wtorek, 10 października 2023

Przegląd premier płytowych - wrzesień 2023

Po sezonie ogórkowym, którego tak naprawdę w tym roku nie było, bo zarówno w lipcu, jak i w sierpniu było całe zatrzęsienie premier, w końcu nastał wrzesień. Czyli jesteśmy w tym momencie, gdy kapele niczym barbarzyńskie hordy ruszają do boju, może nie dosłownie, ale po prostu wydając swoje nowe materiały. I może to jest kwestia tego, że miałem w tym miesiącu sporo prywatnych i zawodowych spraw na głowie, ale odniosłem wrażenie, że ilość płyt do przesłuchania była po prostu gigantyczna. Weźmy przede wszystkim pod uwagę fakt, że wrzesień miał aż 5 piątków z premierami, w swoich tabelkach naliczyłem, że nowości płytowych w tym miesiącu było około 260. To po prostu ogrom nowej muzyki, której nikt nie jest w stanie dokładnie przesłuchać (pobieżnie pewnie dałoby radę), a mówimy tylko o pozycja metalowych i około metalowych. Gdy już zabrałem się porządnie za zapoznawanie się z nowościami była już druga połowa miesiąca i trzeba było gonić, a w międzyczasie pojawiały się przecież kolejne albumy. I gdy już byłem pewien, że zmieszczę się w 25 pozycjach do tego przeglądu szybko okazało się, że nie chce pominąć też płyty X i płyty Y, a jeszcze przecież fajnie by było wspomnieć o płycie Z. I tak wrześniowy przegląd rósł, rósł i rósł. W końcu jego finalny obraz to 35 albumów + jeden bonusowy. Przekrój gatunkowy jest spory, każdy powinien znaleźć coś dla siebie, oczywiście zapraszam do czytania, słuchania i dzielenia się waszymi opiniami. Jeżeli coś przegapiłem, to cóż...przyjdzie kiedyś czas na nadrabianie zaległości.



Alkaloid - Numen
(progressive metal/technical death metal)
Data premiery: 15.09.2023

Od lat nie słyszałem o Alkaloid. I w sumie nic dziwnego, bo swój drugi materiał wydali w 2018 roku, a pięć lat w muzyce to sporo czasu. Jeżeli nigdy się nie natknęliście na twórczość tej niemieckiej kapeli to zacznę od tego, że warto sprawdzić ich dotychczasowe dokonania. To jedna z ciekawszych wciąż świeżych formacji grających progresywny death metal. Jednocześnie jedna z tych grup, które nie boją się melodii i czystych wokali. I słychać to też na ich trzecim, czyli najnowszym wydawnictwie zatytułowanym "Numen". Trochę czuć z tego albumu kosmos obecny na okładce, ale to co przede wszystkim mnie do tej płyty przyciąga to właśnie spora ilość melodii kontrastujących z ostrzejszymi partiami i świetne czyste wokale, które idealnie z melodiami się uzupełniają. "Numen" to nie jest brutalna sieka, bo też Alkaloid nigdy tak nie grali, więc jeżeli spodziewacie się typowego death metalu po zawartości ich nowej płyty, to się rozczarujecie...ale kto wie? Może początkowo machniecie ręką, a zostaniecie dla melodii, dla riffów i świetnych rozwiązań kompozycyjnych? Mnie "Numen" oczarował i przypomniał mi w ogóle o istneniu Alkaloid. BTW nie mogę się uwolnić od kawałka "Clusterfuck".

Baroness - Stone
(stoner metal/progressive metal/sludge metal)
Data premiery: 15.09.2023

Nie mogę powiedzieć, że zawsze byłem fanem Baroness, bo to nie prawda. Gdy spojrzałem na ich dyskografię to doszedłem do wniosku, że tak naprawdę jedynym albumem z ich dorobku, do którego wracałem jeszcze jakiś czas temu był "Blue Record" (2009). Natomiast pozostałe albo mnie nudziły, albo uznałem, że są fajne, ale nie czułem potrzeby, żeby do nich wracać. Ich poprzedniego wydawnictwa nie kojarzę wcale, zakładam, że sprawdzałem "Gold & Grey" (2019), ale nic z niego nie pamiętam. Moje pierwsze spotkanie ze "Stone" było dość szczęśliwe i mój odbiór tego wydawnictwa wraz z kolejnymi odsłuchami tylko szedł w górę. Przez lata Baroness romansowali z różnymi gatunkami, ale zawsze krążyli to wokół stoner rocka/metalu, a do tego dokładali inne elementy układanki. Na "Stone" jest podobnie, kapela nadal miesza, jest trochę sludge metalu, jest trochę psychodelicznego grania, jest sporo progresywnych rozwiązań. Zawartość tego albumu nie jest jednorodna, ale do tego fani Baroness chyba są przyzwyczajeni. Znalazło się tutaj miejsce dla kompozycji cięższych, bardziej stonerowo-sludge'owych, są też numery znacznie spokojniejsze, wręcz rockowe o lekkim zabarwieniu psychodelicznym. I chociaż płyta trwa 47 minut (nie jest to specjalnie długo jak na stoner) to muzycy zaserwowali tutaj pełen przekrój swoich możliwości i kreatywności. Nie da się nudzić podczas odsłuchu "Stone".

Blood Command - World Domination
(hardcore punk/alternative metal)
Data premiery: 29.09.2023

Nie miałem wcześniej do czynienia z twórczością Blood Command, ale do sięgnięcia po "World Domination" zachęciła mnie zarówno okładka, jak i same szufladki, do których ten album był wrzucany. I po odpaleniu płyty byłem zachwycony, odniosłem wrażenie jakbym słuchał nowej, nieco ostrzejszej wokalnie, jak i muzycznie płyty Turnstile. Agresywnie, ale też melodyjnie. Kawałki krótkie, ale bardzo treściwe. W ogóle całość "World Domination" zamyka się w 37 minutach, a kompozycji jest tutaj aż 20. W związku z tym łatwo zauważyć, że dominują tu krótkie treści. Jest energia, jest hardcore punk. W drugiej połowie płyty trochę się to rozmywa i niestety im dalej tym robi się słabiej. Tak jakby kapela doszła do wniosku, że nie może wydać materiału trwającego np. 25 minut, tylko musi wszelkimi środkami dobić w okolice 40 minut. Ale generalnie jest to naprawdę dobry materiał, który na pewno spodoba się fanom hardcore punka, a przede wszystkim Turnstile. A ja muszę sprawdzić wcześniejsze płyty Blood Command, bo wychodzi na to, że ta w sieci jest najniżej oceniana z ich dotychczasowego dorobku.

Cannibal Corpse - Chaos Horrific
(death metal)
Data premiery: 22.09.2023
Wiecie co jest fajne? Prosty i bezkompromisowy death metal. I o ile czasami mam ochotę na jakieś szalone tripy w obrębie tego gatunku, na słuchanie kapel poszukujących nowych rozwiązań, to często łapię się na tym, że coraz bardziej doceniam formacje grające po prostu do przodu. I taką grupą była dla mnie zawsze żywa legenda sceny death metalowej, czyli Cannibal Corpse. To już szesnasty (!) pełny studyjny materiał Amerykanów i zarazem jeden z najlepszych w ich karierze. O "Chaos Horrific" nie ma co za dużo pisać, tego albumu po prostu trzeba posłuchać, a jeżeli jesteście fanami death metalu to już pewnie macie za sobą wiele obrotów tej płyty. Całe szczęście, że Cannibal Corpse nie bawią się w szukanie nowej drogi, czy też rozwijanie death metalu, a tylko walą prosto z mostu. Nikt kto odpalił "Chaos Horrific" nie powinien być zaskoczony zawartością tej płyty, oczywiście pod warunkiem, że z twórczością Amerykanów miał już kiedyś do czynienia. Jest to prący do przodu death metal nie próbujący udawać, że jest czymś więcej. Jest ciężko, jest agresywne, jest krwawo, dudni niemiłosiernie i tak właśnie ma być, za to ludzie pokochali Cannibal Corpse i mam nadzieję, że ta kapela nigdy się nie zmieni.

Cryptopsy - As Gomorrah Burns
(brutal/technical death metal)
Data premiery: 08.09.2023
Cryptopsy poznałem dość późno, bo też dość późno zacząłem sięgać po twórczość kapel grających brutal death metal/technical death metal. Kiedyś jeden ze znajomych w ramach płyty do pośmiania podesłał mi "The Unspoken King" (2008). Nie dało się tego słuchać. Skrajnie brutalne elementy pomieszane z czystymi wokalami, jakieś ukłony w stronę tej bardziej melodyjnej sceny core'owej...no nie tego się oczekuje odpalając płytę Cryptopsy. Z tego też powodu ta kanadyjska formacja stała się dla mnie trochę memem. Najlepszym dowodem na to, że nie zawsze dobrym rozwiązaniem jest kombinowanie na siłę i szukanie nowej drogi. Album "Cryptopsy" z 2018 roku trochę poprawił u mnie notowania Kanadyjczyków, ale nie był to materiał, do którego chciałem wracać. Po wydaniu dwóch części epki "The Book of Suffering" kapela wróciła z pełnym wydawnictwem zatytułowanym "As Gomorrah Burns". Ósmy studyjny materiał Cryptopsy już od pierwszych dźwięków wypada obiecująco, chociaż 8 września pojawił się jeszcze inny album utrzymany w brutal death metalowym klimacie, Dying Fetus "Make Them Beg For Death", ale o nim odrobinę później. Ale taka bezpośrednia konkurencja wyszła obydwu formacjom na dobre, bo Cryptopsy prezentują nieco inne podejście do brutalnego grania niż ich kuzyni z USA. Tutaj mamy tutaj więcej technicznego grania, kapela nie boi się serwować łamańców, zmieniać wielkokrotnie tempo w obrębie jednego kawałka. Jest to masywne granie, ale jednak da się tu jako tako wyobrębnić melodie. "As Gomorrah Burns" to wściekle szybki materiał, gdzie jednak muzycy Cryptopsy starają się też miejscami zaczarować słuchacza dobrymi melodiami. Płyty takie jak ta to bardzo dobra droga do sprawienia, że fani ciężkiego grania zapomną o wpadce jaką był ten nieszczęsny "The Unspoken King".

Dying Fetus - Make Them Beg For Death
(brutal/technical death metal/grindcore)
Data premiery: 08.09.2023

Amerykańska kapela Dying Fetus we wrześniu zaprezentowała swój dziewiąty studyjny materiał. Niedługo przed premierą "Make Them Beg For Death" miałem okazję zobaczyć kapelę na żywo (drugi lub trzeci raz w życiu) i usłyszeć kilka nowych kompozycji. Już wtedy wiedziałem, że najnowsza płyta Amerykanów nie ma szans mnie zawieść. Jako, że Dying Fetus od zawsze balansowali trochę na granicy brutalnego death metalu i grindcore'a, a podlewali to technicznym graniem to jest to nieco inne granie niż wcześniej wspomniany kanadyjski Cryptopsy. Na "Make Them Beg For Death" kapela prezentuje pełen wachlarz swoich możliwości, ale też najbardziej rozpoznawalnych elementów swojego stylu. Ten materiał to po prostu masywna death metalowa bestia, która kruszy mury i nie bierze jeńców. Dying Fetus zawsze mieli bardzo dobre brzmienie, a na najnowszym albumie nie jest inaczej. Kawałki składające się na "Make The Beg For Death" gniotą niemiłosiernie i to jest największa siła tego wydawnictwa. Momentami instrumentaliście wpadają w oldschoolowe klimaty, a raczej oldschool death metalowe klimaty - za czym idzie nie tylko specyficzne brzmienie, ale też tempo kompozycji. Wspaniała płyta, absolutna czołówka dokonań Dying Fetus.

Fossilization - Leprous Daylight
(death doom metal)
Data premiery: 08.09.2023

"Leprous Daylight" to debiutancki materiał brazylijskiej death metalowej formacji Fossilization. Tak się złożyło, że nie tak dawno miałem okazję przetestować ich granie na żywo - do czego zresztą też przyczynił się omawiany tutaj album. I chociaż zastanawiałem się już wcześniej nad tym czy wybrać się na koncert Altars/Fossilization, to w 100% przekonałem się do tego dopiero po przesłuchaniu "Leprous Daylight". Cóż to jest za płyta! Fossilization mieszają death metal z domieszką doom metalu, czego efektem jest wręcz monumentalna płyta, która gniecie od pierwszych dźwięków zamkniętych w kawałku "Archæan Gateway" i kończy dopiero, gdy rozbrzmiewają echa kończącego płytę "Wrought in the Abyss". To materiał dość ociężały, mielący, ale nie ciągnący się w nieskończoność. Fossilization zmieścili doskonały death doom metal w 37 minutach i jest to czas bardzo dobrze spożytkowany. Nie ma tutaj miejsca na zbędne elementy, czy jakieś ozdobniki, jest ciężar, surowe brzmienie i po prostu miazga w najlepszej death metalowej postaci. Tak się właśnie powinno debiutować!

Guilt Trip - Severance
(metallic hardcore)
Data premiery: 22.09.2023

"Severance" to mój pierwszy kontakt z twórczością brytyjskiej kapeli Guilt Trip. Choć tak naprawdę pierwszy raz spotkałem się z ich muzyką kilka tygodni przed premierą wspomnianej płyty sprawdzając single ją promujące. I byłem zachwycony, to był właśnie zmetalizowany hardcore, jakiego od dłuższego czasu nie słyszałem i jakiego mi brakowało, może też dlatego, że Hatebreed w ostatnim czasie nie nagrywa nowych płyt. "Severance" bardzo dobrze się zapowiadał i mocno trzymałem kciuki, żeby pełny materiał był tak samo udany jak single go zapowiadające. Trzeci pełny studyjny materiał Brytyjczyków pojawił się 22 września i już podczas pierwszego odsłuchu zdecydowałem, że nie może go zabraknąć we przeglądzie premier. Guilt Trip z jednej strony nie odkrywają na tej płycie niczego nowego, jest to wręcz dość skostniała stylistyka, która można by pomyśleć, że najlepsze lata ma już za sobą. A jednak na "Severance" czuć swoisty powiew świeżości, a może raczej czar wspomnień? Bo Guilt Trip serwują płytę surową, pełną wściekłości i nie ocierającą się nawet o klimaty współczesnego metalcore'a. Dlatego też nie chciałbym "Severance" nazywać metalcorem, bo to zupełnie inne granie, dużo bliższe hardcore'owi i tylko korzystające z elementów muzyki metalowej. Jeżeli tęsknicie za starym Hatebreed to odpalajcie czym prędzej najnowszą płytę Guilt Trip.

Hån - Conquering Magnificent Halls
(black metal)
Data premiery: 01.09.2023
Spotify

Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że kapela taka jak Hån w ogóle istnieje, a tymczasem to kolejny świetny black metalowy projekt ze Szwajcarii. Grupa powstała w 2009 roku i dość długo trzeba było czekać na ich pełnoprawny debiut, bo ten pojawił się w 2016 roku. We wrześniu 2023 roku Hån zaprezentowali swój trzeci pełny materiał. Ten album od pierwszych dźwięków porywa zarówno klimatem jak i intensywnością. Nie wiem, czy to jest kwestia jakiejś specyfiki szwajcarskiej sceny metalowej, czy po prostu mam takie szczęście do odkrywania tych lepszych formacji, ale każda płyta kapeli z tego kraju, którą odpalam ma w sobie to "coś". Jakiś pierwiastek innowacyjności, czy raczej chęć przełamywania barier danego gatunku. Mnie nowy materiał Hån porwał już przy pierwszym odsłuchu i prawdę mówiąc nie umiem tego wytłumaczyć. Bo zawartość "Conquering Magnificent Halls" sprawia wrażenie standardowego black metalu, który kurczowo trzyma się ram gatunku. Ale z drugiej jest tutaj cała masa świetnych riffów, mnóstwo zaklętej w mroku energii i przy dokładniejszym przesłuchaniu odkryłem, że kapela chce nieco przełamać barierę black metalu, tego rozumianego w tradycyjnym znaczeniu. Dorzucam kapelę Hån do coraz szerszego grona szwajcarskich kapel metalowych, które będę bacznie obserwował.

Harms Way - Common Suffering
(hardcore/sludge metal)
Data premiery: 29.09.2023

Kapela Harms Way kompletnie mnie oczarowała w 2018 roku płytą "Posthuman", głównie dzięki swojemu bezkompromisowemu podejściu do grania beatdown hardcore'u zmieszanego z metalcorem i sludgem. I chociaż znałem tę kapelę wcześniej, to dopiero przy okazji wspomnianej płyty otworzyły mi się oczy. Aż 5 lat trzeba było czekać na następcę "Posthuman" i...było warto! "Common Suffering" to piąty pełny studyjny album Amerykanów i doskonała kontynuacja swojego świetnego poprzednika. Grupa nadal eksploruje rejony beatdown hardcore'u zmieszanego ze sludgem i dokłada do tego po cegiełce z innych gatunków. Znajdziecie tutaj szczątkowe ilości industrialu, ale też odrobinę groove metalu. Ten pierwszy gatunek jest tutaj obecny głównie w swojej noise'owej formie. Harms Way znowu serwują przesiąknięty energią materiał, który aż kipi od agresji i wściekłości. Kapela doskonale wykorzystuje też swoje doświadczenia z przeszłości - czuć na tej płycie nadal jakieś śladowe ilości powerviolence. "Common Suffering" to nie jest płyta przyjemna do słuchania, ale doskonale nadająca się do rozładowania energii.

⭐Hexvessel - Polar Veil
(neofolk/psychodelic rock/atmospheric black metal)
Data premiery: 22.09.2023

Każdy projekt, w którym pojawia się Kvohst (czyli Mat McNerney) ma u mnie duże fory, a że to dość kreatywny i zapracowany muzyk, to nie mogę narzekać na brak płyt z jego udziałem. Wystarczy przypomnieć takie perełki jak Code "Resplendent Grotesque" (2009), Dødheimsgard "Supervillain Outcast" (2007), Beastmilk "Climax" (2013), Void "Posthuman" (2003), czy Grave Pleasures "Motherblood" (2017). I specjalnie nie wspomniałem o Hexvessel, bo to zupełnie inna historia, do tej pory dość odległa, ale zarazem bliska scenie metalowej. Ten psychodeliczno-folkowy projekt poznałem przy okazji premiery albumu "No Holier Temple" (2012), który był drugim studyjnym wydawnictwem tej formacji. Ta płyta jest po prostu magiczna, w każdym najmniejszym calu. Później grupa poszła w dziwnym kierunku psychodelicznego rocka z lat 70-tych za sprawą płyty "When We Are Death" (2016), która już czarowała w nieco inny sposób. A później moje drogi z twórczością Hexvessel trochę się rozeszły, bo ani "All Tree" (2019) ani "Kindred" (2020) mnie nie zachwyciły. Brakowało mi w nich tego folkowego...a raczej leśnego pierwiastka obecnego na pierwszych dwóch płytach, ale i te psychodelic rockowe klimaty jakby się zaczęły rozłazić. Natomiast "Polar Veil" zachwycił mnie grafiką okładki, a niedługo później singlami "Ring" i "A Cabin in Montana". Już przy pierwszym odsłuchu "Polar Veil" zacząłem odkrywać, że są tutaj elementy, które kojarzą mi się z płytą Code "Resplendent Grotesque". Oczywiście nie dostajemy tutaj otwarcie black metalu, ale we wspomnianym wydawnictwie też nie mieliśmy do czynienia z tym gatunkiem w jego tradycyjnym brzmieniu. Najnowsza płyta Hexvessel ma w sobie też sporo elementów doom rocka, ale jednocześnie nie odcina się od neofolku i psychodelicznego rocka. Po prostu Kvohst wraz z ekipą uderzył w nieco mocniejsze struny, można powiedzieć, że bardziej "dołożył do pieca", ale jednocześnie nie zerwał z głównym filarem stylistycznym Hexvessel. Z całego dorobku tej formacji jest to materiał najbardziej wyróżniający się, jakby bardziej posępny, wręcz melancholijny, a muzycznie dość ciężki. Wokale Kvohsta też wchodzą w ostrzejsze niż do tej pory rejestry (biorąc pod uwagę Hexvessel). Dla mnie jest to strzał w dziesiątkę, bo uwielbiam Mata w takich klimatach, chociaż gdyby ktoś mi puścił "Polar Veil" i miałbym odgadnąć jaki to projekt, to raczej nie zgadłbym, że to Hexvessel, raczej stawiałbym na jakiś nowy projekt Kvohsta.

Kvelertak - Endling
(hardcore punk/black'n'roll/hard rock)
Data premiery: 08.09.2023

Chodzą takie plotki, że gdy "człowiek-sowa", czyli Erlend Hjelvik opuścił szeregi Kvelertak to kapela się "skończyła". A jednak mam wrażenie, że to nie do końca prawda, a tylko złe języki. Debiutancka płyta "Kvelertak" z 2010 roku była nie tylko zaskakująca, ale też wręcz doskonała. Momentalnie wybiła kapelę na sam szczyt. Później było różnie."Meir" (2013) mnie bardzo rozczarował, chyba głównie dlatego, że grupa uderzyła w lżejsze i bardziej przebojowe tony.  "Nattesferd" (2016) był ok, ale bez szału, za to pomógł mi się oswoić z tym, że Kvelertak już drugiego albumu takiego jak debiut nie wydadzą. "Splid" (2020) to pierwszy materiał nagrany bez Hjelvika w składzie...i dla mnie bardzo przyjemna niespodzianka, bo z tą płytą spędziłem bardzo dużo czasu. Do tej pory bardzo lubię do niej wracać. Był to też dla mnie dowód, że Kvelertak istnieje bez "człowieka-sowy". Singiel zapowiadający piąty pełny album Norwegów wypadała w moich uszach bardzo obiecująco. I mam tu na myśli rock'n'rollowo-punkowy "Krøterveg Te Helvete", który odpalałem dość często. Odpalając "Endling" już wiedziałem, że dostanę bardziej album w stylu "Splid" niż "Kvelertak" i byłem z tym jak najbardziej ok. Finalnie było właśnie tak, jak myślałem. Punktów wspólnych nowej płyty z poprzednią jest sporo, ale nie oznacza to, że Kvelertak zjadają własny ogon. Największym plusem najnowszego wydawnictwa jest ogromny luz w kompozycjach, duża dawka rock'n'rollowej energii, nieudawana punkowa wściekłość, ale też nieskrywana przebojowość, od której kapela się nie odżegnuje. Z "Endling" spędziłem już bardzo dużo czasu i ciągle chce mi się do tej płyty wracać, lubię to uczucie, gdy wchodzi dobry gitarowy riff, a we mnie nagle wzbiera energia. Kvelertak zaserwowali bardzo energetyczny materiał, który jest jednym z jaśniejszych punktów w ich dyskografii.

⭐Marduk - Memento Mori
(black metal)
Data premiery: 01.09.2023

Uwielbiam twórczość Marduk, zarówno tę starszą, jak i tę nowszą, zarówno tę pancerną, jak i tę demoniczną. Chociaż wydany w 2018 roku album "Viktoria" zrobił na mnie umiarkowane wrażenie. Na tyle umiarkowane, że kompletnie do niego nie wracam. I gdyby nie zachęcające single promujące "Memento Mori" to pewnie niespecjalnie bym czekał na tę płytę - w końcu mam tyle wydawnictw Marduk do słuchania, że nie muszę koniecznie dostawać nowego, które miałoby być na poziomie płyty z 2018 roku. Ale jak już wspomniałem single zapowiadające studyjny album numer 15 w dyskografii Marduk solidnie mną pozamiatały. Jeszcze chwilę przed premierą gdzieś przeczytałem recenzję, w której album dostał jakąś skromną ocenę (coś około 6/10). I nie chciało mi się wierzyć, że po tak dobrych singlach piętnasty album Marduk może okazać się lekką wydmuszką (w końcu ocena 6/10 nie zwiastuje zbyt obiecującego materiału). Nie chcąc dłużej żyć w niepewności odpaliłem "Memento Mori" jak pierwszą z wrześniowych premier. I dostałem tutaj dokładnie taką samą dawkę mocy, jaka płynęła z singli. Brzmienie tej płyty jest doskonałe, porzucenie na chwilę karabinów i sięgnięcie po łopaty grabarzy dobrze zrobiło całej ekipie. Dzięki temu nie dostajemy wyłącznie piekielnie szybkich kompozycji (choć takie też tu są), ale też masywne black metalowe pomniki. Muzycy w umiejętny sposób dawkują nie tylko klimat, ale też energię. A wokale Ariocha wypadają wręcz doskonale. To prawdziwie bombastyczny black metal...no nie, to zabrzmiało niezbyt pozytywnie. Powiem tak - do tej pory chcąc posłuchać Marduka sięgałem głównie po "Nightwing" (1998), "Rom 5:12" (2007), "Serpent Sermon" (2012), czy "Frontschwein" (2015) - "Memento Mori" dołącza do tej listy i wskakuje na podium moich ulubionych płyt w dyskografii tej szwedzkiej black metalowej legendy.

⭐Mercenary - Soundtrack For The End Times
(melodic death metal/heavy metal)
Data premiery: 22.09.2023

Niby kapelę Mercenary znam od bardzo dawna, ale nigdy specjalnie ich nie słuchałem. Od czasu do czasu zdarzało mi się odpalić jakiś ich album, ale nigdy nie zatrzymywałem się na dłużej przy ich muzyce. Dlatego też po "Soundtrack For The End Times" sięgnąłem dość późno, bo też nie miałem się do czego spieszyć. Jest to ósmy pełny studyjny materiał Duńczyków i zarazem pierwszy wydany po 10 letniej przerwie ("Through Our Darkest Days" pojawił się w 2013 roku). Odpalając "Soundtrack For The End Times" nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać, a i tak byłem zaskoczony zawartością tej płyty. To zdecydowanie jedna z najlepszych płyt mających premierę we wrześniu. Kapela miesza tutaj melodic death metal, heavy metal, power metal, progressive metal i groove metal. Rozrzut jest duży, ale ten materiał jest niczym wielka pajęczyna, która w perfekcyjny sposób łączy te gatunki. Sporo tutaj doskonałych melodii, błyskawicznie wpadających w ucho refrenów, ale nie brakuje też cięższych elementów. W ogóle całość kojarzy mi się z dokonaniami duńskiej formacji Raunchy - nie ma tutaj co prawda takiej ilości partii klawiszowych i elementów industrialu, ale pozostałe składowe się zgadzają. I co najważniejsze "Soundtrack For The End Times" doskonale się słucha, te kawałki błyskawicznie wpadają w ucho i zachęcają do częstych powrotów. Muszę sobie zrobić wycieczkę po dyskografii Mercenary, bo być może przegapiłem jakieś perełki.

Moonlight Sorcery - Horned Lord Of The Thorned Castle
(melodic black metal/symphonic black metal)
Data premiery: 29.09.2023

Słuchając pierwszy raz tej płyty zastanawiałem się, jak to się stało, że nie słyszałem wcześniejszych płyt tej kapeli. Jak się okazało Moonlight Sorcery to dość świeża kapela, która płytą "Horned Lord Of The Thorned Castle" zadebiutowała. Finowie mają na swoim koncie inne wydawnictwa, ale to tylko epki i single. Wrześniowa nowość Moonlight Sorcery to ich pierwszy pełny studyjny album...a sprawia wrażenie doskonale dopracowanego wydawnictwa zaprawionej w bojach black metalowej formacji. W ostatnim czasie zauważyłem, że powoli z zaświatów powraca melodic/symphonic black metal i pojawiają się naprawdę jakościowe wydawnictwa nagrywane przez nowe formacje. I doskonałym na to przykładem jest właśnie "Horned Lord Of The Thorned Castle". To materiał utrzymany w starym stylu, zwłaszcza w kwestii brzmienia, ale też bardzo melodyjny. Całą melodyjność temu wydawnictwo nadają gitary, których praca jest wręcz wyśmienita. I obojętnie, czy mówimy tutaj o riffach, czy też o melodiach gitarowych. Całość bardzo dobrze podbijają partie klawiszowe, które gdzieś tam pojawiają się w tle, niby ich nie ma, a jednak robią świetną robotę. Moonlight Sorcery to po prostu doskonały przedstawiciel fińskiej szkoły metalu - jest ostro, jest szybko, ale też jest melodyjnie i oczywiście są klawisze. Świetny debiut i oby więcej takich kapel przyczyniało się triumfalnego powrotu melodic black metalu.

Morokh - Insomnia
(black metal/post-metal)
Data premiery: 08.09.2023

Niesamowita okładka zdobi czwarty studyjny materiał rosyjskiej kapeli Morokh. I mniej więcej to ona przekonała mnie do tego, żeby w ogóle po ten album sięgnąć. Na "Insomnia" znaleźć można głównie nowoczesny black metal z elementami post-metalu. Kawałek otwierający ten materiał jest nieco mylący, bo na "Prophecy" pojawia się czysty wokal (gościnny udział Igora Shapransky'ego), którego w kolejnych utworach już nie ma. Ale już od drugiego kawałka zaczyna się prawdziwa black metalowa nawałnica...z krótkimi zwolnieniami, które mają zagęścić atmosferę i zbudować nieco mroczniejszy klimat (oczywiście nie oznacza to, że te szybsze partie są tego klimatu pozbawione). Nieźle wypadają też elementy post-metalowe, które dodatkowo urozmaicają zawartość tego wydawnictwa. Morokh serwują na "Insomnia" 50 minut bardzo dobrego black metalu utrzymanego w nowoczesnym stylu, ale nie odcinającego się od pierwotnych założeń tego gatunku.

Night Verses - Every Sound Has A Color In The Valley Of Night: Part 1
(progressive metal/djent/post-rock)
Data premiery: 15.09.2023

Nie przepadam za pierwszymi płytami Night Verses, ale gdy kapela stała się projektem instrumentalnym to zaczęła wypadać zdecydowanie lepiej. A było to przy okazji albumu "From the Gallery of Sleep" (2018) i obawiałem się, że ten instrumentalny album to tylko jednorazowy wybryk i kapela wróci do muzyki z wokalem. Musiałem czekać aż 5 lat, żeby upewnić się, że byłem w błędzie. "Every Sound Has A Color In The Valley Of Night: Part 1" to album instrumentalny, którym kapela ponownie porusza się w podobnych rejonach, co na wspomnianym wcześniej wydawnictwie z 2018 roku. Czyli mamy progressive metal z elementami djentu i post-rocka. Klimat tej płyty jest niesamowity, mroczny, tajemniczy, a jednocześnie hipnotyczny. Błyskawicznie ponownie dałem się wciągnąć muzykom Night Verses do ich pokręconego świata. Znowu słuchać, że muzycy mają mnóstwo pomysłów na kompozycje i nic ich nie powstrzymuje przed ich zaprezentowaniem. Na płycie znaleźć można 7 utworów i każdy czaruje na swój sposób. Jedynym poważnym minusem tej płyty jest jej czas trwania - zaledwie 34 minuty. Ale ten minus ma też plus, bo jak łatwo zauważyć jest to "Part 1", a drugą część kapela ma zaprezentować już w przyszłym roku - oczywiście czekam niecierpliwie i liczę na jakieś ładne podwójne wydanie "Every Sound Has A Color In The Valley Of Night" w formie fizycznej.

Obsidian Tide - The Grand Crescendo
(progressive metal/post-metal/post-rock)
Data premiery: 29.09.2023

Nigdy wcześniej nie słyszałem o Obsidian Tide, może też dlatego, że to dość świeża kapela, która debiutowała w 2019 roku płytą "Pillars of Creation". We wrześniu ta izraelska formacja zaprezentowała swój drugi pełny studyjny album. Już okładka "The Grand Crescendo" robi wrażenie, a to dopiero początek pięknej przygody, którą oferują muzycy Obsidian Tide. Stylistycznie kapela porusza się pomiędzy progresywnym metalem i progresywnym rockiem, od czasu do czasu uderzając w nieco mocniejsze tony - zwłaszcza w temacie wokalu, bo jest tutaj zarówno czysty wokal, jak i harsh. Kapela doskonale balansuje pomiędzy lżejszym, rockowym klimatem, a niemal death metalowymi rejonami. Melodia i ciężar doskonale współpracują na "The Grand Crescendo" tworząc spójną całość. Ale to te spokojniejsze fragmenty, momentami wręcz zbliżające się w kierunku bliskowschodniego folku, zdecydowanie bardziej mnie do tej płyty przyciągały. Druga płyta Obsidian Tide to zaledwie 7 kompozycji, ale dość obszernych i różnorodnych - nawet w obrębach jednej kompozycji. Całość zamyka się w 63 minutach. Dla fanów progresywnego grania pozycja obowiązkowa.

Primal Fear - Code Red
(power metal/heavy metal)
Data premiery: 01.09.2023
Spotify

We wrześniu niemiecka kapela Primal Fear wydała swój czternasty pełny studyjny materiał. Imponująca dyskografia, tym bardziej biorąc pod uwagę, że grupa debiutowała w 1997 roku. Patrząc na to wyłącznie matematycznie wychodzi na to, że kapela wydawała do tej pory każdy kolejny album co mniej więcej 2 lata. Jest to tym bardziej interesujące, że mimo takiej intensywności Primal Fear nie zaczęli jeszcze zjadać własnego ogona. A płyta "Code Red" jest doskonałym dowodem na to, że do wspomnianego wypalenia jeszcze im daleko. Pamiętam jeszcze jak w czasach świetności europejskiego power metalu zasłuchiwałem się ich płytami, później trochę mi przeszło, ale to raczej z uwagi na ogólną tendencję odchodzenia od melodyjnego grania i kierowania się bardziej w stronę muzycznej ekstremy. Ale odpalając "Code Red" przeniosłem się w czasie, gdy jako licealista zasłuchiwałem się w power metalu, melodic metalu i symphonic metalu. Jest w najnowszym albumie Primal Fear spora nutka nostalgii, ale muzycy czarują przede wszystkim dobrymi heavy/power metalowymi kompozycjami, które szybko wpadają w ucho i zachęcają do częstych powrotów. Ralf Scheepers jest w doskonałej formie, instreumentalistom zresztę też nie mogę niczego zarzucić. "Code Red" nie jest płytą zaskakującą, czy redefiniującą power metal, ale to bardzo dobrzy materiał utrzymany w ramach tego konkretnego gatunku, z dużymi ciągotami w stronę heavy metalu (może nawet jest to album bardziej heavy niż power metalowy?). I chociaż robiąc selekcję do tego przeglądu, co chwila zastanawiałem się, czy na pewno jest tu miejsce dla nowej płyty Primal Fear, to po jej odpaleniu te wątpliwości błyskawicznie znikały. Na pewno będę nie raz wracał do "Code Red".

Primordial - How It Ends
(pagan black metal/doom metal/folk metal)
Data premiery: 29.09.2023

Choć znam Primordial od bardzo dawna, to nigdy nie udało mi się mocniej wgryźć w ich dyskografię. A nawet gdy próbowałem, to udawało mi się do niej przekonać. Nie pomogło też zobaczenie, jak wypadają na żywo. We wrześniu ta już niemal legendarna kapela zaprezentowała swój dziesiąty studyjny materiał. Na swoim najnowszym wydawnictwie grupa uderza w charakterystyczne dla nich tony, w których black metal miesza się z celtyckim folkiem, a do tego dolewane jest nieco doom metalowego klimatu. Primordial zawsze serwowali płyty dość długie i tym razem nie jest inaczej, bo "How It Ends" trwa 66 minut, co też czyni go najdłuższym ze studyjnych albumów w dorobku Irlandczyków. Ale to nie długość jest w tej płycie najważniejsza, a klimat, którym muzycy operują z absolutną perfekcją. Mimo folkowych odnośników nie usłyszycie tutaj fujarek próbujących się przebijać przez black metalowe mury, a jedynie ozdobniki, które ten black metal jeszcze podbijają, a raczej podbijają jego klimat. Bardzo dobry album, który zadowoli raczej fanów nieszablonowego podejścia do grania najbardziej ekstremalnego gatunku metalu.

Ronin - Valak the Defiler
(hard rock/heavy metal)
Data premiery: 22.09.2023
Spotify

Płytę "Valak The Defiler" odpaliłem zupełnie przypadkiem, a raczej z czystej ciekawości. Dorzuciłem ten album do kolejki na Spotify i kiedy w końcu nadeszła jego pora aż musiałem sprawdzić, cóż to za kapela tak ładnie mi gra. Ronin to jeszcze świeży projekt z USA, który miesza w swojej twórczości hard rock z heavy metalem. Chociaż lepiej określić to jako połączenie hard rockowej przebojowości z heavy metalowymi riffami. "Valak The Defiler" to drugi pełny materiał tej amerykańskiej formacji i z ciekawości sprawdziłem też ten pierwszy, ale szybko wróciłem do ich najnowszego dzieła (głównie z uwagi na pewne mankamenty produkcyjne pierwszej płyty). Pierwsze skojarzenia, jakie pojawiły się w mojej głowie podczas słuchania nowego albumu Ronin to heavy metalowy Danko Jones. Chyba głównie przez specyficzną manierę wokalisty Chrisa Feldmanna i ten hard rockowy vibe, który jest obecny na całej płycie "Valak The Defiler". I chociaż we wrześniu też pojawił się nowy album Danko Jones, to jakoś Ronin bardziej mi przypasował. Sporo tutaj przebojowości utrzymanej w hard rockowych ryzach, ale też spora różnornodność, która podnosi jakość tego wydawnictwa. Przyjemna niespodzianka i album, do którego na pewno często będę wracał.

⭐Rorcal - Silence
(black metal/atmospheric sludge metal/mathcore)
Data premiery: 29.09.2023

Nie wiem, jak to się wydarzyło, ale do tej pory nie spotkałem się z twórczością szwajcarskiej kapeli Rorcal. Tym bardziej, że stylistycznie to jak najbardziej granie znajdujące się w mojej topce. "Silence" to już szósty pełny materiał grupy Rorcal. I zaczyna się od prawdziwej nawałnicy, jest bardzo ekstremalnie, ciężko i chaotycznie, ale jednocześnie ten chaos tworzy spójną całość. Stylistycznie mamy tutaj prawdziwy miks ekstremy - jest black metal, jest sludge, jest mathcore, ale nie brakuje też klimatu, który jeszcze tę ekstremę wynosi wyżej. Rorcal zaserwowali 42 minuty niesamowicie intensywnej muzyki, czasami pojawiają się krótkie spokojniejsze fragmenty, chyba tylko po to, żeby złapać głębszy oddech, a za moment znowu zaczyna się jazda na pełnej.... Niesamowity materiał, który zaskoczył u mnie już przy pierwszym odsłuchu i nie mogłem się od niego oderwać. I mimo tego, że "Silence" (nieźle dobrany tytuł do zawartości tego albumu) to materiał ekstremalnie intensywny to nie jest to typ grania, które męczy agresywnością i ciężarem. Poziom gwałtowności nowej płyty Rorcal kojarzy mi się z debiutanckim albumem australijskiej grupy The Amenta. "Silence" to wspaniała płyta, która doskonale sprawdzi się do rozładowania złej energii.

⭐Samurai Pizza Cats - You're Hellcome
(metalcore/trancecore)
Data premiery: 22.09.2023
Spotify

Jakiś czas temu w oczy rzucił mi się na youtube klip do numeru "Pizza Homicide" właśnie z repertuaru kapeli Samurai Pizza Cats. W kawałku gościnnie pojawił się znany z Electric Callboy wokalista Nico Sallach. I czuć było w tym numerze ten sam partycore'owy vibe, który jest obecny w tej nowszej twórczości Electric Callboy. Z jednej strony kawałek wpadł mi w ucho, ale z drugiej zadawałem sobie pytanie - czy świat potrzebuje dwóch Electric Callboy? Po wielokrotnym przesłuchaniu płyty "You're Hellcome" jestem pewien, że świat potrzebuje nie tylko dwóch, ale znacznie więcej takich kapel. Samurai Pizza Cats to świeża formacja z Niemiec, a nawet bardzo świeża, bo powstała w 2021 roku. Ich debiutancki album zatytułowany "You're Hellcome" to prawdziwa trancecore'owa petarda, na którą składa się 13 imprezowych kawałków. Kapela stylistycznie krąży wokół form jakie prezentuje Electric Callboy - czyli mamy ostry i energetyczny metalcore zmieszany ze sporą dawką elektroniki, dużo, a nawet bardzo dużo przebojowości. Nie brakuje też popowych elementów, które podnoszą poziom przebojowości. Ale mimo tych elementów wspólnych odnoszę wrażenie, że kapela odpowiedzialna za "You're Hellcome" gra ciężej. Praktycznie Samurai Pizza Cats to formacja, która powinna być stałym gościem na trasach Electric Callboy, bo jeżeli uwielbiacie jednych, to pokochacie również tych drugich. Bardzo dobry partycore, który zachęca do częstych powrotów.

Shining - Shining
(progressive black metal)
Data premiery: 15.09.2023
Spotify

Do szwedzkiego Shining zawsze było mi dalej, dużo bliżej miałem do norweskiego Shining...dopóki muzycy nie zdecydowali się kompletnie zmienić swojego grania. Ale nie da się w nieskończoność przechodzić obojętnie obok projektu Niklasa Kvarfortha. W tym roku muzyk wraz ze swymi kompanami zaprezentował dwunasty pełny materiał sygnowany logo Shining. I chociaż miałem już do czynienia wcześniej z muzyką tej formacji, to starałem się przy niej nie zatrzymywać zbyt długo. Może też dlatego, że nigdy nie ciągnęło mnie do takich depresyjnych klimatów. Ale odpaliłem "Shining" licząc na to, że moje kolejne podejście do tej kapeli zakończy się na jednym, czy dwóch odsłuchach tej płyty. Okazało się jednak, że zostałem nieco dłużej i na trochę więcej obrotów. A główna w tym zasługa różnorodności, której nie spodziewałem się spotkać na płycie Shining. Obok black metalowych kompozycji dostajemy numery spokojniejsze, dużo ciekawsze niż te black metalowe. Doskonale na tej płycie został wykorzystany fortepian, który nie tylko kontrastuje z agresywnym graniem, ale wręcz je podbija dodając przy okazji sporo magii. I chociaż na całą płytę składa się zaledwie 6 utworów (w tym jeden instrumentalny) to dostajemy 50 minut różnorodnej muzyki, w której black metal jest tylko fundamentem, a dookoła niego jest cała obudowa złożona z progresywnego i nieoczywistego grania. Koniecznie muszę się przeprosić z dotychczasową twórczością Shining i spróbować się z nią zmierzyć.

Soen - Memorial
(progressive metal/alternative metal)
Data premiery: 01.09.2023
Spotify

Soen kompletnie oczarował mnie dwoma płytami: "Tellurian" (2014) i "Imperial" (2021). Niby ta sama kapela, a dość mocno różniące się od siebie materiały. Ten pierwszy mocno progresywny, nawet bardziej rock niż metal. Natomiast "Imperial" zdecydowanie mocniejszy, cięższy, ale też bardziej przebojowy - uderzający bardziej w klimaty alternatywnego metalu. Zresztą był to mój numer jeden spośród płyt z 2021 roku. "Memorial" zapowiadał się na kontynuację świetnego "Imperial", ale przeważnie jest tak, że po doskonałym albumie kapeli ciężko jest wydać kolejny materiał na tak samo wysokim lub wyższym poziomie. I szósty album Soen już nie czaruje tak bardzo jak jego doskonały poprzednik. Stylistycznie jest podobnie, grupa mocno stawia na przebojowość i jeszcze bardziej idzie w kierunku alternatywnego metalu, który momentami wybija się na pierwszy plan. Ale też nie jest tak, że grupa zapomina o progresywnym graniu, bo "Memorial" to zarówno muzycznie, jak i wokalnie materiał zróżnicowany. Ale słychać, że Szwedzi chcieli powtórzyć sukces "Imperial" i nagrali płytę utrzymaną stylistycznie w tym samym klimacie. A jednak jakościowo jest zauważalnie słabiej, nie ma tutaj też takiej mocy, jaka była na poprzedniku. Przez to, że grupa poszła tą samą drogą, co poprzednio, to brakuje też elementu zaskoczenia. Jakby nie patrzeć Soen grali dość delikatnie, a na "Imperial" uderzyli mocniej niż wcześniej, na "Memorial" po prostu powtarzają ten chwyt, a powtarzanie chwytów bardzo rzadko wychodzi na dobre. Jednak nie chcę być źle zrozumiany, bo szósty album Soen jest bardzo dobry, ale wypada dość blado, gdy postawimy go w towarzystwie doskonałego "Imperial".

Subsignal - A Poetry Of Rain
(progressive rock/progressive metal)
Data premiery: 22.09.2023

Po tym jak działalność zakończyła kapela Sieges Even na jej pozostawionych fundamentach narodziła się formacja Subsignal, w której skład weszli między innymi gitarzysta Markus Steffen oraz wokalista Arno Menses. O ile tego pierwszego bardzo cenie za świetne gitarowe melodie, tak wokal tego drugiego uważam za jeden z najlepszych w progresywnym metalu/rocku. I to właśnie śpiew Arno Mensesa przekonał mnie do Sieges Even i trzymał mnie przy Subsignal. Pierwsze dwie płyty nowego projektu mnie oczarowały, to był doskonały krok w przód nie odcinający się jednocześnie od przeszłości głównych filarów tej grupy. I później coś pękło, "Paraiso" (2013) sprawiał wrażenie albumu wtórnego i pozbawionego tego czaru "Beautiful & Monstrous" (2009) oraz "Touchstones" (2011). Tak jakby Subsignal szukali nowej drogi, chociaż brzmienie pozostało to samo. I chociaż "The Beacons of Somewhere Sometime" (2015) był już lepszy, to "La muerta" (2018) znowu gdzieś przepadła w czeluściach mojej niepamięci. I może dlatego na "A Poetry Of Rain" nie czekałem za specjalnie...chociaż gdzieś z tyłu głowy czaiła się wątła nadzieja na powrót kapeli na dawne tory. Skoro widzicie ten album w "przeglądzie premier" to pewnie już wiecie, że najnowsza płyta Subsignal nie tylko spełniła moje oczekiwania, ale znacząco je przebiła. Przede wszystkim muzyka zawarta na tym albumie brzmi jakby kapela odzyskała magię, której było sporo na pierwszych płytach Subsignal. Arno Menses jest w wyśmienitej formie, nadal uważam, że to aktualnie jeden z najlepszych wokalistów w klimatach progressive metal/rock. Mimo tego, że kawałki pełne są pięknych gitarowych melodii, to często mam wrażenie, że to Menses swoim wokalem dyktuje melodie, a instrumentaliści się do niego dostosowują. I chociaż Subsignal zawsze grali delikatnie i melodyjnie, to odnoszę wrażenie, że na "A Poetry Of Rain" muzycy pozwalają sobie czasami na nieco ostrzejsze rozwiązania, zdarza im się wybrać w bardziej metalowe rejony. Wspaniała płyta, która ponownie przypomniała mi, że muzyka może być piękna i nie każdy album musi kipieć od przebojowości, energiczności, czy agresji.

Taake - Et Hav Av Avstand
(black metal)
Data premiery: 01.09.2023

Strasznie długo trzeba było czekać na nowy album Taake,"Kong vinter", czyli ostatni materiał, pojawił się w 2017 roku. Ale fani twórczości Hoesta nie mogli narzekać, bo w międzyczasie dostali kilka splitów i kompilację. Oczywiście to nie to samo, co pełny album. Ten w końcu się pojawił...chociaż jakiś taki krótki. Na "Et Hav Av Avstand" składają się zaledwie cztery kompozycje, które dają łącznie 43 minuty muzyki. Jednak nie ma co płakać, bo jakość tych czterech kawałków wynagradza ich małą ilość. Mamy tutaj 100% Taake w Taake. To norweski black metal najwyższej klasy, oldschoolowy, pozbawiony zbędnych ozdobników, czy prób łączenia go z innymi gatunkami. Hoest nie eksperymentuje, nie szuka nowych dróg, nie stara się na siłę rozwijać gatunku, po prostu dostarcza skostniały do bólu black metal w jego najlepszej i najbardziej pierwotnej formie. Mimo tego, że materiał jest surowy (zwłaszcza w kwestii brzmienia) to czuć w nim mroźny klimat. Tego elementu po prostu nie mogło zabraknąć na płycie Taake.

TesseracT - War Of Being
(djent/progressive metal)
Data premiery: 15.09.2023
Spotify

Jeżeli daliście się kilka lat temu wciągnąć w djentowe granie, to na pewno kojarzycie kapelę Tesseract. To brytyjska grupa, która zadebiutowała w 2011 roku płytą "One", gdzie już wtedy czarowała mieszanką progresywnego metalu i djentu. W tym roku grupa zaprezentowała swój piąty pełny studyjny materiał i dość szybko przekonałem się do jego zawartości - w przeciwieństwie do ich dotychczasowych płyt. W ogóle przeważnie kapelę Tesseract omijałem dość szerokim łukiem. Chyba głównie dlatego, że wolałem trochę inne oblicze djentu, takie żywsze, bardziej energiczne. Pewnie też dlatego bardziej ciągnęło mnie do metalcore'owych formacji, które w swojej twórczości wykorzystywały elementy djentu. I chociaż "War Of Being" jest piątą płytą Tesseract to nie mogę powiedzieć, że dotychczas miałem kontakt z twórczością tej grupy, bo słuchania pojedynczych kawałków nie uważam za prawdziwy kontakt. Ale w końcu przy okazji ich nowej płyty się przełamałem i okazało się, że zupełnie niepotrzebnie ich omijałem do tej pory. "War Of Being" to bardzo przyjemna dla ucha mieszanka progresywnego metalu (a nawet rocka) i djentu, ale z mocnym wskazaniem na ten pierwszy gatunek. Ogólnie jest dość lekko, momentami ten spokój kojarzył mi się z ostatnimi dokonaniami Leprous. Przy czym Tesseract jeszcze nie złożyli broni, trafiają się tutaj fragmenty lżejsze, zahaczające wręcz o progressive rockowe rozwiązania, ale od czasu do czasu zdarza im się też uderzyć w mocniejsze tony - tutaj w pełni swoją moc objawia właśnie djent. I te cięższe kompozycje pasują mi zdecydowanie bardziej, kawałek tytułowy jest tego doskonałym przykładem. I chociaż ciężar i delikatne granie żyją tutaj w symbiozie, to jednak ten pierwszy jest o wiele bardziej zauważalny. Tesseract tym albumem trochę otworzył mi oczy, a trochę też przypomniał, że djent sprawdza się nie tylko w połączeniu z metalcorem (tak, tak, wiem, Meshuggah też jest super).

Thy Art Is Murder - Godlike
(deathcore)
Data premiery: 22.09.2023
Spotify

Ostatnio Thy Art Is Murder przeszli niezłą burzę, ale nie będę się tym tutaj zajmował, chociaż wspomniane zawirowania miały duży wpływ na album "Godlike". Jeżeli jesteście zainteresowani tematem to odsyłam do przeszukania sieci. Skończyło się na tym, że wokalista CJ McMahon został wyrzucony z kapeli i mimo tego, że płyta "Godlike" była już nagrana z jego partiami, to kapela zdecydowała się na krok nagrania wokali jeszcze raz, ale przez nowego wokalistę. Na serwisach streamingowych znajdziecie tylko wersję z wokalami Tylera Millera (znanego z Aversions Crown). Natomiast wersja z CJ-em dostępna jest wyłącznie na nośnikach fizycznych. Ale pomijając wszelkie kontrowersje "Godlike" to jeden z najlepszych albumów Thy Art Is Murder. Przy czym od razu zaznaczam, że najnowsza płyta Australijczyków dołącza na podium do "Hate" (2012) oraz "Dear Desolation" (2017), ale dałbym jej trzecie miejsce. Jeżeli znacie dotychczasowe wydawnictwa Thy Art Is Murder to nie oczekujcie od tej płyty żadnych fajerwerków - tzn. kapela dalej idzie swoją drogą serwując energiczny deathcore momentami zahaczający o techniczny death metal. Natomiast jeżeli to wasz pierwszy kontakt z twórczością Australiczyków to koniecznie sprawdźcie też płyty "Hate" i "Dear Desolation", które klimatem i stylistyką są najbliższe płycie "Godlike". Nie wiem, jak dalej potoczą się losy kapeli i czy Tyler Miller zostaje na stałe w szeregach Thy Art Is Murder, ale też, czy CJ McMahon będzie próbował swoich sił w nowym projekcie. Dużo niewiadomych, ale jedno jest pewne - "Godlike" to absolutna topka dotychczasowych dokonań Thy Art Is Murder i jeden z najlepszych deathcore'owych albumów tego roku.

Timechild - Blossom & Plague
(hard rock/heavy metal)
Data premiery: 01.09.2023
Druga studyjna płyta duńskiej kapeli Timechild brzmi bardzo amerykańsko, może dlatego, że słuchając tego materiału ciągle słyszę southern rockowe ciągoty tej formacji, a zwłaszcza w wokalach Andersa Foldena Brinka. Pierwszej płyty Duńczyków nie słyszałem, więc nie powiem, jak ten album wypada względem poprzednika. Natomiast mogę napisać, że "Blossom & Plague" ma w sobie to "coś", pewien pierwiastek, który sprawia, że do tej płyty chce się wracać. I nie wiem, czy jest to kwestia bardzo sprawnego połączenia hard rocka z heavy metalem, czy też kwestia elementów stoner rocka/southern rocka, a może wpadających w ucho kompozycji ze świetnymi refrenami...no dobra, wszystkie te odpowiedzi są poprawne. "Blossom & Plague" odpaliłem z ciekawości na początku września i błyskawicznie ten materiał wskoczył do "przeglądu premier" przy zastrzeżeniu, że nie podlega selekcji. Głównie dlatego, że zawartość tej materiały od razu wpadła mi w ucho, Duńczycy brzmią tutaj bardziej amerykańsko niż niejedna southern rockowa grupa pochodząca z USA.

Tomb Mold - The Enduring Spirit
(death metal/progressive death metal)
Data premiery: 15.09.2023

Twórczość Tomb Mold nigdy nie była mi szczególnie bliska. Tak, sprawdzałem ich płyty, tak, widziałem, że były dobrze oceniane, tak, wiem, że grają death metal, a ja przecież lubię ten gatunek. I mimo tego, że odpowiedziałem trzy razy "tak" to nie oznacza, że twórczość tej kanadyjskiej formacji była mi bliska. Przede wszystkim death metal niejedno ma imię, akurat tego granego przez Tomb Mold nie darzę szczególną sympatią, ale jako, że sprawdzam ostatnio nieco więcej premier płytowych niż we wcześniejszych latach, to odpaliłem i "The Enduring Spirit". To czwarty pełny materiał Kanadyjczyków i chyba jednocześnie pierwszy z ich dyskografii, któremu poświęciłem tyle czasu. I chociaż miałem "zimne nogi" do tej płyty, to dość szybko zdałem sobie sprawę, że chociaż to nie jest mój ukochany oldschoolowy death metal to jest to naprawdę dobry materiał. Tomb Mold sporo w swoim graniu mieszają, to nie jest proste podejście do grania death metalu, uderzają w techniczne strony tego gatunku, ale też zdarzają im się zaskakujące skoki w bok, np. w stronę delikatnego i melodyjnego progressive metalu. Są to nieliczne ruchy, ale jednak nie da się ich nie zauważyć i przejść obok nich obojętnie. Poza tym te elementy, jak i niejednokrotnie melodyjnie grająca gitara, sprawiają, że "The Enduring Spirit" to nie jest zwykły death metal przesycony na wskroś agresją i ciężarem. Bardzo interesująco prezentują się zwłaszcza fragmenty, w których melodyjnemu graniu towarzyszy growl Maxa Klebanoffa. Właśnie to mieszanie się dwóch światów - agresywnego i melodyjnego wychodzi Tomb Mold doskonale. A nie należy zapominać o łamańcach, których w twórczości Kanadyjczyków nie brakuje, choć dość rzadko wysuwają się na pierwszy plan. "The Enduring Spirit" to materiał dla poszukiwaczy, a raczej dla death metalowych poszukiwaczy, którzy znudzeni eksplorację tego gatunku mają ochotę zawędrować w nieco bardziej nieoczywiste rejony.

Uada - Crepuscule Natura
(melodic black metal)
Data premiery: 08.09.2023
Amerykańska kapela Uada we wrześniu wydała swój czwarty pełny studyjny materiał. Grupa dość szybko wbiła się na black metalową sceną i momentalnie stała się marką, od której zawsze można oczekiwać dobrego grania. Na "Crepuscule Natura" grupa dalej eksploruje bardziej melodyjną stronę black metalu, co wychodzi im wciąż doskonale. Tym bardziej, że potrafią w perfekcyjny sposób łączyć przyjemną dla ucha pełną melodii gitarową muzykę z agresją największej ekstremy w metalowym światku. Za każdym razem gdy sięgałem po płyty Uada miałem z nimi jeden problem - kompozycje zdawały mi się ciągnąć w nieskończoność. Kapela tylko na debiutanckim "Devoid of Light" (2016) ograniczyła się do 34 minut, ale ich kolejne płyty to już niemal godzinne kolosy, na które składało się zaledwie kilka utworów. Przy "Crepuscule Natura" formacja nieco wraca do swoich początków, bo mamy tutaj 42 minuty muzyki, ale na które składa się zaledwie pięć kompozycji. I tak, są to utwory długie, ale jednak nie da się nie zauważyć tej różnorodności, którą serwuje Uada. Nawet w ramach jednego kawałka muzycy prezentują pełen wachlarz kreatywności. Nie ma tutaj czasu na nudę. I chociażby kawałek trwał 12 minut - jak kończący płytę "Through the Wax and Through the Wane" - to w jego obrębie dzieje się bardzo dużo. Uada po raz kolejny udowodnili, że nie przypadkowo błyskawicznie wbili się na black metalową scenę bez problemu. Zdecydowanie jest to jedna z najciekawiej grających formacji w tym gatunku w ostatnich latach.

War Of Ages - Dominion
(metalcore)
Data premiery: 15.09.2023

War Of Ages to zawsze dla mnie była metalcore'owa kapela środka, taka, którą od czasu do czasu lubiłem odpalić, ale nigdy nie zatrzymywałem się na dłużej przy żadnej z ich płyt. I chociaż był moment, że łapałem się za wszystkie nowości wydawane przez Facedown Records, to jakoś War Of Ages nigdy u mnie nie zaskoczyło tak jak sporo innych grup z tego labelu. We wrześniu pojawił się dziesiąty (!) pełny studyjny album tej metalcore'owej formacji. "Dominion" można nazwać typowym metalcorem, w którym ostre partie gitarowe wzbogacane są o beatdowny, a obok nich pojawia się sporo melodii gitarowych i czystych wokali. Nie miałem ostatnio szczęścia do metalcore'a, który przecież jeszcze nie tak dawno był moim ulubionym gatunkiem i przez moje uszy przechodziły setki wydawnictw utrzymanych w tej stylistyce. Niestety od jakiegoś czasu nie umiem się zatrzymać na dłużej przy nowych metalcore'owych wydawnictwach, prawie wszystkie brzmią wtórnie, albo muzycy idą w jakimś dziwnym kierunku, który sprawia, że trzon gatunku zostaje gdzieś na trzecim planie. I nagle pojawia się "Dominion", materiał nagrany w stylu, którego bardzo mi brakuje. Jest to nowocześnie brzmiący metalcore, ale nie zatracający tożsamości, nie starający się odciąć od przeszłości. A jednocześnie jest to pierwszy album w dyskografii War Of Ages (jestem pewien, że słyszałem niemal wszystkie płyty z ich dorobku), przy którym nie tylko zatrzymałem się na dłużej, ale zacząłem do niego wracać regularnie. Jest tutaj sporo melodyjnych segmentów, ale kapela nie stroni też od ostrzejszego grania. Słuchając "Dominion" odnoszę za każdym razem wrażenie, że War Of Ages doskonale balansują pomiędzy ciężarem i melodyjnością. To umiejętność, której bardzo mi brakuje w aktualnej scenie metalcore'owej - zwłaszcza, że coraz więcej formacji decyduje się mocno złagodzić swoje brzmienie zapominając niemal kompletnie o ciężarze. Nie mówię, że "Dominion" to materiał rewelacyjny, nie mówię też, że przełomowy w ramach gatunku (dla kapeli być może), ale po prostu bardzo dobrze wyważony i dający spoko energii i frajdy. Jak dla mnie najlepszy album War Of Ages w ich dotychczasowym dorobku.

Wells Valley - Achamoth
(post-metal/atmospheric sludge metal)
Data premiery: 29.09.2023

Nowy album portugalskiej kapeli Wells Valley doskoczył do przeglądu niemal w ostatniej chwili. "Achamoth" to trzecia płyta tej grupy i jednocześnie pierwsza z ich dorobku, z którą miałem do czynienia. Jeżeli lubicie ciężkie sludge'owe klimaty, w których atmosfera jest tak gęsta, że można ją kroić nożem to nie mogliście lepiej trafić. Zawartość tego materiału stanowią głównie kompozycje utrzymane w wolnych tempach, przygniatające do ziemi, o dudniącym brzmieniu. Nie wypada chyba napisać, że na "Achamoth" kapela Wells Valley oferuje 50 minut doskonałej zabawy, bo ten album nie ma nic wspólnego z dobrą zabawą, to prędzej robienie totalnej miazgi z odbiory. Mielenie go od pierwszej do ostatniej minuty. Oczywiście to też kwestia tego, co nazwiemy "dobrą zabawą", dla mnie "Achamoth" okazał się być świetną odskoczną od lżejszych, bardziej przebojowych pozycji, których we wrześniu nie brakowało. Jeżeli lubicie, gdy muzyka was gniecie to czym prędzej łapcie się za nową płytę Wells Valley.

Woe - Legacies Of Frailty
(black metal)
Data premiery: 29.09.2023
Spotify

Na twórczość Woe natknąłem się już wcześniej, ale nie zatrzymałem się przy niej na dłużej. Co też sprawiło, że do sprawdzenia "Legacies Of Frailty" jakoś niespecjalnie się paliłem. Podszedłem do tego albumu jak do kolejnego wydawnictwa do sprawdzenia z nikłą nadzieją, że zaskoczy. Ale po lekkim wstępie nastąpił u mnie opad szczęki. "Legacies Of Frailty" to prawdziwa black metalowa uczta. Uczta, na której nikt nie siedzi przy stole, każdy walczy z każdym o miejsce i jedzenie. To materiał bardzo intensywny, a jednocześnie niesamowicie klimatyczny. Nawet gdy muzyka trochę zwalnia, gdy się uspokaja to i tak intensywność tego materiału nie spada. Bo na pierwszym planie wokalista growluje wolniej, nieco chowa się za muzyką, ale w tle gitara nie zwalnia tempa. Wspaniała płyta, która parafrazując księdza Natanka "miotała mną jak szatan"- polecam każdemu, doskonałe uczucie.

Album bonusowy:

Föllakzoid - V
(minimal techno/space rock/krautrock/psychodelic)
Data premiery: 22.09.2023

Jestem zachwycony twórczością chilijskiej kapeli Föllakzoid przynajmniej od kilku lat. Pierwszy raz odpaliłem ich muzykę, gdy mieli zagrać koncert w warszawskim klubie Hydrozagadka w czerwcu 2017 roku (supportowani wówczas przed So Slow i 4dots). Podobała mi się wtedy hipnotyczność i psychodeliczny klimat w twórczości Föllakzoid. Nie przypuszczałem wówczas, że kapela zacznie kroczyć w stronę minimal techno, a raczej że zacznie dorzucać minimal techno do swojego dotychczasowego stylu. Na "I" (2019) kapela zaczarowała mnie totalnie, utrzymali doskonały poziom "III" (2015), a jednak nie stali w miejscu. W tym roku grupa zaprezentowała swój piąty album zatytułowany po prostu "V". I jest to znowu doskonałe wydawnictwo utrzymane bardzo w klimacie "I". Głównym trzonem jest oczywiście granie psychodeliczne, które jest obudowane z każdej strony przez minimal techno, space rocka i krautrocka. Jeżeli przesłuchacie tej płyty pobieżnie to pewnie szybko was odrzuci, bo nie dzieje się tutaj za wiele. Ale jeżeli dacie "V" szansę i wkręcicie się w ten psychodeliczny klimat to gwarantuję wam, że nie będziecie się mogli od muzyki Föllakzoid uwolnić. Na płycie znajduje się zaledwie kilka utworów, a konkretnie 4 kompozycje, ale dość obszerne, bo całość zamyka się w 54 minutach. Słuchając tego albumu kompletnie tego czasu nie czuję, jego zawartość po prostu mija w mgnieniu oka. Dla mnie jest to jeden z najpoważniejszych kandydatów do płyty 2023 roku (oczywiście w kategorii nie-metal).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz