypomniałem. Już to słyszałem na solowej płycie Joacima Cansa (tak, tego z HammerFall) w kawałku "The Key", zresztą również w refrenie. I jasne, lubię melodie, które już kiedyś raz słyszałem (niczym inżynier Mamoń), ale w tym przypadku poczułem się dziwnie słysząc znany mi motyw. Jednak nie zrażając się po premierze odpaliłem płytę "The Dark Tower" i jak zwykle w przypadku płyt Burning Witches momentalnie dałem się porwać tej heavy metalowej uczcie. Szwajcarki mają już dość ugruntowaną pozycję na scenie, a swoim najnowszym wydawnictwem tylko upewniły mnie, że to miejsce jak najbardziej im się należy. Jeżeli lubicie błyskawicznie wpadający w ucho, choć nieco szorstki heavy metal, to czym prędzej odpalajcie "The Dark Tower".

Cattle Decapitation - Terrasite
(deathgrind/death metal/grindcore)
Data premiery: 12.05.2023
Spotify

Nowy album Cattle Decapitation był dla mnie najbardziej wyczekiwaną premierą tego roku (chyba nawet bardziej niż Enslaved) i był też materiałem, którego byłem najbardziej pewny. Głównie dlatego, że ta amerykańska formacja jest w ostatnich latach w niesamowicie dobrej, wręcz w doskonałej formie. Swoją przygodę z ich twórczością rozpocząłem w 2012 roku od płyty "Monolith of Inhumanity", z niewiadomych dla mnie przyczyn do tamtej pory uważałem, że twórczość Cattle Decapitation jest dla mnie zbyt ostra. No bo, kto to słyszał, żeby słuchać grindcore'a? (bleh!) Jak się jednak okazało twórczość Amerykanów błyskawicznie mi podpasowała i od tamtego momentu jest to jedna z moich ulubionych grup. Wydany w 2019 roku "Death Atlas" był bardzo dobry, ale odstawał odrobinę na tle swoich dwóch doskonałych poprzedników - wspomnianego "Monolith of Inhumanity" oraz "The Anthropocene Extinction" (2015). Natomiast kawałki zapowiadające "Terrasite", czyli dziesiąty pełny studyjny materiał Cattle Decapitation, sugerowały, że kapela trzyma formę i można spodziewać się kolejnego doskonałego albumu. I cóż ja mogę powiedzieć? Najnowsza płyta Amerykanów to przepiękna mieszanka deathgrindu, death metalu, technicznego death metalu i grindcore'a. Formacja serwuje ekstremę muzyczną na naprawdę wysokim poziomie, która pewnie sporą część słuchaczy odsieje, ale ci, którzy zostaną do samego finiszu powinni przy końcówce kawałka "Just Another Body" (zamykający płytę) myśleć już o kolejnym odsłuchu, albo zadawać sobie pytanie, kiedy Cattle Decapitation zawita do Polski na jakiś koncert przy okazji promując płytę. "Terrasite" to kwintesencja twórczości tej grupy, jest intensywnie, ciężko, surowo, brutalnie, ale nic nie jest tutaj przesadzone, wszystko jest podane w odpowiednich dawkach, dzięki czemu najnowsza płyta Cattle Decapitation to idealny kandydat do ścisłej czołówki najlepszych płyt tego roku.

Cloak - Black Flame Eternal
(gothic/black metal)
Data premiery: 26.05.2023
Spotify

Mimo tego, że słuchałem "The Burning Dawn" (2019) to kompletnie nie pamiętam tego albumu. W głowie została mi tylko nazwa kapeli Cloak. Do "Black Flame Eternal" podszedłem na chłodno, ale zawartość trzeciej płyty tej amerykańskiej kapeli momentalnie wpadła mi w ucho. Połączenie gothic metalu i black metalu serwowane przez Cloak to strzał w dziesiątkę. Słyszę tutaj zarówno echa szwedzkiego Tribulation (do którego mój stosunek po ich ostatniej płycie zmienił się o 180 stopni), jak i elementy znane mi ze starszych płyt portugalskiego Moonspell. Niby mieszanka gothic metalu z black metalem to nic nowego, czy szczególnie świeżego, a jednak zawartości "Black Flame Eternal" robi niesamowite wrażenie. I chociaż kapela nie proponuje żadnych nowych rozwiązań, a raczej bazuje na tym, co znane i dobre, to czuć na tej płycie sporo świeżości - zatęchłej, grobowej, ale jednak świeżości. Tak jakby muzycy Cloak tchnęli drugie życie w mieszankę gothic/black metalu. Muszę koniecznie wrócić do wcześniejszych płyt tej amerykańskiej grupy, bo bardzo mocno wkręciłem się w ich najnowszy materiał.

Deathstars - Everything Destroys You
(industrial gothic metal)
Data premiery: 05.05.2023

Od ostatniej płyty Deathstars minęło już niemal 10 lat i zapewne przy formacji zostali tylko najwierniejsi fani, którzy nadal lubią odpalić ich dotychczasowe albumy. Muzycy wchodzący wcześniej w skład melodic death metalowej/black metalowej grupy Swordmaster postanowili w 2000 roku rozwiązać kapelę i założyć Deathstars. Nowy projekt miał grać industrialny gothic metal, a debiutancki "Synthetic Generation" (2002) został naprawdę dobrze przyjęty. Po wydaniu czterech płyt oraz dwóch kompilacji kapela jakby zapadła się pod ziemię. Ich ostatni ślad stanowił materiał studyjny "The Perfect Cult" (2014), który był zdecydowanie lepszy od poprzedzającego go "Night Electric Night" (2009). I dopiero w 2022 roku zaczęły się pojawiać niemrawe oznaki życia kapeli - zapowiedziana trasa koncertowa, która finalnie została odwołana oraz pierwsze informacje o tym, że powstaje nowy materiał. I w końcu w maju pojawił się "Everything Destroys You", materiał wyczekiwany, chociaż będący dla mnie sporą niespodzianką, bo jednak obawiałem się, że może to być płyta widmo, która nigdy nie będzie miała swojej premiery. I jeżeli znacie twórczość Deathstars to nie będziecie zawartością nowego albumu zaskoczeni. Kapela trzyma się wypracowanej stylistyki dość kurczowo i nie zamierza nawet odrobinę eksperymentować. Jeżeli mieliście już styczność z twórczością Szwedów i nie zaskoczyło, to nie oczekujcie cudownego przełamania się przy okazji "Everything Destroys You". Natomiast jeżeli uważacie się za wiernych fanów kapeli, to łykniecie ten materiał bez problemu i na pewno często będziecie do niego wracać. Można powiedzieć, że zawartość nowego albumu jest dość zachowawcza, ale po takiej długiej przerwie nawet te bezpieczne kompozycje wypadają zaskakująco dobrze. Industrial gothic metal nadal żyje!

Enforcer - Nostalgia
(heavy metal)
Data premiery: 05.05.2023

Odpalam album "Nostalgia" i jestem zaskoczony! Co ci goście z Enforced odwalili? Przecież jeszcze nie tak dawno grali crossover thrash metal w stylu Power Trip...ale później przypomniałem sobie, że to odwrotna sytuacji niż w poprzednim miesiącu. Tym razem nowy album wydała szwedzka kapela Enforcer, ta która gra oldschoolowy heavy metal zmieszany ze speed metalem. No dobra, żarty na bok - "Nostalgia" to szóste studyjne wydawnictwo Enforcer. I chociaż lubię stylistykę w jakiej się poruszają, to "Zenith" (2019), czyli ich poprzedni materiał, jakoś nie bardzo mi podszedł. I nie miałem, co do ich najnowszego albumu żadnych wielkich oczekiwań. A jednak "Nostalgia" szybko dał mi się we znaki. Nie chcę znowu pisać, że zawartość błyskawicznie wpadła mi w ucho, ale tak właśnie było. Zresztą ciężko nie dać się porwać nowym kawałkom Enforcer, zwłaszcza jeżeli lubi się oldschoolowy heavy metal. I mogłoby się wydawać, że ta fala młodych zespołów grających w ten sposób szybko się rozejdzie i nikt nie będzie o tym nurcie pamiętał. A tymczasem mam wrażenie, że tych kapel jest z roku na rok coraz więcej. Zdecydowanie oldschoolowy heavy metal nadal przeżywa swój renesans i jeżeli mają się w jego ramach pojawiać takie płyty jak "Nostalgia" to ja jestem jak najbardziej za tym, żeby ten renesans trwał i trwał.

Frozen Soul - Glacial Domination
(death metal)
Data premiery: 19.05.2023

Już nie pamiętam za dobrze, co takiego ważnego robiłem w styczniu 2021 roku (to było jakieś tysiące płyt temu), że nie jarałem się wówczas debiutanckim albumem amerykańskiej kapeli Frozen Soul. W późniejszym czasie odpaliłem "Crypt of Ice" (2021) i uznałem, że spoko granie, ale nie spędziłem z tym albumem zbyt dużo czasu. Natomiast "Glacial Domination" to zupełnie inna sprawa - chociaż sięgając po ten materiał wiedziałem, że debiut Frozen Soul był naprawdę dobrym death metalowym wydawnictwem. Tymczasem druga płyta Amerykanów okazała się być przynajmniej dwa razy lepsza niż ich debiutancki materiał. "Glacial Domination" brzmi bardziej "bolthrowerowo" niż albumy wydawane pod szyldem Memoriam. Do tego kapela do swojego oldschoolowego i doskonale brzmiącego death metalu dokłada dość nieoczekiwane elementy, jak chociażby elektronika, której autorem jest udzielający się gościnnie na tym wydawnictwie Gost. Cóż można powiedzieć o "Glacial Domination"? Nie pamiętam ile razy już pisałem, że jakaś płyta jest najlepszą death metalowym albumem w tym roku, ale obawiam się, że drugie wydawnictwo Frozen Soul będzie ostatnim w tym roku, o którym tak napiszę. Żeby nie przedłużać - chcecie wiedzieć jak brzmi najlepsza death metalowa płyta 2023 roku? Odpalcie "Glacial Domination" i przekonajcie się na własnej skórze.

Herod - Iconoclast
(progressive sludge metal/post-metal)
Data premiery: 01.05.2023
Spotify

Nigdy wcześniej o kapeli Herod nie słyszałem, ale zaintrygowany okładką zdobiącą album "Iconoclast" bez większego ociągania się włączyłem jego zawartość. I odpalając tę płytę zdecydowanie nie byłem przygotowany na to, co na niej znalazłem. Ale od początku - Herod to szwajcarska kapela założona w 2011 roku i mająca w tym momencie na swoim koncie trzy pełne wydawnictwa (włącznie z tym najnowszym). Niestety jako, że wcześniej o nich nie słyszałem, to nie mam za bardzo do czego porównać "Iconoclast". Ale jest to materiał bardzo różnorodny, chociaż u jego podstaw leży sludge metal. Mocno wspierany progresywnymi rozwiązaniami i wchodzący mocno w rejony post-metalu, czy nawet momentami post-rocka. Ale jednak główny filar muzyki Herod to właśnie metal...a jednak nie znajdziecie ich profilu na Metal-Archives, najwyraźniej nadal w ich muzyce jest za mało metalu. Szwajcarzy potrafią żonglować stylistykami i motywami z ogromną precyzją, czym też zaskakiwali mnie niemal na każdym kroku. W momencie, w którym już czułem, że mam ten album rozpracowany, bo jego siła opierała się na ciężarze, agresji, mocnym brzmieniu i nieco noise'owym zabarwieniu, tak za chwilę zespół uderzał w zupełnie inne tony. Zresztą odpalcie sobie chociażby otwierający ten album utwór "The Icon", który jest właśnie taki, jak opisałbym muzykę Herod. A zaraz po nim przeskoczcie do "The Ode to ..." - brzmi jakby pracowała nad tym numerem zupełnie inna kapela. Takich zwrotów akcji na tej płycie jest sporo. I z jednej strony to nie jest łatwy materiał, trzeba się na nim skupić i porządnie przesłuchać, a z drugiej to płyta wręcz bombastyczna w swoim ciężarze i agresji. Jedno jest pewne, "Iconoclast" to album pełen skrajności i to też sprawia, że jego atrakcyjność tylko rośnie z każdym kolejnym odsłuchem.

Immortal - War Against All
(black metal)
Data premiery: 26.05.2023

Abbath bez Immortal radzi sobie całkiem nieźle. Pierwsza płyta bardzo dobra, druga średnia/słaba, a trzecia dobra...chociaż o baaaardzo specyficznym brzmieniu (zresztą wie o tym każdy, kto słuchał "Dread Reaver" (2022)). Natomiast Immortal po odejściu Abbatha wydał do tej pory tylko jeden album, czyli naprawdę dobry, choć jakoś mało immortalowy "Northern Chaos Gods" (2018). Trochę czasu trzeba było czekać na jego następcę, który jest jednocześnie dziesiątym pełnym wydawnictwem tej norweskiej żywej legendy norweskiego black metalu. Aktualnie jedynym stałym członkiem Immortal jest Demonaz, który na najnowszym wydawnictwie odpowiada wokale i gitarę (i oczywiście za całą warstwę tekstową i kompozycyjną), a wspierają go basista Ice Dale (gitarzysta Ensalved) oraz perkusista Kevin Kvåle (znany chociażby z Gaahls Wyrd). I w takim oto składzie nagrany został materiał zatytułowany "War Against All", który dużo bardziej niż poprzedni album przypomina stylistycznie wcześniejsze płyty Immortal. Z całej dyskografii tej grupy najbardziej lubię wracać do "All Shall Fall" (2009), a najnowsze wydawnictwo kapeli dowodzonej przez Demonaza przypomina właśnie tej album...ale zagrany w zdecydowanie szybszym tempie. Można powiedzieć, że "War Against All" to 100% Immortal w Immortal. Czy to najlepszy materiał tej grupy? Nie. Czy to najgorszy album tej formacji? Też nie. To taka płyta środka, która raczej powinna zadowolić fanów tej kapeli, bo Demonaz naprawdę dołożył wszelkich starań, żeby brzmienie było jak najbardziej immortalowe.

Kalmah - Kalmah
(melodic death metal/extreme power metal)
Data premiery: 26.05.2023
Spotify

Twórczość Kalmah zawsze kojarzyła mi się z Children Of Bodom - obydwie kapele pochodzą z Finlandii, zaczynały karierę w podobnym czasie i obydwie w swojej twórczości łączyły ekstremalny power metal z melodic death metalem. I chociaż zawsze wolałem CoB, to najnowszy materiał Kalmah przypomniał mi, jak bardzo kapeli dowodzonej przez Alexiego Laiho mi brakuje. "Kalmah" to dziewiąty pełny studyjny materiał kapeli o tej samej nazwie. Sporo czasu trzeba było na niego czekać, bo poprzednik, czyli "Palo" pojawił się w 2018 roku. A jak wiadomo 5 lat w muzyce to bardzo długi okres (tym bardziej, że nie brakuje kapel serwujących nowe płyty każdego roku). I czy warto było czekać na nowy materiał Kalmah? Jeszcze jak! To wydawnictwo to kwintesencja nie tylko tej kapeli, ale też tego konkretnego stylu muzycznego, który reprezentują. Nie brakuje na tej płycie błyskawicznie wpadających w ucho melodii, ciężaru (głównie za sprawą wokalu) oraz dobrych riffów. Ta płyta wciąga niczym wir wodny. I nie wiem, czy to dobrze, czy to źle, ale spora część tego wydawnictwa jednoznacznie kojarzy mi się z twórczością Children Of Bodom - mam wrażenie, że na tym albumie tych punktów wspólnych jest zdecydowanie więcej niż na ich wcześniejszych płytach. I nie wiem, czy to dobrze, czy to źle. Ważne jednak jest to, że do płyty "Kalmah" wracam regularnie i zakładam, że ta tendencja się utrzyma.

Mass Hysteria - Tenace (Part 1)
(alternative metal/nu-metal/industrial metal/rapcore)
Data premiery: 26.05.2023
Spotify

Mass Hysteria to alternative metalowa kapela z Francji, o której pierwszy raz usłyszałem przy okazji płyty "Matière Noire" (2015), a był to już ósmy materiał tej grupy. "Tenace" jest albumem podzielonym na dwie części - pierwsza miała premierę 26 maja, natomiast druga zapowiadana jest na 27 października 2023. Na pierwszą część składa się 7 energicznych kompozycji, na których grupa łączy ze sobą alternative metal, industrial i nu-metal, a wszystko to okrasza rapowanymi wokalami z tekstami w języku francuskim. Zdaję sobie sprawę z faktu, że nu-metal jest nadal na cenzurowanym i to nie jest gatunek, który cieszy się szczególną estymą. Jednak podawany przez Mass Hysteria brzmi wyjątkowo dobrze. Przy pierwszym odsłuchu zdałem sobie sprawę, że te 7 kawałków dających łącznie zaledwie 27 minut muzyki to zdecydowanie za mało i już chciałbym dostać w swoje ręce drugą część "Tenace"...ale niestety przyjdzie na nią jeszcze chwilę poczekać. Jeżeli nie macie uczulenia na rapcore, nu-metal i elektronikę to łapcie się za najnowsze wydawnictwo Mass Hysteria czym prędzej, album nie ucieknie, ale po co zwlekać?

Moonreich - Amer
(black metal)
Data premiery: 12.05.2023
Spotify

Nie znałem kompletnie Moonreich przed sięgnięciem po "Amer". To już dość doświadczona francuska kapela, dla której tegoroczny materiał jest piątym w ich dyskografii. Aktualnie w skład Moonreich wchodzi dwóch muzyków: odpowiedzialny za gitarę basową Guillaume oraz Arthur Legentil, który ogarnia całą resztę. "Amer" to trwająca 43 minuty black metalowa uczta. Jako, że francuska scena black metalowa rządzi się swoimi prawidłami to po nowym wydawnictwie Moonreich nie możecie się spodziewać standardowego grania, które będzie się kłaniało w pas tradycyjnej black metalowej scenie skandynawskiej. Sporo jest tutaj progresywnych rozwiań, pojawiają się nawet jakieś nieśmiałe elementy shoegaze, jest też sporo dobrych gitarowych melodii, które są przecinane szybkimi black metalowymi zrywami. Na "Amer" znajdziecie głównie dość złożone i obszerne utwory, ale ten ich dłuższy czas trwania jest kompletnie niezauważalny, a główną zasługą tego jest doskonałe ułożenie kompozycyjne tych pięciu kawałków składających się na "Amer". Jeżeli lubicie black metal podlany progresją i zawierający dobre melodie gitarowe, niespieszny, klimatyczny i lekko się snujący, to najnowsze wydawnictwo Moonreich powinno być dla was strzałem w dziesiątkę.

Mystic Prophecy - Hellriot
(heavy/power metal)
Data premiery: 19.05.2023

Nie znam dokładnie całej dyskografii niemieckiej formacji Mystic Prophecy...ale ta kapela ma na swoim koncie już 12 pełnych wydawnictw (włącznie z najnowszym). Całkiem sporo, a poza jednym zakalcem nie słyszałem żadnego ich słabszego materiału. Co jest tą wspomnianą wpadką? Oczywiście "Monuments Uncovered" (2018), który był wydawnictwem wypełnionym coverami. Kompletnie niepotrzebny materiał. Natomiast "Hellriot" to świetna mieszanka heavy metalu i power metalu. Uwielbiam wokal Liapakisa, brzmi jakby był doskonale skrojony pod stylistykę muzyczną w jakiej porusza się Mystic Prophecy. Jest trochę szorstki, ma w sobie sporo mocy, ale nie cierpi na tym melodyjność. Natomiast warstwa muzyczna na tym wydawnictwie to po prostu miód. Kapela nie pitoli słodkich melodyjek, riffy są dość ciężkie jak na mieszankę heavy/power. I co najważniejsze "Hellriot" to płyta pełna świetnych kompozycji - nie brakuje tutaj przebojowych utworów, które są podbite cięższym riffem, pod dostatkiem jest też cięższych kompozycji z melodyjnym i chwytliwym refrenem. Mystic Prophecy perfekcyjnie lawirują pomiędzy ciężarem, melodią i przebojowością. Zresztą jeżeli jesteście chociaż trochę zaznajomieni z ich dyskografią to doskonale wiecie jakiego poziomu możecie po tej formacji oczekiwać.

Nightmarer - Deformity Adrift
(technical death metal/dissonant death metal)
Data premiery: 05.05.2023
Spotify

"Deformity Adrift" był jednym z pierwszych majowych albumów, jakie usłyszałem. A cóż takiego skusiło mnie do sięgnięcia po tę właśnie płytę? Mam ostatnio słabość do technicznego death metalu i chociaż traktowałem ten gatunek przez lata po macoszemu, to zacząłem odkrywać jak różne i ciekawe potrafią być podejścia do grania właśnie w tej stylistyce. Nightmarer to dość młoda formacja, która działa od 2013 roku, ale debiutowała dopiero w 2018 roku płytą "Cacophony of Terror". W skład kapeli wchodziło wówczas trzech muzyków, z czego dwóch możecie kojarzyć z bardzo dobrej mathcore'owej formacji War From Harlots Mouth (jeżeli nie znacie to polecam praktycznie każdy ich album - zwłaszcza z "MMX" (2010) na czele)."Deformity Adrift" to drugi pełny studyjny materiał tej grupy. I jeżeli wiecie, czym jest dissonant death metal to właśnie taki klimat znajdziecie na tym wydawnictwie. Natomiast jeżeli nie wiecie, czym jest ten gatunek to przypomnijcie sobie takie grupy jak australijski Portal, Imperial Triumphant, Ulcerate, czy też Gorguts. Przy czym Nightmarer w swoim graniu nie są aż tak ekstremalni jak Portal, ani też tak awangardowi jak Imperial Triumphant, ale też nie tak oldschoolowi jak Gorguts. Można powiedzieć, że ich dissonant death metal jest dość łatwo przyswajalny. I tutaj też upatruję siły ich nowego wydawnictwa -  z jednej strony jest to granie skomplikowane i połamane, ale zaprezentowane w atrakcyjny sposób, który nie odrzuci tych mniej zagłębionych w techniczny death metal słuchaczy. "Deformity Adrift" to z jednej strony kanonada chaosu, hałasu, ciężkiego brzmienia, a z drugiej dość łatwy do przyswojenia materiał, których zachęca do częstych powrotów. Jest w tym wszystkim jakaś zaskakująca przewrotność.

Non Est Deus - Legacy
(melodic black metal)
Data premiery: 12.05.2023
Spotify

Mgła, znacie? Jestem pewien, że Noise (Kanonenfieber oraz Leiþa) odpowiedzialny za projekt Non Est Deus również zna jedną z najlepszych (o ile nie najlepszą) polskich black metalowych formacji. Dlaczego o tym wspominam? Bo odpalając "Legacy" odniosłem wrażenie, że sporo jest tutaj inspirowania się twórczością i stylem Mgły. I nie jest to zarzut, bo jeżeli się wzorować to tylko na najlepszych. Czwarty studyjny materiał Non Est Deus już od pierwszych dźwięków kradnie duszę słuchacza i nie wypuszcza jej aż do końca trwania materiału. Ale mam wrażenie, że nie wypuszcza jej wcale, bo po jednym, drugim, trzecim, czy czwartym odsłuchu "Legacy" czułem ogromny niedosyt i oszukiwałem się, że kolejny obrót na pewno sprawi, że przestanę czuć ten dziwny głód. Ale po piątym obrocie miałem ochotę na szósty. Tak właśnie jest z nową płytą Non Est Deus. Określenie "uzależniający" jest raczej pejoratywne, ale nie w przypadku muzyki. Dlatego mogę śmiało napisać, że "Legacy" jest płytą uzależniającą. I muszę to napisać - to jest po prostu niesamowite jak doskonałą jakościowo muzykę tworzy Noise - miałem już okazję słuchać jego wydawnictw pod szyldem Kanonenfieber i Leiþa, ale na Non Est Deus po prostu rozbija bank.

Shadows - Out For Blood
(heavy metal)
Data premiery: 19.05.2023

Po Shadows sięgnąłem głównie dlatego, że dostałem rekomendację od znajomego, który nazwał tęk apelę prawidłowo grającym Ghostem (i chodziło o to, że brzmią jak Ghost, ale nie robią skoków w bok w stronę popu). Brzmi intrygująco? Dla mnie jak najbardziej. Tym bardziej, że usłyszane przeze mnie single promujące "Out For Blood" obiecywały naprawdę ciekawe wydawnictwo. I słuchając tej płyty już po premierze z jednej strony miałem wrażenie, że faktycznie są tutaj obecne elementy, które znam z Ghost...ale jednak więcej jest tutaj Kinga Diamonda, czy Mercyful Fate. Ale trzeba też pamiętać, że jednak pierwsze wydawnictwa Ghost też inspirowały się dokonaniami formacji, w których na wokalu występował King Diamond. Oczywiście John Shades (a tak naprawdę Cristián Silva) nie dysponuje głosem takim, jak King, więc może stąd bliższe skojarzenia z Ghostem. Jednak wracając do samego materiału - jest to debiutancki materiał chilijskiej kapeli Shadows. Grupa stylistycznie krąży w ramach heavy metalu z delikatnymi elementami gotyckiego grania. Kompozycje orbitują wokół mroku i horroru...no nie da się tej płyty nie rozpatrywać jako ukłonu w stronę Kinga Diamonda. Nawet dyliżans znajdujący się na okładce ewidentnie nawiązuje do płyty "Abigail" (1987). Jeżeli jesteście fanami heavy metalu spod znaku Kinga Diamonda i Mercyful Fate to błyskawicznie wciągniecie się w "Out For Blood".

The Acacia Strain - Step Into the Light
(deathcore/metalcore/sludge metal)
Data premiery: 12.05.2023

Po wydaniu bardzo dobrego "Slow Decay" (2020) (które trafiło do mojej topki 2020 roku) kapela postanowiła uderzyć od razu dwa razy za jednym razem. 12 maja 2023 ukazały się dwa wydawnictwa The Acacia Strain - bardziej tradycyjny "Step Into The Light" oraz bardziej sludge metalowy "Failure Will Flow". I mógłbym tutaj spokojnie zamieścić obydwa te wydawnictwa, bo są jak najbardziej godne polecenia. Jednak zdecydowałem się na ten materiał utrzymany w zdecydowanie bardziej tradycyjnym stylu The Acacia Strain. "Step Into The Light" to album dość krótki, bo zamykający się w 29 minutach, ale na pewno spełniający oczekiwania fanów tej grupy (do których również się zaliczam). Kapela lawiruje pomiędzy masywnym deathcorem, a zdecydowanie szybszym metalcorem i dokłada do tego elementy sludge metalu, a niekiedy nawet zapędza się w doom metalowe rejony. Zawartość nowej płyty The Acacia Strain gniecie niesamowicie i zawsze lubiłem ten efekt towarzyszący wydawnictwom tej grupy.

The Amity Affliction - Not Without My Ghosts
(melodic metalcore/post-hardcore)
Data premiery: 12.05.2023
Spotify

Po wydaniu świetnego "Let the Ocean Take Me" (2014) nastąpiły chude lata dla australijskiej kapeli The Amity Affliction. Dwa kolejne albumy tej formacji prześcigały się w tym, który z nich będzie słabszy i lekką poprawę było czuć w przypadku "Everyone Loves You... Once You Leave Them" (2020), ale jakościowo nadal było daleko do wspomnianej płyty z 2014 roku. I trochę się obawiałem, że kapela sama zapędziła się w rejony, z których nie jest w stanie się wyrwać. Na szczęście w 2021 roku pojawiła się epka "Somewhere Beyond The Blue", która dawała nadzieję na powrót The Amity Affliction na prawidłowe tory. I jestem wręcz pewien, że każdy kto wspomniany materiał słyszał spodziewał się, że "No Without My Ghosts" jakościowo będzie bliższe tym lepszym wydawnictwo Australijczyków. Najnowsza płyta The Amity Affliction to nie tylko powrót na prawidłowe tory, ale jakby odrodzenie się tej grupy. Przez ostatnie trzy albumy miałem wrażenie, jakby grupa się zagubiła i zapomniała jak w przyjemny dla ucha sposób łączyć agresję płynącą z metalcore'a z melodyjnością i przebojowością post-hardcore'a. Natomiast w przypadku "Not Without My Ghosts" ta pamieć powróciła ze zdwojoną siłą. Energii i emocji na tym wydawnictwie nie brakuje, ale kapela nie zapomina też o swoim przebojowym obliczu. A słuchając nowego The Amity Affliction przypomniałem sobie jak doskonale ten band potrafi żonglować melodyjnymi wokalami (które mają w sobie nutkę melancholii) z typowo core'owym darciem ryja. Tym wydawnictwem kapela jak dla mnie wraca na salony...a raczej na główną scenę metalcore'a.

The Modern Age Slavery - 1901: The First Mother
(technical death metal/deathcore/symphonic deathcore)
Data premiery: 05.05.2023
Spotify

Nie tak dawno, bo w lutym 2023 pojawił się nowy materiał kapeli Man Must Die - dlaczego o tym wspominam? Bo Man Must Die nierozerwalnie kojarzy mi się z The Modern Age Slavery (i vice versa). Głównie dlatego, że był moment, w którym naprzemiennie tłukłem "No Tolerance for Imperfection" (2009) (tej pierwszej kapeli) i "Damned To Blindness" (2008) autorstwa właśnie włoskiej grupy The Modern Age Slavery. Traf chciał, że te dwie kapele zaprezentowały swoje nowe płyty w 2023 roku w niedużym odstępie czasu. O najnowszej płycie Man Must Die możecie przeczytać w lutowym przeglądzie premier. Wracając do "1901: The First Mother" - jest to dopiero czwarty studyjny materiał The Modern Age Slavery. I może nie jest to grupa sypiąca nowymi wydawnictwami na lewo i prawo, ale za to jak już prezentują nowy materiał, to zawsze jest on przynajmniej dobry. I podobnie jest właśnie z ich czwartym albumem. To zawsze była kapela grająca ostro, do przodu, ale też nie stroniąca od nowoczesnego brzmienia. Przy okazji płyty "Stygian" (2017) grupa dołożyła do deahcore'a i technicznego death metalu elementy symfonii, których zadaniem było dołożenie nutki melodyjności, natomiast w przypadku "1901: The First Mother" ten element spełnia też funkcje budowania klimatu. Nie jestem wielkim fanem symfonicznych rozwiązań na poprzednim albumie The Modern Age Slavery, ale mam wrażenie, że na najnowszym materiale te symfoniczne wstawki robią o wiele lepszą robotę i nie odstają tak bardzo od całości. Chociaż szkoda, że przez ten dodatek ucierpiała intensywność muzyki Włochów - nie jest to już ta sama ekstremalna jazda bez trzymanki, jaką muzycy prezentowali na swoich dwóch pierwszych wydawnictwach. Choć muszę przyznać, że teraz ich twórczość jest skierowana do zdecydowanie szerszego grona odbiorców.

The Ocean - Holocene
(progressive/atmospheric sludge metal/post-metal/post-rock)
Data premiery: 19.05.2023

Premiera każdej płyty The Ocean to spore wydarzenie na metalowej scenie. Podobnie ma się sytuacja z "Holocene", który to jest dziesiątym pełnym studyjnym wydawnictwem tej niemieckiej kapeli. Jeżeli już mieliście w przeszłości do czynienia z dokonaniami tego zespołu to nie spodziewajcie się ogromnych zmian na najnowszym albumie - chociaż pewne zmiany są, ale o tym odrobinę później. The Ocean to kapela w swojej twórczości łącząca atmospheric sludge metal z post-metalem i podająca tę mieszankę w progresywnym wydaniu. To grupa, która w swoich kompozycjach potrafi stworzyć doskonały klimat, a na żywo przy ich specyficznym oświetleniu wręcz można odnieść wrażenie, że słucha się muzyki z dna oceanu. I wspomniałem wcześniej o delikatnych zmianach względem poprzednich wydawnictw, ano jest ich tutaj trochę. Przede wszystkim to chyba najbardziej przystępny materiał The Ocean, co w żadnym wypadku nie jest wadą "Holocene". Jako pewnego rodzaju nowość w repertuarze tej niemieckiej formacji należy odnotować elektronikaę która stanowi pewien dodatek, a nawet ozdobnik urozmaicający brzmienie kapeli. Słychać na tej płycie, że grupa dalej chce się rozwijać i odrobinę eksperymentuje. Zdarza się też, że instrumentaliści zapędzają się post-rockowe rejony, co oczywiście dodatkowo uatrakcyjnia ten materiał, ale dotychczasowi fani mogą uznać, że brzmienie The Ocean mocno złagodniało (i będzie to prawda). Z mojej perspektywy mogę tylko powiedzieć, że "Holocene" to bardzo dobre wydawnictwo, które nie przygniata swoim ciężarem, ale wciąga w ten podwodny klimat podobnie jak wcześniejsze dokonania The Ocean.

Thulcandra - Hail The Abyss
(melodic black metal/melodic death metal)
Data premiery: 19.05.2023

Patrząc na okładkę poprzedniej płyty Thulcandra jestem pewien, że jej słuchałem, ale nic kompletnie z niej nie pamiętam. Mam na myśli "A Dying Wish" (2021), do którego ewidentnie muszę wrócić, zwłaszcza po tym, co usłyszałem na "Hail The Abyss". Piąty materiał niemieckiej grupy Thulcandra zaczyna się dość niepozornie, bo przez niemal połowę trwania utworu "In the Eye of Heaven" jest raczej spokojnie, dopiero później grupa rozpościera skrzydła i pokazuje na co ją stać. I chociaż zdarzają im się wolniejsze fragmenty, to jednak w pamięci z tej płyty zapadły mi głównie szybsze partie, które można by nazwać death/black metalowymi galopadami. Zdecdowanie największe wrażenie zrobiły na mnie zagrywki jakie formacja stosuje w kawałku "On The Wings Of Cosmic Fire". I nie wiem, czy ja ten riff już kiedyś gdzieś słyszałem, ale ten kawałek za każdym razem sprawia, że chcę odpalić ten materiał ponownie. A jeżeli lubicie Dissection to słuchając "Hail The Abyss" poczujecie się jak w domu - i nie ma nic złego w tym, żeby formacja inspirowała się inną, tą większą kapelą, która już odcisnęła swoje piętno na historii muzyki metalowej. Kompletnie nie czuć na tej płycie kanciastej niemieckiej sceny, ale właśnie scenę szwedzką (przypadek?). Jeżeli tęsknicie za Dissection, albo po prostu za melodic black metalem zmieszanym z melodic death metalem to nie mogliście trafić lepiej, Thulcandra zabierze was na niezapomnianą wycieczkę.

Veil Of Maya - [M]other
(djent/metalcore/progressive metalcore/deathcore)
Data premiery: 12.05.2023

Veil Of Maya to jedna z tych core'owych kapel, które szturmem wbiły się na scenę i nawet chociażby na krótki moment z wypracowanego miejsca nie ustąpiły. Pierwszym albumem z ich dyskografii, z którym miałem styczność był "Eclipse" (2012), mam nawet gdzieś w swoich koszulkowych zbiorach odrobinę za duży t-shirt z grafiką z tej płyty. To był dla mnie moment zachłyśnięcia się core'owym graniem (a może to była druga, albo trzecia fala?), łapałem się za wszystko, co nawinęło mi się pod rękę. I właśnie jedną z takich płyt było wydawnictwo amerykańskiej grupy Veil Of Maya. Bardzo przypadło mi do gustu ich djentowo/deahcore'owe granie, z jednej strony chaotyczne, agresywne i skomplikowane, a z drugiej proste i wpadające w ucho. I przez lata styl kapeli trochę ewoluował. "[M]other" to siódmy studyjny materiał Veil Of Maya i słychać na tym wydawnictwie, że grupa dość odważnie sobie na niej poczyna. Z jednej strony znowu jest bardzo djentowo, nie brakuje ciężaru i przyjemnej elektroniki, która urozmaica zawarte na "[M]other" kompozycje (jest nawet fragment, który brzmi jakby został wyciągnięty z soundtracku do "Stranger Things"). A z drugiej kapela nie boi się uderzać w niemal popowe rozwiązania i mam tutaj na myśli głównie melodyjne refreny. I chociaż przy pierwszym odsłuchu łapałem się na tym, że przy takich popowych dźwiękach aż sprawdzałem, czy przypadkiem nie przeskoczyłem na jakiś inny album (ewentualnie, czy Spotify nie robi sobie ze mnie żartów), ale już przy kolejnych obrotach "[M]other" kompletnie nie zwracałem na to uwagi. Veil Of Maya w zadziwiający sposób pogodzili na tym wydawnictwie djent/deathcore/progressive metalcore i pop...no i elektronikę. Jak to zrobili? Nie ma pojęcia. Ale muszę przyznać, że niektóre z core'owych rozwiązań przywodzą mi na myśl granie, które było w tym gatunku dość powszechne ponad 10 lat temu - i bardziej chodzi mi o pewnego rodzaju surowość niż wciskanie wszędzie śpiewanych refrenów.

Vomitory - All Heads Are Gonna Roll
(death metal)
Data premiery: 26.05.2023
Spotify

Dość długo Vomitory nie było na scenie. Kapela dwa lata po wydaniu "Opus Mortis VIII" (2011) zdecydowała się zakończyć działalność i na dobre powróciła dopiero w 2018 roku. Ale jak widać muzycy potrzebowali jeszcze pięciu lat, żeby zaserwować swój dziewiąty pełny studyjny materiał. "All Heads Are Gonna Roll" pojawił się w maju i po prostu powalił mnie już przy pierwszych dźwiękach zawartych na tym albumie. Szwedzi wiedzą jak grać death metal i ewidentnie zdają sobie sprawę z tego, że robią to bardzo dobrze. "All Heads Are Gonna Roll" to piekielnie szybki materiał, który momentami kojarzy mi się deathgrindowymi wydawnictwami, na których muzyka mknie bez opamiętania do przodu zostawiając za sobą tylko zgliszcza i pożogę. Tak samo jest z nową płytą Vomitory - jest piekielnie szybko, ciężko, dudniąco, ale też wręcz transowo. Jest coś takiego w graniu, które uskutecznia ta szwedzka kapela, co sprawia, że słuchając ich muzyki wpadam niemal w stan hipnozy. Jeżeli czekaliście na odrodzenie się tej szwedzkiej legendarnej już death metalowej formacji to chyba nie mogliście wymarzyć sobie lepszego materiału. Oldschool pełną gębą.

Winger - Seven
(hard rock/aor/heavy metal)
Data premiery: 05.05.2023
Spotify

Winger to już weterani sceny hard rockowej, ale nie znajdziecie w ich dyskografii zbyt wielu pozycji, chociaż grupa debiutowała w 1988 roku. Zresztą tytuł najnowszej płyty kapeli dowodzonej przez wokalistę i basistę Kipa Wingera już sugeruje, które to ich pełne wydawnictwo studyjne. Tak, dobrze to rozszyfrowaliście, "Seven" to ich siódma płyta. I jest to doskonały materiał utrzymany w starym hard rockowym stylu. Sporo tutaj błyskawicznie wpadających w ucho przebojów, nie brakuje nośnych refrenów, ale gitarzystom zdarza się też zagrać nieco mocniejszy riff, który delikatnie pcha zespół w objęcia heavy metalu. Ale to nie jest heavy metalowa płyta, to przede wszystkim hard rock. Momentami stylistyka zawartych tutaj kawałków kojarzyła mi się z pierwszymi płytami szwedzkiej kapeli The Poodles (zwłaszcza numer "Proud Deseperado", bardziej chodzi mi tutaj o konstrukcję kawałka i jego brzmienie). Płyta wciąga niesamowicie, a 56 minut mija w mgnieniu oka. Pozostaje tylko życzyć nam wszystkim, żeby Winger kolejny materiał wydali jednak szybciej niż za kolejne 9 lat, bo dokładnie tyle lat minęło od wydania "Better Days Comin'" (2014) do czasu pojawienia się "Seven".

Album bonusowy:


Lumsk - Fremmede Toner
(nordic folk rock/progressive rock)
Data premiery: 05.05.2023
Spotify

Lumsk wrócili z nowym materiałem po 16 latach. I nie mam pojęcia jak wcześniej grali. Po sprawdzeniu "Fremmede Toner" odpaliłem ich pierwszy materiał, czyli "Åsmund Frægdegjevar" (2003) i dość szybko machnąłem na niego ręką, raczej nie będę wracał. Wolałem ponownie wychillować się przy dźwiękach zamkniętych na najnowszym wydawnictwie tej norweskiej grupy. "Fremmende Toner" to czwarty pełny studyjny album kapeli Lumsk. Ten materiał oczarował mnie od pierwszego odsłuchu. Nie jestem fanem folkowego grania, tym bardziej lekkiego folkowego grania z całą masą dziwnych instrumentów. A jednak Mari Klingen zaczarowała mnie swoim cudownym wokalem, który w połączeniu z językiem norweskim daje piorunujący efekt. Muzyka delikatnie sobie sunie w tle, czasami instrumentaliści uderzają w mocniejsze tony, ale raczej odbieram "Fremmede Toner" jako granie bardzo uspokajające, wręcz kojące i wyciszające. Grupa łączy na tej płycie nordycki folk rock z progresywnym rockiem i mam wrażenie, że bliżej im tutaj do tej bardziej progresywnej drogi niż do folku jako takiego. Wspaniała płyta zwłaszcza na gorące dni, płynie z niej sporo norweskiego chłodnego, ale jakże orzeźwiającego powietrza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz