piątek, 9 października 2015

Podsumowanie miesiąca - wrzesień 2015

Czas najwyższy na podsumowanie września. Na sam początek informacja o małej zmianie kosmetycznej. Od teraz cykl będzie nosił tytuł "Podsumowanie miesiąca". Głównie z uwagi na dość mylącą poprzednią nazwę, w końcu w tym cyklu piszę nie tylko o najlepszych wydawnictwach z danego miesiąca, ale też o tych dobrych, jak i słabych. Poza tym żadnych zmian nie ma. Układ tekstu jest taki sam, a w topie nadal znajduje się dziesięć pozycji. Wrzesień w tym roku był bardzo mocny i niezwykle różnorodny. Było w czym wybierać i pewnie każdy znalazł coś dla siebie, a jeśli nie to zapraszam do lektury podsumowania, może coś Wam umknęło.


Zgodnie z tradycją zaczynam od tych najsłabszych albumów. W tym miejscu mógłbym w nieskończoność pastwić się nad nowym wydawnictwem Bring Me The Horizon, ale już zrozumiałem, że ta kapela odeszła od swojego grania z początku kariery i szukają czegoś nowego. I chociaż "That's The Spirit" rozczarowuje na core'owym poletku, tak wypada naprawdę dobrze w kategorii nowoczesnego rocka wspieranego przez elektronikę. Nie ma co się oszukiwać, Bring Me The Horizon to już nie jest ta sama formacja co jeszcze 7 lat temu. Kolejny poślizg zaliczyła formacja Huntress, która po świetnym debiucie już tylko rozczarowuje. Ich kolejne wydawnictwa to po prostu średnia półka heavy metalu, kompletnie niczym się nie wyróżniają. Do tego w zadziwiający sposób ciągną się w nieskończoność. Nijak wypada również nowe wydawnictwo Rocka Rollas. O ile muzycznie ta formacja jest interesująca, to wokalnie odrzuca momentalnie. Dość sporym rozczarowaniem jest również nowy Annihilator. Po pierwszych dwóch kawałkach byłem wręcz zachwycony "Suicide Society", a później kapela zaserwowała serię niekończących się ballad. No dramat. Sięgając po thrash metalowy album raczej spodziewam się szybkiego i ostrego grania. Jasne, może się trafić jakaś ballada, ale nie kilka ballad na jednym wydawnictwie. Gdzieś panowie z Annihilator się pogubili. Nadal wśród metalcore'owych szaraków znajduje się japońska grupa Crossfaith. "Xeno" to przyzwoity materiał, w którym metalcore wspierany jest dość znacząco przez elektronikę, ale nie wynika z tego nic szczególnego. Po kilku latach niebytu wróciła hard rockowa kapela Burn Halo. W 2011 roku zaserwowali naprawdę dobry "Up From The Ashes" i liczyłem na powtórkę. Rozczarowanie przychodziło z każdym kolejnym numerem znajdującym się na wydanej we wrześniu płycie "Wolves Of War". Po prostu standard, bez szaleństw, bez przebojów. Nic nie zostaje w głowie. Sporym rozczarowaniem był dla mnie trzeci album kapeli Reflections. "The Color Clear" pojawił się dość nieoczekiwanie i niestety okazał się najsłabszym wydawnictwem tej formacji. Brakuje tutaj praktycznie wszystkiego za co uwielbiam ten zespół. Z ekstremalnie djentowo-metalcore'owego projektu zrobił się z tego zwykły progressive metalcore. Gdzieś zginęły łamańce i walące po mózgu djentowe wygibasy. Wszystko zostało ugrzecznione, a kapela trafiła do szaraków. I to by było na tyle, jeśli chodzi o rozczarowania, czas przejść do tych lepszych wydawnictw.

Wrzesień był bardzo bogaty w dobre albumy i z całej listy premier mógłbym spokojnie ułożyć top 20, oczywiście nie zawierając na liście słabych i średnich płyt. Polecankę rozpocznę od najnowszego materiału Iron Maiden. Przy pierwszym odsłuchu "The Book Of Souls" myślałem, że umrę z nudów. To jest najdłuższy album Brytyjczyków w długiej historii istnienia ich formacji. Niby tylko 11 kompozycji, ale całość trwa aż 93 minuty. Mimo tego, że muzycznie Iron Maiden poszli w stronę progresji, czego już można było doświadczyć na "The Final Frontier", to jednak nadal słychać, że to ta sama kapela sprzed lat. Nawet jeżeli sparzyliście się przy pierwszym kontakcie z "The Book Of Souls" to polecam spróbować jeszcze raz, bo ostatecznie może się okazać, że było warto. Dalej niech będzie Slayer, formacja już trochę odcinająca kupony od swojej popularności. "Repentless" to kolejne wydawnictwo tej kapeli, które niczym nie wyróżnia się spośród ich dotychczasowego dorobku. A jednak nikt chyba nie oczekuje od Slayera, że muzycy zaczną eksperymentować. Trochę poeksperymentowali na "Christ Illusion" i nagle fani zaczęli syczeć, że nie o takiego Slayera walczyli. Czy w takim razie można się dziwić kapeli, że porzuciła eksperymenty na rzecz statyczności? Chyba nie. W każdym razie sięgając po "Repentless" nie oczekujcie niczego nowego. Do dobrych zaliczyłbym również najnowsze wydawnictwo Parkway Drive, chociaż zawartość "Ire" brzmi dla mnie jak Five Finger Death Punch pozbawione tych śpiewnych refrenów. Niby wszystko fajnie, ale jednak wolałem jak grali metalcore. Oczywiście nowy materiał dostarcza sporej dawki frajdy, ale Parkway Drive nie brzmi jak Parkway Drive. Dobrze wypada również najnowsza płyta Black Breath, ale tylko dobrze, czyli jednak poniżej oczekiwań. Amerykanie grający w stylu oldschoolowego szwedzkiego death metalu przyzwyczaili mnie do tego, że każde ich wydawnictwo musi miażdżyć, po prostu musi. Tymczasem "Slaves Beyond Death" daleko do miażdżenia. Kawałki brzmią jakby były odrzutami z dwóch poprzednich albumów. Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o najnowszym dziele Riverside, które nie załapało się do top 10. "Love, Fear And The Time Machine" to bardzo przyjemny materiał, ale kompletnie pozbawiony kopa. Długo się przekonywałem do twórczości Riverside i właśnie sprawą tego dość niestandardowego "Shrine of New Generation Slaves" wreszcie mi się udało. Na nowym albumie kapela wraca do swojego grzecznego grania pozbawionego energii. Owszem jest przyjemnie, fajnie się tego słucha, ale brak kopa jest bardzo odczuwalny. Rządzi tu progresywny rock, a metal poszedł w odstawkę. Warto też sprawdzić kolejne wydawnictwo Mgły, która nadal eksploruje rejony black metalu. Nie jest to może najlepszy materiał tej formacji, ale warto go sprawdzić. We wrześniu wróciła fińska kapela Diablo z nowym albumem zatytułowanym "Silvër Horizon". I zawartość tego wydawnictwa jest zaledwie dobra, nadal najlepszym materiałem tej mieszającej mdm z thrashem formacji pozostaje "Mimic47" z 2006 roku. Jeżeli lubicie przebojowego hard rocka to warto sprawdzić nową płytę kapeli Diemonds. Nie jest to może nic nadzwyczajnego, ale kilka hitów da się wyłowić z "Never Wanna Die". W tym momencie ucinam polecanki, żeby przejść do głównej części podsumowania, czyli top 10 września.

01. Gloryhammer - Space 1992: Rise of the Chaos Wizards

Kiedy pojawił się "Tales From The Kingdom Of Fife" to nie wiadomo było o co chodzi. Szybko okazało się, że to formacja Christophera Bowesa, która bawi się stylistyką power metalową o zabarwieniu fantasy. Ten przerysowany twór migiem zdobył serca nie tylko wielbicieli power metalu, ale też słuchaczy, którzy obcowali z muzyką Gloryhammer z uwagi na wspomnianą zabawę konwencją. I przyznam, że nie wierzyłem w drugi album tej kapeli. Podejrzewałem, że przygoda Gloryhammer zakończy się wraz z debiutancką płytą, ewentualnie, że druga będzie już znacznie słabsza. Tymczasem nieoczekiwania "Space 1992" okazał się prawdziwą rewelacją przebijającą debiutancki "Tales From The Kingdom Of Fife". Tym razem historia przenosi się do kosmosu, ale to nie oznacza, że formacja zrezygnowała ze smoków i jednorożców. "Space 1992" to nie tylko zabawa konwencją, ale też bardzo profesjonalny materiał przebijający swoją jakością wiele wydawnictw prawdziwych tuzów tego gatunku.

02. Mustasch - Testosterone

Mustasch nigdy nie zawodzą. Nie inaczej jest w przypadku "Testosterone". Chociaż początkowo album może wydawać się bardzo spokojny, to jednak nie można mu odmówić również solidnego kopa. Szwedzi nie rezygnują z wypracowanego dawno temu stylu łączącego heavy metal ze stonerem i sporą dawką przebojowego hard rocka. "Testosterone" jak każdy z dotychczasowych albumów Mustasch posiada solidną dawkę przebojów, które na długo zostają w głowie. Przoduje tytułowy kawałek, który formacja zaserwowała dopiero na koniec wydawnictwa.

03. Grave Pleasures - Dreamcrash

Po tym jak w dziwnych okolicznościach rozpadła się kapela Beastmilk wiedziałem, że Kvohst tak sprawy nie zostawi. I nie myliłem się, bo chwilę później powstała nowa kapela o nazwie Grave Pleasures, która kontynuuje post-punkowy styl znany z Beastmilk. Co prawda "Dreamcrash" nie jest tak niesamowity jak "Climax", ale nie można mu odmówić świetnego klimatu i przebojowości. Kvohst jak zwykle miażdży swoimi partiami wokalnymi.

04. Black Tongue - The Unconquerable Dark

Black Tongue to jeszcze świeża formacja, bo założona dopiero w 2013, a jednak sięgając po "The Unconquerable Dark" miałem wrażenie, że to kapela niezwykle doświadczona. W końcu ich dwie epki zawierające gniotącą mieszankę beatdown hardcore'u z deathcorem w niczym nie odstają od wydawnictw starych wyg. Pierwszy pełny materiał od Black Tongue nie zawodzi, być może nie jest to tak skoncentrowana dawka energii, jak to było w przypadku EPek, ale mimo wszystko gniecie niesamowicie. Zdecydowanie jedno z najmocniejszych wydawnictw w tym gatunku w 2015 roku.

05. Torn Shore - Lifeburner

O wrocławskim Torn Shore dowiedziałem się zupełnie przypadkiem, ale po zobaczeniu klipu do numeru "Piece Of Mine" wiedziałem, że muszę się im bliżej przyjrzeć. I nie żałowałem, bo album "Lifeburner" będący drugim wydawnictwem tej kapeli to prawdziwa petarda. Muzycy grają post-hardcore pozbawiony tych wszystkich melodyjnych naleciałości, które przez lata były przyczepiane do tego gatunku. Jest ostro, jest chaotycznie, nie brakuje też agresji. "Lifeburner" to może nie jest materiał idealny, bo kilka zgrzytów by się znalazło, ale to wydawnictwo, które przywraca mi wiarę w post-hardcore.

06. Arsafes - Revolt

Arsafes to dowód na to, że rosyjska scena metalowa kryje w sobie sporo niespodzianek. To projekt, za którym stoi jeden człowiek - Roman "Arsafes" Iskorostensky. Znam różne jednoosobowe projekty i żaden z nich nie brzmiał tak profesjonalnie. Co prawda "Revolt" to nie jest materiał jednolity, bo muzyk lawiruje pomiędzy różnymi gatunkami, ale dominujący jest tutaj groove metal zmieszany z industrialem. Sam Arsafes nie kryje swoich inspiracji, które krążą w okolicach Strapping Young Lad i solowych projektów Devina Townsenda.

07. Atreyu - Long Live

Rozwiązana w 2011 roku kapela Atreyu powróciła w 2014 i nie przypuszczałem, że tak szybko po reaktywacji muzycy zdecydują się wydać nowy materiał. "Long Live" to powrót jakiego się nie spodziewałem, wszystko jest tutaj takie jakie być powinno. Atreyu serwują melodyjny metalcore zmieszany z hardcore/punk. Nie brakuje tutaj przebojowych kompozycji, ale zdarzają się również ostrzejsze kompozycje. Zawartość "Long Live" to póki co najlepsze wydawnictwo tej amerykańskiej formacji.

08. Graveyard - Innocence & Decadence

To już czwarty album szwedzkiej kapeli Graveyard. Mój pierwszy kontakt z ich muzyką nastąpił niedługo po premierze "Hisingen Blues" i przyznam, że nie czułem się wtedy szczególnie powalony jego zawartością. I tak było aż do momentu, gdy usłyszałem "Lights Out", który jak dla mnie jest najdoskonalszym wydawnictwem Graveyard. Po dość wnikliwym zapoznaniu się z "Innocence & Decadence" nadal uważam, że wydany w 2012 roku album jest ich najlepszym dziełem. Najnowszy materiał to wyraźny krok muzyków w kierunku bluesa. Oczywiście nie ma mowy o porzuceniu psychodelicznego hard rocka, którym muzycy karmią swoich fanów od debiutanckiego krążka. Nadal jest to ten sam Graveyard, który jednak co album nieco odmienia brzmienie swojej muzyki.

09. Turmion Kätilöt - Diskovibrator

Twórczość Finów to prawdziwy rollercoaster. Na jedno świetne wydawnictwo przypadają dwa średnie. Idąc tym tropem "Diskovibrator" powinien być właśnie tą formą zwyżkową. I tak też jest. Na najnowszym albumie Turmion Kätilöt znajdziecie całą masę przebojowych numerów utrzymanych w stylu electro/industrial metalu. Oczywiście wszystkie teksty są tutaj w języku suomi 

10. In Twilight's Embrace - The Grim Muse

Z In Twilight's Embrace zawsze miałem problem. Sięgając kilka lat temu po "Slaves To Martyrdom" spodziewałem się metalcore'a, a dostałem zbrutalizowaną odmianę mdm z lekkimi naleciałościami metalcore'a. Będąc niedawno na koncercie tej formacji, gdzie kapela prezentowała kilka nowych numerów miałem wrażenie, że stylistycznie zbliżają się do post-black metalu i sluge'u. Natomiast kiedy posłuchałem "The Grime Muse" to odniosłem wrażenie, że kapela nadal gra mdm, ale tym razem z naleciałościami black metalu. Oczywiście to nie oznacza, że ta mieszanka coś ujmuje nowemu wydawnictwu Poznaniaków, wręcz przeciwnie. Jest to mocarny materiał, który na pewno zajmie wysokie miejsce w podsumowaniu 2015 roku dotyczącego polskiej sceny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz