wtorek, 28 października 2014

Najlepsze płyty września 2014

Początkowo myślałem, że z podsumowaniem września pójdę jak burza, jednak rzeczywistość mnie pokonała. Nie sądziłem, że w ciągu jednego miesiąca może pojawić się aż tyle świetnych albumów. Styczeń był mocny, luty podobnie, tak samo było z czerwcem, ale wrzesień jest póki co bezkonkurencyjny. Dość szybko udało mi się wybrać najlepszy album, ale gorzej było z rozstawieniem pozostałych dziewięciu - mnogość świetnych wydawnictw we wrześniu mnie przygniotła. Jednak ostatecznie udało mi się wybrać tę najlepszą dziesiątkę...chociaż ciągle mam wrażenie, że mógłbym ułożyć w tym miesiącu nawet i top 20.

Mimo tego, że we wrześniu była masa bardzo dobrych albumów to trafiły się też takie, na których się zawiodłem. Bo czymże jest miesiąc bez rozczarowań? Dzięki nim bardziej doceniam te udane wydawnictwa. Tym razem do słabeuszy trafiają tylko trzy pozycje. Największym rozczarowaniem jest nowy materiał od Obey The Brave. Kapela do tej pory jawiła mi się jako formacja parająca się graniem nowoczesnego hardcore'a z elementami metalcore'a. Niestety na "Salvation" za bardzo zaszaleli i zaczęło pojawiać się sporo piosenkowych refrenów, które po prostu do nich nie pasują. Mimo tego, że nie najgorzej słucha się nowego materiału od Obey The Brave to jednak niesmak pozostaje. Drugie miejsce w rozczarowaniach należy do kapeli Bullet, która nigdy na swoich płytach specjalnie nie czarowała. Prawdziwa potęga ich muzyki objawia się na koncertach, kiedy ciężko jest się oprzeć ich rock'n'rollowemu urokowi. "Storm Of Blades" to niestety kolejny przeciętniak w ich dyskografii, który zapewne swój prawdziwy potencjał prezentuje grany na żywo. Trzecie miejsce należy się In Flames. Co prawda nigdy nie pałałem specjalnym uwielbieniem dla tej kapeli, jednak sądziłem, że niżej niż na swoich ostatnich wydawnictwach zejść nie mogą. Myliłem się. "Siren Charms" to apogeum ich nowomodnej twórczości, którą ciężko jest zaklasyfikować - coś na modłę modern metalu z popowymi elementami. Myślę, że In Flames świetnie by się odnaleźli na trasie z Amaranthe.

Zdecydowanie więcej albumów mógłbym polecić z wrześniowych premier niż odradzić. Nonpoint zaatakowali w świetnym stylu albumem "The Return", jeśli komuś podobał się "Nonpoint" z 2012 roku, to nowy materiał jest jego kontynuacją. To już druga z rzędu płyta Nonpoint, na której nie wkrada się nuda, jaka wielokrotnie pojawiała się na ich wcześniejszych wydawnictwach. Jeżeli ktoś jeszcze wierzy w nu-metal (nie mylić z rapcorem) to polecam sprawdzić nowy materiał od Amerykanów. Kolejnym wydawnictwem, którego nie można ominąć jest nowy album Horned Almighty. Co prawda "World Of Tombs" to powrót do black metalu i zostawienie trochę na boku black'n'rollowego grania, ale nadal jest to ta sama kapela, która czarowała "Contaminating the Divine" czy "Necro Spiritual". Chociaż klimatem nowej płycie bliżej do "Black Metal Jesus". W moim top 10 ostatecznie zabrakło też miejsca dla nowego wydawnictwa Sick Of It All, ale do ostatniej chwili ważyły się losy tego albumu. "The Last Act Of Defiance" to zdecydowanie najlepszy materiał z wielkiej trójcy, która w tym roku zaskoczyła fanów nowymi albumami (Sick Of It All, Terror i Madball). Materiał jest równy, pełen energii, hardcore wylewa się tutaj z każdego numeru, jednak czegoś mi tu zabrakło. Jest trochę za mało elementów, które mogłyby na dłużej przykuć do tej płyty. Dobrze wypadają też nowe albumy Cannibal Corpse, Incite, Ævangelist (coś dla wielbicieli kapeli Portal), Capsize (debiut), Nothgard, Crucified Barbara, Warmen, czy Slasha (może trochę przydługi). Naprawdę było czego słuchać we wrześniu. Ale czas na moje top 10 września:

01. Decapitated - Blood Mantra

Decapitated to nie jest moja ulubiona kapela, nie przepadam za technicznych death metalem. Zdecydowanie wolę formacje grające w stylu Bolt Thrower, czy Thy Final Pain. I o ile do "Carnival Is Forever" podszedłem z dużym entuzjazmem, który po kilku obrotach opadł, tak do "Blood Mantra" podchodziłem niemalże z kijem w ręku. Praktycznie co miesiąc piszę, że jakiś album jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem (tutaj też kilka razy będę to pisał), ale nowa płyta Decapitated dołącza do grona największych niespodzianek tego roku. Panowie świetnie połączyli death metal z groove metalem i wydali prawdziwą energetyczną bestię. "Blood Mantra" gniecie i rozrywa jednocześnie. Murowany kandydat do polskiej płyty roku.

02. No Bragging Rights - The Concrete Flower

Nie lubię piosenkowego post-hardcore'u, wyjątkiem jest We Came As Romans, do których przekonywałem się bardzo długo. Do nowego materiału No Bragging Rights podchodziłem ot tak sobie, jest płyta to posłucham. No i pierwszy odsłuch był pozytywny, ale czułem się powalony. Dopiero bliższe zaznajomienie się z tym albumem sprawiło, że czułem się jak rażony gromem. Jeśli lubicie Killswitch Engage z późnego okresu z Howardem Jonesem na wokalu i We Came As Romans, to "The Concrete Flower" jest właśnie dla Was. Nowy album No Bragging Rights jest wypakowany core'ową energią i całą masą emocji. Czyste wokale nie brzmią jak piosenkowe chłopięce pianie zahaczające o popową stylistykę, to pełne emocji partie przypominające styl wspomnianego Howarda Jonesa. No i płyta uzależnia, bardzo uzależnia.

03. Xerath - III

Xerath uwielbiam od ich pierwszej płyty. Ta kapela znalazła sobie niszę, w której się specjalizuje od początku swojego istnienia. "I" była czymś niesamowitym, progresywny groove metal z symfonicznymi elementami. Niewiele powstawało takich albumów w ciągu ostatnich lat i nadal niewiele ich powstaje. O ile "II" była po prostu następcą debiutu i słychać było w niej silne echa poprzednika, tak w przypadku "III" kapela poszła dalej. Niby to nadal progresywny groove metal z symfonią, ale już inny, bardziej współczesny i jeszcze bardziej kopiący dupę. Czy warto sięgnąć po "III"? Jego po prostu trzeba posłuchać, to płyta inna od swoich poprzedników.

04. Colossus - Badlands

Colossus zadebiutowali zaledwie rok temu. "Time & Eternal" był takim metalcorem w stylu August Burns Red. Gdyby ktoś mi puścił "Badlands" to nigdy bym nie poznał, że to Colossus. Muzyka Amerykanów nabrała mocy, jest zdecydowanie ciężej i niewiele zostało miejsca na melodie, które wypełniały "Time & Eternal". Przyznam, że takie oblicze Colossus zdecydowanie bardziej mi odpowiada i mam nadzieję, że kolejne wydawnictwo tej formacji będzie utrzymane właśnie w takim stylu. Bez zbędnych melodii, ostro do przodu.

05. Threshold - For The Journey

Do Threshold ostatecznie przekonałem się za sprawą "March Of Progress". Na "For The Journey" nie ma żadnych, dosłownie żadnych niespodzianek. Jeśli słyszałeś "March Of Progress" to wiesz czego możesz się spodziewać po nowym wydawnictwie. Nowy materiał niczym nie zaskakuje, ale akurat w tym konkretnym przypadku to świetnie, bo album z 2012 roku to kawał rewelacyjnej roboty, numery automatycznie wpadały w ucho, a kompozycje mimo swojej progresywności nie sprawiały wrażenie skomplikowanych. Podobnie jest na "For The Journey", więc jeśli uwielbiasz "March Of Progress" to pokochasz również nowy album Threshold.

06. Evergrey - Hymns For The Broken

O Evergrey niewiele mogę napisać, bo z ich twórczością miałem bardzo krótką przygodę dobrych kilka lat temu i nie skończyło się to niczym specjalnym. Niczego nie oczekiwałem po "Hymns For The Broken", dlatego tym bardziej czułem się zaskoczony tym wydawnictwem. Tej płyty można słuchać w kółko, minus jest tylko taki, że jeśli albumu się nie zapętli to szybko się o nim zapomina (kompletnie nie wiem dlaczego). "Hymns For The Broken" ma w sobie wszystko czego można by oczekiwać od progressive metalowego wydawnictwa, a wokale Englunda po prostu miażdżą. Zaraz obok Threshold najlepszy progresywny materiał tego roku.

07. Texas In July - Bloodwork

Lubię pisać, że jakaś kapela nagrała swój najlepszy album, bo za rok, czy dwa wydaje kolejny i mogę napisać znowu to samo. W przypadku Texas In July będzie to najprawdziwsza prawda. "Bloodwork" to prawdziwa metalcore'owa petarda i największe dotychczasowe osiągnięcie tej kapeli. Już "Texas In July" z 2012 roku był świetnym wydawnictwem, ale najnowszy materiał to klasa wyżej. Dobrze wiedzieć, że metalcore to nie gatunek skazany na stagnacje, kapele obecne od kilku lat na scenie ciągle się rozwijają i Texas In July jest świetnym tego przykładem.

08. Motionless In White - Reincarnate

Kiedy usłyszałem kawałek "Contemptress" spodziewałem się kompletnej klapy po "Reincarnate". Fajnie, że do tego numeru zaprosili Marię Brink z In This Moment, ale niczego specjalnego nie pokazała w tym numerze. Na szczęście już cały album wypadł zdecydowanie lepiej. Kapela dalej poszła drogą, którą obrała na "Infamous", czyli połączyła post-hardcore z industrialnym rockiem w stylu Marilyna Mansona. Oczywiście cały materiał jest wypełniony po brzegi przebojowością, a trzynaście numerów, które wypełniło ten album to same potencjalne hity (no może poza "Contemptress"). Jeżeli podobał się Wam "Infamous" to czym prędzej sięgajcie po "Reincarnate".

09. Khold - Til Endes

Khold to jedyna kapela black metalowa, która załapała się do mojego zestawienia podsumowującego wrzesień. Ale w sumie nic w tym dziwnego, w końcu to formacja, która nigdy nie zawodzi. Jeżeli Khold wydaje album to wiadomo, że będzie przynajmniej dobry. Na "Til Endes" trzeba było czekać aż 6 lat i było warto, bo nowy materiał to kawał świetnego black metalu, który zachęca do kolejnych odsłuchów. To bardzo klimatyczny materiał, od którego wręcz zionie norweskim mrozem. Jeżeli lubicie mroźne klimaty to czym prędzej sięgajcie po nowy album Khold.

10. Dioramic - Supra

Długo czekałem na drugi album Dioramic, aż 4 lata, które wydłużał jeszcze fakt, że od kapeli nie było znaku życia. Nie wiadomo było co się dzieje z kapelą, czy jeszcze działa, czy może zakończyła działalność. Na szczęście doczekałem się następcy rewelacyjnego "Technicolor". Nowy materiał już mnie tak nie powalił jak debiut, ale to nadal Dioramic i nadal zabójcza mieszanka gatunkowa od death metalu poprzez post-hardcore i na progressive metalu kończąc. "Supra" nie jest już tak dobrze zmieszana jak "Technicolor" i po jej przesłuchaniu (nawet kilkukrotnym) czułem niedosyt, który zmuszał mnie wręcz do powrotu do albumu z 2010 roku. Jednak "Supra" to wydawnictwo na tyle nietuzinkowe, że powinien po nie sięgnąć każdy fan mieszania w muzyce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz