Długo zabierałem się za podsumowanie października, ale to głównie wina braku czasu, jak i całkiem sporej ilości pozycji do przesłuchania. Niestety tak się składa, że październik i listopad to chyba najbardziej obsiane koncertami miesiące, co też miało spory wpływ na mój brak czasu. Na szczęście w końcu udało mi się wszystko ogarnąć. Jaki był październik? Bardzo nierówny. Obok świetnych wydawnictw wpadałem na typową średnicę (zdecydowana większość), a nawet na płyty, na które szkoda marnować czasu (kojarzycie Sonic Syndicate, czy Amaranthe?). Nawet zastanawiałem się, czy na ten jeden miesiąc nie wrócić do starej, bardziej obszernej wersji podsumowania miesiąca. Jednak przy braku czasu musiałem porzucić ten pomysł. Dlatego ostatecznie poniżej możecie poczytać wersję standardową, do której wybrałem 10 albumów, które zrobiły na mnie największe wrażenie spośród październikowych płyt. Niektóre pozycje wskoczyły dosłownie w ostatniej chwili, a inne niestety nie zmieściły się w dziesiątce, chociaż niczego tym płytom nie brakuje (np. nowe The Devil Wears Prada, Darkthrone, Korn, czy The Dillinger Escape Plan). Zapraszam do rzucenia okiem na moje podsumowanie października.
BTW klikając na tytuł płyty zostaniecie przeniesieni do Spotify lub Youtube.
BTW klikając na tytuł płyty zostaniecie przeniesieni do Spotify lub Youtube.
(deathcore)
W ogóle nie czekałem na ten album. I Declare War do tej pory jawili mi się jako jedna z wielu deathcore'owych formacji i nic więcej. Po prostu zawsze odwalali solidną robotę, ale tylko tyle i aż tyle. Przynajmniej tak myślałem do momentu, w którym odpaliłem "Songs For The Sick", później był tylko opad szczęki. Co mnie tak ujęło w tym albumie? Nie mam pojęcia, ale w tym momencie stawiam nowy materiał I Declare War na pierwszym miejscu spośród tegorocznych propozycji deathcore'owych. Panowie miażdżą ciężarem, walcowatością kawałków. Znalazło się tutaj trochę miejsca dla muzycznych kontrastów (ale na szczęście nie w kwestii wokali), które robią świetne wrażenie. "Song For The Sick" to po prostu miazga od pierwszej do ostatniej sekundy. Zresztą nie wierzcie mi na słowo i sami sprawdźcie.
(psychodelic rock/black metal)
O istnieniu greckiej formacji Hail Spirit Noir dowiedziałem się przy okazji premiery ich drugiego wydawnictwa, które pojawiło się w 2014 roku. Jednak jego zawartość zrobiła na mnie szczególnego wrażenia. "Mayhem In Blue" to już zupełnie inna sprawa. To album bardzo różnorodny. Wielbiciele niecodziennego podejścia do grania black metalu znajdą tutaj elementy stylu takich formacji jak Code, Oranssi Pazuzu, DHG, Nachtmystium, Aluk Todolo, czy innych grup eksperymentujących z tym gatunkiem. Nie jest to zwykły black metal, pełno tu psychodelicznego rocka, który momentami wpada w klimaty psychobilly. I nie wierzę, że to piszę, ale mam wrażenie, że ta płyta jest zbyt krótka. 41 minut zawierające się w sześciu bardzo różnorodnych kompozycjach to prawdziwa uczta, ale przydałby się jeszcze jakiś deser.
(post-rock/post-metal)
Blindead to według mnie bardzo ważna kapela dla polskiej sceny metalowej, chociaż nadal zbyt mało popularna. "Ascension" to już piąta studyjna płyta tej formacji i pierwsza z Piotrem Piezą na wokalu. Ich poprzednie wydawnictwa wydają mi się trochę nadmiernie rozwleczone (jak tegoroczny album Obscure Sphinx), przez co ciężko mi było je w pełni docenić. Mimo tego, że "Ascension" to również dość długie wydawnictwo (50 minut), to jednak nie sprawia wrażenie zbyt obszernego. Zresztą w przypadku tej płyty byłem już kupiony po przesłuchaniu dwóch utworów udostępnionych przez kapelę przed premierą albumu. I po przesłuchaniu całości tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że "Ascension" to świetny materiał. Mam wrażenie, że grupa bardziej poszła w post-rockowe klimaty, czym tylko zyskali i mam nadzieję, że tego będą się trzymali w przyszłości.
(black metal/industrial metal/grindcore)
Po tym jak usłyszałem niesamowite "Desideratum" z miejsca przekonałem się do ekstremalnego stylu Anaal Nathrakh. Mieszanka black metalu, industrialu i grindcore'a jeszcze nigdy była dla mnie tak atrakcyjna. Na "The Whole Of The Law" kapela kontynuuje ten trend, ale jakby zmniejszyli udział elektroniki. Z jednej strony to dobrze, bo podejrzewam, że to jej nawał odstraszał część słuchaczy przy "Desideratum", a z drugiej trochę szkoda, bo dobrej elektroniki nigdy za wiele. Co w takim razie mamy na "The Whole Of The Law"? Metalową ekstremę pełną gębą. Jest tutaj wszystko, za co można lubić Anaal Nathrakh. Intensywność tego materiału jest wręcz przygniatająca.
(stoner metal)
Red Fang działają na stonerowej scenie już 11 rok. Mimo tego dość porządnego stażu grupa w październiku wydała dopiero swoją czwartą płytę studyjną. "Only Ghosts" to album utrzymany w klimacie stonerowy, ale zaprezentowanym w bardzo rock'n'rollowy sposób. Nie ma tutaj miejsca na walcowate kompozycje, czy odniesienia do doomowego tempa. Jest masa energii i swoistej przebojowości. Red Fang należy do grona tych kapel, które grają żywego stonera, a nie jakieś smuty, które działają niczym tabletki nasenne. "Only Ghost" to jedno z przyjemniejszych stonerowych wydawnictw tego roku.
(thrash metal)
Nie brakuje thrashowych legend, które po latach swojej działalności zaczęły zjadać własny ogon, a niektóre już dawno go zjadły. Na pewno do żadnej z tych grup nie można zaliczyć kapeli Testament, która w październiku wydała "Brotherhood Of The Snake" będący jedenastym albumem w ich dyskografii. Ta istniejąca od 1983 roku grupa nadal potrafi zaskakiwać i serwować mocarny thrash pozbawiony zbędnych kombinacji. I taki też jest nowy album Testament. I chociaż słuchając tej płyty miałem wrażenie, że już to gdzieś wcześniej słyszałem, to miało to dla mnie pozytywny wydźwięk. Zupełnie odwrotny niż w przypadku sporej części wydawnictw grup z tzw. nowej fali thrashu. Panowie z Testament nie muszą próbować grać jak wielkie tuzy thrash metalu, oni są jednymi z nich. I słuchając "Brotherhood Of The Snake" mam wrażenie, że aktualnie wysuwają się na czołówkę wciąż grających thrashowych legend.
(metalcore)
Kompletnie nie pamiętam wcześniejszych wydawnictw Fit For A King, chociaż kapelę jako taką kojarzę. Za to doskonale wiem, że o ich poprzednim wydawnictwie kompletnie zapomniałem. I po zapoznaniu się z "Deathgrip" zacząłem żałować, że odpuściłem "Slave To Nothing". Tegoroczne wydawnictwo Fit For A King to metalcore pełną gębą. Mamy ciężkie riffy, nie brakuje beatdownów, ale też melodyjnych wokali w refrenach. Te jednak nie drażnią, a wręcz doskonale wpasowują się w muzykę. A ta momentami przypomina wczesne We Came As Romans, chociaż nie jest tak przesłodzona jak ich współczesna inkarnacja. "Deathgrip" to po prostu dobrze wyważona płyta, w której ciężar i melodia doskonale ze sobą współpracują. Jeżeli szukacie przebojowego metalcore'a niestroniącego od cięższego brzmienia to nowy materiał Fit For A King może być strzałem w 10.
(djent/groove metal)
Nie jestem fanem tej kapeli. Jasne, doceniam ich wkład w scenę metalową i to, że za ich sprawą nastała moda na djent. Ale nie oznacza to, że jaram się ich wydawnictwami. Na "The Violent Sleep Of Reason" niespecjalnie czekałem, kompletnie nie interesowały mnie kawałki publikowane przed premierą na youtube, czy szumne zapowiedzi świetnego materiału. Jakoś obok mnie przeszedł ten cały hype. I może dobrze, bo dzięki temu nie mając żadnych sprecyzowanych nadziei mogę bardziej docenić ten album. Jeżeli znacie twórczość Meshuggah to nie oczekujcie zaskoczenia, bo chyba nie taką drogę obrała ta szwedzka formacja. Mamy tutaj wszystko, co ta grupa robi najlepiej - muzyczną wściekłość, toporność, ciężar i łamańce. I nie można Meshuggah odmówić potężnego pierdolnięcia, bez tego materiał tej kapeli byłby po prostu niekompletny. Jeżeli chodzi o około groove metalowe granie w tym roku, to "The Violent Sleep Of Reason" plasuje się w ścisłej czołówce.
(heavy metal)
Ceti można spokojnie nazwać żywą legendą polskiego heavy metalu. Grupa działa od 1989 roku i w tym roku wydała swój ósmy album studyjny. Do premiery "Brutus Syndrome" niespecjalnie interesowałem się twórczością tej grupy. Ale album wydany w 2014 roku kompletnie zmienił moje spojrzenie na muzykę Ceti. "Brutus Syndrome" brzmiał tak, jak powinny brzmieć wydawnictwa Iron Maiden (niestety Brytyjczycy wolą męczyć bułę). Pełny energii heavy metal z wysuniętym basem i idealnie pasującym do tego typu grania wokalem Grzegorza Kupczyka. I przyznam, że bałem się o "Snakes of Eden". Nie chciało mi się wierzyć, że po takim strzale jakim był "Brutus Syndrome" grupa utrzyma ten poziom. A jednak! Udało się i ósmy w kolejności album Ceti jest równie mocny jak jego poprzednik. Na "Snakes Of Eden" znalazło się sporo świetnych i momentalnie wpadających w ucho kompozycji, które powinny zadowolić fanów klasycznego heavy metalu.
(progressive metal/gothic metal)
Do tej pory nie znałem kapeli Madder Mortem, wpadłem na nich zupełnie przypadkiem i postanowiłem dać im szansę. Jest to norweska grupa już dość solidnie zaprawiona w bojach, bo mająca na koncie 6 albumów (włącznie z "Red in Tooth and Claw"). Na nowy materiał fani grupy musieli sporo czekać, bo aż 7 lat. Stylistycznie zawartość "Red in Tooth and Claw" jest dla mnie ciężka do określenia, jest to na pewno progresywne granie niepozbawione przebojowości, trochę przypominające mi rejony Djerv (możliwe, że to za sprawą wokalu Agnete M. Kirkevaag). Jest tu też coś z gothic metalu i odrobina post-metalu, ale są to ilości śladowe. I dlaczego ten album znalazł się w podsumowaniu października? Nie umiem tego wytłumaczyć, po prostu dałem się pochłonąć tej płycie. Jest w niej jakiś dziwny magnetyzm. Może to muzyka? Może to partie wokalne? A może spójna całość wypadająca naprawdę ciekawie i wybiajająca ponad szarą masę? Ciężko powiedzieć. Na pewno "Red in Tooth and Claw" to album wpadający w ucho i jakiś taki inny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz