wtorek, 10 maja 2016

Na skróty - odcinek 29

29 odcinek poświęcam w całości muzyce rockowej, core'owej i metalowej, ale wzbogacanej o elektronikę lub elementy industrialne. Jeżeli jesteście zajadłymi przeciwnikami elektroniki i mieszaniu jej z ostrym graniem to raczej nie znajdziecie tutaj nic dla siebie (ale i tak zapraszam do lektury, tak w ramach przestrogi). Natomiast w przeciwnym wypadku może odnajdziecie tu materiał, który przyciągnie Was chociaż na chwilę, ewentualnie pozwoli Wam się oderwać od skostniałych metalowych gatunków. W końcu czasami warto zapuścić się w nieznane i odkryć jakąś perełkę, na którą pewnie nigdy by się nie zwróciło uwagi.



The One Hundred - Subculture EP
(rapcore/trancecore; 2014; UK)
Facebook/Official

The One Hundred to brytyjska grupa, która powstała w 2013 roku. Nie trzeba było długo czekać na ich pierwszy materiał, bo epka zatytułowana "Subculture" pojawiła się już rok później. Sześć utworów gwarantuje 20 minut ostrej jazdy utrzymanej w klimatach bliźniaczo podobnych do tych prezentowanych przez Enter Shikari. The One Hundred grają bardzo podobnie i co by nie robili, to nie będą się w stanie od tego odciąć. "Subculture" brzmi jak materiał przygotowany przez starych wyjadaczy, a nie przez młodzików po raz pierwszy próbujących swoich sił w tego typu muzyce. Rapcore zmieszany z trancecorem daje tutaj świetny efekt, czego ostateczną formą są niesamowicie energetyczne kompozycje. Rapowane kwestie przenikają się ze screamem, główny trzon muzyki stanowi elektronika wspierana przez gitary i perkusję. Długo się przekonywałem do twórczości Enter Shikari, nawet wyszedłem z jednego z koncertów w połowie nie mogąc znieść dyskotekowego grania. Podejrzewam, że gdybym najpierw posłuchał The One Hundred to łatwiej by mi było przywyknąć do tego typu grania. "Subculture" to prawdziwa kopalnia energii, którą muzycy mogliby obdzielić kilka innych wydawnictw. Każdy z zawartych tu numerów uważam za potencjalny hicior i wcale mnie nie dziwi, że kapela nakręciła aż trzy klipy do utworów z tej epki. Za to kompletnie nie rozumiem, dlaczego grupa jeszcze nie poszła za ciosem i nie przygotowała pełnego wydanwictwa studyjnego. Dla kogo jest ta epka? Jeżeli uwielbiacie Enter Shikari to pokochacie twórczość The One Hundred. Natomiast jeżeli słysząc rapcore dostajecie wysypki, przez elektronikę zbieram się Wam na wymioty, a scream powoduje nieprzyjemne dreszcze, ale przejawiacie skłonności sadomasochistyczne to łapcie za "Subculture". 5/6




004 - New Game, Load Game EP
(electro rock/alternative metal; 2015; Polska)
Facebook/Bandcamp

Za dość enigmatyczną nazwą 004 chowa się czteroosobowa grupa muzyków z Rzeszowa. Kapela powstała w 2002 roku i ma na swoim koncie całkiem pokaźną ilość wydawnictw - 3 epki i 2 pełne albumy studyjne. "New Game, Load Game" to ich najnowszy materiał, który miał swoją premierę w 2015 roku. Na epkę składa się 5 utworów dających łącznie 18 minut muzyki. I przyznam, że nie wiedziałem, czego się spodziewać po tym wydawnictwie, zresztą sami muzycy zaznaczają, że przez lata stylistyka, w której poruszała się formacji ulegała zmianom. Z jednej strony metal, z drugiej grunge i nawet core. Tymczasem "New Game, Load Game" to zupełnie inna bajka lekko ocierająca się o wspomniane gatunki. Okazało się, że to rockowa płyta z mocnymi akcentami muzyki elektronicznej i pokaźną dawką metalu. I o ile z początku, a zwłaszcza przy pierwszym kawałku drażniła mnie maniera wokalisty, tak z czasem do niej przywykłem. Zresztą utwór otwierający tę epkę jest dość dziwny, bo z jednej strony "New Game" tyka wręcz metalowych standardów, a z drugiej jest wzbogacony elektronicznymi przeszkadzajkami. Od razu przypomniał mi się ostatni album Nine Inch Nails, na którym nie brakowało podobnych zabiegów (chociaż metalu to tam akurat nie było). Zdecydowanie pierwszy kawałek na "New Game, Load Game" jest najsłabszym elementem tego wydawnictwa, ale im dalej tym muzyka 004 staje się lepsza. Kiedy tylko uruchomiły się pierwsze dźwięki drugiego w kolejce "V.U.D.U." przestraszyłem się, że dostanę powtórkę z "New Game". Na szczęście tym razem elektroniczne zagrywki wżerające się w mózg pojawiają się sporadycznie. Sam kawałek jest już dużo ciekawszy i spokojnie mógłbym go nazwać przebojowym. I wreszcie dwa najlepsze numery na tym wydawnictwie to "Hate U" oraz "S&L". To szybkie i pełne energii kompozycje, które szybko wpadają w ucho. Ten pierwszy nawet posiada odnośniki do punk rocka, ale oczywiście formacja nie rezygnuje z elektroniki, która tym razem faktycznie wzbogaca rockowo-metalowe granie. Z kolei "S&L" to z początku prawdziwa elektroniczna jazda bez trzymanki, w której ostro grające gitary stanowią pewne urozmaicenie. Ale szybko przechodzi w metalowe klimaty. Na koniec grupa zaserwowała utwór w języku polskim, który mocno kojarzy mi się z twórczością Lecznicy Stałych Doznań. Kawałek utrzymany w psychodelicznym klimacie, pełen przesterów, nieczystości i chaosu. I muszę przyznać, że trochę nie pasujący do tego wydawnictwa, a zwłaszcza do jego początku. Stanowi prawdziwą wisienkę na torcie. "New Game, Load Game" to dobry materiał, który mogę polecić wielbicielom rockowego grania, którzy nie mają uczulenia na elektronikę, czy przesterowany wokal (tego jest sporo). Super by było, gdyby w przyszłości grupa poszła w klimaty, które zostały zaprezentowane na kończącym epkę "Same Shit, Different Day". Głównym problemem epki 004 jest to, że jest dość nierówna. Pierwszy numer ciągnie ten materiał bardzo w dół, a przy kolejnych następuje powolne wygrzebywanie się i w końcu kapela triumfalnie wyskakuje na powierzchnię. 4/6


Megabosch - 2000 Watt EP
(industrial rock; 2013; Niemcy)
Facebook/Official

O istnieniu kapeli Megabosch dowiedziałem się dwa lata temu zaraz po zakończeniu XXV edycji festiwalu Wacken Open Air. Znajomy, z którym byłem na tym spędzie podczas powrotu umieścił epkę "2000 Watt" w odtwarzaczu samochodu i katował ją przez kilka godzin. Przyznam, że dość szybko zostałem kupiony przez muzykę Megabosch. W skład grupy wchodzi czterech wielbicieli post-apokalipsy w stylu przedstawionym w filmach "Mad Max". Zresztą sama formacja nie szczędzi elementów kojarzących się z tą stylistyką podczas swoich koncertów (basista grający na karabinie, to trzeba zobaczyć). Epka "2000 Watt" to pierwsze wydawnictwo Niemców, których muzyka krąży w okolicach industrialnego rocka i zahacza o neue deutsche harte. Na epkę składa pięć kawałków, które łącznie dają 18 minut muzyki. Wszystkie numery są w języku niemieckim, więc wszelcy przeciwnicy tego twardego i niezbyt dźwięcznego języka momentalnie zostaną odsiani. Ciężko coś zarzucić zawartości "2000 Watt", prawdę mówiąc dziwię się, że do tej pory kapela nie wypłynęła na szerokie wody. Tym bardziej patrząc po niezbyt okazale prezentującej się scenie neue deutsche harte, na której niegdyś dobre formacje zaczynają się gubić i grzęzną w bagnie swojej światłej przeszłości. Megabosch prezentują proste niczym budowa cepa podejście do tematyki. I właśnie dzięki temu utwory zawarte na "2000 Watt" błyskawicznie wpadają w ucho. No może nie wszystkie z umieszczonych tutaj kompozycji, ale zdecydowana większość. Numery takie jak "Es Is Geil", "Rabbadha" czy "Welcome To Paradise City" to absolutne hiciory, których pewnie nie powstydziłyby się tuzy takiego grania. "Bosch Bosch Boogie" mocno odbiega stylistycznie od swoich poprzedników i przez to też wypada dużo słabiej, chociaż można go potraktować jako chwilę wytchnienia. W każdym razie to najsłabszy element tego wydawnictwa i równie dobrze mogłoby go nie być. Bo straszliwie schematyczny "Schüsse Auf Stahl" kończący epkę wypada od niego zdecydowanie lepiej, chociaż daleko mu do pierwszej trójki z tracklisty "2000 Watt". I pisząc o tym wydawnictwie muszę wspomnieć o tym, że słuchanie tych kawałków z płyty to zaledwie namiastka tego, co formacja ma do zaoferowania. To na koncertach muzycy prezentują pełnię swoich umiejętności i utwory żyją jakby własnym życiem. Zresztą ich sceniczne show jest tak samo ważne jak sama muzyka, albo nawet ważniejsze. Nieustannie czekam na ten moment, w którym Megabosch przestaną być jedną z atrakcji festiwalu Wacken Open Air (pojawiają się tam co roku na Wastelandzie) i ich popularność sięgnie poza Niemcy. To jedna z tych kapel, które z niewiadomych dla mnie przyczyn ciągle jest znana bardzo wąskiej grupie słuchaczy. 4,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz