Mustasch - Mustasch
Data wydania: 30.09.2009
Gatunek: heavy/stoner metal
Kraj: Szwecja
Tracklista:
01. Tritonus (Prelude)
02. Heresy Blasphemy
03. Mine
04. Damn It's Dark
05. The Man The Myth The Wreck
06. The Audience Is Listening
07. Desolate
08. Deep in the Woods
09. I'm Frustrated
10. Lonely
11. Blackout Blues
12. Tritonus
Skład:
Ralf Gyllenhammar - wokal, gitara
David Johannesson - gitara
Mats Stam Johansson - gitara basowa
Danne McKenzie - perkusja
Dla mnie Mustasch to już sprawdzona marka, zespół, który co prawda ewoluuje dość wolno, ale zmienia się w bardzo dobrym kierunku. Czego dowodem był chociażby album "Latest Version Of The Truth", który zrobił na mnie większe wrażenie niż genialny "Ratsafari". Zespół po wydaniu w 2007 roku "Latest Version Of The Truth" przechodził pewne problemy personalne - z zespołu odeszli Hannes Hansson i Mats Hansson. W 2008 roku zespół zaprezentował swoje pierwsze w karierze koncertowe dvd "In the Night - Live in Gothenburg" i wydał dwie kompilacje - z czego jedna trafiła do sklepów w 2009 roku. I wreszcie 30 września nastąpiła premiera nowego materiału o nazwie "Mustasch" - termin dość umowny, bo ta data dotyczy tylko Szwecji i Finlandii. W Norwegii album został wydany 5 października, a w pozostałej części świata dopiero w 2010 roku. Ci najmniej cierpliwi mogli zamówić ciepły jeszcze album z Finalndii lub Szwecji - z takiej okazji właśnie skorzystałem.
Zespół zasiliło dwóch nowych ludzi, gitarzysta David Johannesson znany z zespołu Sparzanza, oraz perkusista Danne McKenzie. Album rozpoczyna się od intro "Tritonus" - co już jest pewnym novum w muzyce Mustasch. Nigdy wcześniej zespół nie zamieszczał intro na swoich albumach - co prawda "In the Night" pochodzący z poprzedniej płyty posiadał jako taki wstęp, ale nie był on wyodrębniony. W każdym razie klimatyczny wstępniak otwiera album "Mustasch", ciąg dalszy tego kawałka usłyszymy dopiero w zamykającym ten LP kawałku "Tritonus". Jak się można przekonać zbieżność nazwa wcale nie przypadkowa. Oczywiście intro nie oznacza, że zespół znacząco zmienił swój styl, a upewnił mnie w tym utwór "Heresy Blasphemy", który to zespół udostępnił do przesłuchania kawałek czasu przed wydaniem albumu. Tą akurat kompozycję uznaję za jedną z lepszych na tym wydawnictwie. Jest tutaj wszystko to co uwielbiam w muzyce Mustasch. Zresztą sam kawałek przypomina nieco konstrukcją utwór "Black City", który jest jednym z największych hitów Szwedów.
Równie mocarnie prezentuje się drugi kawałek, którego można było posłuchać przed premierą na myspace zespołu - chodzi oczywiście o "Mine". Numer wyładowany po brzegi energią, do tego chwytliwy refren z powtarzającymi się słowami "mine". Ale przyznam, że początkowo ten utwór w ogóle mi się nie podobał i uznawałem go nawet za krok w tył jeśli chodzi o ewolucję zespołu. Na szczęście po kilku odsłuchach okazało się, że "Mine" ma w sobie tyle samo czaru co np. "Dogwash" pochodzący z albumu "Powerhouse".
Później następuje lekki spadek formy, chociaż nie mogę powiedzieć, żeby znalazł się tutaj jakiś wypełniacz, to jednak "Damn It's Dark" raczej do czołówki bym nie zaliczył. Jest to kawałek całkiem przyjemny, ale niespecjalnie wyróżniający się, na uwagę zasługuje rock'n'rollowy refren.
"The Man The Myth The Wreck" to już cięższe granie i praktycznie on właśnie otwiera nieco ociężałą cząstkę płyty. Sam kawałek brzmi jakby miał się znaleźć na "Latest Version Of The Truth". "The Audience Is Listening" to jak dla mnie najsłabszy element tego wydawnictwa. Czegoś mi tutaj brakuje. Jakiegoś szaleństwa, rock'n'roll też jest dość mocno ukryty w tym kawałku. Chociaż o refrenie nie można powiedzieć złego słowa, ratuje cały utwór.
Prawdziwą perłą jest na "Mustasch" kompozycja "Desolate". Co w niej takiego niezwykłego? Otóż nic, bo podobne kawałki Szwedzi nagrywali już na poprzednich LP. Jednak walcowatość i jednocześnie melodyjność tej kompozycji sprawia, że poświęciłem jej więcej uwagi. Tutaj zespół ewidentnie poszedł w ciężar zostawiając rock'n'rolla na boku. Za to pomiędzy przygniatające do ziemi partie gitarowe wmieszał pracę skrzypiec, brzmi to rewelacyjnie. Jak widać po poprzednim LP zespół zasmakował w tego typu zagrywkach co bardzo mnie cieszy.
"Deep In The Woods" aż za bardzo kojarzy mi się z "The End" z poprzedniego LP. Przynajmniej początek jest niemalże identyczny. W przypadku ósmej kompozycji na "Mustasch" nie mamy do czynienia ze zlepkiem wcześniejszych kawałków, co nie jest czymś szczególnie dziwnym, bo "The End" to był jednorazowy wybieg. "Deep In The Woods" to przede wszystkim charakterystyczne gitary w stylu Mustasch i jest to po prostu bardzo bujający utwór.
Kolejną perłą jest "I'm Frustrated". Jednym ten kawałek może się podobać, innym mniej, a jeszcze innym wcale. Ale prawda jest taka, że utwór ten idealnie nadaje się do słuchania podczas stania w gigantycznym korku, kiedy widzi się ludzi spieszących się do pracy, kiedy jest się świadkiem jakiejś awantury. Przynajmniej na mnie ten utwór działa niezwykle uspokajająco. Nie wiem, czy można go nazwać balladą, ale na pewno uspokaja i sprawia, że nagle czas zwalnia swój bieg. Jest w tym jakaś magia. Myślę, że ten numer będzie wymieniany przez fanów Mustasch obok takiego hitu jak "6:36" (chociaż kawałki nie są nawet do siebie podobne).
"Lonely" powinien być balladą, najlpiej łzwą balladą. Czy tak jest rzeczywiście? Chyba nie bardzo. Utwór co prawda do najszybszych nie należy, ale ma w sobie dość pokaźny ładunek energii, który jednak czeka aż ktoś go uwolni. Otóż brakuje tutaj kopa. I to chyba jedyny zarzut jaki można mieć do "Lonely", bo chwalić można za wiele rzeczy - poczynając na wokalach, a kończąc na solówce.
"Blackout Blues" to znowu powrót do ciężkiego grania, do tego bardzo surowego. I jest to jedyny kawałek na tym albumie, w którym wokal Ralfa jest modulowany, ani to specjalny plus, ani też minus, ot urozmaicenie. Sam utwór jest raczej na poziomie "The Audience Is Listening" czy "Damn It's Dark". Chociaż podoba mi się ten chwyt ze zwalnianiem tempa, miałem wrażenie, że ten kawałek zwalnia coraz bardziej.
Jak już wspominałem na początku - album rozpoczyna się i kończy utworem "Tritonus". Jest to kolejna perła. Utwór jest niezwykle klimatyczny, ciężki, ale jednocześnie lekki. Łatwy w odbiorze, ale jednocześnie trudny. Prosty, ale i skomplikowany. Sama nazwa kawałka od razu skojarzyła mi się z męską odmianą syreny, czyli trytonem. Czy o to chodziło zespołowi? Nie wiem. Sam kawałek brzmi jak jakaś wielka tajemnica skrywana od pokoleń, coś jak kult Dagona, albo inne dziwactwo związane z wodą. Kwestie mówione to nic innego jak dwa sonety Williama Shakespeara - 29 i 66. Lektorem jest Bertram Selwyn. Dzięki temu, że album rozpoczyna "Tritonus" i kończy "Tritonus" to ten LP można po prostu zapuścić w pętlę i słuchać, po prostu słuchać.
Po genialnym "Latest Version Of The Truth" przed Szwedami stało trudne zadanie - przynajmniej doskoczyć do podniesionej wysoko poprzeczki. Na przeszkodzie stanęły zmiany personalne, ale jak widać nie wyszły zespołowi na złe. Album jest świeży, chociaż utrzymany w charakterystycznym dla zespołu klimacie. Do poprzeczki udało się doskoczyć, ale nie została ona strącona. Czyli jednak nie doskoczyli do wydanego w 2007 roku LP, o przeskoczeniu w żadnym wypadku nie ma mowy. Kto zna poprzednie wydawnictwa tutaj na pewno znajdzie kilka nawiązań do poprzednich albumów, nie chodzi tutaj o żadne kopie starych numerów. A i nowi słuchacze znajdą tutaj coś dla siebie. W każdym razie udało sie nagrać kilka pereł - "Desolate", "I'm Frustrated", "Tritonus". Kilka utworów utrzymanych w starym stylu - "Heresy Blasphemy", "Mine", "Deep In The Woods", "The Man, The Myth, The Wreck" czy "Blackout Blues". I kilka dobrych numerów (pozostałe). Jest to dla mnie na pewno jeden z najciekawszych albumów wydanych w roku 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz