poniedziałek, 29 listopada 2021

Droga do podsumowania 2021 (odc. 81-85)

17 odcinek cyklu "Droga do podsumowania 2021" już do sprawdzenia. Poniżej znajdziecie kolejną dawkę premier z mijającego roku, jak zawsze przy każdym albumie krótka notka, klip oraz link do Spotify. Jako, że coraz bliżej końca roku to jest to chyba najlepszy moment na nadrabianie zaległości.



Droga do podsumowania 2021 - odc. 81:

Dan Baune's Lost Sanctuary - Lost Sanctuary
(power metal/heavy metal)

Daniel Baune nie jest specjalnie rozpoznawalną postacią w metalowym światku. A jednak to nie przeszkodziło mu powołać do życia projektu Dan Baune's Lost Sanctuary, do którego udziału zaprosił znanych wokalistów (m.in. Herbie Langhans, Rasmus Andersen, Bob Katsionis czy Doogie White) i wspólnie z nimi nagrał album zatytułowany po prostu "Lost Sanctuary". Czy takie przedsięwzięcie miało sens? Materiał zawarty na debiutanckim albumie projektu wręcz krzyczy, że jak najbardziej tak. "Lost Sanctuary" to świetna mieszanka heavy i power metal. Kompozycje znajdujące się na tym materiale szybko wpadają w ucho i nie raz przyłapałem się na tym, że po odstawieniu tego materiału nadal nuciłem, któryś z numerów. Różnorodność wokali, którą zapewniają zaproszeni goście (łącznie mamy tutaj Baune oraz ośmioro gościnnych wokali) podnosi atrakcyjność tego materiału. Słuchając tej płyty miałem wrażenie jakbym cofnął się w czasie do okolic 2000 roku, kiedy to swoje triumfy święciła Avantasia, a na horyzoncie pojawiały się kolejne super-grupy power/heavy metalowe. Nie oznacza to, że Lost Sanctuary gra muzykę, która już przeminęła i Baune stracił swoją szansę, wręcz przeciwinie jego projekt odświeża tę formułę i czyni ją atrakcyjną dla nowych słuchaczy, ale również uderza w nostalgiczne tony.




Droga do podsumowania 2021 - odc. 82:

Bloodspot - The Cannibal Instinct
(groove/death metal)

BLOODSPOT to niemiecka thrash/death metalowa kapela, którą mocno ciągnie w kierunku groove metalu. 21 marca 2021 roku kapela wydała swój czwarty studyjny album, materiał "The Cannibal Instinct" to już niemal czysty groove metal z death metalowymi naleciałościami. To agresywne, ale nie pozbawione melodii granie, które szybko wpada w ucho. Pierwsze skojarzenie, jakie pojawiło mi się w głowie to groovecore'owe albumy The Showdown (pamiętacie "Back Breaker" z 2008 roku?), chociaż Bloodspot nie romansują z metalcorem. "The Cannibal Instinct" to nie jest album bez skazy, można trochę ponarzekać, że kawałki są dość proste, ale ileż w tym graniu energii! Kolejne skojarzenie to duńska grupa The Burning - u nich też kawałki nie były zbyt skomplikowane, ale brzmienie i energia płynąca z ich muzyki kruszyła mury. Z Bloodspot jest podobnie - nie jest to zjawiskowa płyta, ale ciężko się od niej oderwać i jeżeli myślę o jakiejś energetycznej bombie spośród tegorocznych wydawnictw to zawsze pierwsze do głowy przychodzi mi "The Cannibal Instinct".




Droga do podsumowania 2021 - odc. 83:

Leprous - Aphelion
(progressive rock/metal)

Aż ciężko uwierzyć, że Leprous istnieją dopiero 20 lat, a debiutowali "Tall Poppy Syndrome" w 2009 roku. Gdy myślę o dyskografii tej kapeli, to mam wrażenie, że ich muzyka jest ze mną od zawsze. Chociaż przekonałem się do nich ostatecznie dopiero w 2013 roku za sprawą płyty "Coal", na którą zresztą narzekałem, że jest zbyt przebojowa względem "Tall Poppy Syndrome" i "Bilateral". A przecież od tamtej pory muzyka Leprous jeszcze bardziej zelżała, żeby już niemal kompletnie porzucić metal przy okazji "Pitfalls" (2019). Jednak już przy okazji płyty z 2019 roku te zmiany stylistyczne już tak mi nie przeszkadzały, przyjąłem je jako następstwo rozwoju muzycznego kapeli. Pod koniec sierpnia wydany został siódmy album Norwegów. Nie powiem, żebym jakoś szczególnie czekał na "Aphelion". Wydawało mi się, że "Pitfalls" miało swoją premierę całkiem niedawno, więc zdziwiłem się, kiedy okazało się, że mijają dwa lata od jego pojawienia się na rynku. A przecież Leprous od czasu premiery "Tall Poppy Syndrome" wydają kolejne płyty w odstępach dwuletnich. Jak widać pojawienie się "Aphelion" w 2021 roku było wręcz nieuniknione. Zaraz po 25 sierpnia przesłuchałem ten album kilka razy i zdecydowałem, że to jeszcze nie jego czas. Odłożyłem to wydawnictwo na bok i prawdę mówiąć nie bardzo miałem ochotę do niego wracać. Nic, absolutnie nic mnie do niego nie ciągnęło. Ale jednak wróciłem - niejako z obowiązku, żeby mieć chociaż cokolwiek do powiedzenia na temat tej płyty. Nie powiem, że wsiąkłem w ten album, ale zaskoczył zdecydowanie lepiej niż na początku. To materiał z jednej strony utrzymany w podobnej stylistyce do "Pitfalls" jednak posiadający nieco ostrzejsze elementy. Jak zwykle muzyka Leprous leniwie płynie...aż do momentu kulminacyjnego, kiedy następuje erupcja wulkanu. Jak zwykle ogromną ozdobą jest tutaj wokal Einara Solberga, który zawsze wypada idealnie i ciągle jestem pod wielkim wrażeniem jego umiejętności wokalnych, które na żywo prezentują się równie doskonale. "Aphelion" to materiał, który byłby idealny do pojawienia się pomiędzy "Malina" a "Pitfalls", może wówczas słuchacze nie byliby tak mocno zaskoczeni złagodzeniem stylistyki Leprous. Chociaż jak już wspomniałem - jeżeli słuchacie tej kapeli od 2009 roku to stopniowe przechodzenie z extreme progressive metalu do progressive rocka nie powinno was dziwić. Podsumowując "Aphelion" to bardzo dobry album, nie zdetronizował u mnie "Bilateral" i "Malina", ale na pewno jest to materiał lepszy niż "The Congregation" (z którym nadal mam problem).




Droga do podsumowania 2021 - odc. 84:

Bullet for My Valentine - Bullet for My Valentine
(melodic metalcore/alternative metal/groove metal)

Nigdy nie byłem fanem Bullet for My Valentine, chociaż mam ich płytę "Scream Aim Fire" (2008) i przynajmniej raz w życiu byłem na ich koncercie (zapewne z powodu ciekawych supportów). Zawsze ich muzyka wydawała mi się zbyt melodyjna, zbyt przebojowa, w kawałkach za dużo było śpiewania (zwłaszcza w refrenach), a za mało agresji. Z driugiej strony "Scream Aim Fire" cenię właśnie za dobre wyważenie przebojowości i agresji - jednak z naciskiem na to pierwsze. W tym roku grupa wydała swój siódmy studyjny materiał. "Bullet For My Valentine" miał swoją premierę całkiem niedawno, bo 5 listopada i raczej złapałem się za niego z jednej strony z ciekawości (single brzmiały naprawdę obiecująco), a z drugiej po to, żebym mógł sobie ponarzekać (to też jakiś "content"). I cóż, nie bardzo mam na co narzekać. "Bullet For My Valentine" to na ten moment najlepsze wydawnictwo tej brytyjskiej grupy. Brzmienie zostało dociążone, gitary ciągną pod groove metal. Wokale Matta Tucka też nie są już zdominowane przez melodyjne zaśpiewy. Wreszcie kawałki Bullet For My Valentine są agresywne, choć nie pozbawione melodyjności, ale właśnie, ta druga nie jest tutaj głównym motorem napędowym. Przed pisaniem tego tekstu zdecydowałem się przypomnieć sobie kilka wcześniejszych wydawnictw Brytyjczyków. Słuchając ich tylko utawierdzałem się w przekonaniu, że "Bullet For My Valentine" to zdecydowanie najlepsza płyta tej grupy - na drugim miejscu nadal stawiam "Scream Aim Fire" (niech będzie, że to takie moje "guilty pleasure").




Droga do podsumowania 2021 - odc. 85:

Blood Red Throne - Imperial Congregation
(death metal)

Każde kolejne wydawnictwo kapeli Blood Red Throne - Official jest dla mnie ogromnym wydarzeniem. Ta norweska death metalowa grupa działa od 1998 roku i od tamtej pory dostarcza zawsze doskonałe wydawnictwa. Wśród ich już dość bogatej dyskografii oczywiście można znaleźć te jaśniej świecące albumy, jak chociażby doskonały "Union of Flesh and Machine" (2016), czy "Brutalitarian Regime" (2011). Ale przecież ich pozostałym wydawnictwo naprawdę niczego nie brakuje. W tym roku grupa zaprezentowała swoje dziesiąte studyjne wydawnictwo. Materiał zatytułowany "Imperial Congregation" to 46-minutowa pełnokrwista uczta złożona z najsmaczniejszych oldschool death metalowych kąsków. I jeżeli już znacie twórczość Blood Red Throne to oczywiście nie oczekujcie tutaj niespodzianek. Ta kapela doskonale realizuje się w graniu oldschoolowego death metalu, który raczej nie obfituje w zaskakujące rozwiązania, czy awangardowe podejście. Nowe wydawnictwo Norwegów jest po prostu piękne w swojej prostocie. Jest ciężko, mięsiście, agresywnie i do przodu. Poza tym nie brakuje death metalowych melodii i uwielbianego przeze mnie dudnienia w brzmieniu. Ależ te gitary pięknie siepią! Coś wspaniałego. "Imperial Congregation" pojawił się 8 października i już tego dnia powinien zostać oznaczony jako "instant classic".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz