niedziela, 18 grudnia 2016

Podsumowanie miesiąca - listopad 2016

I oto nadszedł listopad. Chyba najbardziej posępny i przygnębiający miesiąc w roku, kiedy to deszcz zacina niemiłosiernie, a drzewa straszą swoimi gołymi szkieletami poruszanymi przez hulający wiatr. A jak było w muzyce? Bardzo bogato. Wrzesień, październik i listopad to miesiące z największą ilością premier płytowych w tym roku. Do tego warto zwrócić uwagę na naprawdę wysoki poziom nowych wydawnictw. Patrząc na sam listopad bez problemu mógłbym wybrać top 20 i pewnie na kilka płyt jeszcze zabrakłoby miejsca. Jaki gatunek króluje w najbardziej posępnym miesiącu roku? Oczywiście black metal. I chciałem tylko przestrzec, że listopadowe podsumowanie dla niektórych osób może być wręcz skandaliczne (z powodu pewnego, dość istotnego braku).

BTW tak jak w poprzednim miesiącu klikając na nazwę płyty zostaniecie przeniesieni na Spotify lub Youtube.


(black metal)

Dobrych kilka lat temu w jednym z warszawskich klubów miała wystąpić rosyjska grupa Arkona i trochę mnie dziwiły komentarze na jednym z portali, w których ludzie żałowali, że nie chodzi o polską kapelę o tej nazwie. Moje zdziwienie wynikało z tego faktu, że polskiej Arkony nie znałem. Okazało się, że to formacja istniejąca od 1993 i parająca się graniem black metalu. Oczywiście to, że dowiedziałem się o jej istnieniu nie oznaczało, że nagle zacząłem z ogromnym zapałem przesłuchiwać jej dyskografię. Skoro nie zabrałem się za to od razu, to szybko o tej grupie zapomniałem. Na szczęście w listopadzie 2016 muzycy Arkony wydali swoją najnowszą płytę, która szybko zaczęła zbierać świetne recenzje. I po kilkukrotnym przesłuchaniu albumu "Lunaris" mogę potwierdzić, że pochwalne opinie nie są w żadnej mierze przesadzone. Panowie z Arkona wydali najlepszy black metalowy materiał, jaki ukazał się w tym roku - i piszę to mając na myśli nie tylko polskie albumy. Co prawda na "Lunaris" wszystkie teksty są śpiewane po polsku, ale to chyba nikomu nie powinno przeszkadzać, wręcz odbieram to jako dodatkowy plus. Jest ostro, oldschoolowo i ciężko, ale nie brakuje też zapadających w pamięć melodii i niesamowitego klimatu.

(metalcore)

Jedna z najbardziej hejtowanych kapela wróciła z nowym materiałem. Album był promowany kawałkiem "Public Apology", gdzie Fronz jak zwykle "jedzie" z przeciwnikami Attila. I muszę przyznać, że coraz bardziej mi się to podoba. Wokalista tej grupy to wyszczekany, ale też bardzo sprytny gość, który na hejcie, który jest kierowany w stronę grupy potrafi zbić kapitał. Muzycznie materiał jest prosty, kapela dalej drąży styl obrany na "Guilty Pleasure", czyli jest bardzo podobnie do Emmure. Dla mnie to spory plus, bo taka stylistyka jak najbardziej mi odpowiada. Jest prosto, energicznie, nie brakuje łamańców, jest ostro, podrzucane są różne sample, czy rapowe wokale. Póki wszystko to do siebie pasuje to nie mam nic przeciwko, żeby Attila dalej podążała w tym kierunku. I jeszcze taka ciekawostka, w jednym z wywiadów z Fronzem, ten na pytanie "jaką ostatnio kupiłeś płytę" odpowiedział, że zamówił w pre-orderze album "Chaos" :-)

(melodic heavy metal/folk metal)

Od razu się przyznam, że mam sporą słabość do twórczości Onmyo-za. Kapelę poznałem dobrych kilka lat temu dzięki forum Metal Cave (stare czasy) i już wówczas stylistyka w jakiej poruszała się ta japońska grupa w znacznym stopniu odbiegała od tego, co prezentowały formacje europejskie, czy amerykańskie. I jak poprzednie wydawnictwa Onmyo-za nie bardzo mnie obeszły, tak tegoroczny materiał kupił mnie już w momencie, w którym usłyszałem "愛する者よ、死に候え". Okazało się, że album "迦陵頻伽" jest pełen tego typu hiciorów, więc przez dobrych parę dni nie byłem w stanie się od niego oderwać. W muzyce prezentowanej przez tę japońską grupę jest jakaś magia, która wręcz hipnotyzuje. Mamy tutaj spory rozrzut stylistyczny, bo melodyjny heavy metal  i folk metal to duże uproszczenia. Nie brakuje również miejsca dla ostrzejszej muzyki, jak i dla cięższych wokali, więc nie ma ciągłej sielanki. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę z tego, że stylistyka w jakiej porusza się Onmyo-za nie będzie każdemu pasowała, pewnie część słuchaczy ją odrzuci z uwagi na język japoński, ewentualnie jakieś skojarzenia ze wstępniakami do anime.

(black metal)

We wstępie napisałem, że listopad stoi black metalem i jest to absolutna prawda. Kolejnym na to dowodem jest najnowszy materiał francuskiej formacji Deathspell Omega. Wielbiciele tej grupy na pełnoprawnego następcę albumu "Paracletus" musieli czekać aż 6 lat. W międzyczasie grupa wydawała krótsze materiały. W końcu przyszedł czas na długograja, który jak się okazało trwa niecałe 30 minut. Mogłoby się wydawać, że to mało, ale wychodzi na to, że w przypadku "The Synarchy Of Molten Bones" to w sam raz. Grupie udało się zamieścić cztery sporej długości utwory, których klimat wręcz przytłacza i rozrywa na strzępy. Już sam wstęp do numeru tytułowego powoduje ciarki na plecach. Taki właśnie powinien być black metal, przede wszystkim ma wywoływać niepokój, a nie udawać muzykę dla wszystkich.

(neue deutsche harte/industrial metal)

Pamiętacie kapelę Völkerball? Pewnie część z Was kojarzy koncertowy album Rammstein, który był zatytułowany "Völkerball" i został wydany w 2007 roku. Cztery lata później do życia została powołana grupa o nazwie Völkerball grająca z początku covery Rammstein, ale szybko dorobiła się własnego materiału. Ten został wydany pod tytułem "Weichen+Zunder" w 2012 roku. Zresztą o debiutanckim albumie grupy Völkerball możecie przeczytać na łamach Dark-Factory. Już wydany dwa lata później następca tej płyty był sygnowany nazwą Heldmaschine i podobnie jak debiut, był po prostu przeciętnym ndh. I patrząc na tegoroczne wydawnictwo niewiele sobie po nim obiecywałem, bo przecież to już czwarta płyta tej grupy, która do tej pory serwowała przeciętną muzykę. Jednak już po sprawdzeniu promującego płytę "Sexschuss" pojawiła się iskierka nadziei. Ta przerodziła się w prawdziwą pochodnię kiedy już zabrałem się za odsłuch całego materiału. Heldmaschine na "Himmelskörper" grają nadal w stylu Rammstein, ale robią to na tyle dobrze, że faktycznie chce się tego słuchać. Numery nie są już tak nudne jak na poprzednich wydawnictwach, kilka kawałków momentalnie wpada w ucho. Przy braku kolejnych wydawnictw R+ i nadal braku solidnego zastępstwa najnowszy album Heldmaschine jawi się jako coś nie tylko dobrego, ale nawet świetnego i zaspokajającego pewien głód na dobre ndh.

(black metal)

Polskie black metalowe kapele podbijają świat, tak się dzieje przynajmniej od kilku lat. I nic dziwnego, bo faktycznie mamy czym się chwalić. Ale Cultes des Ghoules to jedna z tych formacji, o których się nie mówi. Owszem, gdzieś tam siedzą sobie w swojej niszy i zna ich garstka zapaleńców., którzy z lubością sięgają po kolejne wydawnictwa tej grupy. Tymczasem Cultes des Ghoules to jedna z ciekawszych formacji, która potrafi stworzyć niezwykły klimat na swoich płytach. Absolutne mistrzostwo osiągnęli na wydanym w listopadzie "Coven, or Evil Ways Instead of Love". Nie lubię długich płyt, ale dla tego albumu zrobiłem wyjątek. To prawdziwa uczta dla wielbicieli ostrego i klimatycznego grania. Cały materiał to tylko pięć kompozycji, ale najkrótsza z nich trwa niemalże 12 minut. Całość zamyka się w prawie 100 minutach. I w żadnym wypadku nie jest to kolos na glinianych nogach. To prawdziwie monumentalne dzieło, które mimo swojego długiego czasu trwania wciąga niemiłosiernie i nie pozwala się oderwać. Jeżeli tylko macie wolne 100 minut, to sprawcie sobie odrobinę luksusu i sięgnijcie po najnowszy album Cultes des Ghoules.

(black metal)

Bölzer to dla mnie kapela znikąd. Dowiedziałem się o nich dopiero, jak okazało się, że będą supportować Behemotha na trasie po Polsce. A jako, że Behemoth nigdy nie zabiera ze sobą w trasę przypadkowych zespołów to byłem pewien, że i Bölzer może się okazać rewelacją (podobnie jak chociażby Djerv, czy Obscure Sphinx). Problem w tym, że szwajcarska grupa do tej pory nie wydała żadnego długograja, a na swoim koncie mają jedynie demówkę i dwie epki. Tym bardziej byłem zdziwiony, że Behemoth wzięli jakichś świeżaków ze sobą na trasę. Koncert Bölzer wypadł naprawdę dobrze, chociaż zdziwiło mnie, że skład tej kapeli jest tak obszerny jak ten kolumbijskiego Inquisition (czyli dwóch typów). Mimo tak mizernego składu na żywo ich muzyka brzmiała dobrze, więc byłem spokojny o album "Hero". I faktycznie ten materiał robi wrażenie. Ja bym to nazwał black metalowym Motorhead, bo maniera wokalisty momentami przypomina mi tę Lemmy'ego. Nie brakuje też pewnych odnośników do twórczości Gojiry, których dopatruję się w numerze tytułowym. Jednak nie dajcie się zwieść, bo "Hero" to przede wszystkim kawał bardzo dobrego black metalu podanego w dość niestandardowej formie.

(heavy metal)

Po świetnym solowym debiucie zatytułowanym "Loyal to None" Herman Frank jakoś mi zniknął z oczu. Kompletnie już nie pamiętam wydanego w 2012 roku albumu "Right in the Guts", więc nie bardzo też czekałem na "The Devil Rides Out". I sięgnąłem po niego trochę od niechcenia, bo przecież to będzie kolejne heavy metalowe wydawnictwo, które jednym uchem wpadnie, a drugim wypadnie. Nie mogłem bardziej się mylić. Herman Frank nadal ma to coś, co tak cieszyło mnie podczas słuchania "Loyal to None". Nawet przestało mi wreszcie przeszkadzać, że na wokalu zamiast Parcharidisa jest Altzi. "The Devil Rides Out" to wydawnictwo pełne szybko wpadających w ucho heavy metalowych hiciorów, które niekiedy ocierają się o hard rockową przebojowość. Jeżeli jaraliście się debiutanckim albumem Hermana Franka, to nowe wydawnictwo powinno Wam podejść już od pierwszego numeru.
(blackened thrash metal)

Prawdę mówiąc myślałem, że kapela Witchery już dawno zległa w jakimś tchnącym zgnilizną mauzoleum. W końcu ich poprzedni album ukazał się w 2010 roku, a od tamtej pory z obozu tej szwedzkiej grupy dochodziła wyłącznie cisza. Dlatego byłem wręcz zdumiony, kiedy w sieci pojawił się lyric video do numeru "Nosferatu", który miał trafić na "In His Infernal Majesty's Service". Swoją drogą sam kawałek sugerował naprawdę mocne wydawnictwo. Szybko okazało się, że zmiana wokalisty z Legiona na Angusa Nordera wyszła kapeli na dobre. Nowy album to jakby bardziej agresywna wersja dotychczasowych dokonań Witchery. Nadal mamy thrash metal mocno podlany black metalowym sosem i to słychać niemal w każdym kawałku (czasami te proporcje są odwrócone). Przy okazji słuchając "In His Infernal Majesty's Sevice" zauważyłem, że ostatnio jakoś mało jest formacji grających w stylu, w którym porusza się Witchery.

(progressive metal/djent)

Na sam koniec człowiek niezawodny. Paul Wardingham to gitarzysta z Australii, który upodobał sobie wydawanie solowych płyt, na których eksploruje pogranicze progressive metalu i djentu, a całość jest podana w bardzo nowoczesnej formie. Dotychczasowe płyty Paula wgniatały w fotel, więc nie inaczej musiało być ze "Spiritual Machines". Jeżeli nudzi Was Satriani i jemu podobni, albo szukacie muzyków grających podobnie do Periphery to powinniście sprawdzić twórczość Wardinghama. Co prawda jego płyty są wyłącznie instrumentalne, ale gwarantuje, że już przy pierwszym kawałku przestanie wam przeszkadzać brak wokalu. W listopadzie pojawiło się również nowe wydawnictwo Animals As Leaders, które jednak przy "Spiritual Machines" wypada dość blado.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz