Lordi - Deadache
Rok wydania: 2008
Garunek: heavy metal
Kraj: Finlandia
Tracklista:
01. Scarctic Circle Gathering IV
02. Girls Go Chopping
03. Bite It Like A Bulldog
04. Monsters Keep Me Company
05. Man Skin Boots
06. Dr. Sin Is In
07. The Ghosts Of The Heceta Head
08. Evilyn
09. The Rebirth Of The Countess
10. Raise Hell In Heaven
11. Deadache
12. The Devil Hides Behind Her Smile
13. Missing Miss Charlene
Skład:
Mr. Lordi - wokal
Amen - gitara
OX - gitara basowa
Awa - klawisze, żeński wokal
Kita - perkusja
Jak co dwa lata zespół Lordi znowu uraczył słuchaczy nowym albumem - i tutaj jest już powrót do tradycji dawania 13 utworów na krążku. I po "The Arockalypse" spodziewałem się kolejnego średniaka, a tymczasem dostałem całkiem dobry album.
Zauważalna jest drobna odmiana w stylu zespołu. Już nawet samo intro brzmi bardziej kołysanka, która przeradza się w przebojowy numer z jednostajnym riffem. Ale "Girls Go Chopping" to kawałek w starym stylu Lordi, chwytliwy refren...ale za to sam kawałek jest jakiś taki mało dynamiczny. Tak samo ma się sprawa z drugim w kolejce "Bite It Like A Bulldog" - wszystko fajnie, ale muzyka jest bardzo wyciszona i jednostajna, za to refren oczywiście niszczy. A trzeci numer jest w stylu genialnego "Icon Of Dominance" - bo "Monsters Keep Me Company" ma podobną strukturę i też ten niepokojący klimat, który zamienia się w przebój w refrenie. To jest zdecydowanie jeden z moich faworytów na tym krążku. Kawałek numer 5 też jest moim cichym faworytem, ale głównie za cholernie chwytliwy refren i mnóstwo energii, która towarzyszy "Man Skin Boot". Refren oczywiście niszczy i ciężko go nie śpiewać, jak się słucha tej płyty któryś raz z kolei ;-) "Dr. Sin Is In" jest raczej średniakiem, niczym specjalnym mnie nie uwiódł ten kawałek - nawet refren jest jakiś nie taki. Następny numer jest przykładem na to, że styl Lordi uległ niewielkiej zmianie - większy nacisk położony na klimatyczne klawisze (nie jakieś dyskotekowe pitu pitu) i spokojne partie wokalne. Bez specjalnej przebojowości, czy chwytliwości, ale kawałka słucha się bardzo przyjemnie. "Evilyn" jest chyba czymś w stylu "potwornej ballady" - i tak jak w poprzednim numerze nie ma tutaj zbytniej przebojowości. Mówioną po francusku wstawkę z klimatycznym tłem, jaką jest "The Rebirth Of The Countess" pozostawię bez komentarza, ot taki mały wypełniacz. Kawałek 10 jest już zabijaczem w starym stylu Lordi, chociaż tym razem więcej tutaj heavy metalu niż klimatu. Przebój gwarantowany. To samo tyczy się utworu tytułowego - tyle, że tutaj już ważną rolę odgrywają klawisze. A refren jak zwykle zabija i sprawia, że "nóżka tupie" ;-) "The Devil Hides Behind Her Smile" zaczyna się wręcz zajebiście (no, ale to w końcu "Phantom Of The Opera" ;-) ) i dalej wcale nie traci niczego...no może trochę klimatu, ale na rzecz przebojowości. No, ale refren mogli zrobić nieco ciekawszy, bo to "ooooo-oooo" jakoś nie bardzo do mnie przemawia. Album kończy klimatyczny kawałek, który pozbawiony jest jako takiej przebojowości, ale to całkiem przyjemny utwór i dobrze zakańcza album "Deadache".
Podsumowując trochę mnie zaskoczył ten LP, liczyłem na jakieś popłuczyny po "The Arockalypse", a dostałem bardzo dobry album, który łączy stary dobry styl przebojowego Lordi z nowym, nieco podrasowanym klimatycznym stylem Lordi. Ale i tak nadal największą siłą tego zespołu są chwytliwe refreny i wszechobecna przebojowość - dołożyć do tego klimat i dostajemy ciekawą mieszankę.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz