niedziela, 6 lutego 2022

Przegląd premier płytowych - styczeń 2022

Styczeń w muzyce zawsze jawił mi się jako miesiąc, w którym czasami pojawiają się ciekawe premiery, ale jednak dominują w nim niedobitki z minionego roku, które nie chciały wydawać swoich albumów w grudniu - kiedy to prawie nic ciekawego nie wychodzi, ale też nikt niczego ciekawego nie oczekuje. I przeważnie traktowałem ten pierwszy miesiąc roku trochę po macoszemu, skupiałem się bardziej na nadrabianiu zaległości z poprzedniego roku, tworzeniem rocznej topki, itp. I finalnie ze stycznia odpalałem jakieś 3-4 albumy i w zupełności mi to wystarczało, oczywiście dopiero później zdawałem sobie sprawę, że jednak w styczniu było trochę ciekawych premier, które zupełnie przegapiłem tylko z własnego niedopatrzenia. Zmieniając formułę przeglądu premier w 2022 roku chcąc nie-chcąc musiałem sprawdzić chyba najwięcej styczniowych premier w moim życiu. Przez mój odtwarzacz przewinęły się całe tabuny nowych wydawnictw, a i tak mam wrażenie, że to był jedynie wierzchołek góry lodowej.

Z tego całego zalewu styczniowych premier wybrałem 25 albumów, które według mnie wypadają najciekawiej. Nie znajdują się tutaj tylko te płyty, które faktycznie na dłużej zagościły w moim odtwarzaczu (chociaż stanowią większość), ale też takie, które kompletnie mi nie podeszły, ale uznałem, że jednak warto o nich wspomnieć i napisać o nich chociaż krótki komentarz. Pisząc ten przegląd premier doszedłem do prostego wniosku - jeżeli dalsza część roku pod kątem nowości płytowych będzie tak samo atrakcyjna, to w 2022 roku naprawdę będzie czego słuchać.



Underøath - Voyeurist
(metalcore)

Underoath to jedna z najważniejszych kapel na metalcore'owej scenie. To kapela, która lubi eksperymentować, nie boi się mieszać ostrzej muzyki z melodyjnymi elementami. Grupa działała bez przerw od 1997 roku do 2013, kiedy to zawiesiła swoją działalność. Wówczas muzycy żegnali się z fanami siódmym wydawnictwem w swojej dyskografii, czyli świetnym "Ø (Disambiguation)" (2010). Nie trzeba było czekać na reunion kapeli, bo ten nastąpił już w 2015 roku i pierwszym albumem, który zaprezentowała po tej przerwie był "Erase Me" (2018). Wówczas pewnie wielu fanów zadawało sobie pytanie, czy kapela faktycznie dobrze zrobiła, że zdecydowała się na powrót? Materiał pozostawała wiele do życzenia, formacja wydawała się być cieniem siebie samej sprzed lat. I długo trzeba było czekać, aż formacja się zrehabilituje i wróci na odpowiednie tory. "Voyeurist" pojawił się 14 stycznia 2022 i od pierwszych kawałków udostępnianych przez Underoath materiał zapowiadał się o wiele lepiej od swojego poprzednika. Grupa ponownie uderzyła w klimaty metalcore/post-hardcore i wyszło jej to na dobre. "Voyeurist" to dla mnie najlepszy album jaki usłyszałem spośród styczniowych premier. Najnowszy materiał Underoath jest agresywny, klimatyczny, ale też niezwykle emocjonalny i melodyjny. Szkoda, że kapela po swoim powrocie nie uderzyła właśnie z tym wydawnictwem zamiast "Erase Me", ale może też dzięki temu "Voyeurist" smakuje o wiele lepiej.

Fit For An Autopsy - Oh What The Future Holds
(deathcore)

Fit For An Autopsy zawsze będą u mnie taryfę ulgową za album "The Great Collapse" (2017). Wówczas grupa zaprezentowała materiał, w którym łączyli deathcore'owe patenty z klimatem rodem z twórczości Gojiry (zresztą brzmienie też podpatrzyli u Francuzów). Wydany dwa lata później "The Sea of Tragic Beasts" (2019) już tak wielkiego wrażenie na mnie nie zrobił. Może dlatego, że formacja trochę przedobrzyła z progresywnym podejściem, a może dlatego, że tych gojirowatych elementów było zdecydowanie mniej niż na poprzedników. Niedawno, bo 14 stycznia 2022 roku grupa zaprezentowała "Oh What the Future Holds", czyli swój szósty studyjny materiał. I ten album porwał mnie niczym wydany w 2017 roku "The Great Collapse". Mimo tego, że znajdziemy tutaj znowu sporo progresywnych zagrywek, to jednak kapela przywrócił do swojej muzyki te gojirowate elementy i znowu perfekcyjnie połączyła je z deathcorem. Świetny materiał nie tylko dla wielbicieli deathcore'a, bo nie jest to wydawnictwo, które przytłacza ciężarem, czy odsiewa za sprawą swojej intensywności. Mimo ciężaru jest tu miejsce na melodie i groove metalowe zagrywki.

Ashes Of Ares - Emperors And Fools
(heavy metal)

Odpalając trzeci album z dyskografii Ashes Of Ares nie spodziewałem się, że tak bardzo tęskniłem za wokalem Matta Barlowa. Ten wokalista gdzie by nie występował to zawsze będzie mi się kojarzył ze złotymi latami kapeli Iced Earth, kiedy to grupa wydała takie albumy jak "Burnt Offerings" (1995), "The Dark Saga" (1996), "Something Wicked This Way Come" (1998), czy "Horror Show" (2001). Już same tytuły tych wydawnictw przywołują masę wspomnień. Ale Matt Barlow opuścił Iced Earth w 2011 roku (po raz drugi, pierwszy raz zrobił to w 2003) i w 2012 roku wraz z gitarzystą Freddiem Vidalesem wystartował z projektem Ashes Of Ares. Zadebiutowali w 2013 roku albumem "Ashes of Ares", a w 2018 roku uderzyli ponownie "Well of Souls". Obydwa albumy był po prostu dobre, ale nie zostawały zbyt długo w głowie. "Emperors And Fools" miał swoją premierę 21 stycznia 2022 roku i już przy pierwszym odsłuchu wpadł mi w ucho. Matt Barlow ma nadal mnóstwo mocy w swoim głosie, i jak dla mnie to głównie on ciągnie ten album. Muzycznie szaleństwa nie ma, wręcz powiedziałbym, że to nadal rejony bliskie Iced Earth, więc nie należy się spodziewać po "Emperors And Fools" niezykle odkrywczego grania. Jest tutaj sporo energicznych heavy metalowych numerów, ale Matt Barlow oczywiście nie mógł sobie również odmówić kilku ballad, więc te też znajdziecie na trzecim albumie Ashes Of Ares. Mam wrażenie, że to jak dotąd najlepsze wydawnictwo tego projektu, ale pewnie czas pokaże, czy miałem rację, wszak za mną dopiero kilka odsłuchów.

Lalu - Paint The Sky
(progressive metal)

Do tej pory nie znałem kapeli Lalu, a raczej projektu Lalu. Głównodowodzącym tej formacji jest klawiszowiec Vivien Lalu i pewnie w ogóle bym o tym albumie nie wspominał, gdyby nie jeden dość kluczowy element. W 2020 roku do drużyny Viviena dołączył jeden z moich ulubionych wokalistów w progresywnym graniu - Damian Wilson (ex-Threshold, Headspace, Star One). 21 stycznia 2022 roku swoją premierę miał trzeci studyjny materiał Lalu. Fani tej kapeli muszą być bardzo cierpliwymi ludźmi, bo na "Paint The Sky" musieli czekać aż 9 lat - poprzednik tej płyty pojawił się w 2013 roku. Trzeci album Lalu to dość długi materiał, który trwa ponad godzinę, ale jeżeli lubicie wokal Damiana Wilsona to na pewno nie będziecie żałować tego czasu. Wilson idealnie wpisuje się w stylistykę utworów komponowanych przez Viviena. Kawałki składające się na "Paint The Sky" są lekkie i niezwykle przyjemne. To nie jest jeden z tych progressive metalowych albumów, który już przy drugim utworze sprawia, że oczy samoczynnie się zamykają. Zdecydowanie polecam zwłaszcza fanom wokalu Damiana Wilsona.

Praying Mantis - Katharsis
(hard rock)

Nie wiem jak to się stało, że słysząc nazwę kapeli Praying Mantis w mojej głowie pojawiała się formacja grająca mieszankę thrash/groove metalu. Dlatego byłem bardzo zaskoczony, że pomyliłem weteranów hard rocka/nwobhm z jakąś formacją o podobnej nazwie. W tym roku Brytyjczycy zaprezentowali swój jedenasty studyjny materiał - "Katharsis" pojawił się 28 stycznia 2022 roku. I byłem kupiony już podczas słuchania pierwszego singla zapowiadającego ten materiał. Kawałek "Cry For The Nations" momentalnie wpadł mi w ucho, był mieszanką heavy metalu i hard rocka, w sumie więcej tu tego drugiej gatunku. Lekki, przebojowy i błyskawicznie wpadający w ucho numer. Klip to zupełnie inna bajka, ale w sumie idealnie uzupełnia się z faktem, że Praying Mantis to kapela, która zaczynała swoją działalność w latach 70-tych. Natomiast sam album "Katharsis", cóż mogę o nim powiedzieć - po pierwszym kontakcie z zawartością tej płyty zdecydowałem się od razu na drugi i trzeci obrót. To dość lekki materiał, którego usadowiłbym gdzieś pomiędzy klasycznym hard rockiem a aor. Dla fanów takiego grania pozycja obowiązkowa.

The Ferrymen - One More River To Cross
(melodic power metal)

Jestem niemal pewien, że już kiedyś się natknąłem na twórczość The Ferrymen. Na pewno miałem okazję sprawdzić drugi album tej kapeli, czyli "A New Evil", ale kompletnie nic nie pamiętam z tego spotkania. The Ferrymen to formacja, w której spotkali się Mike Terrana, Magnus Karlsson i Ronnie Romero - muzycy znani z całej masy innych projektów, głównie z tej melodyjnej sceny metalu. "One More River To Cross" miał swoją premierę 21 stycznia 2022 roku i jest to trzeci studyjny materiał tego projektu. Oczywiście stylistycznie nie ma tutaj zaskoczenia, bo zawartość albumu to przede wszystkim melodic metal zmieszany z power metalem. Jako, że w składzie kapeli jest Magnus Karlsson, który znany jest z tego, że w swoich innych projektach nie stroni od epickiego klimatu, więc łapiąc się za "One More River To Cross" możecie spodziewać się wspomnianych zagrywek. Ale muszę przyznać, że zawartość trzeciego albumu The Ferrymen to naprawdę dobry materiał. I nie wiem, czy to zasługa świetnych partii wokalnych Ronniego Romero, czy też połączenie ich z tą epicko brzmiącą muzyką będącą jednocześnie melodic power metalowym standardem. Ale naprawdę dobrze się słucha "One More River To Cross" i po kilku odsłuchach tego wydawnictwa nabrałem ochotę do sprawdzenia ponownie wcześniejszych albumów The Ferrymen. Polecam ten materiał zwłaszcza wielbicielom melodic metalu.

Infected Rain - Ecdysis
(metalcore/nu-metal/groove metal)

Infected Rain to mołdawska kapela łącząca w swojej muzyce metalcore z nu-metalem. Formacja została powołana do życia w 2008 roku i w tym roku zaprezentowała swój piąty studyjny materiał. "Ecdysis" trafił na półki sklepowe i na serwisy streamingowe 7 stycznia 2022 roku. Mimo tego, że nie stronię od nu-metalu, a metalcore'a słuchałem w ostatnich latach bardzo dużo, to jednak nigdy nie mogłem się przekonać do twórczości Infected Rain. I obawiam się, że album "Ecdysis" też nie zmieni tego stanu rzeczy. Z jednej strony wszystko się tutaj zgadza, bo nu-metal grany przez Infected Rain nie razi, nie przyjmuje też karykaturalnej formy tego gatunku (czego nie tak łatwo się ustrzec). A jednak mam wrażenie, że "Ecdysis" to materiał bardzo zachowawczy. Ani ciężki, ani melodyjny. Jest to przyzwoite wydawnictwo, które raczej nie sprawi, że nagle zapragnę sięgnąć po wcześniejsze płyty tej grupy, czy też że z wypiekami na twarzy będę oczekiwał kolejnego ich albumu. Możliwe, że twórczość tej grupy wypada zdecydowanie lepiej na żywo niż na płytach.

Ereb Altor - Vargtimman
(viking/black metal/doom metal)

Ereb Altor to już uznana szwedzka kapela na scenie metalowej. Formacja działa od 2003 roku, ale zadebiutowała dopiero w 2008 roku za sprawą płyty "By Honour". Początkowo grupa stylistycznie serwowała mieszankę doom i viking metalu, natomiast później z płyty na płytę tego doom metalu było coraz mniej, a jego miejsce zaczął przejmować black metal. Wydany 14 stycznia 2022 roku album "Vargtimman" jest dziewiątym studyjnym materiałem w dyskografii Szwedów. Jednak sięgając po wydawnictwa Ereb Altor należy pamiętać, że gatunkiem przewodnim w ich muzyce jest viking metal, więc obecny tutaj black i doom metal są tylko dodatkami, są dwoma wisienkami na torcie. Oczywiście nie inaczej jest na "Vargtimman". Grupa serwuje bardzo klimatyczny materiał, który może odsiać fanów black metalu, czy w ogóle agresywnej muzyki. Viking metal w wykonaniu Ereb Altor różni się znacząco od typowego podejścia do tego gatunku. Dominują tu czyste wokale (growle zdarzają się sporadycznie), które bardziej kojarzyć się mogą z folk metalem, lub pagan metalem. Zresztą samym kompozycjom też bliżej do takiego grania. Pewnie dlatego też od Ereb Altor wolałem zawsze dużo bardziej agresywny i ciężki Einherjer. Jeżeli lubicie klimatyczne granie z elementami black metalu to najnowsze wydawnictwo Ereb Altor może się okazać strzałem w 10.

Maule - Maule
(heavy metal)

Za kanadyjską kapelą Maule nie ma zbyt wiele historii, grupa powstała w 2017 roku, a płyta zatytułowana "Maule" jest ich debiutanckim materiałem. Album pojawił się 14 stycznia 2022 roku i jego głównym filarem jest heavy metal. "Maule" to dość prosta płyta, muzycy nie próbują na siłę przekonać słuchacza, że chcą grać coś więcej niż heavy metal. I może właśnie w tej prostocie jest metoda. Kawałki są utrzymane w szybszym tempie, jest w nich sporo energii, barwa wokalisty wręcz idealnie pasuje do takiego grania. I jest w tym graniu coś takiego, co kojarzy mi się kapelami grającymi speed metal. Może to kwestia agresji i jakiegoś brudu, który jest obecny w utworach zawartych na "Maule". To jeden z tych albumów, który niestety może zupełnie niesłusznie przejść niezauważony, w końcu mamy do czynienia z debiutantami, który nawet w styczniu giną trochę w zalewie doświadczonych heavy metalowych grup serwujących swoje nowe materiały. Ale pamiętajcie, że Maule nie mieszają swojej muzyki z hard rockiem, więc jeżeli albumy Tony'ego Martina, Kissin' Dynamite, czy Crystal Ball są dla was zbyt lekkie to łacie się za Maule, gwarantuję, że zawiedzeni nie będziecie. Jest w tej płycie coś takiego, co kojarzy mi się z zeszłorocznym albumem Heavy Sentence, brakuje tylko piwnicznego brzmienia.

Tony Martin - Thorns
(heavy metal/hard rock)

Tony Martin to dla mnie przede wszystkim były wokalista Black Sabbath, i chociaż zdaję sobie sprawę, że nagrywał też solowo oraz w całej masie kapel to jednak nigdy nie interesowałem się jego karierą poza Black Sabbath. O ile w ogóle mogę powiedzieć, że interesowały mnie albumy, które nagrał z Black Sabbath na wokalu - jestem zdecydowanie w obozie Ozzy'ego Osborna. W tym roku Tony Martin swój trzeci solowy materiał - poprzednie to "Back Where I Belong" (1992) oraz "Scream" (2005). Niestety żadnego z nich nie słyszałem, więc tak naprawdę "Thorns" jest moim pierwszym kontaktem z solową twórczością Tony'ego Martina. Album ukazał się 14 stycznia 2022 roku i muszę przyznać, że nie musiałem się specjalnie zmuszać do wracania do tego materiału. "Thorns" nie zaskoczył przy pierwszym odsłuchu, ale już drugi był zdecydowanie lepszy. Trzeci album Martina to oldschoolowo brzmiąca mieszanka heavy metalu i hard rocka. Nie usłyszycie tutaj nowoczesnego brzmienia, prób upodobania się młodszej publiczności, czy udawania młodzieniaszka (Tony ma aktualnie na karku 64 lata). Za to dostaniecie 11 energicznych kompozycji, w których Tony Martin udowadnia, że jest w naprawdę dobrej formie i można tylko żałować, że nie jest aktualnie zbyt aktywny na scenie muzycznej.

Wolfbastard - Hammer The Bastards
(black metal/crust)

Nigdy wcześniej nie słyszałem o kapeli Wolfbastard, ale gdy tylko odpaliłem ich najnowszy materiał to wiedziałem, że będę do niego wracał. "Hammer The Bastads" pojawił się 14 stycznia 2022 roku i jest to trzecie studyjne wydawnictwo tej brytyjskiej grupy. Na płycie znajdziecie 13 wściekłych, szybkich i bardzo surowo brzmiących numerów utrzymanych w stylistyce łączącej w sobie black metal z crustem i d-beatem. Numery są zwięzłe, kapela nie zatrzymuje się nawet na chwilę, tylko mknie do przodu nie patrząc, co zostawia za sobą, ale też nie zwracając uwagi na to, co znajduje się przed nimi. Dla fanów mieszani black metalu z crustem pozycja obowiązkowa.

Wiegedood - There's Always Blood At The End Of The Road
(black metal)

Wiegedood to przedstawiciel belgijskiej sceny metalowej. Grupa powstała w 2014 roku i w tym roku zaprezentowała swój czwarty album studyjny. Black metalowcy wydali "There's Always Blood At The End Of The Road" 14 stycznia 2022 roku. Jest to pierwszy pełny studyjny materiał nie będący częścią trylogii "De doden hebben het goed". Najnowszy materiał Wiegedood to black metal wiercący dziurę w głowię, tak mniej więcej mógłbym określić zawartość tej płyty. Najdłuższy na tym wydawnictwie "Now Will Always Be" brzmi niczym psychodeliczna podróż w głąb najbardziej obskurnej miejscówki, jaką tylko możecie sobie wyobrazić. Ta powtarzająca się przez 8 minut gitarowa melodia momentalnie wbija się do głowy i nie ma przed nią ucieczki. Jeżeli odpalicie ten album, to przy wspomnianym numerze będziecie uciekać od tej melodii, ale nie uda wam się przed nią ukryć, znajdzie was wszędzie. "There's Always Blood At The End Of The Road" to materiał bardzo specyficzny, pełen niepokojącego, wręcz psychodelicznego klimatu, ale osadzonego w black metalowych realiach.

Enterprise Earth - The Chosen
(deathcore)

Enterprise Earth to jedna z tych deathcore'owych kapel, do których twórczości nigdy nie byłem w stanie się przekonać. Znam płyty Amerykanów, ale poza tym, że są jedną z najciężej grających grup nie miałem nigdy ochoty wracać zbyt często do ich twórczości. I być może trochę liczyłem na to, że "The Chosen" nieco zmieni moje podejście do Enterprise Earth. 14 stycznia 2022 roku swoją premierę miał czwarty studyjny album tej grupy i nie powiem, żebym po pierwszym odsłuchu zapałał ogromną ochotą, żeby odpalić go ponownie. Wręcz z zapoznaniem się z zawartością "The Chosen" trochę zwlekałem, bo jednak na horyzoncie było trochę bardziej interesujących mnie pozycji. Po odpaleniu płyty pierwsze co zwróciło moją uwagę to to, że kapela nieco zmieniła swój styl. Nie jest to już ten sam festiwal łamańców, jak przy poprzednich płytach. Owszem, jest tutaj sporo djentowych elementów, ale nie stanowią one głównej osi muzycznej. Są po prostu dodatkiem do deathcore'a, który wypada tym razem naprawdę porządnie. Momentami Enterprise Earth kojarzy mi się na tym albumie z Carnifex, a raczej z ich podejściem do grania deathcore'a. I raczej odczytywałbym to jako pozytywny znak. Zdecydowanie "The Chosen" przybliża mnie do polubienia się z twórczością Enterprise Earth.

Comeback Kid - Heavy Steps
(melodic hardcore/hardcore/punk)

Długo trzeba było czekać na siódmy album Comeback Kid, bo jego poprzednik, czyli "The Outsider" pojawił się w 2017 roku. Premiera "Heavy Steps" miała miejsce 21 stycznia 2022 roku. Comeback Kid nigdy nie zawodzili i nie inaczej jest w przypadku ich najnowszego wydawnictwa. "Heavy Steps" to 33 minuty energicznej mieszanka melodic hardcore'u z hardcore/punkiem. Grupa zaserwowała 11 szybkich kompozycji, które są niczym skoncentrowana dawka hardcore/punkowej energii rozsadzającej ten album od środka. Brakowało mi takiego grania, bo grupy, które obracały się w tym stylu poszły jakiś czas temu w różnych kierunkach, a inne milczą o kilku dobrych lat. Natomiast "Heavy Steps" przywraca mi wiarę w hardcore/punk i dowodzi tego, że ten gatunek ma się bardzo dobrze i nie zniknie ze sceny dopóki takie grupy jak Comeback Kid będą serwować właśnie tak energiczne wydawnictwa.

Battle Beast - Circus Of Doom
(heavy/power metal/hard rock/synthpop)

21 stycznia 2022 roku pojawił się szósty studyjny album fińskiej kapeli Battle Beast. Poprzednie wydawnictwo tej grupy pozostawiało wiele do życzenia. "No More Hollywood Endings" (2019) wypadał bardzo blado, poza jednym, czy dwoma kawałkami nie było na nim nic ciekawego. Poza tym materiał się niemiłosiernie dłużył. Gdzieś gubiła się ta charakterystyczna lekkość podejścia kapeli do grania mieszanki heavy/power metalu z nutką synthpopu, która była tak wyraźna na "Unholy Saviour" (2015), czy "Bringer Of Pain" (2017). Single zapowiadające "Circus Of Doom" wypadały naprawdę korzystnie na tle całego "No More Hollywood Endings" i zwiastowały przynajmniej dobre wydawnictwo. I po kilku godzinach spędzonych z najnowszym albumem Battle Beast mogę przyznać, że powrócił luz kapeli. To wydawnictwo to przebojowa perełka, która swoje podstawy ma w heavy/power metalu. Utwory są lekkie, szybko wpadają w ucho, a wokale Noory Louhimo nie pozostawiają złudzeń - to aktualnie jedna z najciekawszych wokalistek na metalowej scenie.

Edge Of Forever - Seminole
(hard rock/aor)

Mam wrażenie, że o Edge Of Forever słyszałem od wielu, wielu lat. Tymczasem jest to grupa, która w przyszłym roku będzie obchodziła 20-lecie swojej działalności. Zaprezentowany nie tak dawno temu, bo 21 stycznia 2022 roku album "Seminole" jest piątym studyjnym wydawnictwem w dyskografii kapeli. I jeżeli lubicie aor (adult oriented rock) to bez dalszego czytania mojego komentarza możecie łapać się za ten album, bo nic lepszego z tego gatunku spośród styczniowych premier nie usłyszycie. "Seminole" to bardzo przyjemna hard rockowy materiał, który brzmi po prostu jak nieco dociążony aor. To dociążenie jest słyszalne głównie w brzmieniu gitar. Natomiast same konstrukcje utworów, ich melodyjność i przebojowość oraz specyfika wokalu zdecydowanie prowadzi ten materiał w objęcia aor-u. Bardzo przyjemny album, wręcz idealny do słuchania na koniec dnia, żeby odpocząć po stresującym dniu.

Hazemaze - Blinded By The Wicked
(doom rock/metal)

Hazemaze to młoda, ale prężnie działająca ekipa ze Szwecji. Grupa powstała w 2016 roku, a już 21 stycznia 2022 roku zaprezentowali swój trzeci studyjny materiał. Biorąc pod uwagę fakt, że grają doom rock to wręcz porażają tempem wydawania kolejnych materiałów. I ktoś znający moje upodobania muzyczne mógłby zapytać - co w tym przeglądzie robi album w doomowym klimacie? Prawda jest taka, że nie skreślam wydawnictw tylko dlatego, że nie do końca po drodze mi z gatunkiem w jakim realizuje się dany zespół. W przypadku Hazemaze bardzo się cieszę ze swojego podejścia. Z drugiej strony muszę przyznać, że takiego doom metalu/rocka to ja mogę słuchać - kawałki nie są zbyt długie, dzięki czemu nie ciągnąć się w nieskończoność, riffy są bardzo hipnotyczne. Do tego dochodzi pewna doza psychodelicznego klimatu tworzonego przez partie klawiszowe. Przy tak dobrym graniu nawet nie przeszkadza mi wolne tempo kompozycji. "Blinded By The Wicked" to świetny materiał, który mam nadzieję, że zostanie doceniony też przez fanów doom metalowego grania.

Kissin' Dynamite - Not The End Of The Road
(heavy metal/hard rock)

Kapela Kissin' Dynamite zawsze wydawała mi się nieco karykaturalna. Odbierałem ich jako niemiecką wersję Steel Panther, no może nieco grzeczniejszą. Grupy debiutowały w podobnym okresie i miały dość podobną tematykę kawałków. Dlatego też nie paliłem się specjalnie do sprawdzenia zawartości siódmego studyjnego albumu Kissin' Dynamite. "Not the End of the Road" miał swoją premierę 21 stycznia 2022 roku. To mieszanka heavy metalu i hard rocka, chociaż mam nieodparte wrażenie, że jest to w dużej mierze hard rock z domieszką heavy metalu. Byłem zaskoczony, że numery znajdujące się na "Not The End Of The Road" tak szybko zaczęły mi wpadać w ucho. To materiał pełen przebojowych kompozycji, których refreny będą wam dźwięczały w głowie na długo po wyłączeniu tego albumu. Tematykę kawałków mają bardzo podobną do tego, co prezentuje Steel Panther, ale jednak Niemcom udaje się przy tym zachować więcej klasy. Słuchając tej płyty miałem też wrażenie, że Kissin' Dynamite mają w sobie coś z Bon Jovi za najlepszych lat tej grupy - może właśnie stadionowość kawałków i nośność refrenów. Jedno jest jednak pewne - na "Not The End Of The Road" nie brakuje hitów. Przymiotnik "przebojowy" jest chyba najlepszy do opisania tego materiału. Chcecie lekkiego i przebojowego grania utrzymanego w hard rockowym klimacie? Łapcie czym prędzej za nowy album Kissin' Dynamite.

Tokyo Blade - Fury
(heavy metal)

"Fury" to już jedenasty studyjny materiał brytyjskiej heavy metalowej kapeli Tokyo Blade. Swoją premierę miał 21 stycznia 2022 roku. Głównym gatunkiem, jaki znajdziecie na tym wydawnictwie jest heavy metal, prosty, dosadny, bez żadnych eksperymentów stylistycznych, czy kombinowania z innymi gatunkami. Z jednej strony to dobrze, bo jednak dobrze, że są też grupy, które zakorzenione w danym graniu nie szukają na siłę nowych ścieżek i grają po prostu w klimacie, w którym czują się najlepiej. Jednak muszę zadać to pytanie - dlaczego ten materiał musi trwać niemal 80 minut? Czyżby muzycy Tokyo Blade pozazdrościli Iron Maiden, którzy już od dawna na swoich albumach nie schodzą poniżej 60 minut? Jak już wspomniałem "Fury" to stricte heavy metalowy materiał, więc nie da się tych 80 minut wytłumaczyć progresywnymi zagrywkami, czy długimi popisami instrumentalistów. Po prostu nie ma tutaj miejsca na takie działania. Ale nie ma tutaj też przesadnie długich kompozycji, za to dostajemy ich aż 15 - czyli tyle, ile większość kapel rozdzieliłoby na dwa osobne wydawnictwa. Tokyo Blade to bardzo doświadczona formacja, która nigdy tak długich płyt nie nagrywała, to ich pierwszy raz. "Fury" to naprawdę dobry materiał, którego przyjemnie się słucha, ale przytłacza nieco czas trwania tego materiału. Po prostu nie ma tutaj żadnych realnych powodów, żeby "Fury" trwał aż niemal 80 minut. Tokyo Blade serwują porządną dawkę staroszkolnego heavy metalu, który nie szuka nowoczesnych rozwiązań, nie próbuje nikogo oszukać, że jest czymś więcej niż po prostu heavy metalem.

Celeste - Assassine(s) 
(black metal/atmospheric sludge/post-hardcore)

Nie miałem do tej pory do czynienia z twórczością francuskiej kapeli Celeste. To grupa założona w 2005 roku w Lyonie, debiutancki album "Nihiliste(s)" zaprezentowali w 2008 roku, a wydany 28 stycznia 2022 roku materiał "Assassine(s)" jest szóstym studyjnym materiałem w ich dyskografii. To pierwsza płyta, którą ta formacja wydała po skrzydłami Nuclear Blast, a jednak słuchając zawartości "Assassine(s)" odnoszę wrażenie, że dużo lepiej by pasowali do ekipy zrzeszanej pod szyldem Season of Mist. Może dlatego, że muzyka grana przez Francuzów jest trochę nieszablonowa, wymyka się prostemu szufladkowaniu. Najnowszy materiał Celeste w pełni przekonał mnie do tego, że warto poświęcić więcej czasu na ich twórczość i zapoznać się z ich wcześniejszymi wydawnictwami. Nie wiem, jak na poprzednich płytach, ale tutaj dostajemy naprawdę atrakcyjnie podaną mieszankę black metalu, klimatycznego sludge'u i elementów post-hardcore'u. Brzmi to trochę kuriozalnie, bo jak tu połączyć ze sobą te wszystkie gatunki? A jednak Celeste dokonali tej sztuki i naprawdę wydali materiał, którego z ogromną przyjemnością słuchałem od pierwszego do ostatniego kawałka i wracałem do niego naprawdę często i pewnie jeszcze będę wracał. Kapela doskonale wyważyła mroczny i duszny klimat z energicznymi elementami, aż ciężko mi uwierzyć, że jest to pierwszy album Celeste, na jaki trafiłem, bo stylistyka w jakiej operuje ten zespół wydaje się wręcz idealnie skrojona pod moje gusta muzyczne. Jeżeli szukacie ciekawej płyty, która nie tylko utrzyma wasze zainteresowanie do ostatniej minuty, ale też sprawi, że będziecie chcieli do niej wracać, to łapcie się czym prędzej za "Assassine(s)".

Crystal Ball - Crysteria
(heavy metal/hard rock)

O Crystal Ball więcej słyszałem, niż słyszałem z ich repertuaru. To już żywa legenda szwajcarskiego heavy metalu. Grupa została powołana do życia w 1998 roku i wydana w tym roku "Crysteria" jest ich dwunastym albumem w dyskografii. Chciałbym kiedyś znaleźć czas na przestudiowanie dyskografii tej kapeli, bo patrząc na oceny na RYM jest to formacja, która nigdy nagrała nie tylko słabego, ale nawet średniego albumu - wszystko dobry+. I w sumie słuchając zawartości "Crysteria" wcale się nie dziwię. Grupa gra tutaj mieszankę heavy metalu i hard rocka. Kapela nie oferuje tutaj nie wiadomo jakich cudów, ale doskonale wiedzą co chcą grać, a wychodzi im to świetnie. To prosty, ale pełen przyjemnych dla ucha melodii i nośnych refrenów album, w starym dobrym stylu. W jednym z numerów pojawia się gościnnie Ronnie Romero (więcej jego wokalu możecie posłuchać na płycie The Ferrymen). Wielbiciele klasycznego heavy metalu nie mogą narzekać na brak ciekawych premier już w pierwszym miesiącu 2022 roku.

Jethro Tull - The Zealot Gene
(folk rock/progressive rock)

Nie wiem jak to jest, ale miałem wrażenie, że kapela Jethro Tull już od bardzo dawna nie istnieje. I pewnie żyłbym w takim przeświadczeniu, gdyby grupa nie zaprezentowała 28 stycznia 2022 roku nowego albumu. "The Zealot Gene" jest 22 pełnym studyjnym wydawnictwem w dyskografii kapeli. I nie będę kłamał, nigdy fanem Jethro Tull nie byłem i po przesłuchaniu tej płyty również nim nie zostałem. Ale gdybym był fanem tej kapeli to pewnie skakałbym z radości, bo tak naprawdę to pierwszy od 1999 roku oryginalny materiał Jethro Tull. Twórczość tej legendarnej folk rockowej formacji z Wielkiej Brytanii zawsze kojarzyła mi się tylko w jeden sposób - duuuuuża ilość partii fletu. I odpalając "The Zealot Gene" nie poczułem się zawiedziony, bo faktycznie flet jest tutaj niemal kluczowym instrumentem (oczywiście są też inne, ale jednak to właśnie on często wybija się na plan pierwszy). Najnowszy materiał sędziwych już Brytyjczyków to kompletnie nie moja bajka, za dużo tu folkowych elementów, a za mało rockowego grania. Jeżeli podobnie jak ja raczej stroniliście od muzyki Jethro Tull to ten materiał również was nie zainteresuje, natomiast jeżeli macie na swojej półce pełną (lub niemal pełną) dyskografię tej brytyjskiej grupy, to na pewno "The Zealot Gene" znacie już na pamięć, ewentualnie już jesteście blisko tego wyczynu. Ja niestety pasuję, zmęczył mnie ten materiał.

Owls Woods Graves - Secret Spies of the Horned Patrician
(black metal/punk)

Owls Woods Graves to formacja stworzona przez muzyków znanych z polskiej sceny black metalowej. No chyba, że nic wam nie mówią takie szyldy jak Mgła, Medico Peste, Kriegsmaschine, czy Over The Voids. Nie mówią? Nie wierzę. Jednak Owls Woods Graves to zupełnie inna bajka. Muzycy zdecydowali się w tym projekcie trochę odejść stylistycznie od swoich bazowych grup i poeksperymentować. Przyznam, że już nie bardzo pamiętam debiutancki album "Citizenship of the Abyss" (2019) i wcale nie dlatego, że był słaby, ale po prostu kompletnie o nim zapomniałem. I nawet, gdy gdzieś ktoś o nim przypomniał, to miałem ochotę do niego wrócić, ale jednak z różnych przyczyn go nie odpalałem. Jak łatwo się domyślić "Secret Spies of the Horned Patrician" jest drugim studyjnym albumem tej grupy i usłyszeć tu można zarówno typowo black metalowe kompozycje, ale też utwory, które mają w sobie więcej punk rocka niż black metalu. Za przykład niech posłuży jeden z pierwszy utworów z tej płyty, czyli "Return Of Satan" mający w sobie tyle samo black metalu, co również odnośników do twórczości Misfits - zwłaszcza pod koniec kompozycji. A to tylko jeden z wielu przykładów. Materiał jest utrzymany w szybkim tempie, aczkolwiek kapela nie zapomina też o utrzymaniu odpowiedniego klimatu. Więc te szybki zrywy, bijąca równo perkusja i szybko tnące gitary są niekiedy przerywane zwalniającymi tempo wstawkami. Słuchanie "Secret Spies of the Horned Patrician" to świetna przygoda pełna zaskakujących zwrotów akcji (na szczęście nie takich jak u M. Night Shyamalana).

Needless - The Cosmic Cauldron
(death/thrash metal)

Needles to węgierska kapela, która debiutancki materiał zaprezentowała w 2019 roku. "The Cosmic Cauldron" to ich drugie studyjne wydawnictwo. Płyta pojawiła się 7 stycznia 2022 roku i był to chyba pierwszy z tegorocznych albumów, który wpadł mi w ucho. Kawałki składające się na ten album są utrzymane w szybkim tempie, ale jednak nie jest to materiał, w którym zapomniano o klimacie. Da się wyczuć tutaj tą kosmiczną atmosferę. Momentami instrumentaliści zwalniają tempo i dają trochę odetchnąć wokaliście. Odpowiedzialny za wokale Adam Forczek odwala kawał naprawdę dobrej roboty - raz jadowicie skrzecząc, za innym razem growlując. Doskonale dopasowuje się do klimatu danego numeru. A instrumentaliście wcale nie ustępują mu kroku, bo muzycznie nie można niczego zarzucić tej płycie. "The Cosmic Cauldron" to zaskakująco dobry materiał, coś czuję, że o węgierskim Needles jeszcze usłyszymy.


Those Who Bring the Torture - Cosmos Osmosis
(death metal)

Jeżeli nic wam nie mówi nazwisko Rogga Johansson, to spokojnie możecie ominąć ten album. Z prostego powodu - oznacza to, że nie gustujecie w oldschoolowym death metalu granym w szwedzkim stylu, więc nie traćcie nawet sekundy na ten materiał. Natomiast jeżeli na waszej twarzy po usłyszeniu wspomnianego nazwiska pojawia się uśmiech na twarzy to już wiecie z czym macie tutaj do czynienia. Rogga Johansson niezwykle zapracowany muzyk, to gitarzysta, wokalista, basista, perkusista, a nawet klawiszowiec biorący udział w niezliczonej (no dobra, da się policzyć, ale po chwili ta liczba będzie nieaktualna) ilości death metalowych projektów. Poznałem jego twórczość dość późno, bo dopiero przy okazji debiutanckiego materiału Revolting, czyli w 2009 roku. Ale od tamtego czasu jego twórczość towarzyszy mi bardzo często. W kapeli Those Who Bring The Torture Rogga gra od 2007 roku, czyli od samego początku tego projektu. Wydany 28 stycznia 2022 roku album "Cosmos Osmosis" jest ósmym pełnym materiałem studyjnym tej grupy. I jeżeli znacie twóczość Johanssona to wiecie, że zaskoczenia tutaj nie będzie. Tak, "Cosmos Osmosis" to oldschoolowy death metal w swojej najbardziej atrakcyjnej, czyli szwedzkiej formie. Przy czym wydany w tym roku materiał wydaje się być naprawdę energiczny i żwawy. Momentami pod kątem muzycznym wpada w heavy metalowe tony. Ale oczywiście nie brakuje tutaj tej grobowej atmosfery, dudniących gitar i oczywiście charakterystycznych growli autorstwa Johanssona. Zaskakujące jest to jak dobrze ten materiał buja mimo swojej death metalowej otoczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz